Wandale na Koniuszy

W maleńskiej wiosce Koniusza, gdzieś między Wisłą a Szreniawą (zdecydowanie bliżej tej drugiej), na północ od Kościoła Mariackiego, wandale zdemolowali przystanek autobusowy. Koniusza chyba tylko lokalizacji wysoko, wysoko nad poziomem morza, a także splotowi wydarzeń historycznych i randze miejscowego kościoła, zawdzięcza fakt, że jest siedzibą gminy.
Takich wandali może Koniuszy pozazdrościć niejedno krakowskie osiedle. Brawo! Na wiacie przystanku znalazło się wszystko to, co w gminie najważniejsze. Dłuższą chwilę się zastanawiałem, nim zrozumiałem, że ten dziwny gwóźdź po lewej to stół, przy którym Tadeusz Kościuszko zjadł posiłek przed bitwą pod Racławicami. Ale cóż, to nie wina współczesnego artysty, tylko osiemnastowiecznego stolarza.

Prorok podatkowy

Na osiedlu II Pułku Lotniczego w Nowej Hucie działa firma świadcząca usługi z jednej strony zupełnie przyziemne i takie, na które zapotrzebowanie wczesną wiosną jest naprawdę duże, a jednocześnie zupełnie niespotykane, magiczne. Bo że można oferować ludziom pomoc w wypełnianiu rocznego zeznania podatkowego PIT-36 czy PIT-37, to się da zrozumieć.
Ale że nieopodal legendarnego pasa startowego lotniska w Czyżynach ktoś od dwudziestu lat pomaga rozliczyć podatki za rok 2013, to już czysta magia. Skąd dwadzieścia lat temu nasz prorok wiedział, ile zarobią jego klienci w odległej przyszłości?
Co jeszcze bardziej mnie intryguje, to pytanie o reakcję urzędu skarbowego na zeznanie za rok 2013 złożone przed dwudziestu laty.

Dzień bez mięsa

Wiecie, że dzisiaj, w czwartek 20 marca, mamy Dzień Bez Mięsa? Dowiedziałem się tego z przesłodkiego kalendarza Wydanego przez Krakowskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami, jedną z organizacji pożytku publicznego, na które można przeznaczyć 1% swojego podatku. Nie jestem pewien, co oznacza Dzień Bez Mięsa. I kto powinien się powstrzymywać od jego spożywania, jeśli o to chodzi. Ludzie czy zwierzęta?
Z kalendarza dowiedziałem się też, że zwierzęta mają swoje imieniny. W marcu obchodzą swoje święto między innymi Puszek, Znajda, Niczyj (ciekawe, czy jest żeńska forma tego ostatniego).
Urocza inicjatywa.
Dzisiaj Dzień Bez Mięsa, a jutro, według niektórych kalendarzy, Dzień Wagarowicza. Mojej suce się trochę pomyliło i zrobiła sobie całodniowe wagary w Jaksicach wczoraj.

UFO w Krakowie

Obcy wylądowali w Czyżynach. Na szczęście Kraków jest bardzo gościnny, a statek obcych ma kształt wyjątkowo opływowy i osiadł płasko tam, gdzie trzeba. Gdyby był wyższy, zasłaniałby nam widok na Tatry, a tak to nie mogę się wręcz doczekać, by sfotografować kosmiczny pojazd z górami w tle. Tatry widoczne są z szóstego piętra bardzo wyraźnie, ale tylko kilka razy w roku.

1972 – część trzecia

Piosenka w moim wieku, teledysk z moich czasów licealnych. Ktoś w 1989 roku uznał za stosowne stworzyć teledysk do kultowego nagrania sprzed lat, tak jak ja na piosenkach takich jak ta, na Bobie Dylanie, The Doors, Pink Floyd i innych uczyłem się angielskiego, jeszcze nieświadom faktu, że będzie to mój chleb powszedni i mój sposób na życie. Jedenaście lat po tym teledysku Madonna nagrywa swój cover, American Pie znowu trafia na listy przebojów.
Tak właśnie powinno być. Nowe przegląda się w starym i uczy się od niego. Jest lepsze, mądrzejsze i głębsze. Stare patrzy pobłażliwie i życzliwie się uśmiecha. Też czegoś się uczy. A nie odwraca się tyłem, obrażone, zamyka się w sobie i porasta chaszczami.

Rzeczywistość wielowymiarowa

Kilka tygodni temu, zbliżając się do budynku, w którym miałem mieć cztery godziny zajęć, zobaczyłem czarne kłęby dymu wydobywające się z uchylonego okna na piątym piętrze. Zaskakujące było to, że grupy studentów wchodziły spokojnie do budynku i poruszały się po nim, nikt nie zwracał szczególnej uwagi na pożar, chyba nikt go w ogóle nie zauważał. Upewniwszy się, że ochrona budynku szuka już kluczy do pokoju, w którym się pali, poszedłem pod naszą salę i ze zdumieniem odnotowałem, że moi panowie sądzą, że żartuję, gdy mówię im o pożarze, i że odbierają moją propozycję wyjścia na zewnątrz jako sugestię, by tego dnia w ogóle darować sobie zajęcia, nawiasem mówiąc jedne z ostatnich w semestrze.
Wczoraj, gdy pojechałem na uczelnię oddać oceniony egzamin, był upał, żar lał się z nieba, nic nie zapowiadało gwałtownej burzy. Ale kilka godzin później stacje telewizyjne i portale internetowe pokazywały Kraków strzaskany gradem, nieprzejezdne drogi zamienione w rzeki i powyrywane z korzeniami drzewa.
Bez żadnych utrudnień pokonałem wczoraj kilkadziesiąt kilometrów drogą krajową numer jeden. Nie było żadnych korków, przewężeń, wyprzedziło mnie kilkadziesiąt szalonych TIR-ów, jadących z prędkością dwukrotnie większą niż dozwolona. Z niedowierzaniem patrzyłem więc na popołudniowe relacje telewizyjne z krajowej jedynki, na której ponoć tego dnia w ramach protestu kierowcy samochodów ciężarowych poruszali się z prędkością 20 kilometrów na godzinę, całkowicie blokując prawy pas drogi. Zatroskani znajomi pytali się, jak udało mi się dojechać, ile godzin jechałem, nie dowierzali, gdy mówiłem, że zupełnie normalnie.
Wygląda na to, że tkwimy w głębokiej schizofrenii pomiędzy rzeczywistością namacalną a tą kreowaną przez media. Nie zauważamy niebezpieczeństwa, jeśli media nas nie zaalarmują, nawet jeśli gęste, czarne kłęby dymu unoszą się nad wejściem do budynku, do którego wchodzimy.
Na forach internetowych roi się od apokaliptycznych wizji osób przerażonych ilością kataklizmów dotykających współczesny świat. Warto jednak wziąć na to pewną poprawkę – rzeczywistość jest widać bardzo wielowymiarowa, bo przecież trudno zaprzeczyć autentyczności nawałnicy, która przeszła wczoraj nad Krakowem parę godzin po moim wyjeździe z miasta. Nowoczesne media pomagają nam postrzegać tę mnogość wymiarów i pokazują nam rzeczy, których bez ich pomocy nie moglibyśmy zauważyć. Gdybym zdał się na własne zmysły i doświadczenia, Kraków wczoraj cieszył się piękną pogodą i nie doszło do żadnego kataklizmu. Jeśli ktoś zda się wyłącznie na relacje medialne, nie zauważy słonecznej pogody za oknem. Albo wejdzie do płonącego budynku.
Żyjemy w czasach, które stwarzają nam niewyobrażalne możliwości percepcji. Potrzeba tej odrobiny wysiłku, by nie zamknąć się w jednowymiarowym postrzeganiu rzeczywistości.

Ten wpis to odgrzewany kotlet sprzed pięciu lat.

Hogwarts w Czyżynach

Prosta na pozór bryła Wydziału Mechanicznego Politechniki Krakowskiej potrafi czasami zadziwić, gdy popatrzeć na nią, zwłaszcza inaczej niż zwykle, pod nietypowym kątem. Pisałem kiedyś o pożarze tego budynku, którego nikt z wchodzących do środka nie zauważał.
Poniższe zdjęcie zrobiłem już jakiś czas temu, telefonem komórkowym. O dziwo, jest ono kolorowe, a aparat – nawet jeśli w zwykłej komórce – całkiem nieźle oddał barwę budynku i nieba tamtego wieczoru. Pamiętam, że poczułem się wtedy jak w scenie rozpoczynającej pierwszą część sagi o Harrym Potterze, gdy Dumbledore gasi latarnie na Privet Drive, profesor McGonnagall pod postacią kocicy zostaje przez niego zdemaskowana, a Rubeus Hagrid na czarodziejskim motorze przywozi małego Harry’ego pod opiekę mugolskich krewnych, Vernona i Petunii Dursley’ów.
Kraków potrafi być bardzo magiczny, nawet w miejscach, po których w ogóle byśmy się tego nie spodziewali.

Perseidy

Na szczycie wzgórza Gajówka w okolicach Koszyc widok za dnia i w nocy jest w równym stopniu niesamowity.
Nad ranem bywa, że powietrze jest wyjątkowo przejrzyste i na południu, po drugiej stronie Wisły, nad horyzontem majestatycznie wznoszą się Tatry, bliskie jak na wyciągnięcie ręki. Gdy pogoda jest bezwietrzna, zdarza się natomiast w dole widzieć paskudną chmurę smogu wiszącą nad Krakowem i rozlewającą się na boki.
W nocy niebo jest wyjątkowo czarne. Dzięki temu, że Kraków jest wystarczająco daleko, a pobliskie miasteczka są raczej niewielkie i już we wczesnych godzinach wieczornych życie w nich praktycznie zamiera, mało jest świateł zakłócających spokojne obserwowanie nieba. Droga Mleczna widoczna jest równie wyraźnie, jak białe chmury na błękitnym niebie w południe. Plejady, łatwe do odnalezienia nawet kątem oka, bez pomocy jakichkolwiek narzędzi optycznych mnożą się w nieskończoność i nie sposób się ich doliczyć.
Nocuję tu po raz pierwszy, razem z Zuzanną, która ma w tej kwestii już pewne doświadczenie. Jest początek sierpnia. Gdy wychodzimy na wieczorny spacer wokół domu, nad nami roi się od przelatujących meteorów. Jeden za drugim przecinają niebo nad nami tak szybko i tak często, że nie sposób nadążyć z pomyśleniem sobie życzeń. Pierwsze, by dobrze się spało, sprawdziło się w stu procentach. Wszystkie pozostałe także na pewno się sprawdzą, nawet te, których nie zdążyłem pomyśleć.

Wakacje nad zalewem

Jakże uspokajająco i relaksująco działa w środku lipca widok na wodę, wyspę, łabędzie. Trzeba tylko skupić w kadrze to, co warto, a ignorować to, co poza nim. Należy przyjąć odpowiednią perspektywę, a nie patrzeć na to, co niepotrzebnie psuje wrażenia. Tak samo jak w życiu w ogóle. Koncentrować się na tym, co daje satysfakcję i radość, a wynagrodzi to nam wszystkie smutki i żale.
Dla niewtajemniczonych, na zdjęciu zalew w samym środku Nowej Huty, w połowie drogi między Placem Centralnym a Centrum Administracyjnym HTS. Ziemia się trzęsie, gdy po torowisku obok przejeżdżają tramwaje. Wielu ludzi spędza tu w okolicy miłe chwile, niekoniecznie na wczasach. Niektórzy nawet w pracy mają piękny widok przez okno.

Nielojalne partnerstwo

Jednym z przywilejów przysługujących teoretycznie posiadaczom i użytkownikom karty kredytowej Carrefour Visa są specjalnie dla nich przeznaczone kasy w hipermarketach tej sieci. Mają one – w przypadku tłoku przy innych kasach – umożliwić priorytetowe potraktowanie klienta korzystającego z usług finansowych Carrefour i skrócenie mu czasu oczekiwania w kolejce. Z takich kas, których w większych hipermarketach potrafi być nawet kilka, można bowiem skorzystać wyłącznie wtedy, gdy płaci się kartą Carrefour Visa.
Jak to wygląda w praktyce? W praktyce tylko raz zetknąłem się z kasjerką, która zwracała na to uwagę. Wielokrotnie natomiast stałem w takiej kolejce cierpliwie, podczas gdy kilkanaście osób przede mną bez najmniejszych oporów płaciło gotówką albo kartami wydanymi przez swoje banki, zupełnie jakby nad kasą nie wisiały z każdej możliwej strony olbrzymie znaki informujące o tym, dla kogo jest ona przeznaczona. Kilkakrotnie zdarzyło mi się również nie wytrzymać i zwrócić uwagę kasjerce lub klientowi przede mną, że nie powinno było w ogóle dojść do płacenia gotówką i że, na przykład, nie powinienem czekać na to, aż kasjer czy kasjerka rozmienią w którejś sąsiedniej kasie jakąś kwotę, bo nie mają jak wydać reszty. Odkąd jednak nie tylko zostałem agresywnie wyzwany przez płacącego gotówką klienta, ale także wyśmiany przez jedną z kasjerek, przestałem liczyć na priorytetowe traktowanie przy kasie i staję w kolejce gdzie tylko popadnie.
Zastanawia mnie tylko, po co hipermarket wydaje kasę na te wszystkie reklamy, neony i znaki, które wprowadzają jedynie w błąd.