Królowa Konsorcjum

Po śmierci królowej Elżbiety II i objęciu tronu przez Karola III z licznym mediów dowiedzieć się można, że u boku nowego monarchy stoi „Królowa Konsorcjum”, Kamila. Serio?

Rozumiem jeszcze, że o brytyjskiej rodzinie królewskiej piszą obecnie wszyscy, nie tylko ludzie, którzy się tym tematem zajmowali regularnie i wiedzą, że Elżbieta II podczas swojego wielkiego Jubileuszu wyraziła życzenie, by Kamila, druga żona ówczesnego Księcia Walii Karola, nosiła po jej śmierci tytuł królowej małżonki. Rozumiem też, że wśród dziennikarzy pewnego pokolenia termin „królowa małżonka”, oznaczający żonę panującego króla, może być mniej znany niż „królowa matka”.

Ale że ktoś pisze bezmyślnie „Królowa Konsorcjum” i nie zauważy, że to po prostu bez sensu i brzmi głupio? Jakiego Konsorcjum? Jak zwykle, Tłumacz Google okazuje się być mądrzejszy…

Przed wojną…

Od kilku tygodni trwa wojna. Nic na ten temat nie pisałem, ale co można napisać? Jakie słowa mogą wyrazić to, co czujemy, co myślimy? Jakie słowa mogą skomentować to, co dzieje się tak bezrozumnie, tak bezsensownie?

Wyobraź sobie, że przychodzisz na pierwsze zajęcia w semestrze letnim ze studentami, z którymi od paru tygodni się nie widziałeś, i świat zmienił się przez te parę tygodni nie do poznania. W styczniu martwiliśmy się, jakie będą proporcje między zajęciami zdalnymi a stacjonarnymi w nauczaniu hybrydowym, a na pierwszych zajęciach w semestrze letnim nagle całkiem serio rozmawiamy o śmierci, o zabijaniu, o rzeczach, których w styczniu, przed sesją, w ogóle się nie spodziewaliśmy.

Wyobraź sobie, że przychodzisz na zajęcia i jeden z Twoich studentów łączy się na nie z Ukrainy. Pytasz go, czy jest bezpieczny, czy czegoś potrzebuje, kiedy wraca do Krakowa. A on Ci mówi, że nie wraca, że przyszedł się pożegnać, bo idzie na wojnę. Co można powiedzieć w takiej sytuacji?

Wyobraź sobie, że Twój student z Charkowa przychodzi na zajęcia i wiesz, że jego dom został zrównany z ziemią, a jego rodzina zabita. Wiesz to od innych studentów, bo on sam zachowuje się tak, że trudno się domyślić, że cokolwiek się stało. Wszyscy inni płaczą albo są sparaliżowani.

Wyobraź sobie, że jesteś wychowawcą klasy maturalnej w technikum w dużym mieście na wschodzie Polski i że nagle czterech Ukraińców z Twojej klasy znika bez pożegnania, bo pojechali do domu bić się na wojnie. Kilka tygodni temu zastanawialiście się, czy można zrobić studniówkę w czasie pandemii, dziś kilka osób z klasy wyjechało na wojnę i nie ma z nimi kontaktu.

W kilku grupach zwróciliśmy uwagę na to, że zaczęliśmy używać frazy „before the war” („przed wojną”) w zupełnie innym znaczeniu, niż jeszcze kilka tygodni temu. Przeszliśmy nad tym do porządku dziennego. Do niedawna „przed wojną” oznaczało dwudziestolecie międzywojenne sprzed stu lat, dziś jest to dla nas synonimiczne z powiedzeniem „w styczniu” czy „w ubiegłym roku”.

Ale równie zdumiewające jest, jak niewiele się zmieniło przez te sto lat. Wojna sprawia, że nabiera się dystansu do wydarzeń zarówno bieżących, jak i przeszłych. Zauważyłem, że całkowicie przedefiniowały się moje relacje z ludźmi – bliskimi i dalszymi. Rozmawiamy zupełnie innym językiem i o innych rzeczach. Ale zupełnie inaczej patrzę też teraz na ulotne i fragmentaryczne pozostałości po rodzinie i krewnych, których już z nami nie ma, ale którzy żyli podczas poprzedniej wojny. Zaczynam coraz bardziej rozumieć, dlaczego nie mówili nam o swoich doświadczeniach, dlaczego pewnych rzeczy nie dali nam rady przekazać, choć dziś pewnie by nam się przydały.

Moja Babcia ze strony Mamy, Marta, spędziła część wojny w Warszawie. Widziała Niemca, który wziął żydowskie dziecko za nóżki i roztrzaskał mu głowę o mur. Uciekała pieszo z Warszawy do Częstochowy po Powstaniu z gromadką dzieci, po drodze pomogli jej (podwózką lub dokarmianiem) Niemcy, ale żaden Polak. Miała takie doświadczenia, pamiętała takie rzeczy, a jednak największą traumą z poprzedniej wojny dla mojej Babci pozostało wyzwolenie Częstochowy przez Rosjan w styczniu 1945 roku. Babcia nigdy nie powiedziała, jakim cudem jej koszula nocna została założona przez żonę rosyjskiego oficera podczas zwycięskiej defilady, mogę się tylko domyślać.

Mój Dziadek ze strony Ojca, Piotr, był w Granatowej Policji. Nie wiem, na ile pomagał w eksterminacji częstochowskich Żydów, na ile uczestniczył w rabowaniu i przejmowaniu ich majątku. To był w naszej rodzinie temat tabu i właściwie chyba bym nawet o tym nie wiedział, gdyby nie to, że mój Ojciec, Rajmund, miał po wojnie pod górkę i z uwagi na historię Dziadka nigdy nie mógł awansować w wojsku i pozostał na zawsze szeregowcem.

Nie oceniam Dziadka. Poczytałem trochę i rozumiem, że to nie były łatwe decyzje i że nie sposób nam mówić, co byśmy zrobili na ich miejscu albo co oni powinni byli zrobić. Mój Tata, który był nastoletnim szczylem, dobrze żył z Niemcami stacjonującymi w klasztorze ojców jezuitów tuż za płotem. Malował im kaloryfery w kinie, dzięki czemu mógł obejrzeć pierwszy w życiu film i to za darmo. Uciekający w styczniu 1945 Niemiec zostawił Tacie narty, na których jeszcze ja uczyłem się kilka dekad później jeździć. Któregoś dnia wróciłem ze szkoły i Tata kazał mi spalić te narty. Nie rozumiałem wtedy, czemu, czułem się pokrzywdzony, oszukany. Dzisiaj już chyba rozumiem. W dniach tuż przed tym niepojętym wówczas dla mnie nakazem zniszczenia nart ćwiczyłem jazdę na nartach tuż za oknem wujka Władka, starszego Brata mojego Ojca. Wujek Władek, który był dorosłym mężczyzną podczas wojny, był zesłany na roboty w głąb Rzeszy. Mój Tata i jego starsze rodzeństwo mieli zupełnie inne doświadczenia z hitlerowcami podczas wojny, a im więcej czytam o Granatowej Policji, tym więcej z tego rozumiem, a przynajmniej się domyślam.

Czuję potworną bezsilność. Czuję, że – podobnie jak moi rodzice i dziadkowie – nie mamy większego wpływu na to, co się wokół nas dzieje. Jesteśmy trybikami w bezrozumnej machinie. Cokolwiek zrobimy, cokolwiek powiemy, nie ma tak naprawdę większego znaczenia. To, że w ostatnim tygodniu zajęć w semestrze zimowym nie spodziewaliśmy się w ogóle, jak świat się zmieni i o czym będziemy rozmawiać na pierwszych zajęciach w semestrze letnim, zniechęca mnie do prognozowania przyszłości. Trudno się zdobyć na najmniejsze nawet oznaki optymizmu.

Polski przywódca z Londynu

Sadiq Khan, burmistrz Londynu, opublikował dzisiaj kondolencyjnego tweeta w języku polskim. Szkoda, że z takiej okazji, ale tak oto człowiek stojący na czele społeczności będącej domem wspólnym wielu Polaków napisał tweeta sensownego, na poziomie i bez błędów ortograficznych czy interpunkcyjnych. Bardzo mi kogoś takiego w naszej rzeczywistości w kraju brakuje. Tragedia, do której doszło wczoraj w Gdańsku, była przewidywana i wieszczona przez wielu od dawna. Czy zrobiliśmy cokolwiek, by jej zapobiec, czy brnęliśmy ślepo niczym ćmy do lampy, by ziścić najczarniejsze scenariusze? Czy wyciągniemy z tej tragedii jakieś wnioski? Bardzo chciałbym nie wątpić w to, że nam się uda.

Obozy śmierci Karskiego

Od kilku tygodni nie pisałem, a tematem numer jeden w polskich mediach nadal są tak zwane „polskie obozy śmierci” i kontrowersje związane z tym sformułowaniem.
Gdyby, jak niektórzy komentatorzy owej kontrowersji, być tak niedouczonym lub tak zaślepionym nienawiścią (w ich mniemaniu patriotyzmem i dumą narodową), ileż złej woli można by się dopatrzyć w kimś, kto w zasadzie był ojcem tego sformułowania, w słynnym kurierze polskiego państwa podziemnego. Jan Karski, prawdziwe nazwisko Jan Romuald Kozielewski, pseudonim „Witold”, 14 października 1944 roku w tygodniku Collier’s próbował nadać rozgłos sprawie nazistowskiego ludobójstwa artykułem zatytułowanym „Polish Death Camp”. Można to sprawdzić w internetowym archiwum tygodnika.
Jeżeli ktoś uważa, że Jan Karski stawiał sobie za cel zniesławienie narodu polskiego, to powinien jeszcze w życiu przeczytać parę książek, nauczyć się rozumienia słów w kontekście, w jakim zostały wypowiedziane, dostrzegać intencje autora słów i radzić sobie z wieloznacznością środków językowych. Takich umiejętności wypada życzyć naszym szlachetnym legislatorom, przedstawicielom władzy wykonawczej i dyplomatom, mam bowiem nieodparte wrażenie, że cierpią na pewien deficyt w tym zakresie.

Perwersje historii

Tysiące osób LGBT, nawet jeśli żadna z nich nie znała tego terminu, zginęło w Powstaniu Warszawskim i wskutek niego. To wynika z czystej statystyki i nie potrzeba do tego niestandardowej analizy „Kamieni na szaniec”. Zginęły dziesiątki tysięcy „lewaków”, wśród nich Krzysztof Kamil Baczyński, niekwestionowany autorytet i bohater współczesnych Polaków, także tych z prawej strony politycznej sceny. Wśród egzotycznych przypadków można wpaść na Janka „Rudego” Bytnara, który miał być rzekomo i gejem, i antysemitą, i nacjonalistą, koncepcja dla niektórych dzisiejszych patriotów nie do pojęcia.
Historia, oglądana z pewnej odległości, zaskakuje.
Moja Babcia, Marta, która zmarła w 1994 roku, pod koniec życia odczuwała lęk przed Żydami. Pięćdziesiąt lat swojego życia spędziła w mieszkaniu w kamienicy po Żydach wywiezionych na zagładę z bocznicy kolejowej na wyspie, która dzisiaj jest spacerowym klejnotem nad Wartą w pobliżu największej galerii handlowej w mieście. Po przemianach ustrojowych 1989 roku Babcia bała się, że potomkowie właścicieli kamienicy wrócą i upomną się o swoje.
Bała się Żydów, a przecież jednym z najjaskrawszych wspomnień jej życia był obraz Niemca, który – w przypływie złości – chwycił żydowskie dziecko za nogi i roztrzaskał jego głowę o mur. Obraz ten był w pamięci mojej Babci tak silny, że opowiadała o nim wielokrotnie także i mnie, przez co – choć urodziłem się kilkadziesiąt lat po wojnie – stał się on dla mnie wspomnieniem historycznym związanym z Babcią w równym stopniu, co wybór Jana Pawła II na papieża w 1978 roku, o którym usłyszałem z archaicznego, stojącego pod telewizorem babcinego radia, albo sierpień 1980, kiedy lepiłem figurki z plasteliny w babcinej kuchni, nie rozumiejąc euforii kuzyna Jacka, wpadającego od czasu do czasu do mieszkania.
Po Powstaniu Warszawskim moja Babcia uciekła pieszo z dziećmi z Warszawy do Częstochowy. Warszawa wyglądała wtedy tak, że mało który Polak z XXI wieku potrafi sobie wyobrazić. Trochę można się na ten temat dowiedzieć w muzeum, które pozostanie zapewne najtrwalszym dziełem i żywym pomnikiem prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Ale we współczesnym świecie jest miasto, które mogłoby posłużyć do ekranizacji opowieści o Warszawie sprzed lat. To miasto to syryjskie Aleppo. Gdy moja Babcia uciekała do rodziny do Częstochowy, na szczęście nikt nie kazał jej czekać na pomoc rodziny na miejscu, w Warszawie.
Uciekała sądząc, że jest wdową. Rozmawiała z rzekomymi naocznymi świadkami śmierci mojego Dziadka. Dziadek przyjechał pociągiem z Poznania do Częstochowy dopiero kilka miesięcy po zakończeniu wojny. Owocem tej wojennej tęsknoty i spotkania po latach jest moja Mama, urodzona w 1946 roku.
Historia jest bardzo perwersyjna i pełna zaskoczeń. Obchody rocznic wybuchu i upadku Powstania Warszawskiego co roku przypominają nam o tym w wyjątkowo dobitny sposób. Nie tylko póki żyją jeszcze naoczni świadkowie Powstania, ale także później, gdy ostatniego z nich zabraknie, obchody powinny pozostać apolityczne.

Mury

VIII kadencja Sejmu RP przejdzie do historii. To, że było się posłem tej kadencji, będzie wyjątkowym powodem do hańby albo do chwały. Nie mam wątpliwości, bez względu na to, dokąd nas zaprowadzi ta kadencja, że Kamila Gasiuk-Pihowicz będzie miała w historii zapisane miejsce po zupełnie innej stronie niż, dajmy na to, Dominik Tarczyński. Ale jakie będzie miejsce Pawła Kukiza, dość trudno dzisiaj wyrokować.
Kiedyś Kukiza wzruszała pieśń patriotyczna Jacka Kaczmarskiego. Wczoraj – tak przynajmniej to zrozumiałem – Paweł Kukiz uznał, że nie może przeszkadzać w noszeniu cegieł na budowę muru. Patrząc na głosowania posłów jego ugrupowania w różnych sprawach w tym i w ubiegłym roku, trudno się oprzeć wrażeniu, że stoją czasami przy betoniarce ramię w ramię z jedynie słuszną partią władzy.

Rejtan do wykluczenia

Weźmy takiego Tadeusza Rejtana. Miał szczęście, że w XVIII wieku nie było jeszcze policji i żandarmerii wojskowej współpracujących ze sobą na rzecz porządku publicznego. Gdyby nie to, na pewno nie pozwolono by mu spokojnie po urządzonej przez niego hucpie wyjechać na Litwę, oddać się obłędowi ani popełnić samobójstwa, tylko rozprawiono by się z nim jak należy.
Gdy sejm rozbiorowy rozpoczął obrady w dniu 19 kwietnia 1773, Tadeusz Rejtan oraz inny poseł nowogródzki (zapewne także z .Nowoczesnej), Samuel Korsak, zaczęli się awanturować, a w powstałym zamieszaniu Rejtan wyrwał laskę marszałkowską poczciwemu marszałkowi Adamowi Ponińskiemu. Zamiast spokojnie pracować nad zatwierdzeniem decyzji państw zaborczych, poseł Rejtan zajmował się obstrukcją, artykułowaną także wrogimi wobec izby hasłami w rodzaju: „Mości Panowie!  Nie dialog się tu odbywa, nie opera ale smutna scena upadku Ojczyzny naszej”. Hasła takie nie miały żadnego związku z tematyką posiedzenia, w dodatku były czystym przejawem niczym nieuzasadnionego dążenia do draki.
Kiedy dwa dni później, 21 kwietnia 1773 roku, na Zamku Królewskim w Warszawie, poseł Marcin Lubomirski ogłosił przełożenie obrad na dzień następny, co formalnie oznaczało zgodę na sejm skonfederowany celem zatwierdzenia pierwszego rozbioru Polski, chuligan Rejtan, próbując zagrodzić drogę opuszczającym salę posłom, rzucił się do drzwi i rozkrzyżował w nich ręce, w jednej dłoni trzymając laskę marszałkowską. Chcący się udać na godny spoczynek w zacisznym i ciepłym miejscu posłowie napierali, więc upadł u progu drzwi. Następnie wulgarnie rozpiął koszulę na piersiach i wydawał z siebie aroganckie, nawołujące do anarchii i przemocy okrzyki w rodzaju: „Nie odchodźcie na miłość Boga i ojczyzny”, „Chyba po moim trupie!” oraz „Depczcie tę krew, którą ja za was gotów wylać, depczcie te piersi, które się zastawiają za cześć i swobody wasze”.
Cóż mieli począć poczciwi posłowie sejmu rozbiorowego, przeszli przez drzwi, depcząc Rejtana, który – z garstką innych awanturników – został na noc i kilka następnych dni, okupując salę sejmową.
Ta bulwersująca hucpa i okupacja zorganizowane przez opozycyjnego Rejtana i jego popleczników stanowiły zagrożenie dla bezpieczeństwa osób i mienia i jako takie zasługują na stanowcze potępienie.  Że Rejtan spowodował realne niebezpieczeństwo dla innych posłów, nie ulega wątpliwości. Widać to wyraźnie na obrazie Jana Matejki z 1866 roku. Ktoś przecież mógł się o Rejtana potknąć, przewrócić i wybić sobie zęby albo złamać rękę.
Jakie szczęście, że dzisiaj w Polsce mamy zupełnie inne czasy i do takich barbarzyńskich zajść w parlamencie i przed nim już nie dochodzi.

Przeciw bezczeszczeniu zwłok

238 osób, Bliskich Ofiar katastrofy prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010, wystosowało list otwarty następującej treści:

Zwracamy się do wszystkich ludzi dobrej woli z prośbą o pomoc.
10 kwietnia 2010 roku straciliśmy naszych bliskich – dzieci, rodziców, rodzeństwo, współmałżonków. Wtedy przez wiele dni i tygodni odczuwaliśmy niewyobrażalne wsparcie nie tylko ze strony rodzin, ale i wielu osób, przejętych naszą żałobą i spieszących nam z bezpośrednią pomocą, a także symbolicznym współczuciem. Naszych Ukochanych odprowadzały na miejsce ostatniego spoczynku rodziny i przyjaciele, ale także tysiące nieznajomych – swoją obecnością oddawali hołd tym, którzy zginęli, a dla nas byli ulgą w żałobie.
Po sześciu latach od tych strasznych dni stajemy samotni i bezradni wobec bezwzględnego i okrutnego aktu: nasi Bliscy mają być wyciągnięci z grobów, wbrew uświęconemu tabu, aby nie zakłócać spokoju zmarłym pochowanym z najwyższą czcią. My, rodziny, od miesięcy bezskutecznie wyrażamy swój sprzeciw wobec zapowiedzi tego niezrozumiałego i niczym nieuzasadnionego przedsięwzięcia. Dzisiaj staje się ono faktem.
Apelujemy do hierarchów Kościołów, których kapłani odprowadzali naszych Ukochanych na cmentarze: brońcie Ich grobów przed zbezczeszczeniem!
Apelujemy do ludzi władzy: nie pozwólcie, aby dokonał się ten akt, któremu sprzeciwiają się nasze serca!
Apelujemy do wszystkich ludzi dobrej woli z prośbą o pomoc!

Zastanawiam się, jakie znamy w historii przykłady władzy, która na wielką skalę bezcześciła groby zmarłych w celach politycznych. Ciężko mi sobie przypomnieć przykłady z ostatnich dwóch tysięcy lat.
Przypominam Przemkowi, Dominikowi, TomkowiAlbertowi, Pawłowi i innym chłopakom, że mam być skremowany. Dziękuję, bardzo Wam dziękuję, za uszanowanie mojej woli.

Piękna inicjatywa

Ktoś kupił domenę internetową, ktoś zapłacił za hosting, ktoś zrobił prostą stronę internetową. Szacun za to. Na stronie 5zdan.pl można dzięki temu komuś zaapelować do Pana Prezydenta i Pani Premier o poszanowanie prawa, można – choć to w sumie spóźniony apel – poprosić Senatorów o odrobinę refleksji, a można także – to gest bardzo piękny – wyrazić solidarność z jednym z największych bohaterów współczesnej Polski, profesorem Andrzejem Rzeplińskim, Prezesem Trybunału Konstytucyjnego, atakowanym przez arogancką władzę dążącą do destrukcji instytucji sądu konstytucyjnego i wielu innych instytucji Państwa. Profesor Rzepliński to człowiek, któremu nasze dzieci i wnuki będą stawiać pomniki. Człowiek, którego nazwisko będzie w podręcznikach historii wyróżniane na równi z Rejtanem.
Grupie Przyjaciół, Marii Ejchart-Dubois, Paulinie Kieszkowskiej-Knapik, Mikołajowi Pietrzakowi i Filipowi Wejmanowi, za ich inicjatywę serdecznie dziękuję. Zapraszam także do odwiedzania strony i podpisywania wszystkich listów i apeli. Nie trzeba dużo czasu na to, by przeczytać, pod czym się podpisujemy. Oto list do Profesora Rzeplińskiego:

Panie Profesorze!
Dziękujemy Panu i Trybunałowi za niezłomność w obronie Państwa Prawa.
To jest szczególnie potrzebne, gdy politycy próbują zabrać Polakom Konstytucję.
Sprzeciwiamy się bezprawnym próbom zastraszenia Pana.
‎Ale za twarda Rzepa do zgryzienia.
‎Jesteśmy z Panem i z Trybunalem!!!

Trzydzieste piąte urodziny Łukasza

Byłem dziś na cmentarzu na grobie Przyjaciela, który – gdyby żył – skończyłby dzisiaj trzydzieści pięć lat. Była to jedna z tych osób, których uważa się za przyjaciół nie dlatego, że spędzają z nami czas albo że dobrze się z nami bawią, ale dlatego, że cokolwiek nam mówią, mówią prawdę, także tę bolesną. Uważał, że wyprowadzanie z błędu jest ważniejsze od podtrzymywania na duchu. Wydaje mi się, że dr Gregory House i dr James Wilson z serialu House, M.D. to dobra ilustracja przyjaźni, jaka nas łączyła. Jestem pewien, że nie tylko mnie go brakuje.
Żył intensywnie i szczerze, był jednym z najmądrzejszych ludzi, jakich spotkałem, chociaż zmarł tak młodo. Ostatnim przełomowym wydarzeniem historycznym, jakie miało miejsce za jego życia, były zamachy terrorystyczne 11 września 2001 w Nowym Jorku, o których dowiedziałem się stojąc w kolejce w aptece na parterze jego bloku. Martwił się, że świat idzie w złym kierunku. Nie doczekał się nowej płyty Red Hot Chilli Peppers, która dzisiaj jest już klasyką. Będę jej pewnie słuchał dzisiaj wieczorem, bo – kiedy się ukazała – nie potrafiłem się nią cieszyć.
Jeśli to komuś bardziej odpowiada, o godzinie 18.00 może się udać na mszę w kościele parafialnym w Proszowicach.