Żałoba narodowa

To jest mój wpis z 10 kwietnia 2010 roku. Jaki ja byłem wtedy naiwny…

W obliczu dzisiejszej tragedii dziennikarze TVN24 dawali się ponieść emocjom, mówili łamanym głosem, dochodziło do przejęzyczeń – szczególnie jakoś utkwiło mi w pamięci „prezes Rzeczpospolitej Polskiej”, zamiast „prezydent”. Wojciech Olejniczak popłakał się podczas programu, którego był gościem. Trudno się zresztą dziwić wzruszeniu. Pod Smoleńskiem zginął prezydent z małżonką i kilkadziesiąt innych osób życia publicznego, z których większość znana im była osobiście, a niektórzy ze zmarłych byli stałymi gośćmi studia, regularnymi komentatorami wydarzeń politycznych w Polsce i na świecie. Ja też miałem zaszczyt spotkać osobiście niektórych z tych ludzi.

Ciężko ogarnąć rozmiar nieszczęścia i nie wszyscy radzą sobie z reagowaniem na dzisiejsze wiadomości, a nawet z uwierzeniem w to, co się stało. Na szczęście, w niczym nie umniejszając straty, jaką różne środowiska poniosły wskutek rozbicia się samolotu prezydenckiego, pozostała nam w kraju część politycznej elity i mamy prawdziwych mężów stanu. Zaimponował mi dzisiaj szczególnie Aleksander Kwaśniewski, gdy – przyciśnięty przez dziennikarza nieprzemyślanym pytaniem, dlaczego nie było go na pokładzie samolotu, który rozbił się pod Smoleńskiem – przyznał, że nie był zaproszony, ale natychmiast kategorycznie uciął wszelkie dalsze pytania. Nie dał się wciągnąć w dyskusję o tym, kto kogo lubił, a komu nie chciał udostępnić samolotu.

I tak powinniśmy zachować się wszyscy. Zupełnie bez sensu jest dzisiaj mówić, że zginęli najwięksi przedstawiciele opozycji, a takie komentarze padły dzisiaj w niektórych mediach. Bez sensu jest się licytować, która frakcja polityczna poniosła większe ofiary, bo nie ma to najmniejszego znaczenia w obliczu tragedii. Zginęło dzisiaj dwóch polityków, którzy przyjeżdżali do nas na różne uroczystości, w tym poseł Wiesław Woda, który szczycił się mianem przyjaciela naszej szkoły. Zginęło wielu ojców, matek, braci, sióstr, przyjaciół, kolegów i koleżanek. Podziały polityczne pomiędzy ofiarami nie mają już zupełnie znaczenia. Dlatego byłem jedną z pierwszych osób, które zaapelowały o zamknięcie, a przynajmniej zawieszenie działalności serwisu Spieprzaj Dziadu i cieszę się, że gospodarz witryny przychylił się do tego apelu.

Bądźmy szczerzy i normalni. Nie płaczmy nad trumnami tych, których do wczoraj byliśmy gotowi przeklinać, szydzić z nich i upokarzać, ale też nie opijajmy ich śmierci, jak menele pod sklepem w Nowej Hucie, w którym kupiłem dziś po drodze do domu mandarynki. Zmarłym należy się szacunek, narodowi refleksja. W przyspieszonych wyborach prezydenckich, ale też w najbliższych wyborach parlamentarnych elektorat wskaże na kandydatów, których walka będzie się toczyć z dzisiejszą tragedią w tle. Ale powaga tych kampanii powinna być większa. I oby rezultatem tych wyborów była wielka odpowiedzialność, z jaką przyszły prezydent oraz posłowie następnej kadencji sprawować będą swoje urzędy.

Dzisiaj – w kwietniu 2020 – trwa pandemia koronawirusa, Polacy tkwią w izolacji, kwarantannie, nasze życie toczy się w sposób charakterystyczny dla stanu wyjątkowego, tylko nikt nie miał jak dotąd odwagi generała Jaruzelskiego i nie ogłosił tego stanu faktycznie. Na moim osiedlu nie można usiąść na ławce.

Prezes Narodu, człowiek, który skłócił nas przez ostatnie dziesięć lat w niepojęty sposób, za nic ma ograniczenia, którym wszyscy się poddajemy. Nie wolno nam spotkać się z bliskimi, na ulicy zachowujemy od siebie odległość dwóch metrów, chodzimy w maseczkach, wychodzimy tylko w przypadkach absolutnej konieczności. Wielkanoc spędzę z dala od moich najbliższych, także niektórzy studenci spędzą Wielkanoc samotnie, w kwarantannie z dala od rodziny. W kościołach nie ma w tym roku święconki ani procesji rezurekcyjnej. Tak wygląda kolejka do sklepu, do którego może wejść nie więcej niż 12 osób na raz (3 na każdą znajdującą się w sklepie kasę).

W autobusie czy tramwaju nie można podejść do kierowcy czy motorniczego i nie da się kupić od niego biletu.

Przejście podziemne między Dworcem Głównym i Galerią Krakowską a Barbakanem i Teatrem Słowackiego, zwykle pełne ludzi przeciskających się między sobą jak sardynki w puszce, wygląda teraz zupełnie inaczej.

W pogrzebach może uczestniczyć nie więcej niż pięć osób. Większość cmentarzy jest zamknięta. Nie można iść odwiedzić grobu małżonka, rodzica, dziadka, dziecka, chociaż dla wielu jest to w czasie Wielkanocy bardzo ważne. Nie można, chyba że jest się Ojcem Narodu. Tego się nie da skomentować.

Pomniki w koszulkach


Tadeusz Kościuszko żył w czasach, gdy nikt nie słyszał o przeszczepach szpiku kości w celu ratowania ludzi przed białaczką. Mimo to, jak sądzę, nie obraziłby się, gdyby się dowiedział, że studenci Politechniki Krakowskiej często zakładają jego popiersiu na środku kampusu głównego koszulkę promującą wśród braci studenckiej ideę rejestrowania się jako dawcy szpiku. W końcu Tadek był osobą bardzo postępową, tak postępową, że nie tylko popierał zniesienie pańszczyzny, ale jego antyklerykalizm był tak silny i ostentacyjny, że do dziś wydaje się radykalny.
Organy państwa polskiego prowadzą obecnie postępowanie w sprawie kilkudziesięciu już przypadków ubrania pomników, głównie Lecha Kaczyńskiego, w koszulki z napisem „Konstytucja”. Lech Kaczyński, który nie był nigdy moim ideałem głowy państwa, konstytucję jednak znał i szanował. Nie rozumiem za bardzo, czemu miałby się obrazić za ubranie go w koszulkę z napisem „Konstytucja”, lecz w toczących się postępowaniach ktoś kierujący się pokrętną i przedziwną logiką twierdzi, że pomniki zostały znieważone (artykuł 261 kodeksu karnego).
Koszulki wzywające do przestrzegania konstytucji zawisły w ostatnich dniach także na Smoku Wawelskim oraz na warszawskiej Syrence. Bardzo jestem ciekaw, czy Smok i Syrenka zdaniem organów państwa zostały znieważone w równym stopniu, co Lech Kaczyński, czy w mniejszym, czy może w jeszcze większym? Bardzo jestem ciekaw argumentacji. Wyrosło nam państwo naprawdę teoretyczne, naprawdę groteskowe, zajmujące się rzeczami jeszcze bardziej „bulwersującymi” niż ściganie wrocławskich krasnoludków u schyłku Polski Ludowej. Polska Ludowa Plus.

Arytmetyka publiczna

Dobrze się stało, że Senat odrzucił wczoraj absurdalną prezydencką inicjatywę referendum konsultacyjnego w sprawie konstytucji. Prezydent nie ma moralnego prawa inicjować dyskusji o konstytucji, a dyletancka formuła propozycji i treści pytań nie przełożyłaby się na nic pożytecznego. Ale ekwilibrystyka słowna, jaką od wczoraj uprawiają media publiczne, marszałek Senatu i niektórzy inni politycy władzy, przekonując nas, że odrzucenie wniosku prezydenta to wina Platformy Obywatelskiej, to propaganda jeszcze bardziej absurdalna.
W głosowaniu, w którym brało wczoraj udział 62 senatorów partii rządzącej, wniosek prezydenta padł rzekomo z winy opozycji, która nie umiała się wznieść ponad cechującą jej działania nienawiść. Czerpiący wiedzę o świecie z telewizora prosty obywatel dowiedział się wczoraj, że to wszystko wina Platformy, bo senatorowie PiS zagłosowali za lub wstrzymali się od głosu. Platforma Obywatelska nie pozwoliła Polakom wypowiedzieć się w ważnych dla nich sprawach, odebrała im głos, z członu „Obywatelska” w nazwie tej partii nic już nie zostało.
Policzmy. Gdyby nawet wszyscy senatorowie nie tylko Platformy, ale także senatorowie niezależni, poparli wczoraj wniosek Andrzeja Dudy, a nie zagłosowali przeciw, mielibyśmy 40 głosów za (10 głosów senatorów PiS i 30 głosów opozycji). To wciąż byłoby za mało, gdyż większość bezwzględna wynosiła 47. 52 senatorów PiS wstrzymało się od głosu.
Ja nie wiem, co mam myśleć o kraju, w którym marszałek izby refleksji podczas konferencji prasowej nie reprezentuje swojego urzędu, tylko występuje w roli rzecznika partyjnego. Ale jeszcze bardziej nie wiem, co mam myśleć o kraju, w którym spora część obywateli myśli, że 52 + 10 < 30. A nie mam już złudzeń, że spora część naprawdę takie ma pojęcie o arytmetyce.

Triumf w walce z terroryzmem

Dzisiejszym wpisem chciałbym uspokoić wszystkich obywateli, a jednocześnie pogratulować rządowi Rzeczypospolitej i ministrowi Błaszczakowi w szczególności. W dniu święta narodowego rząd odniósł niewyobrażalny triumf w walce z terroryzmem, albowiem oto udało im się wyłączyć mój numer telefonu komórkowego. Wierzę, że społeczeństwo jest dzięki temu o wiele bezpieczniejsze.
Od kilku tygodni dostawałem od mojego operatora nerwowe SMS-y przypominające o konieczności zarejestrowania numeru pod groźbą jego wyłączenia. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że numer… jest zarejestrowany. Został niedawno przeniesiony od innego operatora, a w celu przeniesienia musiałem się wylegitymować dowodem osobistym i wypełnić cały szereg dokumentów i formularzy. Mimo to, niepokojące ponaglenia przychodziły, bywa że kilka razy dziennie.

Pełen pokory i podziwu dla polskich władz, że wymyśliły tak wspaniały sposób na nasz komfort psychiczny, próbowałem dokonać rejestracji numeru. Niestety, każda próba w każdym punkcie, w którym próbowałem tego dokonać, kończyła się niepowodzeniem, gdyż numer jest już zarejestrowany i nie da się zarejestrować go ponownie. Mimo więc kilkudziesięciu prób w kilkunastu miejscach w trzech różnych miastach, a także kilku reklamacji u operatora drogą internetową oraz trzech rozmów z infolinią, nie udało mi się rozwiązać problemu. A że próbowałem, widać chociażby na tym zrzucie:

Każda z kilkudziesięciu prób kończyła się komunikatem o błędzie i pozostawiała mnie w niepewności, czy mój telefon będzie działał, a notyfikacje są jakimś systemowym błędem, czy też mój telefon zostanie za sprawą systemowego błędu wyłączony, a notyfikacje są w tej sytuacji zasadne. Im bliżej drugiego maja, tym bardziej wątpiłem w to, że uda mi się problem rozwiązać. A drugiego maja straciłem praktycznie wszelką nadzieję.

Pozostaje mi się pocieszać, że ma to swoje dobre strony. Mój przyjaciel sprzed lat, kolega z klasy w liceum, Arek, powiedział kiedyś na jednym z bardzo ostrych zakrętów swojego życia, że kupienie sobie nowej karty SIM z nowym numerem telefonu okazało się w najlepszy możliwy sposób zweryfikować to, które przyjaźnie są prawdziwe i warte tego, by je podtrzymywać, a które nie. Każdy, kto naprawdę chce się ze mną skontaktować, potrafi to zrobić, czy to przy użyciu telefonu stacjonarnego, czy na inne sposoby. Przemek, nie mogąc się do mnie dodzwonić, już kilkadziesiąt minut po wyłączeniu mojej komórki przez operatora dał mi znać, żebym przyjechał na majowego grilla, bo mamy swoje sposoby na to, by się porozumieć.
To, co jest w tym wszystkim smutne, to potworna naiwność bandy amatorów, którzy zajmują się obecnie legislacją w naszym parlamencie i wypuszczają w dziennikach ustaw kolejne oderwane od życia gnioty, w żaden sposób nie osiągające zamierzonych celów, a bywa że demolujące wszystko, co dotąd miało ręce i nogi. Pod sklepem dyskontowym, w którym robię po pracy zakupy, urzęduje na stałe paru panów mieszkających w kanałach. Na każdego z nich zarejestrowane jest po dwieście kart SIM w różnych polskich sieciach, które są stale doładowywane i intensywnie wykorzystywane. Zarejestrowaną na im podobnych panów aktywną kartę w dowolnej polskiej sieci można bez trudu kupić w każdym światowym serwisie aukcyjnym. Jeśli komuś się wydaje, że pozbawienie mnie telefonu komórkowego pomoże zwalczyć światowy terroryzm, bo co do absolutnej nieszkodliwości panów żebrzących pod sklepem nie mam wątpliwości, to ja nie wiem sam, czy polskiemu rządowi i parlamentarzystom gratulować pewności siebie, współczuć naiwności, czy po prostu czmychać z tak chronionego państwa gdzie pieprz rośnie…

Dobra zmiana w transporcie

To się może dzisiaj nie mieścić w głowie, ale w pierwszej kadencji rządów PO i PSL wicepremier polskiego rządu, Waldemar Pawlak, dojeżdżał do pracy pociągiem, do którego codziennie rano wsiadał o 7:20 w Żyrardowie. Pociąg był zatłoczony, więc premier Pawlak przeważnie jechał nim na stojąco, w dodatku pozwalając sobie na kontakt ze społeczeństwem.

W pierwszym roku obecnej kadencji trafił się jeszcze jeden wariat w postaci papieża Franciszka. Pojechał on spod kurii metropolitalnej w Krakowie na Błonia tramwajem, którym zdarza się wielu z nas jeździć do dzisiaj, a można go poznać po nietypowych dla krakowskich tramwajów, biało – żółtych barwach.

Na szczęście przyszła w transporcie ważnych osób dobra zmiana i konwoje pancernych beemek wożą polityków polskiej partii rządzącej nawet na weekend do domu, w góry na narty albo na prywatne spotkania towarzyskie, przez co bezpieczeństwo przeciętnego Polaka znacznie wzrosło, a państwo stało się tańsze, lepsze i bardziej przyjazne obywatelowi.

Bardzo serdecznie współczuję chłopakowi z Oświęcimia, który w piątek wjechał w kolumnę premier Szydło. Stał się ofiarą bezmyślnej nagonki, a jednocześnie kołem zamachowym idiotycznej propagandy. I – nie znając jego personaliów – szczerze się martwiłem, gdy studenci z Oświęcimia i okolic, którzy zwykle przysyłają w weekend snapy z klubów na Śląsku i w Małopolsce albo z domówek, w ten weekend jakoś tak jednomyślnie milczeli.
Z tego, co widzę w internetach, nie tylko ja współczuję Sebastianowi. Internauci zebrali się już z nawiązką na nowe Seicento dla niego.

Przeciw bezczeszczeniu zwłok

238 osób, Bliskich Ofiar katastrofy prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010, wystosowało list otwarty następującej treści:

Zwracamy się do wszystkich ludzi dobrej woli z prośbą o pomoc.
10 kwietnia 2010 roku straciliśmy naszych bliskich – dzieci, rodziców, rodzeństwo, współmałżonków. Wtedy przez wiele dni i tygodni odczuwaliśmy niewyobrażalne wsparcie nie tylko ze strony rodzin, ale i wielu osób, przejętych naszą żałobą i spieszących nam z bezpośrednią pomocą, a także symbolicznym współczuciem. Naszych Ukochanych odprowadzały na miejsce ostatniego spoczynku rodziny i przyjaciele, ale także tysiące nieznajomych – swoją obecnością oddawali hołd tym, którzy zginęli, a dla nas byli ulgą w żałobie.
Po sześciu latach od tych strasznych dni stajemy samotni i bezradni wobec bezwzględnego i okrutnego aktu: nasi Bliscy mają być wyciągnięci z grobów, wbrew uświęconemu tabu, aby nie zakłócać spokoju zmarłym pochowanym z najwyższą czcią. My, rodziny, od miesięcy bezskutecznie wyrażamy swój sprzeciw wobec zapowiedzi tego niezrozumiałego i niczym nieuzasadnionego przedsięwzięcia. Dzisiaj staje się ono faktem.
Apelujemy do hierarchów Kościołów, których kapłani odprowadzali naszych Ukochanych na cmentarze: brońcie Ich grobów przed zbezczeszczeniem!
Apelujemy do ludzi władzy: nie pozwólcie, aby dokonał się ten akt, któremu sprzeciwiają się nasze serca!
Apelujemy do wszystkich ludzi dobrej woli z prośbą o pomoc!

Zastanawiam się, jakie znamy w historii przykłady władzy, która na wielką skalę bezcześciła groby zmarłych w celach politycznych. Ciężko mi sobie przypomnieć przykłady z ostatnich dwóch tysięcy lat.
Przypominam Przemkowi, Dominikowi, TomkowiAlbertowi, Pawłowi i innym chłopakom, że mam być skremowany. Dziękuję, bardzo Wam dziękuję, za uszanowanie mojej woli.

Ostateczne rozwiązanie

Kilka dni temu profesor Bogusław Śliwerski zwrócił – bardzo celnie – uwagę na fakt, że bezprzedmiotowe przepychanki słowne, nomenklatura i definicje, w dodatku stosowane na siłę i przez ludzi, którzy nie znają znaczenia używanych przez siebie słów, nie powinny przysłaniać partii rządzącej rzeczywistych potrzeb zmian w oświacie ani przyćmić wizji tych zmian, o ile kiedykolwiek można było mówić o jakiejś wizji reformy edukacji w wykonaniu PiS.
W liście, który minister edukacji skierowała do szkół z okazji zbliżającej się inauguracji roku szkolnego, mnie z kolei zastanowiło coś innego. Mam bowiem wrażenie, że kwintesencją braku kompetencji i predyspozycji Pani Zalewskiej do zajmowanego przez nią stanowiska jest to, co napisała na samym końcu listu, jako swego rodzaju formułę grzecznościową, kończącą list. Zaprasza tam wszystkich do współpracy nad „ostatecznymi rozwiązaniami” dla polskiej oświaty.

Życząc udanego nowego roku szkolnego, pełnego satysfakcji z pracy z uczniami, zachęcam do aktywnego włączenia się do prac nad ostatecznymi rozwiązaniami dotyczącymi polskiej edukacji.

Trzeba być bardzo niekompetentnym albo popełnić wyjątkową gafę, by zapomnieć, że szkoła i edukacja to proces z definicji stale ewoluujący, w którym osiągane wyniki poddawane są analizie, a wyciąganie wnioski prowadzą do przemyślanych i celowych zmian. Trzeba też być bardzo zarozumiałym, żeby uważać, że jest się w stanie zaproponować rozwiązania, które będą miały charakter ostateczny. Nie mówiąc już o tym, że „ostateczne rozwiązanie” to termin dość niefortunny. Osobie posiadającej elementarne wykształcenie humanistyczne powinno się kojarzyć z najczarniejszymi kartami historii i nie powinno raczej mieć pozytywnych, konstruktywnych konotacji.

Piękna inicjatywa

Ktoś kupił domenę internetową, ktoś zapłacił za hosting, ktoś zrobił prostą stronę internetową. Szacun za to. Na stronie 5zdan.pl można dzięki temu komuś zaapelować do Pana Prezydenta i Pani Premier o poszanowanie prawa, można – choć to w sumie spóźniony apel – poprosić Senatorów o odrobinę refleksji, a można także – to gest bardzo piękny – wyrazić solidarność z jednym z największych bohaterów współczesnej Polski, profesorem Andrzejem Rzeplińskim, Prezesem Trybunału Konstytucyjnego, atakowanym przez arogancką władzę dążącą do destrukcji instytucji sądu konstytucyjnego i wielu innych instytucji Państwa. Profesor Rzepliński to człowiek, któremu nasze dzieci i wnuki będą stawiać pomniki. Człowiek, którego nazwisko będzie w podręcznikach historii wyróżniane na równi z Rejtanem.
Grupie Przyjaciół, Marii Ejchart-Dubois, Paulinie Kieszkowskiej-Knapik, Mikołajowi Pietrzakowi i Filipowi Wejmanowi, za ich inicjatywę serdecznie dziękuję. Zapraszam także do odwiedzania strony i podpisywania wszystkich listów i apeli. Nie trzeba dużo czasu na to, by przeczytać, pod czym się podpisujemy. Oto list do Profesora Rzeplińskiego:

Panie Profesorze!
Dziękujemy Panu i Trybunałowi za niezłomność w obronie Państwa Prawa.
To jest szczególnie potrzebne, gdy politycy próbują zabrać Polakom Konstytucję.
Sprzeciwiamy się bezprawnym próbom zastraszenia Pana.
‎Ale za twarda Rzepa do zgryzienia.
‎Jesteśmy z Panem i z Trybunalem!!!

Apel smoleński

Joanno Agacka-Indecka, Ewo Bąkowska, Andrzeju Błasik, Krystyno Bochenek, Anno Borowska, Bartoszu Borowski, Tadeuszu Buk, Mironie Chodakowski, Czesławie Cywiński, Leszku Deptuła, Zbigniewie Dębski, Grzegorzu Dolniak, Katarzyno Doraczyńska, Edwardzie Duchnowski, Aleksandrze Fedorowicz, Janino Fetlińska, Jarosławie Florczak, Arturze Francuz, Franciszku Gągor, Grażyno Gęsicka, Kazimierzu Gilarski, Przemysławie Gosiewski, Bronisławie Gostomski, Robercie Grzywna, Mariuszu Handzlik, Romanie Indrzejczyk, Pawle Janeczek, Dariuszu Jankowski, Natalio JanuszkoIzabelo Jaruga-Nowacka, Józefie Joniec, Ryszardzie Kaczorowski, Lechu i Mario Kaczyńscy, Sebastianie Karpiniuk, Andrzeju Karweta, Mariuszu Kazana, Januszu Kochanowski, Stanisławie Komornicki, Stanisławie Komorowski, Pawle Krajewski, Andrzeju Kremer, Zdzisławie Król, Januszu Krupski, Januszu Kurtyka, Andrzeju Kwaśnik,  Bronisławie Kwiatkowski, Wojciechu Lubiński, Tadeuszu Lutoborski, Barbaro Maciejczyk, Barbaro Mamińska, Zenono Mamontowicz-Łojek, Stefanie Melak, Tomaszu Merta, Andrzeju Michalak, Dariuszu Michałowski, Stanisławie Mikke, Justyno Moniuszko, Aleksandro Natalli-Świat, Janino Natusiewicz-Mirer, Piotrze Nosek, Piotrze Nurowski, Bronisławo Orawiec-Löffler, Janie Osiński, Adamie Pilch, Katarzyno Piskorska, Macieju Płażyński, Tadeuszu Płoski, Agnieszko Pogródka-Węcławek, Włodzimierzu Potasiński, Arkadiuszu Protasiuk, Andrzeju Przewoźnik, Krzysztofie Putra, Ryszardzie Rumianek, Arkadiuszu Rybicki, Wojciechu Seweryn, Andrzeju Sariuszu Skąpski, Sławomirze Skrzypek, Leszku Solski, Władysławie Stasiak, Jacku Surówka, Aleksandrze Szczygło, Jerzy Szmajdziński, Jolanto Szymanek-Deresz, Izabelo Tomaszewska, Marku Uleryk, Anno Walentynowicz, Tereso Walewska-Przyjałkowska, Zbigniewie Wassermann, Wiesławie Woda, Edwardzie Wojtas, Stanisławie Zając, Januszu Zakrzeński, Arturze Ziętek, Gabrielo Zych, w imieniu wszystkich żyjących zwracam się do Was z prośbą o wybaczenie, że używamy Was instrumentalnie, wycieramy sobie Wami gębę przy każdej okazji i rozgrywamy Wami prostackie doraźne interesy polityczne. Zachowujemy się jak zombie czy trupożercy, niepomni tego, że – prędzej czy później, w sposób mniej lub bardziej nagły i naturalny – wszyscy podzielimy Wasz los.

Spoczywajcie w pokoju. Przepraszam i chylę czoła!

Karykatura edukacji

Żenujące, skandaliczne, idiotyczne wystąpienia pani minister edukacji w ostatnich dniach i godzinach pokazują, jak dalece potrafi zajść buta i arogancja władzy, gdy nic jej nie hamuje. Pani minister popisuje się dumnie ignorancją zarówno w kwestii znajomości języka polskiego, uparcie obstając przy tym, że zna język polski lepiej niż zastępy specjalistów, którzy tworzyli wszystkie możliwe słowniki tego języka, z zarozumiałą miną obwieszcza także, że pokolenia historyków nie ustaliły niczego i że ich wszystkie wysiłki, by udokumentować jedno proste (a przynajmniej nieszczególnie rozciągnięte w czasie) zdarzenie, spełzły na niczym.
Zdaniem pani minister można było polec w katastrofie smoleńskiej, bo „polec” to czasownik wieloznaczny, który ma wiele synonimów. Pewnie, że tak. Dokładnie tak samo można pewnie zginąć na raka albo umrzeć w wypadku samochodowym.
Zdaniem pani minister, nie wiadomo dokładnie, co się stało w Jedwabnem albo kim byli sprawcy pogromu kieleckiego. Pewnie, prezydent Kaczyński czy prezydent Duda po prostu ulegli propagandzie Bartoszewskiego i Geremka, a w ogóle to przecież to wszystko wina Tuska. Wszystko ulegnie poprawie, gdy patriotyczna histeria zastąpi historię.
Przerażające jest, że polską edukacją kieruje osoba, która jest tak pusta, tak impertynencka i z taką pewnością siebie ignoruje wszystko, co mówią jej specjaliści. Jej zdaniem, powinniśmy się zajmować rewelacjami zawartymi w jej prezentacji na temat pomysłów na reformę edukacji, a nie jakimiś niuansami znaczeń czasowników czy platformerską propagandą historyczną. To prawda, innowacji – zwłaszcza interpunkcyjnych – jest w prezentacji przygotowanej przez panią minister sporo. Nie jestem tylko pewien, czy takiej interpunkcji chcemy uczyć w polskich szkołach, bez względu na to, czy będą to podstawówki i gimnazja, czy szkoły powszechne. Zignorujmy poronione pomysły pani minister na cofanie polskiej edukacji o dekady. Wystarczy sam fakt, że prezentacja jest dobitnym dowodem na to, że ktoś, kto stoi na czele polskiego szkolnictwa, nie zna swoich kompetencji i nie wie, o czym ma prawo decydować.
Zastanawiające są slajdy, w których pani minister zapowiada, że absolwenci powołanych przez nią szkół mundurowych będą mieli fory w postępowaniu kwalifikacyjnym na studia. Przypuszczalnie pani minister nie wie, że jej ministerstwo nie odpowiada za szkoły wyższe i uniwersytety w Polsce, jest bowiem od tego zupełnie inne ministerstwo, a i ono nie ma nic do powiedzenia w tej kwestii, ponieważ uczelnie są autonomiczne i każda uczelnia samodzielnie decyduje o kryteriach naboru studentów.
Równie porażające są slajdy, w których pani minister zdaje się ignorować istnienie systemu bolońskiego i wymyśla sobie studia I stopnia, których absolwenci nie będą mieli prawa kontynuować studiów na II stopniu. Wydaje się też, patrząc na kolejne slajdy, że pani minister nie wie o tym, że studia magisterskie jednolite to w dzisiejszych czasach już rzadkość i występują tylko na kilku bardzo specyficznych kierunkach.
Polską szkołą kieruje ktoś, kto potrafi dzisiaj z całą siłą forsować rozwiązania, przeciwko którym protestował w swoich interpelacjach jeszcze dwa lata temu. Pozoruje się rzekome konsultacje czy badania, wszystko jest robione pod widzimisię kogoś, kto nie ma pojęcia o szkole, bo stracił z nią kontakt jeszcze w ubiegłym stuleciu. Pani minister twierdzi, że jest już teraz popierana przez sto kilkadziesiąt tysięcy nauczycieli szkół powszechnych, które – nawiasem mówiąc – jeszcze nie istnieją. Znakomitym potwierdzeniem tego uwielbienia, jakim stan nauczycielski darzy panią minister, jest nie tylko opinia Związku Nauczycielstwa Polskiego, ale także stanowisko Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadr Kierowniczych Oświaty w sprawie zmian przez nią ogłoszonych. Swoja drogą, jak niecne trzeba mieć zamiary, jak podłym trzeba być, żeby z ogłoszeniem tak fundamentalnych zmian czekać do końca roku szkolnego i ogłosić je w pierwszy poniedziałek wakacji? Ale cóż, do takiej „dobrej zmiany” już przywykliśmy. Dobrej? Dojnej? Sam już nie jestem pewien, jak to się w obecnej nomenklaturze partyjnej nazywa.