Przed wojną…

Od kilku tygodni trwa wojna. Nic na ten temat nie pisałem, ale co można napisać? Jakie słowa mogą wyrazić to, co czujemy, co myślimy? Jakie słowa mogą skomentować to, co dzieje się tak bezrozumnie, tak bezsensownie?

Wyobraź sobie, że przychodzisz na pierwsze zajęcia w semestrze letnim ze studentami, z którymi od paru tygodni się nie widziałeś, i świat zmienił się przez te parę tygodni nie do poznania. W styczniu martwiliśmy się, jakie będą proporcje między zajęciami zdalnymi a stacjonarnymi w nauczaniu hybrydowym, a na pierwszych zajęciach w semestrze letnim nagle całkiem serio rozmawiamy o śmierci, o zabijaniu, o rzeczach, których w styczniu, przed sesją, w ogóle się nie spodziewaliśmy.

Wyobraź sobie, że przychodzisz na zajęcia i jeden z Twoich studentów łączy się na nie z Ukrainy. Pytasz go, czy jest bezpieczny, czy czegoś potrzebuje, kiedy wraca do Krakowa. A on Ci mówi, że nie wraca, że przyszedł się pożegnać, bo idzie na wojnę. Co można powiedzieć w takiej sytuacji?

Wyobraź sobie, że Twój student z Charkowa przychodzi na zajęcia i wiesz, że jego dom został zrównany z ziemią, a jego rodzina zabita. Wiesz to od innych studentów, bo on sam zachowuje się tak, że trudno się domyślić, że cokolwiek się stało. Wszyscy inni płaczą albo są sparaliżowani.

Wyobraź sobie, że jesteś wychowawcą klasy maturalnej w technikum w dużym mieście na wschodzie Polski i że nagle czterech Ukraińców z Twojej klasy znika bez pożegnania, bo pojechali do domu bić się na wojnie. Kilka tygodni temu zastanawialiście się, czy można zrobić studniówkę w czasie pandemii, dziś kilka osób z klasy wyjechało na wojnę i nie ma z nimi kontaktu.

W kilku grupach zwróciliśmy uwagę na to, że zaczęliśmy używać frazy „before the war” („przed wojną”) w zupełnie innym znaczeniu, niż jeszcze kilka tygodni temu. Przeszliśmy nad tym do porządku dziennego. Do niedawna „przed wojną” oznaczało dwudziestolecie międzywojenne sprzed stu lat, dziś jest to dla nas synonimiczne z powiedzeniem „w styczniu” czy „w ubiegłym roku”.

Ale równie zdumiewające jest, jak niewiele się zmieniło przez te sto lat. Wojna sprawia, że nabiera się dystansu do wydarzeń zarówno bieżących, jak i przeszłych. Zauważyłem, że całkowicie przedefiniowały się moje relacje z ludźmi – bliskimi i dalszymi. Rozmawiamy zupełnie innym językiem i o innych rzeczach. Ale zupełnie inaczej patrzę też teraz na ulotne i fragmentaryczne pozostałości po rodzinie i krewnych, których już z nami nie ma, ale którzy żyli podczas poprzedniej wojny. Zaczynam coraz bardziej rozumieć, dlaczego nie mówili nam o swoich doświadczeniach, dlaczego pewnych rzeczy nie dali nam rady przekazać, choć dziś pewnie by nam się przydały.

Moja Babcia ze strony Mamy, Marta, spędziła część wojny w Warszawie. Widziała Niemca, który wziął żydowskie dziecko za nóżki i roztrzaskał mu głowę o mur. Uciekała pieszo z Warszawy do Częstochowy po Powstaniu z gromadką dzieci, po drodze pomogli jej (podwózką lub dokarmianiem) Niemcy, ale żaden Polak. Miała takie doświadczenia, pamiętała takie rzeczy, a jednak największą traumą z poprzedniej wojny dla mojej Babci pozostało wyzwolenie Częstochowy przez Rosjan w styczniu 1945 roku. Babcia nigdy nie powiedziała, jakim cudem jej koszula nocna została założona przez żonę rosyjskiego oficera podczas zwycięskiej defilady, mogę się tylko domyślać.

Mój Dziadek ze strony Ojca, Piotr, był w Granatowej Policji. Nie wiem, na ile pomagał w eksterminacji częstochowskich Żydów, na ile uczestniczył w rabowaniu i przejmowaniu ich majątku. To był w naszej rodzinie temat tabu i właściwie chyba bym nawet o tym nie wiedział, gdyby nie to, że mój Ojciec, Rajmund, miał po wojnie pod górkę i z uwagi na historię Dziadka nigdy nie mógł awansować w wojsku i pozostał na zawsze szeregowcem.

Nie oceniam Dziadka. Poczytałem trochę i rozumiem, że to nie były łatwe decyzje i że nie sposób nam mówić, co byśmy zrobili na ich miejscu albo co oni powinni byli zrobić. Mój Tata, który był nastoletnim szczylem, dobrze żył z Niemcami stacjonującymi w klasztorze ojców jezuitów tuż za płotem. Malował im kaloryfery w kinie, dzięki czemu mógł obejrzeć pierwszy w życiu film i to za darmo. Uciekający w styczniu 1945 Niemiec zostawił Tacie narty, na których jeszcze ja uczyłem się kilka dekad później jeździć. Któregoś dnia wróciłem ze szkoły i Tata kazał mi spalić te narty. Nie rozumiałem wtedy, czemu, czułem się pokrzywdzony, oszukany. Dzisiaj już chyba rozumiem. W dniach tuż przed tym niepojętym wówczas dla mnie nakazem zniszczenia nart ćwiczyłem jazdę na nartach tuż za oknem wujka Władka, starszego Brata mojego Ojca. Wujek Władek, który był dorosłym mężczyzną podczas wojny, był zesłany na roboty w głąb Rzeszy. Mój Tata i jego starsze rodzeństwo mieli zupełnie inne doświadczenia z hitlerowcami podczas wojny, a im więcej czytam o Granatowej Policji, tym więcej z tego rozumiem, a przynajmniej się domyślam.

Czuję potworną bezsilność. Czuję, że – podobnie jak moi rodzice i dziadkowie – nie mamy większego wpływu na to, co się wokół nas dzieje. Jesteśmy trybikami w bezrozumnej machinie. Cokolwiek zrobimy, cokolwiek powiemy, nie ma tak naprawdę większego znaczenia. To, że w ostatnim tygodniu zajęć w semestrze zimowym nie spodziewaliśmy się w ogóle, jak świat się zmieni i o czym będziemy rozmawiać na pierwszych zajęciach w semestrze letnim, zniechęca mnie do prognozowania przyszłości. Trudno się zdobyć na najmniejsze nawet oznaki optymizmu.

Perwersje historii

Tysiące osób LGBT, nawet jeśli żadna z nich nie znała tego terminu, zginęło w Powstaniu Warszawskim i wskutek niego. To wynika z czystej statystyki i nie potrzeba do tego niestandardowej analizy „Kamieni na szaniec”. Zginęły dziesiątki tysięcy „lewaków”, wśród nich Krzysztof Kamil Baczyński, niekwestionowany autorytet i bohater współczesnych Polaków, także tych z prawej strony politycznej sceny. Wśród egzotycznych przypadków można wpaść na Janka „Rudego” Bytnara, który miał być rzekomo i gejem, i antysemitą, i nacjonalistą, koncepcja dla niektórych dzisiejszych patriotów nie do pojęcia.
Historia, oglądana z pewnej odległości, zaskakuje.
Moja Babcia, Marta, która zmarła w 1994 roku, pod koniec życia odczuwała lęk przed Żydami. Pięćdziesiąt lat swojego życia spędziła w mieszkaniu w kamienicy po Żydach wywiezionych na zagładę z bocznicy kolejowej na wyspie, która dzisiaj jest spacerowym klejnotem nad Wartą w pobliżu największej galerii handlowej w mieście. Po przemianach ustrojowych 1989 roku Babcia bała się, że potomkowie właścicieli kamienicy wrócą i upomną się o swoje.
Bała się Żydów, a przecież jednym z najjaskrawszych wspomnień jej życia był obraz Niemca, który – w przypływie złości – chwycił żydowskie dziecko za nogi i roztrzaskał jego głowę o mur. Obraz ten był w pamięci mojej Babci tak silny, że opowiadała o nim wielokrotnie także i mnie, przez co – choć urodziłem się kilkadziesiąt lat po wojnie – stał się on dla mnie wspomnieniem historycznym związanym z Babcią w równym stopniu, co wybór Jana Pawła II na papieża w 1978 roku, o którym usłyszałem z archaicznego, stojącego pod telewizorem babcinego radia, albo sierpień 1980, kiedy lepiłem figurki z plasteliny w babcinej kuchni, nie rozumiejąc euforii kuzyna Jacka, wpadającego od czasu do czasu do mieszkania.
Po Powstaniu Warszawskim moja Babcia uciekła pieszo z dziećmi z Warszawy do Częstochowy. Warszawa wyglądała wtedy tak, że mało który Polak z XXI wieku potrafi sobie wyobrazić. Trochę można się na ten temat dowiedzieć w muzeum, które pozostanie zapewne najtrwalszym dziełem i żywym pomnikiem prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Ale we współczesnym świecie jest miasto, które mogłoby posłużyć do ekranizacji opowieści o Warszawie sprzed lat. To miasto to syryjskie Aleppo. Gdy moja Babcia uciekała do rodziny do Częstochowy, na szczęście nikt nie kazał jej czekać na pomoc rodziny na miejscu, w Warszawie.
Uciekała sądząc, że jest wdową. Rozmawiała z rzekomymi naocznymi świadkami śmierci mojego Dziadka. Dziadek przyjechał pociągiem z Poznania do Częstochowy dopiero kilka miesięcy po zakończeniu wojny. Owocem tej wojennej tęsknoty i spotkania po latach jest moja Mama, urodzona w 1946 roku.
Historia jest bardzo perwersyjna i pełna zaskoczeń. Obchody rocznic wybuchu i upadku Powstania Warszawskiego co roku przypominają nam o tym w wyjątkowo dobitny sposób. Nie tylko póki żyją jeszcze naoczni świadkowie Powstania, ale także później, gdy ostatniego z nich zabraknie, obchody powinny pozostać apolityczne.