Czarownica

Siedmiu mieszkańców wsi ścięło głowę i poćwiartowało ciało sześćdziesięciotrzyletniej kobiety, matki pięciorga dzieci, która została oskarżona przez miejscowych kapłanów o rzucanie czarów. Mordercy zostali zatrzymani, ale ludność wioski już następnego dnia zgromadziła się tłumnie i domagała się ich uwolnienia. „Moni była wiedźmą i rzucała zaklęcia na swoich wrogów. Nie ma miejsca na takie czarownice i zabicie jej było usprawiedliwione” – powiedział jeden z wieśniaków… reporterom z lokalnej telewizji. Zajście miało miejsce w ubiegły poniedziałek, 20 lipca 2015 roku.
Samosądy nad rzekomymi czarownicami są powszechne na niektórych obszarach Indii. Bywa, że kobiety za karę rozbiera się do naga, pali żywcem, albo uprowadza z domów i zabija.
Sygnał radiowy z Kepler 452b potrzebuje 1400 lat, by dotrzeć do Ziemi. Koledzy z Kepler 452b, nie spieszcie się, za 1400 lat na Ziemi nie będzie jeszcze rozumnej cywilizacji, z którą warto by się kontaktować.

Perseidy

Na szczycie wzgórza Gajówka w okolicach Koszyc widok za dnia i w nocy jest w równym stopniu niesamowity.
Nad ranem bywa, że powietrze jest wyjątkowo przejrzyste i na południu, po drugiej stronie Wisły, nad horyzontem majestatycznie wznoszą się Tatry, bliskie jak na wyciągnięcie ręki. Gdy pogoda jest bezwietrzna, zdarza się natomiast w dole widzieć paskudną chmurę smogu wiszącą nad Krakowem i rozlewającą się na boki.
W nocy niebo jest wyjątkowo czarne. Dzięki temu, że Kraków jest wystarczająco daleko, a pobliskie miasteczka są raczej niewielkie i już we wczesnych godzinach wieczornych życie w nich praktycznie zamiera, mało jest świateł zakłócających spokojne obserwowanie nieba. Droga Mleczna widoczna jest równie wyraźnie, jak białe chmury na błękitnym niebie w południe. Plejady, łatwe do odnalezienia nawet kątem oka, bez pomocy jakichkolwiek narzędzi optycznych mnożą się w nieskończoność i nie sposób się ich doliczyć.
Nocuję tu po raz pierwszy, razem z Zuzanną, która ma w tej kwestii już pewne doświadczenie. Jest początek sierpnia. Gdy wychodzimy na wieczorny spacer wokół domu, nad nami roi się od przelatujących meteorów. Jeden za drugim przecinają niebo nad nami tak szybko i tak często, że nie sposób nadążyć z pomyśleniem sobie życzeń. Pierwsze, by dobrze się spało, sprawdziło się w stu procentach. Wszystkie pozostałe także na pewno się sprawdzą, nawet te, których nie zdążyłem pomyśleć.

Ludwika XIV podboje kosmosu

Carl Sagan inspiruje w swojej nie najnowszej już książce Pale Blue Dot przede wszystkim wizjami przyszłości człowieka w kosmosie, ale także wspomnienia czasów zamierzchłych uświadamiają, jak należy postrzegać niemilknące dziś jeszcze głosy kreacjonistów, zwolenników tak zwanego „prawa naturalnego” i ekskomuniki dla urzędników państwowych realizujących swoje obowiązki. Perypetie kopernikańskiej wizji Układu Słonecznego są tu tylko jednym z licznych przykładów, ale nie wiadomo zupełnie, czy się śmiać, czy płakać na myśl o tym, że nawet po Koperniku pokolenia naukowców głęboko wierzyły w to, że wszechświat jest geocentryczny, a tylko dla potrzeby obliczeń matematycznych przyjmowały założenie, że planety krążą wokół Słońca. Czołowy teolog watykański, kardynał Robert Bellarmine, pisał na początku siedemnastego wieku, że założenie takie nie niesie w sobie żadnego niebezpieczeństwa i wystarcza dla potrzeb matematyków, ale gdyby przyjąć, że Słońce naprawdę zajmuje pozycję centralną, a Ziemia obraca się wokół niego, zagrożona by była cała religia chrześcijańska i podważony byłby autorytet Pisma Świętego.
Niesamowicie zabawne są dywagacje numerologiczno – religijno – historyczne, jakie w rozdziale ósmym przedstawia Sagan w związku z odkrywaniem kolejnych planet i księżyców. Jak wiadomo, już starożytni zauważyli, że po firmamencie błąka się siedem ciał niebieskich, które poruszają się wbrew wszelkiej logice, inaczej niż wszystkie pozostałe. Nazwano je więc planetami, a że zaliczano do nich także Słońce i Księżyc, było ich siedem. Nie było wśród nich, oczywiście, zupełnie inaczej wówczas postrzeganej Ziemi, a jedynie widoczne gołym okiem Merkury, Wenus, Mars, Jowisz i Saturn, wszystkie nazwane imionami bogów. We wszystkich językach romańskich i germańskich z łatwością dostrzegamy związek między tymi siedmioma „planetami” a dniami tygodnia, nie bez przyczyny zresztą dzień „święty” to dzień odpowiadający „planecie” najjaśniejszej. Starożytni mogli oczywiście nazwać wszystkie dni tygodnia uwzględniając stopień jasności poszczególnych ciał niebieskich, mielibyśmy wówczas kolejno: niedzielę, poniedziałek, piątek, czwartek, wtorek i sobotę. Nie mieli pojęcia o odległości planet od Słońca, bo wówczas mielibyśmy niedzielę, środę, piątek, poniedziałek, wtorek, czwartek i sobotę. Postąpili, jak postąpili, a nadane przez nich nazwy odzwierciedlają w swej hierarchii co najwyżej prymat Słońca.
Ważne jednak, że ten zbiór siedmiu bogów i siedmiu dni tygodnia znacząco wpłynął na postrzeganie świata przez społeczeństwa wielu stuleci, a liczba siedem nabrała znaczenia symbolicznego i magicznego. Stworzenie świata zajęło siedem dni, astrologiczno – astronomiczny model wszechświata zakładał istnienie siedmiu kryształowych sfer, na których umocowane były poruszające się wokół Ziemi planety i gwiazdy, zauważono istnienie siedmiu otworów w głowie, siedmiu cnót i siedmiu grzechów głównych. Grecki alfabet liczył sobie siedem samogłosek, z których każda związana była z jednym z planetarnych bogów, a w alchemii doliczono się siedmiu pierwiastków, także odpowiadających poszczególnym bogom. Siódmy syn siódmego syna miał być obdarzony mocami nadprzyrodzonymi, a samą liczbę uważano za szczęśliwą. W Apokalipsie św. Jana roi się od liczby siedem, a święty Augustyn udowadniał, iż liczba siedem ma moc mistyczną, ponieważ składa się z liczby trzy, która jest pierwszą liczbą nieparzystą (Augustyn musiał nie wiedzieć o istnieniu liczby jeden), oraz liczby cztery, która jest pierwszą liczbą parzystą (liczba dwa widocznie również była wówczas nieznana). Odkrycie przez Galileusza czterech satelitów Jowisza kwestionowano między innymi dlatego, że liczba ta kłóciła się z modelem świata, w którym siódemka ma wyjątkowe znaczenie.
W miarę przyjmowania kopernikańskiego modelu heliocentrycznego, Słońce i Księżyc zostały wykluczone z grona planet, a zaliczono doń Ziemię, przez co liczba planet zmniejszyła się do sześciu. Napisano wówczas niejedną rozprawę naukową, by udowodnić, że planet musi być faktycznie sześć. Jednym z argumentów było to, że szóstka jest pierwszą liczbą idealną, równą sumie swoich podzielników (1 + 2 + 3). Quod erat demonstrandum. Zresztą, Stwórca pracował nad swoim dziełem tak naprawdę sześć dni, a siódmego dnia odpoczął, argumentowali inni. Bardzo szybko zaakceptowano wyjątkową rolę liczby sześć w modelu dzieła stworzenia, zastępując nią liczbę siedem. Oczekiwano, że liczba planet musi być równa liczbie księżyców, skoro więc Ziemia miała jeden księżyc, a Jowisz cztery, najwyraźniej brakowało jeszcze jednego. Przekonanie, że księżyców musi być sześć, było tak silne, iż po odkryciu Tytana w 1655 roku Huygens zaprzestał dalszych poszukiwań sądząc, że odkrył wszystko, co było do odkrycia – model wszechświata wydawał się idealny.
Numerologiczne obsesje siedemnastowiecznych naukowców były posunięte tak daleko, że gdy odkryto dwa kolejne księżyce Saturna, astronom Cassim zsumował liczbę planet (sześć) i księżyców (osiem) i uznał, że otrzymana liczba czternaście jest hołdem dla Ludwika XIV, fundatora paryskiego obserwatorium. Co więcej, miała ona symbolizować, że podboje Króla Słońce sięgnęły granic Układu Słonecznego.
Nie chce się wierzyć, jak dalece koniunkturalne, a czasem po prostu idiotyczne bywały jeszcze kilkaset lat temu poważne dyskusje naukowe o rzeczach, które dzisiaj potrafimy jednoznacznie zbadać i zmierzyć. Ciekawe, jak dzisiejsze teorie naukowe będą postrzegane za lat sto czy dwieście.