Nauczyciel za dużo widzi

W sobotę w samo południe, na ruchliwym deptaku ulicy Karmelickiej pomiędzy śpieszącymi w różnych kierunkach ludźmi, w cieniu przejeżdżającego tramwaju, tuż przed siedzibą dużego niemieckiego banku, bez najmniejszej żenady obsikuje pień drzewa młody mężczyzna. Trudno powiedzieć, czy poza mną ktokolwiek to zauważył. Na ławeczce obok starszy pan czyta gazetę, z drugiej strony drzewka dwie starsze panie pochylając się nad wózkiem dziecięcym poprawiają dziecku poduszkę. W promieniu kilkunastu metrów od sikającego mężczyzny jest przynajmniej dwadzieścia bardzo zajętych sobą osób.
Mężczyzna kończy sikać, bez najmniejszego pośpiechu czy zakłopotania zapina rozporek, podnosi z ziemi jakieś torby i wolnym krokiem oddala się w kierunku Alej.
Z pobieżnej, poczynionej w ułamku sekundy obserwacji otoczenia wnioskuję, że poza mną nikt nie zwrócił najmniejszej uwagi na to, co się dzieje. I tak się właśnie zastanawiam, czy to nie jakieś skrzywienie zawodowe, jakaś belferska perwersja, widzieć kogoś czy coś nawet wtedy, gdy nikt inny tego nie zauważa i nikogo to nie interesuje.
Daleki jestem od pochwalania zwyczaju publicznego oddawania moczu. Ale czy ten mężczyzna sikał w centrum miasta w środku dnia dlatego właśnie, że jego wychowawca w szkole podstawowej nie zwracał mu uwagi, by należycie się zachowywać? Czy jeśli nagle przestaniemy zwracać naszym uczniom uwagę, by nie ciągnęli się za warkoczyki, nie opluwali się wzajemnie, nie bili się i tym podobne, wszyscy oni wyrosną na takich sikających na Karmelickiej żuli (nawiasem mówiąc, pan wyglądał bardzo elegancko)?
Mamy poczucie pedagogicznej misji i wydaje nam się, że od nas i wyłącznie od nas zależy, jaki człowiek za lat dwadzieścia czy trzydzieści stać będzie na przystanku na ulicy Karmelickiej. Niesamowicie wyolbrzymiamy swoją rolę i wydaje nam się, że od nas wszystko zależy.
Nie doceniamy zwykle innych ludzi, a jeśli nawet, to zwykle nie za życia. Nie potrafimy dostrzec w ludziach ich wewnętrznego pokładu dobra, ich wewnętrznego pragnienia do dokonania wyboru między tym, co godne potępienia, a tym, co godne pochwały. Wielu nauczycielom wydaje się, że jeśli nie da się po łapach komuś, kto ma brud za paznokciami, to tego brudu nigdy nie wyczyści. Że jeśli komuś da się wolną rękę, to na pewno zabłądzi i zejdzie na manowce. A przecież to są ludzie, jak i my, i zgodnie z definicją bycia człowiekiem oni sami muszą dokonywać wyborów.
Swego czasu poseł będącej u władzy w Polsce partii, która w dodatku miała swojego ministra edukacji, lansował w parlamencie ideę przywrócenia w szkołach kar cielesnych, a cała jego partia pragnęła uzależnić promocję do następnej klasy od oceny z zachowania (i odniosła w tym pewien, w rzeczywistości ograniczony czynnikami naborowo – subwencyjnymi, sukces). Życzyłbym panu (byłemu) posłowi, by przyszedł kiedyś do mnie na lekcję w technikum mechanicznym i spróbował wymierzyć karę cielesną któremuś z uczniów. Dostałby krótko mówiąc i prosto z mostu wpierdol i prawdę mówiąc nic więcej się moim zdaniem nie należy osobie, która – nie będąc w stanie na niczym innym oprzeć swojego autorytetu – buduje go na kiju.
Kraków to piękne miasto, które kocham naprawdę. To miasto, w którym afisze reklamujące premierę filmu sensacyjnego demaskującego ciemne karty historii Kościoła (Kod Da Vinci) patrzyły w oczy plakatów witających papieża Benedykta XVI podczas jego wizyty w siedzibie biskupstwa poprzednika. To miasto, w którym doświadczony tragedią osobistą ksiądz Ormianin porzuca wszelkie chrześcijańskie wartości i organizuje nagonkę na współbraci oskarżając ich o współpracę ze służbą bezpieczeństwa, wbrew papieskim homiliom zapominając o specyfice czasów, w których żyli ludzie starsi od niego i mądrzejsi, ludzie bez których wysiłków niejednokrotnie nie byłby w stanie dzisiaj organizować swoich konferencji prasowych. To miasto, w którym można sikać w samo południe na ruchliwej ulicy i nikt tego nie zauważy. To miasto, w którym można być kibicem Wisły lub Cracovii, ale można się spotkać razem na modlitwie o duszę odchodzącego starca, wielkiego człowieka, którego i tak się nie szanuje.
Kraków to miasto, w którym się dokonuje wyborów. W którym się jest człowiekiem. I jako takie, bardzo mi to miasto odpowiada. Nie urodziłem się tutaj, ale czuję się tutaj jak u siebie w domu.

Ten wpis to odgrzewany kotlet z 2006 roku.

Angielski sportowy

Studenci informatyki stosowanej Wydziału Mechanicznego Politechniki Krakowskiej, Stefan Postrożny i Rafał Sarata, tchnęli drugą młodość w stworzoną kilka lat temu bardzo obszerną, polsko – angielską bazę słownictwa sportowego, nanosząc w niej szereg poprawek, ale – przede wszystkim – udostępniając ją na nowe platformy. Baza zainteresuje pewnie w mniejszym stopniu inżynierów i kandydatów na inżynierów z Wydziału Mechanicznego, a bardziej naszych sąsiadów z tego samego przystanku tramwajowego – studentów Akademii Wychowania Fizycznego w Krakowie. Okolicę mamy zresztą bardzo sportową – z okna w pracy widzę codziennie halę widowiskowo – sportową Tauron Arena, miejsce wielu spektakularnych imprez minionych (i przyszłych) tygodni, miesięcy i lat.

Autorami pierwszej wersji bazy są Michał Składanowski i Karol Trybulec. Opracowali oni ilustrowaną bazę polsko – angielskiego słownictwa sportowego, podzieloną na kilkadziesiąt kategorii (przeważnie są to dyscypliny sportowe). By z niej korzystać, należy ściągnąć i zainstalować darmowy program Supermemo UX, a następnie otworzyć w nim stworzoną przez nich bazę (pobrane archiwum należy rozpakować do jednego folderu, a następnie otworzyć plik course.smpak w Supermemo UX).

Wśród haseł są pojęcia proste i oczywiste, a zdarzają się takie, że osoba niewtajemniczona może mieć kłopoty ze zrozumieniem, o co chodzi, jeśli nie uprawia danej dyscypliny ani jej nie kibicuje.

Dzięki Stefanowi i Rafałowi kurs Supermemo ze słownictwem sportowym został zaktualizowany, a w dodatku jest dostępny na różne platformy:

Telewizja narodowa

Od początku mistrzostw Europy w piłce nożnej, jak Polska długa i szeroka, rodacy siedzą i śledzą transmisje meczy w telewizji niemieckiej, dostępnej za darmo z dwóch powszechnie używanych w Polsce satelitów, Astry i Hotbirda. Ulice, place i parkingi pod hipermarketami w polskich miastach opustoszałe, Polacy siedzą przed ekranami i oglądają ZDF.
Ostatnie minuty meczu Polski ze Szwajcarią, dogrywka w karnych. Z każdym strzałem do bramki niemiecki komentator coraz bardziej rozentuzjazmowany, wyraźnie wymawia nazwiska wszystkich polskich piłkarzy, nawet Błaszczykowskiego. Kiedy kamera pomiędzy karnymi wędruje po trybunach, komentator wskazuje z wyraźnym wzruszeniem Bońka. Z każdym kolejnym zdaniem wydaje się bardziej oczywiste, że kibicuje Polsce. Przed oddaniem strzału przez Lewandowskiego, Milika, Glika i Błaszczykowskiego daje dowody swojej wiedzy na temat polskich zawodników. Po ostatnim karnym i golu Krychowiaka krzyczy po niemiecku „Witamy Polskę wśród największych potęg Europy!”.
Dobrze, że w czasach, gdy polska telewizja jest pod propagandowym i kadrowym zaborem autorytarnej partyjnej władzy, za zachodnią granicą niemiecki podatnik łoży na naszą prawdziwą telewizję narodową. Dziękujemy Wam, Niemcy, za das Zweite Deutsche Fernsehen.

Obrońcy nas pogrążą

Stojąc w zadumie nad kwiatami i zniczami przed Konsulatem Generalnym Republiki Francuskiej w Krakowie nie sposób oprzeć się uczuciu smutku. Smutku spowodowanego nie tylko śmiercią tylu niewinnych, przypadkowych ofiar w zamachach terrorystycznych w Paryżu w piątek, ale – może nawet bardziej – smutku wynikającego z poczucia bezradności wobec nierozumnych reakcji, nienawiści i ksenofobii, które – teraz już ze zwielokrotnioną siłą – dają o sobie znać. A to dopiero początek.
Broniąc rzekomo naszej kultury i cywilizacji przed islamizacją i terroryzmem, kolejni – mający mniej lub bardziej szczere intencje – maluczcy i możni tego świata, zgodnym chórem prawią coraz większe głupoty.
Oto na ulicach Limanowej, na domach tamtejszych Romów, pojawiły się nacjonalistyczne symbole i wyartykułowane dosłownie groźby zapowiadające ich zagładę. Internauci na portalach społecznościowych i forach internetowych wychwalają wygonienie ich z Polski do kraju, w którym obowiązuje ich religia i ich zwyczaje. W innych, nie zawsze odległych zakątkach internetu, Polacy wiwatują na cześć oprawców, którzy skatowali pochodzącego z Syrii lekarza pracującego w Poznaniu. Zachęcają do tego, by inni poszli ich śladami i pozbyli się obcych. Wydaje się, że zanim jeszcze mroczna przepowiednia Leszka Balcerowicza zdążyła się na dobre rozejść po sieci, już się sprawdziła. Tragedia w Paryżu – dzieło terrorystów, jest w Polsce wykorzystywana przeciw uchodźcom – ofiarom terroryzmu. Ba, jest wykorzystywana przeciwko wszelkim obcym, także tym, którzy są w Polsce od dawna i zapuścili korzenie głęboko w polską ziemię.
Złudna wiara w to, że wszystkiemu winni są mityczni obcy, na których wystarczy zrzucić winę, niczym na Żydów, którzy mieli podpalić gmach Reichstagu, jest psychologicznie chwytliwa, uspokajająca i ma moc jednoczenia wokół wspólnego celu. Niestety, nie jest lekiem na całe zło, a może nawet przysłania rzeczywiste problemy skupiając się na jednym, wyrwanym z kontekstu aspekcie. Jakże łatwo jest w takiej sytuacji rzucać hasłami o zamknięciu granic, o likwidacji strefy Schengen, o odwołaniu mistrzostw świata w piłce nożnej w 2016 roku albo o deptaniu innych wartości, o które z trudem walczyliśmy od dziesiątków lat, które niełatwo było nakreślić, a co dopiero wcielić w życie, i z których powinniśmy być dumni. Te łatwe, proste i w gruncie rzeczy idiotyczne slogany rzucane są bez chwili refleksji nad tym, że tak naprawdę rezygnując z naszych osiągnięć i naszego sposobu życia ustępujemy terrorystom i dajemy im sobie narzucić ich wizję świata.
Zazwyczaj rezolutny, co przyznaję mimo fundamentalnej między nami różnicy poglądów w wielu sprawach, Krzysztof Bosak apeluje, by Francja, otrząsnąwszy się z żałoby, porzuciła sztandarową laickość i sięgnęła do polskich wzorców kopiując od nas Artykuł 196 Kodeksu Karnego. Jak wprowadzenie artykułu o obrazie uczuć religijnych, o którym wielokrotnie pisałem i który uważam za hańbę polskiego prawodawstwa, miałoby poprawić sytuację we Francji, nie pojmuję. To przecież w zasadzie pierwszy krok do wprowadzenia kalifatu. O to chyba walczą terroryści, czyżby działacz polskiego ruchu narodowego utożsamiał się z ich postulatami?

Zwycięstwo z Irlandią

Wszystkim, którzy się zastanawiają, czy Polska wygra dzisiaj z Irlandią (albo przynajmniej zremisuje 0:0 lub 1:1) i awansuje do finałów Euro, muszę dodać otuchy i pokazać, że na krakowskim Twitterze dzisiaj już ktoś z Irlandią wygrał, a jest to… Harry Potter. Od dziś jedna z ogólnopolskich telewizji co niedziela przypominać będzie kolejną część sagi o nastoletnim czarodzieju i hashtag #HarryPotter od wielu godzin jest na pierwszym miejscu.
Mecz wprawdzie jest na drugim miejscu, ale najciekawsze są moim zdaniem miejsca trzecie i czwarte. Myślałem w pierwszej chwili, że to jakaś pomyłka systemowa albo że krakowscy użytkownicy „ćwierkacza” nie mają żadnych tematów poza tymi dwoma pierwszymi i na dalszych miejscach są już trendy globalne, nie lokalne. Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem, że setki Krakowian faktycznie piszą o „Narodowym Dniu Coming Outu” i o rugby. Ciekawe, świat się chyba faktycznie kurczy…