Zwięzły kontrakt

Ten wpis to odświeżany kotlet sprzed dwunastu lat. Przypominam go w związku ze śmiercią Tomka. Podpis Tomka na ilustracji na pozycji ósmej.

Papierkologia w szkole króluje. Jak słusznie narzeka Dariusz Chętkowski, bez sporządzenia odpowiedniego dokumentu nie można już w szkole porozmawiać, a co dopiero pracować. Dlatego co wrzesień, na początku roku szkolnego, negocjujemy i podpisujemy z każdą klasą kontrakt, który uściśla i interpretuje zapisy wewnątrzszkolnego systemu oceniania w odniesieniu do naszego przedmiotu, precyzuje zasady współpracy między nami i sugeruje procedury rozwiązywania ewentualnych konfliktów. To długi, szczegółowy dokument, zawierający wypisane drobnym druczkiem zobowiązania wzajemne nauczyciela i uczniów. O spóźnianiu się na lekcję, o klasówkach, o odpytywaniu, o metodach i kryteriach oceniania. Precyzuje, jakie ulgi przysługują uczniom biorącym udział w konkursach, ile razy można być nieprzygotowanym i jak należy to zgłaszać, co się dzieje, gdy ktoś przeszkadza innym w nauce, na jakich zasadach i pod jakim warunkiem wolno używać komórek, pić, oddychać…

Porządkując biurko po różnego rodzaju dokumentach i sprawdzianach z minionego roku szkolnego z rozrzewnieniem popatrzyłem na mój ubiegłoroczny kontrakt z jedną z klas maturalnych, w której te wrześniowe negocjacje zupełnie sobie odpuściliśmy. Zastanawiam się, czy będę jeszcze kiedyś miał klasę, która na tyle mi zaufa i której ja również nie będę musiał zmuszać do podpisywania litanii obietnic i regulacji?

Wydaje mi się, że wywiązaliśmy się z tego zwięzłego kontraktu. Było OK. Na początku ubiegłego roku szkolnego wydawało mi się, że nie będzie łatwo. Miałem świeżo w pamięci znakomitą, o rok starszą klasę, w której wyjątkowo dużo – jak na technikum mechaniczne – uczniów zdawało maturę rozszerzoną. Panowie podpisani pod niniejszym kontraktem wydawali mi się dużo słabsi, mniej komunikatywni i nie tak chętni do pracy. Po dwunastu miesiącach okazuje się, że maturę zdali lepiej od swoich starszych kolegów, uzyskując przyzwoite wyniki na maturze rozszerzonej, a na maturze podstawowej dobijając do 100%. Teraz, gdy podpisuję z kolejnymi klasami obszerne umowy z aneksami, w których młodsi uczniowie próbują przemycić coraz więcej coraz bardziej szczegółowych treści, nie chce mi się wierzyć, że rok temu miałem klasę, która podpisała się jednogłośnie pod tak enigmatycznym kontraktem.

Diabeł straszny – po piętnastu latach

Od dziś będę codziennie przypominać jeden archiwalny wpis, w którym jest mowa o Tomku.

Niniejszy wpis to odgrzewany kotlet z 2008 roku. Niesamowite, ale wkrótce minie piętnaście lat, odkąd powstał. Przemek, Robert, Tomek, Albert, Paweł, trzy Michały, Adam, dwa Marciny, Piotr, Łukasz, Adrian i Mateusz pewnie też nie zauważyli, że znamy się już prawie połowę ich życia. Moje życie  – bez niektórych z nich – byłoby naprawdę bez sensu. Dziękuję, chłopaki. W przypadku Tomka, zegar zatrzymał się 6 marca tego roku.

Do drugiej mechanika szedłem na początku września z duszą na ramieniu. Dostałem panów w spadku po kimś, kto już nie pracuje w naszej szkole, a w międzyczasie od osób, które miały styczność z tą klasą, nasłuchałem się legend o ich lekcjach angielskiego. Podobno podczas ich lekcji przez okno leciały kwiatki, plecaki, sterty śmieci. Rzucali w siebie krzesłami, przewracali ławki.
Idąc na pierwszą lekcję całkiem poważnie myślałem o tym, żeby golnąć sobie kielicha dla kurażu, a powstrzymanie się od tego wcale nie dodało mi pewności siebie. Wchodziłem do klasy na uginających się nogach, trzęsły mi się ręce, a sporą część mojej uwagi musiałem poświęcić odpowiedniej modulacji głosu, by panowie nie domyślili się, że jestem bliski paniki.
Zdziwiłem się trochę, gdy panowie w ogóle nie protestowali, że w związku z tym, że są już w drugiej klasie, nie planuję zajmować się podręcznikiem na dotychczasowym poziomie. Przestałem się dziwić, gdy przekonałem się, że podniesiona poprzeczka nie wydaje się wcale wisieć zbyt wysoko i niektórzy z nich śmigają wysoko nad nią bez najmniejszego wysiłku.
Dzisiaj, po dwóch miesiącach, nie muszę już ani pić, ani wzywać pomocy sił nadprzyrodzonych, gdy idę na lekcję w drugiej mechanika. Ostatnio panowie z pewnym zdziwieniem, ale także zrozumieniem przyjęli do wiadomości, że obecność na lekcji angielskiego musi być obecnością nie tylko ciałem, ale i duchem, a fakt, że przez całą godzinę siedzi się cichutko jak myszka pod miotłą nie oznacza wcale, że będzie się miało z mojej strony święty spokój, wręcz przeciwnie.
Od kilku tygodni jeden z panów z drugiej mechanika patrzy na mnie z awatara na liście kontaktów w komunikatorze Skype i pokazuje mi pewien ogólnie przyjęty, aczkolwiek bardzo wulgarny gest środkowym palcem prawej dłoni. Na głowie ma nielegalną w naszej szkole czapkę z daszkiem i siedzi na tylnym siedzeniu jakiegoś samochodu w późnych godzinach wieczornych.
Ale w klasie i on, i wszyscy panowie z drugiej mechanika są bardzo grzeczni, aktywni, sumienni i pracowici. Póki co nie rozumiemy się jeszcze tak dobrze, jak z panami z trzeciej mechanika, gdzie Michał ostatnio spytał mnie, czy kilka dni zwolnienia poprawiło mi coś w głowie, na co odpowiedziałem, że – jak widać – ani trochę. Mam jednak nadzieję, że jeszcze parę miesięcy i będzie nam równie dobrze ze sobą. A latających krzeseł i ławek w ogóle się już nie boję.

 

Pierwsza pomoc

Na ostatnich zajęciach ktoś jeszcze inaczej sparafrazował słowa wiersza księdza Twardowskiego: „Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko likwidują konta na Naszej Klasie”. Jednak żarty żartami, a tymczasem kilka miesięcy temu zauważyłem wyraźny brak pośpiechu nie tyle w kochaniu ludzi obecnych, co w ratowaniu tych odchodzących. I poczułem realne zagrożenie.
Prowadziłem zajęcia, gdy nagle wpadło do mnie z okrzykiem „Ratunku!” na ustach dwóch obcych studentów. Okazało się, że w piwnicy pode mną podczas zajęć zasłabł profesor i panowie próbowali mu udzielić pomocy.
Z ich późniejszej relacji mniej więcej tak zrozumiałem przebieg wypadków: profesor prowadził wykład siedząc przy biurku w dusznej piwnicy i w pewnym momencie głowa opadła mu na biurko. Panowie przez chwilę zastanawiali się, czy nic mu się nie stało, ale po krótkiej przerwie w wykładzie profesor podniósł głowę i mówił dalej, więc uznali, że wszystko w porządku. Minęło jednak kolejne parę minut i profesor po raz kolejny niezaprzeczalnie zasłabł, czemu tym razem trudno było zaprzeczyć, skoro nawet spadł z krzesła. Wówczas panowie sięgnęli po komórki, by wezwać pogotowie, ale okazało się, że w piwnicznym lochu wszyscy są poza zasięgiem, więc delegacja dwóch co żwawszych studentów pobiegła do drugiego budynku do dziekanatu, by tam szukać pomocy. Oddalony o parę minut drogi dziekanat był jednak akurat oblężony przez rzesze załatwiających jakieś ważne sprawy, więc delegacja wróciła do sali z przygnębiającą informacją, że do dziekanatu jest olbrzymia kolejka, trzeba pobierać numerki z automatu, by się ustawić na końcu tej kolejki, a przewidywany czas oczekiwania jest bardzo długi. Zdumiało mnie zupełnie, że nikomu z nich nie przyszło do głowy użyć telefonu na którejś z mijanych po drodze portierni albo by wejść do dziekanatu bez kolejki, powołując się na wyjątkową przecież sytuację, nie wspominając już o tym, że pewnie studenckie komórki po wyjściu z piwnicy miały już pewnie zasięg. Następnie zdesperowana delegacja uznała, że trzeba szukać pomocy w sąsiednich salach, i tak trafili do mnie.
Gdy wszedłem do sali, w której mieli zajęcia, profesor zdążył się już ocknąć i ze stoickim spokojem tłumaczył im powody swojego zasłabnięcia. Kilku studentów nadal z niedowierzaniem chodziło po sali z komórkami w wyciągniętych przed siebie dłoniach i szukało zasięgu. Sytuacja mogłaby się nawet przez chwilę wydawać komiczna, gdyby nie fakt, że w rzeczywistości była przerażająca. Było wyraźnie widać, że na tych co najmniej kilkunastu dwudziestoparoletnich facetów zupełnie nie ma co liczyć. Stracili głowę i byli bezradni do tego stopnia, że poszukując zasięgu w telefonach żaden z nich nie wpadł na to, by wyjść z pomieszczenia w piwnicy.
Nie oceniam tych panów, bo przecież wiem, że naprawdę się przejęli i próbowali pomóc, nawet jeśli nie całkiem im to wychodziło. Sam pewnie nie spisałbym się lepiej od nich. Wypada jednak życzyć każdemu nauczycielowi dużo zdrowia, szczególnie przy tablicy.

Ten wpis to odgrzewany kotlet sprzed dwunastu lat. Nasza Klasa już nie istnieje, ratowany profesor nie żyje, a ja nadal wolałbym nie zemdleć przy tablicy. Przypomniałem sobie o tym wpisie, bo po niedawnym zasłabnięciu prowadzącego na zajęciach zdalnych na wydziale pomyślałem, że jest kolejny powód, by podczas zajęć przez internet włączać kamery… Pocieszający jest fakt, że studenci pierwszego roku informatyki stosowanej w 2021 roku zachowali się dużo przytomniej niż tamci studenci sprzed dwunastu lat.

Nauczyciel za dużo widzi

W sobotę w samo południe, na ruchliwym deptaku ulicy Karmelickiej pomiędzy śpieszącymi w różnych kierunkach ludźmi, w cieniu przejeżdżającego tramwaju, tuż przed siedzibą dużego niemieckiego banku, bez najmniejszej żenady obsikuje pień drzewa młody mężczyzna. Trudno powiedzieć, czy poza mną ktokolwiek to zauważył. Na ławeczce obok starszy pan czyta gazetę, z drugiej strony drzewka dwie starsze panie pochylając się nad wózkiem dziecięcym poprawiają dziecku poduszkę. W promieniu kilkunastu metrów od sikającego mężczyzny jest przynajmniej dwadzieścia bardzo zajętych sobą osób.
Mężczyzna kończy sikać, bez najmniejszego pośpiechu czy zakłopotania zapina rozporek, podnosi z ziemi jakieś torby i wolnym krokiem oddala się w kierunku Alej.
Z pobieżnej, poczynionej w ułamku sekundy obserwacji otoczenia wnioskuję, że poza mną nikt nie zwrócił najmniejszej uwagi na to, co się dzieje. I tak się właśnie zastanawiam, czy to nie jakieś skrzywienie zawodowe, jakaś belferska perwersja, widzieć kogoś czy coś nawet wtedy, gdy nikt inny tego nie zauważa i nikogo to nie interesuje.
Daleki jestem od pochwalania zwyczaju publicznego oddawania moczu. Ale czy ten mężczyzna sikał w centrum miasta w środku dnia dlatego właśnie, że jego wychowawca w szkole podstawowej nie zwracał mu uwagi, by należycie się zachowywać? Czy jeśli nagle przestaniemy zwracać naszym uczniom uwagę, by nie ciągnęli się za warkoczyki, nie opluwali się wzajemnie, nie bili się i tym podobne, wszyscy oni wyrosną na takich sikających na Karmelickiej żuli (nawiasem mówiąc, pan wyglądał bardzo elegancko)?
Mamy poczucie pedagogicznej misji i wydaje nam się, że od nas i wyłącznie od nas zależy, jaki człowiek za lat dwadzieścia czy trzydzieści stać będzie na przystanku na ulicy Karmelickiej. Niesamowicie wyolbrzymiamy swoją rolę i wydaje nam się, że od nas wszystko zależy.
Nie doceniamy zwykle innych ludzi, a jeśli nawet, to zwykle nie za życia. Nie potrafimy dostrzec w ludziach ich wewnętrznego pokładu dobra, ich wewnętrznego pragnienia do dokonania wyboru między tym, co godne potępienia, a tym, co godne pochwały. Wielu nauczycielom wydaje się, że jeśli nie da się po łapach komuś, kto ma brud za paznokciami, to tego brudu nigdy nie wyczyści. Że jeśli komuś da się wolną rękę, to na pewno zabłądzi i zejdzie na manowce. A przecież to są ludzie, jak i my, i zgodnie z definicją bycia człowiekiem oni sami muszą dokonywać wyborów.
Swego czasu poseł będącej u władzy w Polsce partii, która w dodatku miała swojego ministra edukacji, lansował w parlamencie ideę przywrócenia w szkołach kar cielesnych, a cała jego partia pragnęła uzależnić promocję do następnej klasy od oceny z zachowania (i odniosła w tym pewien, w rzeczywistości ograniczony czynnikami naborowo – subwencyjnymi, sukces). Życzyłbym panu (byłemu) posłowi, by przyszedł kiedyś do mnie na lekcję w technikum mechanicznym i spróbował wymierzyć karę cielesną któremuś z uczniów. Dostałby krótko mówiąc i prosto z mostu wpierdol i prawdę mówiąc nic więcej się moim zdaniem nie należy osobie, która – nie będąc w stanie na niczym innym oprzeć swojego autorytetu – buduje go na kiju.
Kraków to piękne miasto, które kocham naprawdę. To miasto, w którym afisze reklamujące premierę filmu sensacyjnego demaskującego ciemne karty historii Kościoła (Kod Da Vinci) patrzyły w oczy plakatów witających papieża Benedykta XVI podczas jego wizyty w siedzibie biskupstwa poprzednika. To miasto, w którym doświadczony tragedią osobistą ksiądz Ormianin porzuca wszelkie chrześcijańskie wartości i organizuje nagonkę na współbraci oskarżając ich o współpracę ze służbą bezpieczeństwa, wbrew papieskim homiliom zapominając o specyfice czasów, w których żyli ludzie starsi od niego i mądrzejsi, ludzie bez których wysiłków niejednokrotnie nie byłby w stanie dzisiaj organizować swoich konferencji prasowych. To miasto, w którym można sikać w samo południe na ruchliwej ulicy i nikt tego nie zauważy. To miasto, w którym można być kibicem Wisły lub Cracovii, ale można się spotkać razem na modlitwie o duszę odchodzącego starca, wielkiego człowieka, którego i tak się nie szanuje.
Kraków to miasto, w którym się dokonuje wyborów. W którym się jest człowiekiem. I jako takie, bardzo mi to miasto odpowiada. Nie urodziłem się tutaj, ale czuję się tutaj jak u siebie w domu.

Ten wpis to odgrzewany kotlet z 2006 roku.

Upadek wartości

Ten wpis to recykling wpisu sprzed 11 lat. Ja już od dawna nie pracuję w szkole, Artur jest żonaty, Piotr ma dwójkę dzieci, a moja koleżanka nauczycielka może ma już większe doświadczenie.

Moja dwudziestokilkuletnia koleżanka nauczycielka opowiada mi o tym, jak pełni dyżury w męskiej toalecie pilnując, żeby jej siedemnasto- czy osiemnastoletni uczniowie nie palili w szkole papierosów. Jest oburzona, bo ostatnio któryś z nich oddawał mocz do pisuaru, gdy weszła do toalety, przez co utrudniał jej pełnienie dyżuru.
To straszne, że oni nic sobie z niej nie robią. Do czego to doszło, żeby uczeń nie krył się z tym, że pali papierosy. Oni powinni przecież udawać, że nie palą, powinni się z tym kryć, nie mówić o tym. A w ogóle tym gnojom to się w głowach poprzewracało. Wcale im nie przychodzi do głowy tuszować tego, że mają w kieszeni na tyłku paczkę papierosów, jej kształt wyraźnie się przebija przez spodnie. A jak się składają na wycieczkę to widać u nich w portfelach bardzo różne rzeczy – zdjęcia jakichś lafirynd tam mają, albo prezerwatywy. No przecież to się w głowie nie mieści.
A jakie żarty czasami się ich trzymają, o jakiej tematyce! Jak można się odezwać przy nauczycielu na takie dorosłe i kontrowersyjne tematy! No to już trzeba w ogóle wartości nie mieć żadnych.
Dlatego moja koleżanka bardzo to wszystko przeżywa, bo przecież gdzie jak gdzie, ale w szkole muszą być w końcu jakieś wartości.
Nie palę i bywa, że mnie odpycha smród papierosów od któregoś z moich uczniów. Zdarzyło mi się parę razy spytać w takiej sytuacji, co pali i czy zdaje sobie sprawę, że śmierdzi. Spytałem się kiedyś jednego dziewiętnastolatka, który wszystkie przerwy spędza prowadzając się po korytarzu z dziewczyną, a czasem zajmując się czym innym niż prowadzanie, czy nie wydaje mu się, że zmusza ją do całowania się z popielniczką.
Rozumiem też, że szkoła nie może pochwalać nałogów ani pozwolić na to, by niepalący nie byli się w stanie wysikać. Ale czy ten palący uczeń to naprawdę regenerat wyprany z wszelkich wartości?
Piotr nie wyparł się tego, że pali, przyznał, że dziewczynie to przeszkadza i ogranicza mu ona to palenie. I mówi, że może nawet dla niej przestanie.
Artur nosi w portfelu zdjęcie Jana Pawła II, a w tej samej przegródce ma prezerwatywy. Zwykle nie zaglądam do portfeli moich uczniów, ale mieszkałem z Arturem przez tydzień czasu podczas praktyki i zdarzało się nam czasem za coś razem płacić. Odbyliśmy nawet dość długą rozmowę na temat tego, czy papież i prezerwatywy w jednym portfelu nie kłócą się ze sobą. I to nie była rozmowa z człowiekiem bezmyślnym ani z człowiekiem całkowicie wypranym z wszelkich wartości.
Myślę, że życie to nie laboratorium, w którym ostrożny naukowiec pooddzielał od siebie wszystkie substancje i w hermetycznie zamkniętych naczyniach posegregował je bezpiecznie i poopisywał. Dobro i zło występują w życiu na przemian, a czasami trudno je od siebie odróżnić. Bywa, że jest mniejsze zło, albo zło konieczne, bywa że cel uświęca środki, a przynajmniej ktoś tak twierdzi.
Wierzę mocno, że każdy człowiek ma jakieś wartości, a także w to, że większość z tych wartości wszyscy mamy takie same. Norbert, który parę lat temu podczas seansu w Teatrze Bagatela po paru piwach zwymiotował, był bardzo porządnym uczniem i większość nauczycieli tak go pewnie wspomina.
Gdybyśmy nigdy nie popełniali błędów życie nie miałoby większego sensu. Popełnianie błędów jest przecież bardzo, bardzo dydaktyczne. Rozmowa na ten temat także.

Podstawa programowa

Z okazji Dnia Dziecka warto się zapoznać z nową podstawą programową, która ponoć była przedmiotem szerokich konsultacji społecznych, została gruntownie przygotowana, a pani minister zapewnia, że nauczyciele szkół wszelkiego stopnia przyjmują ją po prostu entuzjastycznie.
Znalazłem. Pobrałem. Otworzyłem dokument w formacie .pdf.
A oto pierwsze zdanie, na które padł mój wzrok po wyświetleniu się dokumentu na ekranie:

No naprawdę szacun… Tak nowatorska podstawa programowa na pewno trafi na karty historii. Zwłaszcza historii polskiej gramatyki. Brawo!

Reforma edukacji a badania

To oczywiście nic nie da, bo wiadomo, że Pani Zalewska zjadła wszystkie rozumy i jest – jako Minister Edukacji Narodowej z namaszczenia Prezesa Naczelnika Państwa – nieomylna. Ale podpisuję się całym sercem pod apelem, który poniżej cytuję:

Szanowna Pani Minister!
My, niżej podpisani naukowcy zajmujący się badaniami edukacyjnymi, jesteśmy świadomi, że nasz system edukacji wymaga doskonalenia. Równocześnie z niepokojem zauważamy, że wprowadzane przez Panią Minister zmiany mają rewolucyjny charakter i dotyczą elementów systemu, które w świetle wyników badań naukowych nie wymagają tak drastycznych przeobrażeń.
Szczególnie niepokoi nas likwidacja gimnazjów, które po wielu latach ciężkiej pracy kadry nauczycielskiej i zaangażowania samorządów stały się ważnym elementem polskiej oświaty. Nie widzimy podstaw w wynikach badań naukowych dla tej decyzji. Wydłużenie jednolitego kształcenia ogólnego o rok szło w Polsce w parze z niespotykanym gdzie indziej na świecie spadkiem liczby uczniów o niskich osiągnięciach w zakresie czytania. Biorąc pod uwagę wyniki badań międzynarodowych jest bardzo duże ryzyko, że likwidacja gimnazjów, a przede wszystkim ograniczenie okresu kształcenia ogólnego o jeden rok, negatywnie wpłynie na poziom umiejętności uczniów i zmniejszy szanse kontynuowania kształcenia dla wielu z nich. Z przykrością czytamy, że proponowana likwidacja gimnazjów argumentowana jest wynikami badań. Wielu z nas prowadziło lub uczestniczyło w tych badaniach i z niepokojem obserwujemy, jak ich wyniki są jednostronnie interpretowane.
Szanowna Pani Minister, apelujemy, aby powstrzymała Pani zbyt szybki i rewolucyjny proces zmian w polskiej edukacji. Nasi uczniowie posiadają umiejętności wyróżniające ich w Europie i na świecie. Nie wolno tego potencjału zmarnować gwałtownymi reformami. Prosimy o adekwatny czas na debatę włączającą szerokie środowiska naukowe w dyskusję o przyszłości polskiej edukacji. Apelujemy o uwzględnienie wyników badań naukowych i głosów ekspertów przy planowaniu przyszłych przekształceń. Prosimy o wystarczająco długi, demokratyczny proces konsultacji, w którym znajdzie się czas na wspólne zastanowienie się, w jakim kierunku stopniowo i ewolucyjnie zmieniać polskie szkoły.
Wśród badaczy polskiej oświaty istnieje daleko idąca zgoda co do głównych kierunków niezbędnych zmian. Z polskich i międzynarodowych badań naukowych wiemy, że polscy uczniowie potrzebują wzmocnienia kompetencji społecznych, cyfrowych i językowych. Wiemy, że należy wprowadzić mechanizmy pozytywnej selekcji do zawodu i poprawiać kształcenie nauczycieli. Wiemy też, że ważnym wyzwaniem jest umocnienie funkcji wychowawczej szkoły. W naszej opinii proponowane reformy nie dotykają tych kwestii, a radykalność i tempo wprowadzanych zmian oznaczają wieloletni organizacyjny zamęt w oświacie.
Jesteśmy przekonani, że polska szkoła wymaga doskonalenia i chcemy o tym z Panią rozmawiać. Rozwojowi oświaty nie sprzyja krótki proces konsultacji i argumentowanie zmian stronniczo interpretowanymi wynikami badań. Apelujemy o powrót do debaty. Z naszej strony oferujemy wzbogacenie dyskusji o argumenty wywiedzione z rzetelnie interpretowanych wyników badań naukowych.
Z poważaniem
(w kolejności alfabetycznej)
dr hab. Ditta Baczała, Wydział Nauk Pedagogicznych, Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu
dr hab. Lucyna Bakiera, Instytut Psychologii UAM Poznań
prof. UZ dr hab. Jarosław Bąbka, Uniwersytet Zielonogórski
dr hab. Hanna Bednarek, prof. Uniwersytetu SWPS
dr Sylwia Bedyńska, Dyrektor Instytutu Podstaw Psychologii, Uniwersytet SWPS
dr hab Józef Binnebesel prof. UMK, Wydział Nauk Pedagogicznych, Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu
prof. zw. dr hab. Anna Izabela Brzezińska, Instytut Psychologii, Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu
dr Anna Weronika Brzezińska, Instytut Etnologii i Antropologii Kulturowej UAM w Poznaniu
dr hab. Michał Brzeziński, Wydział Nauk Ekonomicznych, Uniwersytet Warszawski
dr Grażyna Bukowska, Wydział Nauk Ekonomicznych, Uniwersytet Warszawski
dr Paweł Bukowski, Centre for Economic Performance, London School of Economics and Political Science
prof. dr hab. Mariola Chomczyńska-Rubacha, Wydział Nauk Pedagogicznych, Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu
prof. dr hab. Iwona Chrzanowska, Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu
dr Magdalena Cuprjak, Wydział Nauk Pedagogicznych, Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu
Maria Czerepaniak-Walczak, prof. zw. Uniwersytet Szczeciński, Instytut Pedagogiki
dr Izabela Czerniejewska, Centrum Badań Migracyjnych Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza
dr Mirosław Dąbrowski, Wydział Matematyki, Informatyki i Mechaniki Uniwersytetu Warszawskiego
prof. dr hab. Maria Deptuła, Wydział Pedagogiki i Psychologii, Uniwersytet Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy
dr Bernadeta Didkowska, Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu
dr hab. Roman Dolata, prof. nadzw. Uniwersytetu Warszawskiego
prof. zw. dr hab. Stanisław Dylak, Wydział Studiów Edukacyjnych, Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu
prof. dr hab. Ewa Filipiak, Dyrektor Instytutu Pedagogiki, Wydział Pedagogiki i Psychologii, Uniwersytet Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy
prof. dr hab. Zenon Gajdzica, Uniwersytet Śląski w Katowicach
dr hab. Teresa Giza, Wszechnica Świętokrzyska
dr hab. Bogusława Dorota Gołębniak, prof. Collegium Da Vinci w Poznaniu
dr hab. Jacek Haman, Instytut Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego
dr hab. Mikołaj Herbst, Uniwersytet Warszawski, Centrum Europejskich Studiów Regionalnych i Lokalnych
dr Jan Herczyński, Instytut Badań Edukacyjnych
Kamila Hernik, Instytut Badań Edukacyjnych
dr Maciej Jakubowski, Wydział Nauk Ekonomicznych, Uniwersytet Warszawski
dr hab. Ewa Jarosz, Wydział Pedagogiki i Psychologii, Uniwersytet Śląski
dr hab. Aleksandra Jasielska, Instytut Psychologii UAM
dr Antoni J. Jeżowski, prof. nadzw. PWSZ w Głogowie
dr Barbara Kaczorowska, Wydział Sztuk Pięknych, Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu
dr Alina Kalinowska, Katedra Wczesnej Edukacji, Uniwersytet Warmińsko-Mazurski
dr Leszek Karczewski, adiunkt w Instytucie Kultury Współczesnej UŁ, kierownik Działu Edukacji Muzeum Sztuki w Łodzi
prof. zw. dr hab. Dorota Klus-Stańska, Kierownik Zakładu Badań nad Dzieciństwem i Szkołą, Wydział Nauk Społecznych, Uniwersytet Gdański
dr Jakub Kołodziejczyk, Instytut Spraw Publicznych, Wydział Zarządzania i Komunikacji Społecznej, Uniwersytet Jagielloński
prof. Krzysztof Konarzewski, Wszechnica Świętokrzyska w Kielcach
dr hab. Jolanta Kruk, prof. WSB, Wyższa Szkoła Bankowa, Gdańsk
dr hab. Ewa Kubiak-Szymborska, prof. UKW Wydział Pedagogiki i Psychologii
dr Paweł Kubicki, Instytut Gospodarstwa Społecznego, Szkoła Główna Handlowa w Warszawie
prof. Zbigniew Kwieciński, członek rzeczywisty PAN
Piotr Lewandowski, Instytut Badań Strukturalnych
prof. dr hab. Wiesława Limont, Wydział Sztuk Pięknych, Uniwersytet Mikołaja Kopernika
dr Maciej Lis, Instytut Badań Strukturalnych
dr Iga Magda, Szkoła Główna Handlowa w Warszawie
Przemysław Majkut, Instytut Socjologii, Uniwersytet Jagielloński
prof. dr hab. Zbigniew Marciniak, Instytut Matematyki, Uniwersytet Warszawski
dr Łukasz Marć, adiunkt w Akademii Finansów i Biznesu Vistula, Warszawa, Research Fellow w Overseas Development Institute, Londyn.
dr hab. Grzegorz Mazurkiewicz, Instytut Spraw Publicznych, Wydział Zarządzania i Komunikacji Społecznej, Uniwersytet Jagielloński
prof. zw. dr hab. Maria Mendel, Instytut Pedagogiki, Wydział Nauk Społecznych, Uniwersytet Gdański
prof. dr hab. Stefan Mieszalski, Wydział Pedagogiczny Uniwersytetu Warszawskiego
dr hab. Henryk Mizerek, prof. UWM, Uniwersytet Warmińsko – Mazurski w Olsztynie, Wydział Nauk Społecznych
dr Barbara Murawska, Wydział Pedagogiczny Uniwersytet Warszawski Marek Muszyński, Instytut Socjologii, Uniwersytet Jagielloński
dr hab. Michał Myck, Fundacja Centrum Analiz Ekonomicznych, CenEA
dr hab. Krzysztof Ostaszewski, Instytut Psychiatrii i Neurologii w Warszawie
dr hab. Dorota Pankowska, prof. nadzw., Instytut Pedagogiki, Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie
dr Marta Jadwiga Pietrusińska, Wydział Pedagogiczny, Uniwersytet Warszawski
prof. Tadeusz Pilch, przewodniczący Ruchu Pedagogów Społecznie Zaangażowanych, Członek Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN
dr Agnieszka Pisarska, Pracownia Profilaktyki Młodzieżowej „Pro-M”, Instytut Psychiatrii i Neurologii w Warszawie
dr hab. Grażyna Poraj, prof. nadzw. UŁ, Instytut Psychologii Uniwersytetu Łódzkiego, Wydział Nauk o Wychowaniu
prof. dr hab. Beata Przyborowska, Wydział Nauk Pedagogicznych, Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu
dr hab. Jacek Pyżalski, prof. UAM, Zakład Specjalnych Potrzeb Edukacyjnych, Wydział Studiów Edukacyjnych, Uniwersytet im. A. Mickiewicza w Poznaniu
prof. dr hab. Krzysztof Rubacha, Wydział Nauk Pedagogicznych, Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu
dr Przemysław Sadura, Instytut Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego Kamil Sijko, Instytut Badań Edukacyjnych
dr Michał Sitek, Instytut Badań Edukacyjnych
dr hab. Hanna Solarczyk-Szwec, Uniwersyteckie Centrum Edukacji Całożyciowej i Walidacji, Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu
dr Izabela Symonowicz-Jabłońska, Wydział Nauk Pedagogicznych, Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu
dr Henryk Szaleniec emerytowany adiunkt Instytut Badań Edukacyjnych w Warszawie
prof. dr hab. Tomasz Szkudlarek, Uniwersytet Gdański
dr hab. prof. UW Urszula Sztanderska, Wydział Nauk Ekonomicznych, Uniwersytet Warszawski
dr Bartłomiej Walczak, Uniwersytet Warszawski oraz Södertörn University
dr Agnieszka Walendzik-Ostrowska, Wszechnica Świętokrzyska, Kielce
dr hab. Barbara Weigl, prof. Akademii Pedagogiki Specjalnej im Marii Grzegorzewskiej w Warszawie
dr Katarzyna Winkowska-Nowak, Wydział Psychologii Uniwersytetu SWPS
dr Dorota Wiśniewska – Juszczak, Instytut Psychologii Społecznej, Uniwersytet SWPS
dr. hab. Monika Wiśniewska-Kin, prof. UŁ, Uniwersytet Łódzki, Wydział Nauk o Wychowaniu
prof. dr hab. med. Barbara Woynarowska Wydział Pedagogiczny Uniwersytet Warszawski
dr n. hum. Magdalena Woynarowska-Sołdan, Warszawski Uniwersytet Medyczny
dr Urszula Wróblewska, Wydział Pedagogiki i Psychologii, Uniwersytet w Białymstoku
dr Agata Zabłocka, Wydział Psychologii, Uniwersytet SWPS
dr Małgorzata Zabłocka, Uniwersytet Kazimierza Wielkiego, Bydgoszcz
dr hab. Anna Zielińska, prof. UW, Wydział Pedagogiczny Uniwersytetu Warszawskiego
Przemysław Ziółkowski, Wyższa Szkoła Gospodarki w Bydgoszczy

No cóż. Jutro Związek Nauczycielstwa Polskiego będzie protestować przeciwko amatorskim i populistycznym decyzjom Pani Zalewskiej. Obawiam się, że nadaremno. Pani Minister już dawno ogłosiła w mediach, że to akcja polityczna i że prezes Broniarz, jak i prezes Rzepliński, stali się politykami (tak jakby to była obelga ostateczna i jakby Pani Minister politykiem nie była). Nauczyciele podobno protestując przeciwko decyzjom Pani Minister dają się zapisać do KOD, a KOD – wiadomo – to epitet tak straszny, że nawet z pięknego uśmiechu Pani Minister znika reklama jej stomatologa.

Ostateczne rozwiązanie

Kilka dni temu profesor Bogusław Śliwerski zwrócił – bardzo celnie – uwagę na fakt, że bezprzedmiotowe przepychanki słowne, nomenklatura i definicje, w dodatku stosowane na siłę i przez ludzi, którzy nie znają znaczenia używanych przez siebie słów, nie powinny przysłaniać partii rządzącej rzeczywistych potrzeb zmian w oświacie ani przyćmić wizji tych zmian, o ile kiedykolwiek można było mówić o jakiejś wizji reformy edukacji w wykonaniu PiS.
W liście, który minister edukacji skierowała do szkół z okazji zbliżającej się inauguracji roku szkolnego, mnie z kolei zastanowiło coś innego. Mam bowiem wrażenie, że kwintesencją braku kompetencji i predyspozycji Pani Zalewskiej do zajmowanego przez nią stanowiska jest to, co napisała na samym końcu listu, jako swego rodzaju formułę grzecznościową, kończącą list. Zaprasza tam wszystkich do współpracy nad „ostatecznymi rozwiązaniami” dla polskiej oświaty.

Życząc udanego nowego roku szkolnego, pełnego satysfakcji z pracy z uczniami, zachęcam do aktywnego włączenia się do prac nad ostatecznymi rozwiązaniami dotyczącymi polskiej edukacji.

Trzeba być bardzo niekompetentnym albo popełnić wyjątkową gafę, by zapomnieć, że szkoła i edukacja to proces z definicji stale ewoluujący, w którym osiągane wyniki poddawane są analizie, a wyciąganie wnioski prowadzą do przemyślanych i celowych zmian. Trzeba też być bardzo zarozumiałym, żeby uważać, że jest się w stanie zaproponować rozwiązania, które będą miały charakter ostateczny. Nie mówiąc już o tym, że „ostateczne rozwiązanie” to termin dość niefortunny. Osobie posiadającej elementarne wykształcenie humanistyczne powinno się kojarzyć z najczarniejszymi kartami historii i nie powinno raczej mieć pozytywnych, konstruktywnych konotacji.

Karykatura edukacji

Żenujące, skandaliczne, idiotyczne wystąpienia pani minister edukacji w ostatnich dniach i godzinach pokazują, jak dalece potrafi zajść buta i arogancja władzy, gdy nic jej nie hamuje. Pani minister popisuje się dumnie ignorancją zarówno w kwestii znajomości języka polskiego, uparcie obstając przy tym, że zna język polski lepiej niż zastępy specjalistów, którzy tworzyli wszystkie możliwe słowniki tego języka, z zarozumiałą miną obwieszcza także, że pokolenia historyków nie ustaliły niczego i że ich wszystkie wysiłki, by udokumentować jedno proste (a przynajmniej nieszczególnie rozciągnięte w czasie) zdarzenie, spełzły na niczym.
Zdaniem pani minister można było polec w katastrofie smoleńskiej, bo „polec” to czasownik wieloznaczny, który ma wiele synonimów. Pewnie, że tak. Dokładnie tak samo można pewnie zginąć na raka albo umrzeć w wypadku samochodowym.
Zdaniem pani minister, nie wiadomo dokładnie, co się stało w Jedwabnem albo kim byli sprawcy pogromu kieleckiego. Pewnie, prezydent Kaczyński czy prezydent Duda po prostu ulegli propagandzie Bartoszewskiego i Geremka, a w ogóle to przecież to wszystko wina Tuska. Wszystko ulegnie poprawie, gdy patriotyczna histeria zastąpi historię.
Przerażające jest, że polską edukacją kieruje osoba, która jest tak pusta, tak impertynencka i z taką pewnością siebie ignoruje wszystko, co mówią jej specjaliści. Jej zdaniem, powinniśmy się zajmować rewelacjami zawartymi w jej prezentacji na temat pomysłów na reformę edukacji, a nie jakimiś niuansami znaczeń czasowników czy platformerską propagandą historyczną. To prawda, innowacji – zwłaszcza interpunkcyjnych – jest w prezentacji przygotowanej przez panią minister sporo. Nie jestem tylko pewien, czy takiej interpunkcji chcemy uczyć w polskich szkołach, bez względu na to, czy będą to podstawówki i gimnazja, czy szkoły powszechne. Zignorujmy poronione pomysły pani minister na cofanie polskiej edukacji o dekady. Wystarczy sam fakt, że prezentacja jest dobitnym dowodem na to, że ktoś, kto stoi na czele polskiego szkolnictwa, nie zna swoich kompetencji i nie wie, o czym ma prawo decydować.
Zastanawiające są slajdy, w których pani minister zapowiada, że absolwenci powołanych przez nią szkół mundurowych będą mieli fory w postępowaniu kwalifikacyjnym na studia. Przypuszczalnie pani minister nie wie, że jej ministerstwo nie odpowiada za szkoły wyższe i uniwersytety w Polsce, jest bowiem od tego zupełnie inne ministerstwo, a i ono nie ma nic do powiedzenia w tej kwestii, ponieważ uczelnie są autonomiczne i każda uczelnia samodzielnie decyduje o kryteriach naboru studentów.
Równie porażające są slajdy, w których pani minister zdaje się ignorować istnienie systemu bolońskiego i wymyśla sobie studia I stopnia, których absolwenci nie będą mieli prawa kontynuować studiów na II stopniu. Wydaje się też, patrząc na kolejne slajdy, że pani minister nie wie o tym, że studia magisterskie jednolite to w dzisiejszych czasach już rzadkość i występują tylko na kilku bardzo specyficznych kierunkach.
Polską szkołą kieruje ktoś, kto potrafi dzisiaj z całą siłą forsować rozwiązania, przeciwko którym protestował w swoich interpelacjach jeszcze dwa lata temu. Pozoruje się rzekome konsultacje czy badania, wszystko jest robione pod widzimisię kogoś, kto nie ma pojęcia o szkole, bo stracił z nią kontakt jeszcze w ubiegłym stuleciu. Pani minister twierdzi, że jest już teraz popierana przez sto kilkadziesiąt tysięcy nauczycieli szkół powszechnych, które – nawiasem mówiąc – jeszcze nie istnieją. Znakomitym potwierdzeniem tego uwielbienia, jakim stan nauczycielski darzy panią minister, jest nie tylko opinia Związku Nauczycielstwa Polskiego, ale także stanowisko Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadr Kierowniczych Oświaty w sprawie zmian przez nią ogłoszonych. Swoja drogą, jak niecne trzeba mieć zamiary, jak podłym trzeba być, żeby z ogłoszeniem tak fundamentalnych zmian czekać do końca roku szkolnego i ogłosić je w pierwszy poniedziałek wakacji? Ale cóż, do takiej „dobrej zmiany” już przywykliśmy. Dobrej? Dojnej? Sam już nie jestem pewien, jak to się w obecnej nomenklaturze partyjnej nazywa.

Higiena w Sanoku

Każda wizyta na Podkarpaciu to dla mnie źródło inspiracji i powód do szczęścia i dumy.
Na przykład podczas wizyty w jednym z sanockich liceów przekonałem się, że na Podkarpaciu dba się o higienę, a tamtejsza młodzież musi raz do roku zmienić obuwie. Brawo!

2015-11-21 15.23.29