Burzymy Bastylię

Ten wpis to odświeżany kotlet sprzed lat. Przypominam go w związku ze śmiercią Tomka.

Siedzimy z Tomkiem na Placu Bastylii i pijemy bordeaux, a Tomek – beztrosko wyluzowany, ale z pewną siebie miną znawcy – tłumaczy mi i Michałowi, jakie wino się pije do jakiego rodzaju mięsa. Wydaje się zdziwiony tym, że Michał nie rozumie, że nie możemy (Tomek i ja) pić białego wina do dania z wołowiny. Z właściwą sobie pobłażliwą wyrozumiałością traktuje natrętne dziwactwo Michała, który – zamiast wykwintnych dań kuchni francuskiej, jakie sobie zamówiliśmy – wolałby skoczyć na coś „swojskiego” do McDonalda 200 metrów dalej, przy Boulevard Richard Lenoir.

Tomek to wiejski głupek. Przynajmniej za takiego bywał uważany, jako uczeń, i pewnie na zawsze takim pozostanie we wspomnieniach niektórych nauczycieli (o ile oczywiście w ogóle będą go pamiętać). Ale Tomek to mistrz zaskakiwania. Jak wtedy, gdy – wprawiając Przemka w osłupienie – sam zmienił sobie sprzęgło w golfie.

Niektórym wydaje się, że Tomek jest leniwy i niewiele robi, tymczasem prawda jest taka, że Tomek niczego nie robi byle jak. Gdy rzucał palenie, udał się do lekarza, zrobił szczegółowe badania, w tym prześwietlenie płuc, i dokładnie zaplanował kurację. Gdy jego koledzy bawili się na zabawach w wiejskich remizach, Tomek jeździł po kilkadziesiąt kilometrów do odległych klubów, czasami w innym województwie.

Tomek to także człowiek honorowy, szanujący siebie, który nie robi niczego wbrew sobie i ma własną, głęboko przemyślaną i konsekwentnie podtrzymywaną hierarchię wartości. W hierarchii tej mecz Wisły Kraków ma wyższy priorytet niż Pan Tadeusz, Nad Niemnem i inne pierdoły z XIX wieku. I po obiedzie na wiślackim stadionie muszę Tomkowi przyznać rację. Nawet jeśli nieszczególnie interesuję się piłką nożną, gębę miałem szczęśliwą podczas tego obiadu w nie mniejszym stopniu, niż Paweł, gdy zwiedzaliśmy Stadion Narodowy w Warszawie.

Cokolwiek Tomek robi, emanują z niego godność i autorytet większe niż z niejednego pomnika bohaterów narodowych nadętego patosem. Potrafi w spodniach od dresu wejść do sklepu z markowymi ciuchami czy perfumami i zawsze ma rozeznanie w towarach na najwyższych półkach. Nie czytał nigdy Lalki i ma w nosie (albo i w jakiejś innej części ciała) Wokulskiego i Izabelę, za to gdy z przyjaciółmi rozmawiamy o książkach, które są właśnie na szczytach listy bestsellerów dziennika New York Times, włącza się do rozmowy i błyskotliwie żartuje.

Z jednakową nonszalancją i podniesioną głową wraca Tomek z meczu na Orliku, z roboty na koparce albo z grilla w Jaksicach. Gdy wspomnisz o jakimś egzotycznym miejscu albo o jakiejś zabitej dechami wiosce na końcu świata, o której nikt z Twoich znajomych w życiu nie słyszał, Tomek na pewno już tam był, ma tam kogoś znajomego, albo – co najmniej – ktoś z jego znajomych był tam kiedyś.

Tomek nie ma może takiego talentu do języków obcych, jak Robert, ale – gdy coś go nagle intryguje na środku Luwru – podchodzi do tubylców i bez chwili zastanowienia i bez cienia tremy wyjaśnia sobie z nimi wszystko, co wzbudziło jego wątpliwości. Nawet nie patrzy w moim kierunku, żebym mu pomógł się z nimi porozumieć.

W przeciwieństwie do wielu ludzi, Tomek naprawdę potrafi korzystać ze swojego smartfona, skonfigurować sobie i dostosować do swoich potrzeb różne dostępne w nim funkcje, korzysta z komunikatorów, o których większość naszych wspólnych znajomych w ogóle nie słyszała.

Kiedy nocuję z Tomkiem w Krośnie, okazuje się, że jest jedyną osobą na świecie, której – o dziwo – nawet Jacek nie przegada. Przed Tomkiem, jak przed mało kim innym, nie boję się nie mieć żadnych tajemnic. Jest wyrozumiały i delikatny, a zaskoczyć Tomka to naprawdę nie lada wyzwanie. Mnie się to dotąd nigdy nie udało.

Gdy myślisz o Tomku, że to wiejski głupek, tkwisz w mentalnym więzieniu po uszy. Jeśli nie znasz Tomka lub nie masz o nim zdania, powiedzmy sobie prawdę: i tak na pewno cierpisz na jakieś urojenia i żyjesz w świecie pełnym złudzeń i mylnych opinii.
Wstań, zburz swoją Bastylię, zrób sobie rewolucję i w Nowym Roku zacznij życie na wolności. Niech ktoś szeroko otworzy ci drzwi, okna i oczy, tak jak Tomek za każdym razem mi otwiera. Bo Tomek może nauczyć wiele. Nie masz nawet pojęcia, jak wiele.


Ten wpis jest częścią sylwestrowego cyklu, w ramach którego powstały już następujące odcinki:
– w Sylwestra 2012, o Łukaszu;
– w Sylwestra 2013, o Pawle;
– w Sylwestra 2014, o Tomku (niniejszy wpis);
– w Sylwestra 2015, o Albercie;
– w Sylwestra 2016, o Dominiku;
– w Sylwestra 2017, o Michale;
– w Sylwestra 2018, o Wiktorze;
– w Sylwestra 2019, o Adamie;
– w Sylwestra 2020, o Maksymilianie;
– w Sylwestra 2021, o Przemysławie;
– w Sylwestra 2022, o Małgorzacie;
– w Sylwestra 2023, o Sylwestrze;
wszystkie wpisy ilustrowane są moimi zdjęciami z dzieciństwa i piosenkami.
W Sylwestra 2024 roku ukaże się wpis o Pawle II.

Zwięzły kontrakt

Ten wpis to odświeżany kotlet sprzed dwunastu lat. Przypominam go w związku ze śmiercią Tomka. Podpis Tomka na ilustracji na pozycji ósmej.

Papierkologia w szkole króluje. Jak słusznie narzeka Dariusz Chętkowski, bez sporządzenia odpowiedniego dokumentu nie można już w szkole porozmawiać, a co dopiero pracować. Dlatego co wrzesień, na początku roku szkolnego, negocjujemy i podpisujemy z każdą klasą kontrakt, który uściśla i interpretuje zapisy wewnątrzszkolnego systemu oceniania w odniesieniu do naszego przedmiotu, precyzuje zasady współpracy między nami i sugeruje procedury rozwiązywania ewentualnych konfliktów. To długi, szczegółowy dokument, zawierający wypisane drobnym druczkiem zobowiązania wzajemne nauczyciela i uczniów. O spóźnianiu się na lekcję, o klasówkach, o odpytywaniu, o metodach i kryteriach oceniania. Precyzuje, jakie ulgi przysługują uczniom biorącym udział w konkursach, ile razy można być nieprzygotowanym i jak należy to zgłaszać, co się dzieje, gdy ktoś przeszkadza innym w nauce, na jakich zasadach i pod jakim warunkiem wolno używać komórek, pić, oddychać…

Porządkując biurko po różnego rodzaju dokumentach i sprawdzianach z minionego roku szkolnego z rozrzewnieniem popatrzyłem na mój ubiegłoroczny kontrakt z jedną z klas maturalnych, w której te wrześniowe negocjacje zupełnie sobie odpuściliśmy. Zastanawiam się, czy będę jeszcze kiedyś miał klasę, która na tyle mi zaufa i której ja również nie będę musiał zmuszać do podpisywania litanii obietnic i regulacji?

Wydaje mi się, że wywiązaliśmy się z tego zwięzłego kontraktu. Było OK. Na początku ubiegłego roku szkolnego wydawało mi się, że nie będzie łatwo. Miałem świeżo w pamięci znakomitą, o rok starszą klasę, w której wyjątkowo dużo – jak na technikum mechaniczne – uczniów zdawało maturę rozszerzoną. Panowie podpisani pod niniejszym kontraktem wydawali mi się dużo słabsi, mniej komunikatywni i nie tak chętni do pracy. Po dwunastu miesiącach okazuje się, że maturę zdali lepiej od swoich starszych kolegów, uzyskując przyzwoite wyniki na maturze rozszerzonej, a na maturze podstawowej dobijając do 100%. Teraz, gdy podpisuję z kolejnymi klasami obszerne umowy z aneksami, w których młodsi uczniowie próbują przemycić coraz więcej coraz bardziej szczegółowych treści, nie chce mi się wierzyć, że rok temu miałem klasę, która podpisała się jednogłośnie pod tak enigmatycznym kontraktem.

Duma z Michała

Ten wpis to odświeżany kotlet, mój sylwestrowy wpis o Michale sprzed sześciu lat. Przypominam go w związku ze śmiercią Tomka.

Zuzanna, pies dziesięcioletni, przyzwyczajony do jeżdżenia samochodami osobowymi i traktująca to jako coś całkowicie naturalnego, jest wywożona przez Michała na kilka dni do Jaksic. Tym razem dużym samochodem bagażowym, do którego wsiada tylko dzięki naszej bardzo wydatnej pomocy (bo ma lat dziesięć i zostało jej już lat tylko cztery, chociaż tego jeszcze wtedy nie wiemy). Patrzę, jak odjeżdżają z Michałem spod bloku, a ona siedzi spokojnie dwa metry nad ziemią, czyli jakieś cztery razy wyżej, niż zwykle, i spogląda z miną królowej Elżbiety II na oddalające się trawniki, drzewa i osiedle, jakby był to widok, do którego jest całkowicie przyzwyczajona.

Zazdroszczę jej, bo ja nigdy nie jechałem tak dużym samochodem, nigdy nie siedziałem tak wysoko nad powierzchnią jezdni. Ale jestem z niej przede wszystkim dumny, także gdy dowiaduję się od Michała, że – po zajechaniu na miejsce – samodzielnie zeskoczyła na jaksicką ziemię po otwarciu drzwi.

Kilka lat później siedzimy z Tomkiem i Michałem i rozmawiamy o tym, co słychać. Michał opowiada o tym, co mu udało się osiągnąć samodzielnie i w sposób zupełnie dla mnie nieprzewidywalny. Skoczył z bardzo wysoka, spadł na cztery łapy, nikt mu w tym nie pomógł. Gratuluję mu i mówię mu, że jestem z niego dumny. Pytam, czy mam prawo być dumny. Michał patrzy mi w oczy (co rzadko robi, bo podobno – tak mówi Tomek – mnie się boi) i mówi, że tak, że mam prawo być z niego dumny. To jeden z najpiękniejszych momentów mojego życia. Czuję się tak, jak pewnie czuła się Zuzanna, siedząc wysoko nad ziemią w dostawczym Mercedesie Michała.

W Nowym Roku bądźcie wszyscy chociaż raz z czegoś, a najlepiej z kogoś dumni, nawet jeśli powód do dumy może wydawać się komuś śmieszny. Ważne, by ktoś Wam dostarczył powodu do dumy, i by to była duma w Waszym odczuciu uzasadniona. I by ktoś Wam pozwolił być z siebie dumnym…

Ten wpis jest częścią sylwestrowego cyklu, w ramach którego powstały już następujące odcinki:
– w Sylwestra 2012, o Łukaszu;
– w Sylwestra 2013, o Pawle;
– w Sylwestra 2014, o Tomku;
– w Sylwestra 2015, o Albercie;
– w Sylwestra 2016, o Dominiku;
– w Sylwestra 2017, o Michale (niniejszy wpis);
– w Sylwestra 2018, o Wiktorze;
– w Sylwestra 2019, o Adamie;
– w Sylwestra 2020, o Maksymilianie;
– w Sylwestra 2021, o Przemysławie;
– w Sylwestra 2022, o Małgorzacie;
– w Sylwestra 2023, o Sylwestrze;
wszystkie wpisy ilustrowane są moimi zdjęciami z dzieciństwa i piosenkami.
W Sylwestra 2024 roku ukaże się wpis o Pawle II.

Diabeł straszny – po piętnastu latach

Od dziś będę codziennie przypominać jeden archiwalny wpis, w którym jest mowa o Tomku.

Niniejszy wpis to odgrzewany kotlet z 2008 roku. Niesamowite, ale wkrótce minie piętnaście lat, odkąd powstał. Przemek, Robert, Tomek, Albert, Paweł, trzy Michały, Adam, dwa Marciny, Piotr, Łukasz, Adrian i Mateusz pewnie też nie zauważyli, że znamy się już prawie połowę ich życia. Moje życie  – bez niektórych z nich – byłoby naprawdę bez sensu. Dziękuję, chłopaki. W przypadku Tomka, zegar zatrzymał się 6 marca tego roku.

Do drugiej mechanika szedłem na początku września z duszą na ramieniu. Dostałem panów w spadku po kimś, kto już nie pracuje w naszej szkole, a w międzyczasie od osób, które miały styczność z tą klasą, nasłuchałem się legend o ich lekcjach angielskiego. Podobno podczas ich lekcji przez okno leciały kwiatki, plecaki, sterty śmieci. Rzucali w siebie krzesłami, przewracali ławki.
Idąc na pierwszą lekcję całkiem poważnie myślałem o tym, żeby golnąć sobie kielicha dla kurażu, a powstrzymanie się od tego wcale nie dodało mi pewności siebie. Wchodziłem do klasy na uginających się nogach, trzęsły mi się ręce, a sporą część mojej uwagi musiałem poświęcić odpowiedniej modulacji głosu, by panowie nie domyślili się, że jestem bliski paniki.
Zdziwiłem się trochę, gdy panowie w ogóle nie protestowali, że w związku z tym, że są już w drugiej klasie, nie planuję zajmować się podręcznikiem na dotychczasowym poziomie. Przestałem się dziwić, gdy przekonałem się, że podniesiona poprzeczka nie wydaje się wcale wisieć zbyt wysoko i niektórzy z nich śmigają wysoko nad nią bez najmniejszego wysiłku.
Dzisiaj, po dwóch miesiącach, nie muszę już ani pić, ani wzywać pomocy sił nadprzyrodzonych, gdy idę na lekcję w drugiej mechanika. Ostatnio panowie z pewnym zdziwieniem, ale także zrozumieniem przyjęli do wiadomości, że obecność na lekcji angielskiego musi być obecnością nie tylko ciałem, ale i duchem, a fakt, że przez całą godzinę siedzi się cichutko jak myszka pod miotłą nie oznacza wcale, że będzie się miało z mojej strony święty spokój, wręcz przeciwnie.
Od kilku tygodni jeden z panów z drugiej mechanika patrzy na mnie z awatara na liście kontaktów w komunikatorze Skype i pokazuje mi pewien ogólnie przyjęty, aczkolwiek bardzo wulgarny gest środkowym palcem prawej dłoni. Na głowie ma nielegalną w naszej szkole czapkę z daszkiem i siedzi na tylnym siedzeniu jakiegoś samochodu w późnych godzinach wieczornych.
Ale w klasie i on, i wszyscy panowie z drugiej mechanika są bardzo grzeczni, aktywni, sumienni i pracowici. Póki co nie rozumiemy się jeszcze tak dobrze, jak z panami z trzeciej mechanika, gdzie Michał ostatnio spytał mnie, czy kilka dni zwolnienia poprawiło mi coś w głowie, na co odpowiedziałem, że – jak widać – ani trochę. Mam jednak nadzieję, że jeszcze parę miesięcy i będzie nam równie dobrze ze sobą. A latających krzeseł i ławek w ogóle się już nie boję.

 

Prośba o opiekę

Wczoraj, 6 marca 2023, wskutek obrażeń w wypadku samochodowym w drodze z pracy, zmarł Tomek, bohater mojego wpisu sylwestrowego sprzed dziewięciu lat. Tomek był jedną z najważniejszych osób w moim życiu, ale na pewno nie tylko moim. Zburzyliśmy z Tomkiem razem więcej Bastylii, niż jakikolwiek podręcznik historii jest w stanie opisać. Nikt i nic nie jest w stanie wypełnić pustki w moim życiu, którą pozostawił po sobie Tomek, ale nie jestem jedyną osobą, która nie umie się odnaleźć w świecie po 6 marca.

Tomek był osobą wyjątkową, błyskotliwą, niepowtarzalną. Nie tylko mnie będzie go brakowało. Jestem przekonany, że nie umiem nawet zrozumieć, jak bardzo będzie Tomka brakowało niektórym innym osobom. Jeśli ktokolwiek przeczyta ten wpis i będzie wiedział, o co i o kogo chodzi, otoczcie proszę swoją opieką i czułością Michała. Byliśmy z Michałem dwoma przeciwstawnymi biegunami świata Tomka, ale obu nam świat legł w gruzach. I nie jestem pewien, który z nas jest w stanie łatwiej sobie z tym poradzić.

Tomek i Michał to jedne z najpiękniejszych kart mojego życia. To, że jedna z tych kart została właśnie wyrwana z mojego życiorysu, nadal nie mieści mi się w głowie. Nigdy mi się nie zmieści. To ja powinienem być wyrwany…

Poszukiwana

Gdy trzeba niekiedy coś podrzucić albo odebrać – po pracy, w drodze do domu – Małgosia podjeżdża do mnie, a ja schodzę na dół i sprawa załatwiona. Za pierwszym razem, kiedy to miało miejsce w moim obecnym miejscu zamieszkania, zbiegłem przed blok nie biorąc ze sobą telefonu i długo się dziwiłem, czemu Gosi nie ma, a ona w tym samym czasie dziwiła się pewnie, czemu ja tak długo schodzę. Ale teraz już wiem, co jest grane, nawet jeśli nie wezmę ze sobą telefonu. Po prostu Gosia, chociaż z chłopcami była u mnie wiele razy, podjeżdżając sama, z jakiegoś względu zawsze parkuje pod jednym z sąsiednich bloków.

Jednocześnie Gosia to ktoś, kto zawsze jest tam, gdzie jest naprawdę potrzebny, gdy sytuacja tego wymaga. Nigdy nie zabłądzi ani się nie spóźni – nie tylko dlatego, że zegar w salonie celowo jest ustawiony tak, że zawsze się spieszy. Gdy będzie naprawdę potrzebna, zawsze się znajdzie. Jest niezawodna i niezastąpiona – i takiego kogoś życzę Wam w przyszłym roku i do końca Waszych dni.

Nie wierzę w niebo, ale wierzę w to, że kiedyś, po wieczne czasy będę siedział z Gosią na bardzo wygodnej wersalce, zajadał nieskubany bób, taki ze skórkami, przegryzał go głąbami wyciętymi z kapusty, a do tego będę jeszcze miał miskę krewetek, których żaden lekarz nie będzie mi już bronił jeść – a Gosia nie będzie mi ich podbierać. O bób i głąby z kapusty na pewno się nie pokłócimy; będziemy ich mieli pod dostatkiem. A wszystko to będziemy popijać czerwonym barszczem z prawdziwych buraków.

Ten wpis jest częścią sylwestrowego cyklu, w ramach którego powstały już następujące odcinki:
– w Sylwestra 2012, o Łukaszu;
– w Sylwestra 2013, o Pawle;
– w Sylwestra 2014, o Tomku;
– w Sylwestra 2015, o Albercie;
– w Sylwestra 2016, o Dominiku;
– w Sylwestra 2017, o Michale;
– w Sylwestra 2018, o Wiktorze;
– w Sylwestra 2019, o Adamie;
– w Sylwestra 2020, o Maksymilianie;
– w Sylwestra 2021, o Przemysławie;
– w Sylwestra 2022, o Małgorzacie (niniejszy wpis);
– w Sylwestra 2023, o Sylwestrze;
wszystkie wpisy ilustrowane są moimi zdjęciami z dzieciństwa i piosenkami. W tym wpisie, wyjątkowo, zamiast mojego zdjęcia jest zdjęcie, które wkrótce będzie miało 100 lat. Obok swojej siostry Heli i brata Władka, jest na nim mój Tata – Rajmund. Ten najmniejszy.
W Sylwestra 2024 roku ukaże się wpis o Pawle II.

Głowa Goliata

Drzwi przed Przemkiem otwierają się same, jakby od niechcenia, a przecież o wiele bardziej widowiskowo byłoby, gdyby otwierał je z kopa, a może jeszcze z przytupem. Wchodzi, jakby nic się nie stało, głowę Goliata rzucając z pogardą i lekkim obrzydzeniem do kotłowni. Nie, nie będzie jej wtykał i obnosił na żerdzi. Procę, z której wystrzelił pocisk, zostawił gdzieś na dnie bagażnika. Zakrwawioną od ciosów na szyjach hydr i innych potworów siekierę też gdzieś po drodze zgubił albo zaszył w jakimś dziwnym zakątku wszechświata.

Kwartet smyczkowy Beethovena schizofrenicznie próbuje zdenerwować i zasiać niepokój u każdego, do kogo atmosfera ziemska donosi dźwięki. Ale Król Dawid (Przemysław) pozostaje niewzruszony. Podnosi rękę, uderza w struny harfy i rozsiewa wokół siebie błogi spokój i niefrasobliwość. Budda zazdrości mu spokoju i opanowania, Chrystus nie ma w sobie tyle miłości, a Mahomet chciałby Medyny tak bardzo swojej, jak ta, którą Przemek ma właśnie dla siebie. I którą się z nami dzieli.

W Nowym Roku i po kres Waszych dni niech ktoś wnosi w Wasze życie tyle dobrego i nadaje mu tyle sensu, ile mojemu życiu nadaje Przemek.

Ten wpis jest częścią sylwestrowego cyklu, w ramach którego powstały już następujące odcinki:
– w Sylwestra 2012, o Łukaszu;
– w Sylwestra 2013, o Pawle;
– w Sylwestra 2014, o Tomku;
– w Sylwestra 2015, o Albercie;
– w Sylwestra 2016, o Dominiku;
– w Sylwestra 2017, o Michale;
– w Sylwestra 2018, o Wiktorze;
– w Sylwestra 2019, o Adamie;
– w Sylwestra 2020, o Maksymilianie;
– w Sylwestra 2021, o Przemysławie (niniejszy wpis);
– w Sylwestra 2022, o Małgorzacie;
– w Sylwestra 2023, o Sylwestrze;
wszystkie wpisy ilustrowane są moimi zdjęciami z dzieciństwa i piosenkami.
W Sylwestra 2024 roku ukaże się wpis o Pawle II.

Na barana

Idylliczny wieczór rodzinny na wsi kilka lat temu, chyba właśnie w okresie świąteczno – noworocznym. Rozbawieni chłopcy biegają, śmieją się i krzyczą radośnie. Niestrudzony Przemek podrzuca Maksymiliana niemalże do sufitu i łapie go, a następnie podrzuca ponownie. Maksymilian jest w siódmym niebie, ale Wiktor też chce. Na szczęście wówczas było to jeszcze możliwe, bo nie tylko nie potrafił jeszcze wiązać sznurówek, ale był znacznie mniejszego wzrostu i lżejszy niż obecnie. Zabawa trwa jeszcze chwilę, Maks przygląda się jej cały rozpromieniony siedząc między mną a Małgosią, a gdy zmęczeni Przemek i Wiktor siadają obok nas spoceni i wyczerpani, tryskają może już nie niespożytą energią, ale na pewno szczęściem.

I wtedy Wiktor wpada na znakomity pomysł, który natychmiast nam obwieszcza, że teraz pora na to, by tata podrzucał… mnie. Patrzymy po sobie, wszyscy dorośli w pokoju, i wybuchamy śmiechem na myśl o tym, że Przemek ma podrzucać do sufitu chłopa dwa razy starszego od siebie i cięższego, niż on sam. Na twarzy Wiktora widać intensywne procesy myślowe zachodzące właśnie w jego mózgu. Zerka na tatę, zerka na mnie, ogarnia mnie wzrokiem od stóp do głów i zaczyna się śmiać razem z nami.

Patrzę na Maksymiliana i widzę, że się nie śmieje. Jest zdezorientowany. Spogląda a to na mamę, a to na tatę, nie rozumie, czemu Małgosia, Przemek, Wiktor i ja śmiejemy się do rozpuku. Spuszcza głowę, odwraca wzrok, robi smutną minę. Nie rozumie jeszcze tego, co do Wiktora właśnie dotarło, jest jeszcze za malutki.

Do pewnych rzeczy nie warto dorastać, lepiej na zawsze pozostać dzieckiem, jak Maksymilian wtedy. Są rzeczy, których nie warto zrozumieć ani których nie warto się uczyć. Człowiek marnuje w życiu tyle czasu na sprawy i problemy, o których lepiej w ogóle nie wiedzieć i nimi się nie zajmować. Pozostać w niewiedzy. W Nowym Roku i na resztę życia bądźcie na zawsze niewinnymi dziećmi, gdy chodzi o takie rzeczy. A w każdym razie nauczcie się przełączać tryb „dorosły” na tryb „dziecko” zawsze, gdy jest taka potrzeba. Będziecie czerpać więcej przyjemności z życia i lepiej się bawić, nie tylko w Sylwestra. Będziecie szczęśliwsi.

– w Sylwestra 2012, o Łukaszu;
– w Sylwestra 2013, o Pawle;
– w Sylwestra 2014, o Tomku;
– w Sylwestra 2015, o Albercie;
– w Sylwestra 2016, o Dominiku;
– w Sylwestra 2017, o Michale;
– w Sylwestra 2018, o Wiktorze;
– w Sylwestra 2019, o Adamie;
– w Sylwestra 2020, o Maksymilianie (niniejszy wpis);
– w Sylwestra 2021, o Przemysławie;
– w Sylwestra 2022, o Małgorzacie;
– w Sylwestra 2023, o Sylwestrze;
wszystkie wpisy ilustrowane są moimi zdjęciami z dzieciństwa i piosenkami.
W Sylwestra 2024 roku ukaże się wpis o Pawle II.

Przez pola i krzaki

Zuzanna, lat prawie czternaście, Wiktor, lat cztery, i ja, lat czterdzieści cztery. Z nas trojga najstarsza Zuzanna, bo to pies. Idziemy w pole, daleko jak się da, a potem wracamy. Zuzanna resztkami sił, bo jest już bardzo, bardzo stara.

Wiktor nagle wpada na pomysł, że idąc polną drogą, wyjeżdżoną przez traktory, można uprawiać swego rodzaju slalom i zmieniać raz po raz ścieżki wygniecione przez lewe i prawe koła traktorów. Zaczynamy więc, udając samochody na wirażach, biec a to po lewej, a to po prawej stronie, robiąc dużo hałasu i ciesząc się w niepojęty sposób z tego zmieniania ścieżki.

Przypominam sobie, że – jako dziecko – bawiłem się w coś identycznego. Tyle tylko, że jako dziecko wychowane w mieście, wyobrażałem sobie zmianę torów przez tramwaje, a nie – jak Wiktor, syn kierowcy rajdowego – wyścigi samochodowe. Na podjasnogórskich „Okopach” (nazwa została chyba z czasów II wojny światowej) mieliśmy takich wiejskich dróg w centrum miasta pod dostatkiem.

Biegniemy z Wiktorem – jak idioci – a to lewą, a to prawą stroną drogi. Za nami Zuzanna, bardzo stara suka, próbuje nadążyć i – nie wiedzieć czemu i zupełnie bez sensu – też ciągle zmienia te ścieżki, co przychodzi jej z dużą trudnością. Resztkami sił próbuje iść po naszych śladach.

Zuzanny wkrótce już nie będzie. Zastanawiam się, czy ja będę, gdy Wiktor będzie miał lat czterdzieści cztery, czyli tyle, ile ja mam obecnie. Zastanawiam się, czy będzie biegł za mną po ścieżkach przeze mnie wydeptanych. Jestem więcej niż pewien, że nie będzie. W sumie to dobrze. Świat tylko dlatego idzie do przodu, że ludzie nie biegną po tych samych ścieżkach, co ludzie od nich starsi o jedno czy dwa pokolenia.

Kogoś takiego, jak Wiktor, życzę Wam nie tylko w Nowym Roku. Taki ktoś niech przychodzi na świat co minutę. Żebyśmy nie stali w miejscu i nie chodzili tymi samymi drogami.

Ten wpis jest częścią sylwestrowego cyklu, w ramach którego powstały już następujące odcinki:
– w Sylwestra 2012, o Łukaszu;
– w Sylwestra 2013, o Pawle;
– w Sylwestra 2014, o Tomku;
– w Sylwestra 2015, o Albercie;
– w Sylwestra 2016, o Dominiku;
– w Sylwestra 2017, o Michale;
– w Sylwestra 2018, o Wiktorze (niniejszy wpis);
– w Sylwestra 2019, o Adamie;
– w Sylwestra 2020, o Maksymilianie;
– w Sylwestra 2021, o Przemysławie;
– w Sylwestra 2022, o Małgorzacie;
– w Sylwestra 2023, o Sylwestrze;
wszystkie wpisy ilustrowane są moimi zdjęciami z dzieciństwa i piosenkami.
W Sylwestra 2024 roku ukaże się wpis o Pawle II.

Niezasłużony

Wjeżdżam na dwójce (na początku umiałem tylko na jedynce, teraz już wjeżdżam na dwójce) na magiczne wzgórze, z którego widać Wisłę, pół Krakowa, a przy dobrej pogodzie Tatry w całej okazałości, cel jednej z ostatnich wycieczek mojego ojca, na kilka miesięcy przed jego śmiercią. Zdumiony, pokazał Przemkowi stromą drogę pod górę, mówiąc, że oto i tam mieszkają ludzie. A Przemek wówczas skręcił i oznajmił, że właśnie tam jadą.

Podjeżdżam pod dom i patrzę ze zdziwieniem porównywalnym tylko z tym, jakiego doznałem w dniu zamachu na World Trade Center, na Grześka i Dominika w panice biegających przed domem i wykrzykujących jakieś zgoła niezrozumiałe komunikaty.
Nie jestem pewien, czy wysiadać, czy uciekać. A jeśli uciekać, to czy kogoś ratować, czy tylko dbać o własny tyłek. Dominik podbiega do mojego samochodu i otwiera drzwi. Nikt nigdy w żadnym miejscu nie traktował mnie z takimi honorami, nikt nie otwierał drzwi mojego Volkswagena (tego ani poprzedniego) i nie zapraszał mnie do wyjścia równie uroczyście. Brakuje tylko czerwonego dywanu.

– Umiesz zmienić pieluchę?! – krzyczy Dominik głosem pełnym trwogi.

Wychodzę z samochodu z ulgą i robię swoje, trochę nawet zdziwiony, jak naturalnie – po kilkunastu latach przerwy – mi to przychodzi.

Mijają kolejne lata i oglądam się za siebie. Nieraz się zastanawiam, co by było, gdybym się miał zlać albo narobić w majty. Co by było, gdybym zrobił coś takiego, że nie sposób o tym napisać. Jest ktoś, kto nigdy nie miałby najmniejszego problemu w takiej sytuacji. Dominik zrobiłby to, co trzeba, mówił to, co należy. Milczałby, gdyby trzeba było. Nikt nigdy nie dowiedziałby się o tym, o czym nie powinien. Zastanawiam się, jak to możliwe, że wtedy Dominik nie umiał sobie poradzić z kupą małego chłopca. Widocznie dopiero później dojrzał i stał się Dominikiem takim, jakiego każdy może pozazdrościć. Dominikiem, bez którego nie podołałbym większości poważnych problemów mojego życia. Dominikiem, którego nie da się zastąpić.

Dominik to prawdziwy Herkules dla stajni Augiasza – w moim domu, samochodzie, a przede wszystkim w mojej głowie. Kogoś takiego, jak Dominik, zaznajcie chociaż raz w tym Nowym Roku. To będzie i tak nadmiar szczęścia. Nikt z nas na Dominika nie zasługuje. Nie znacie Dominika? Nie spotkacie go? Trudno. Niech życie da Wam w Nowym Roku coś innego, na co zupełnie nie zasługujecie. Cokolwiek.


Ten wpis ukazał się po raz pierwszy w Sylwestra 2016 i jest częścią sylwestrowego cyklu, w ramach którego powstały już następujące odcinki:
– w Sylwestra 2012, o Łukaszu;
– w Sylwestra 2013, o Pawle;
– w Sylwestra 2014, o Tomku;
– w Sylwestra 2015, o Albercie;
– w Sylwestra 2016, o Dominiku (niniejszy wpis);
– w Sylwestra 2017, o Michale;
– w Sylwestra 2018, o Wiktorze;
– w Sylwestra 2019, o Adamie;
– w Sylwestra 2020, o Maksymilianie;
– w Sylwestra 2021, o Przemysławie;
– w Sylwestra 2022, o Małgorzacie;
– w Sylwestra 2023, o Sylwestrze;
wszystkie wpisy ilustrowane są moimi zdjęciami z dzieciństwa i piosenkami.
W Sylwestra 2024 roku ukaże się wpis o Pawle II.