Prześladowanie heteryków

Dziś, jak się dowiedziałem z samego rana z ust – o dziwo – Pawła Kukiza (gościa Rymanowskiego), obchodzimy Międzynarodowy Dzień Przeciw Homofobii, Transfobii i Bifobii. Tak na marginesie tego święta przypomniała mi się zabawna, acz autentyczna historyjka, jaką opowiedział mi niedawno znajomy.
Na różnych uczelniach są różne regulacje dotyczące kwaterowania studentów w domach studenckich, ale na wielu obowiązuje surowo respektowany zakaz dzielenia jednego dwuosobowego pokoju w akademiku przez studentów różnej płci, za wyjątkiem studentów, którzy są małżeństwem albo rodzeństwem. Czyli jeśli student chce zamieszkać ze studentką lub studentka ze studentem, a nawet jeśli chcą razem zamieszkać za obopólną zgodą, muszą sobie wynająć pokój lub mieszkanie na tak zwanym mieście, a pokój dwuosobowy w domu studenckim jest dla nich – przynajmniej oficjalnie, bo czegóż to Polak nie wymyśli, by obejść prawo – niedostępny.
Podobno jakiś czas temu studentka, której odmówiono zakwaterowania w jednym pokoju z chłopakiem, zamiast jak wszyscy inni znaleźć proste rozwiązanie z tej sytuacji i umówić się z inną parą, oskarżyła uczelnię o to, że pary heteroseksualne są na miasteczku prześladowane, bo pary gejów i lesbijek, o których wszyscy wiedzą, mogą sobie mieszkać razem bez przeszkód, a ona ze swoim ukochanym nie może.
Poznałem w życiu wielu ludzi i niektórzy z nich cierpieli na różne fobie. Kto wie, może w przyszłości święto, które dzisiaj obchodzimy, zostanie poszerzone i będzie świętem wszystkich ludzi, przeciwko wszystkim fobiom, a na początek nie byłoby głupio nazwać go Dniem Przeciw Homofobii, Transfobii, Bifobii i Heterefobii?
Wszystkiego najlepszego wszystkim czytelnikom tego blogu, bez względu na ich orientację seksualną i to, jak się identyfikują.

Dziwny jest ten świat

Prezydent Stanów Zjednoczonych ląduje właśnie w Orlando, by spotkać się z rodzinami ofiar ataku terrorystycznego na klub gejowski. Flagi na Białym Domu spuszczone do połowy, na całym świecie pod ambasadami amerykańskimi ludzie palą znicze ozdobione tęczowymi znakami. Atak w ostrych słowach potępili Papież Franciszek i król Arabii Saudyjskiej.
Terrorysta, który – jak się wydaje – miał po prostu problemy z własną tożsamością płciową – powoływał się na Państwo Islamskie, przeciwko któremu minister obrony Rzeczypospolitej wysyła cztery myśliwce (czeka tylko na podpis prezydenta). Niektórzy przedstawiciele zaplecza politycznego pana ministra i pana prezydenta w mediach społecznościowych gratulują Państwu Islamskiemu zamordowania pięćdziesięciu i zranienia pięćdziesięciu trzech osób bawiących się w klubie gejowskim na Florydzie. Chwalą ich, że „robią za nich robotę”, cieszą się z masakry, no bo „kurwa prawidłowo”. Premier polskiego rządu pisze w dniu masakry na swoim Twitterze, że „wieczór jest piękny”.
No cóż, zakręcony ten świat jak cholera. Kilka dni temu na pętli autobusowej słuchałem, jak kierowca z pasażerami dyskutują o tym, że trzeba jak najszybciej powiesić Tuska i jego syna, a wszystkich, którzy „za czasów PO” się czegoś dorobili, trzeba powsadzać do więzienia. Pasażerowie przekrzykiwali się wręcz w tym, jak to powinna wyglądać egzekucja dwóch rzekomych zbrodniarzy. Gdy euforia i żądza krwi osiągnęły poziom naprawdę przerażający, jedna z pasażerek wykrzyknęła z oburzeniem, że teraz jeszcze zachciało się im jakichś pomników pod Pałacem Prezydenckim. I że lepiej niech się cieszą ostatnimi dniami wolności, zanim ich minister Ziobro pozamyka na resztę życia w więzieniach, a nie pomniki sobie stawiają.
Zrobiło mi się wtedy naprawdę głupio. Zrozumiałem, że większość ludzi nie ma zielonego pojęcia, o czym mówi, i że wystarczy zmobilizować do udziału w wyborach idiotów, a wszystko im się wmówi.
Świat stacza się po równi pochyłej nacjonalizmów, które zrujnowały go w obu ubiegłych stuleciach. Oddając głęboki hołd Jo Cox, członkini Izby Gmin zamordowanej dzisiaj przez zwolennika wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, mam głęboką nadzieję, że to wydarzenie skłoni niektórych Brytyjczyków do refleksji i sprawi, że ponownie przemyślą swoją decyzję.

Zwycięstwo z Irlandią

Wszystkim, którzy się zastanawiają, czy Polska wygra dzisiaj z Irlandią (albo przynajmniej zremisuje 0:0 lub 1:1) i awansuje do finałów Euro, muszę dodać otuchy i pokazać, że na krakowskim Twitterze dzisiaj już ktoś z Irlandią wygrał, a jest to… Harry Potter. Od dziś jedna z ogólnopolskich telewizji co niedziela przypominać będzie kolejną część sagi o nastoletnim czarodzieju i hashtag #HarryPotter od wielu godzin jest na pierwszym miejscu.
Mecz wprawdzie jest na drugim miejscu, ale najciekawsze są moim zdaniem miejsca trzecie i czwarte. Myślałem w pierwszej chwili, że to jakaś pomyłka systemowa albo że krakowscy użytkownicy „ćwierkacza” nie mają żadnych tematów poza tymi dwoma pierwszymi i na dalszych miejscach są już trendy globalne, nie lokalne. Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem, że setki Krakowian faktycznie piszą o „Narodowym Dniu Coming Outu” i o rugby. Ciekawe, świat się chyba faktycznie kurczy…

Lingwiści wśród polityków

W ostatnich dniach polscy angliści stanęli przed nie lada wyzwaniem, są bowiem ot nagle „in the spotlight” w samym środku kampanii wyborczej, w której oto „patrioci” zarzucają „liberałom”, że ci nie uważali na lekcjach języka angielskiego i że „nie odrobili lekcji” z tego przedmiotu.
Dowiadujemy się bowiem, że jedna z partii „dała ciała” używając sloganu „GO WEST” na jednym ze swoich plakatów czy billboardów, jako że słowa te – zgodnie z wiedzą łatwo dostępną w internetowych (i nie tylko) słownikach – są wyrażeniem idiomatycznym oznaczającym zgon, śmierć, zepsucie i odejście w niebyt.
No cóż, może „patrioci” nie mogą się już doczekać oddania rządów przez „liberałów”, ale prawda jest taka, że idiomy mają to do siebie, że bazują częstokroć na zamierzonej dwuznaczności wyrazów, na zaskakującym zestawieniu znaczeń i skojarzeń, i że niejednokrotnie – poza znaczeniem idiomatycznym – mogą być użyte dosłownie albo w jakimś zupełnie nieoczekiwanym kontekście (na przykład ironicznym).
Platforma Obywatelska wcale nie „dała ciała” sloganem „GO WEST”, chyba że przebój Village People z lat siedemdziesiątych, znany bardziej ze swojego coveru w wykonaniu duetu Pet Shop Boys, wydaje wam się smutny i pesymistyczny. Miło, że propaganda prawicowa umie korzystać ze słowników języka angielskiego. Gdyby jednak się trochę bardziej przyłożyła i skorzystała także z wiedzy pozasłownikowej, może dostrzegłaby, że można – ku zadowoleniu swoich wyborców – przyłożyć PO z zupełnie innej strony. Z kolei PO chyba nieświadomie odwołuje się do wyborców, którzy – w ślad za Krystianem Legierskim – dali się oszukać Andrzejowi Dudzie i zagłosowali na niego w wyborach prezydenckich. No chyba, że PO świadomie mobilizuje mniejszości seksualne, jak sądzicie?

Mam nadzieję, że nikt nie napuści spin doktorów prawicy na użycie „true colours” do promowania biało – czerwonych symboli albo czystości rasowej (np. w walce z tzw. „islamistami”). To by było dopiero zabawne. Dwie wiodące siły polityczne w kraju walczące krypto-metodami o elektorat LGBT…

Wiatr w żagle czy balast?

Polski prałat z Watykanu stał się bohaterem niektórych osób ze środowiska LGBT. Zastanawiam się, czy aby naprawdę słusznie? Czy ksiądz Krzysztof Charemsa, który w spektakularny sposób dokonał coming outu i na konferencji prasowej przedstawił swojego „narzeczonego”, a potem jeszcze przy kamerach wymienił z nim pieszczotliwe gesty, rzeczywiście zrobił coś pozytywnego dla losu osób homoseksualnych w kościele?
Zgadzam się z tymi komentatorami, którzy uważają krok księdza Charemsy za przemyślany i zaplanowany. Niemożliwe, by nie był świadom, że przekreśla w ten sposób całą swoją kościelną karierę i zaczyna zupełnie nowy rozdział w życiu. Ale – umówmy się – taka widowiskowa akcja to poniekąd niezła promocja książki, którą ksiądz napisał i która lada dzień ukaże się na rynku.
Obrońcy księdza Krzysztofa oburzają się w mediach społecznościowych, że kościół, który w kwestii oskarżonego o pedofilię arcybiskupa nie był tak rychliwy, księdza – geja pozbawił wszelkich stanowisk i przywilejów w ekspresowym tempie. Zapominają, że o ile arcybiskup Wesołowski nie przyznawał się do winy, ich bohater nie tylko ogłosił swoją orientację seksualną, ale oświadczył wszem i wobec, że nie żyje w celibacie, a ten przecież nie został póki co zniesiony. Gdyby urzędnik kościelny wystąpił na konferencji prasowej z kobietą, którą przedstawiłby jako swoją narzeczoną, nikt przecież nie miałby wątpliwości, że łamie tym samym śluby kapłańskie i powinien się rozstać ze stanem duchownym.
Ksiądz Charemsa narobił dużo hałasu i wywołał skandal. Czy on się przysłuży środowisku LGBT, czy właśnie jeszcze bardziej zacietrzewi osoby o skrajnie homofobicznych poglądach, takie jak chociażby zaatakowany przez Charemsę ksiądz Oko, to się dopiero okaże. Na pewno wystąpienie polskiego księdza zagłuszyło w mediach relację z innego wydarzenia, które powinno być interesujące dla mniejszości seksualnych – prywatnego spotkania papieża Franciszka z przyjacielem – gejem i jego partnerem podczas papieskiej pielgrzymki do Stanów Zjednoczonych. Franciszek przyjął obu panów w ambasadzie Watykanu w Waszyngtonie i serdecznie się z nimi wyściskał. To chyba powinno mieć większą wartość dla wierzących działaczy LGBT niż teatralne wręcz wystąpienie księdza Krzysztofa.
Ale pochopnych wniosków nie warto wyciągać ani z gestu prałata, ani z gestu papieża. Kościół katolicki nie zmieni z dnia na dzień swojego nauczania i długo jeszcze nie do pomyślenia będą sceny takie, jak w „ogarniętej strefami szariatu” Szwecji, gdzie biskup – kobieta udziela chrztu książęcemu dziecku. Podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych Franciszek spotkał się także z Kim Davis, urzędniczką z Kentucky, która wpadła w służbowe i prawne tarapaty po tym, jak ostentacyjnie odmawiała udzielania ślubów jednopłciowych.

Głosujmy nie głosując

Nie idę na referendum. Włodzimierz Cimoszewicz, podobnie jak ja, ma ambitne plany na weekend. Ma zamiar cieszyć się tym, że przyroda, korzystając z długo oczekiwanych opadów, odżywa. Tego samego życzę wszystkim moim czytelnikom (co wolno mi jeszcze robić przez niecałe dwie godziny, bo później będzie cisza wyborcza).
Nie róbcie niczego, zwłaszcza w niedzielę, co wymaga okazania dowodu osobistego lub innego dokumentu ze zdjęciem i z numerem PESEL. Szkoda czasu. Szkoda nerwów. Świat jest zbyt piękny, życie jest zbyt ciekawe, szkoda marnować wszystko na jakieś demagogiczne brednie.
Włodzimierzowi Cimoszewiczowi i pozostałym 53 senatorom, którzy postanowili dzisiaj, że 25 października nie będzie kolejnej szopki, serdecznie dziękuję. Mam do tego prawo, bo to na między innymi mój podpis powołują się ci propagandziści, którzy – wydaje się chyba nie tylko mnie – najbardziej ucieszyli się dzisiaj z decyzji Senatu. Od razu uderzyli w jakieś niewyobrażalnie nadęte tuby swojej propagandy, waląc w monumentalne cymbały iście pneumatycznymi młotami. Pewnego pięknego dnia odeślemy tych wszystkich wymachujących pięściami kosmitów w kosmos.
Miłej niedzieli wszystkim. Z dala od wszelkich lokali wyborczych. Dajmy odpocząć także tym ludziom, którzy będą w nich w niedzielę pracować.

Tęczowy weekend

Mark Zuckerberg, założyciel Facebooka, przy pomocy dostępnej na portalu specjalnej aplikacji przyłączył się do obchodów Gay Pride, zmieniając swoje zdjęcie profilowe w tęczowy baner. Tęczowy Arnold Schwarzenegger stał się nawet internetowym memem, z zabawną historią z polskim fanem w tle. Od kolorowych awatarów zaroiło się także na innych portalach społecznościowych, tęczowa ikona TED Talks, którą zobaczyłem dziś w strumieniu mojego Twittera, to tylko jeden z przykładów.
Była Pierwsza Dama Ameryki, a jednocześnie jedna z najpoważniejszych kandydatek do przejęcia schedy po Barracku Obamie w Białym Domu, w oficjalnej kampanii politycznej nagrywa klip wyborczy odwołujący się do praw mniejszości seksualnych, a w sklepie na swojej stronie internetowej ma specjalny dział z gadżetami LGBT.
Komentator w brytyjskiej BBC wyraża nadzieję, że społeczeństwo poradzi sobie z problemem rosnącej islamofobii podobnie, jak wcześniej uporało się z dyskryminacją kobiet, rasizmem, czy homofobią, które dziś są już podobno za nami.
Przecieram oczy z niedowierzania i zastanawiam się, jak to właściwie możliwe, że w czasach łatwego i szybkiego dostępu do informacji, darmowych rozmów wideo z wysokiej jakości dźwiękiem i obrazem, tanich linii lotniczych i znikających granic, dzień Świętego Krzysztofa większości osób, które znam, kojarzy się ze święceniem pojazdów. Prawie wszyscy mają konta na Facebooku, ale pewnie mało kto skorzystał z tęczowej aplikacji. Pochłaniającym uwagę większości z nich problemem jest to, że jakaś pani przyszła do jednego z pobliskich kościołów z dzieckiem na ręku. Toczą się dyskusje nad tym, czy ksiądz słusznie zrobił, wypraszając ją z niedzielnej mszy, ponieważ dziecko nie umiało zachować powagi podczas kazania i płakało. Spora część polskich polityków obiecuje w rozkręcającej się właśnie kampanii wyborczej, że w nowym Sejmie podejmie szybkie i zdecydowane kroki, by ograniczyć ludziom dostęp do rodzicielstwa, a to, że ludzie starają się o własne potomstwo, nazywa przejawem „cywilizacji śmierci”.
To wszystko dzieje się na tej samej planecie?
Swoją drogą dziwne, że sto lat temu, kiedy nie było internetu, Polska była w czołówce postępu, jeśli chodzi o prawa wyborcze dla kobiet. Chyba nam ten internet nie służy.

Sandrze i Albertowi, z radością i zaufaniem, dużo siły na nadchodzący tydzień – potem już będzie tylko z górki. Byle do przodu! <3<3

Moja duma

Jak wiadomo, na końcu tęczy można znaleźć dzbanek złota. Wie o tym każde dziecko, które czytało lub któremu czytano bajki. To nie przeszkadzało niektórym uczestnikom świątecznych pochodów w stolicy podskakiwać rytmicznie wokół płonącej tęczy i rzucać wyrwanymi z chodnika kostkami bruku w strażaków próbujących ją ugasić. Euforyczny trans sprawił, że narodowcy łamali drzewka i niszczyli znaki drogowe, uznali także za stosowne podpalić znajdujące się na terenie ambasady Rosji w Warszawie budkę strażniczą i samochód. Ucierpiało także kilkadziesiąt samochodów przypadkowych mieszkańców stolicy i niejedna elewacja. Zaatakowano maczetami, pałkami, kamieniami i butelkami ośmioro dzieci w wieku od 3 do 14 lat.
Chuligańskie wybryki zdarzają się wszędzie i trudno nawet identyfikować je nierozerwalnie z taką czy inną orientacją polityczną, tak samo jak trudno uznać którąkolwiek orientację i jej zwolenników za wolne od tego rodzaju wynaturzeń. Ale od tego, co w moje imieniny wyprawiali niektórzy podekscytowani młodzieńcy na stołecznych ulicach o wiele bardziej przeraża mnie to, co kilka dni później elegancko ubrani panowie pod krawatem powtarzają w ogólnopolskich stacjach telewizyjnych. Że ten dzień, te pochody i te zamieszki to był „wielki sukces”, że „udało się bardziej niż w minionych latach”, i że „te wydarzenia pokazują, że Polacy jeszcze się nie poddali”. Komu się nie poddali? Kogo nazwać przegranym w obliczu tego rzekomego sukcesu?
Tego dnia w godzinach popołudniowych patrzyłem, jak Przemek i Dominik uszczelniają i ocieplają na zimę drzwi warsztatu. Zrobiłem im herbaty, a oni zmienili mi opony na zimowe. W Święto Niepodległości warto nie włączać telewizora i nie jeździć do miasta. Z dala od pochodów i manifestacji można przekonać się na pierwszy rzut oka, że Polacy faktycznie się nie poddali i robią swoje. I wbrew idiotom palącym tęczę na Placu Zbawiciela znajdą pewnie kiedyś ten garnek złota. Z nich trzeba być dumnym, a nie z jakichś narwańców podskakujących z chorągiewkami.

Niegrzeczni giganci

Tomek Łysakowski ujawnia, że największa księgarnia internetowa świata i firma programistyczna sprzedająca jeden z najpopularniejszych systemów operacyjnych (którego akurat nie umiem, mimo wielu prób, polubić) za nic sobie mają najżywotniejsze problemy polskiego społeczeństwa, o jakich mówili biskupi w wielkanocnych homiliach. W reklamie Kindle’a korzystająca z niego na plaży kobieta gawędzi wesoło z użytkownikiem tabletu, podczas gdy mężowie obojga z nich kupują drinki w barze. Z reklamy Microsoftu dowiadujemy się, że Windows 8 pozwala nam łatwo pozostać w kontakcie ze znajomymi, w tym szybko podzielić się radością z przyjaciółką, która właśnie się ożeniła.
Przypadkowo znalazłem podobną reklamę, w której córka prowadzi ojca do ołtarza. To z kolei reklama Renault Twingo.
Wszystko wskazuje na to, że Amazon, Microsoft i Renault, a wraz z nimi chyba niejedna wielka firma, zupełnie się nie obawiają, że atakowanie tak zwanego tradycyjnego modelu rodziny zaszkodzi ich sprzedaży.
Ilekroć posłucham dyskusji o polskich zmaganiach legislacyjnych dotyczących związków partnerskich albo relacji z homilii w polskich kościołach, będę się teraz zastanawiał, czy nasi politycy i hierarchowie żyją na tej samej planecie, co producenci czytników, Windowsa i samochodów osobowych, z których wszyscy wokół nas korzystają?





Wartości rodzinne

Władysław, ojciec geja, a także Elżbieta, Aneta i Rafał, których córki są lesbijkami, bulwersują ulice Warszawy, Krakowa, Poznania, Wrocławia i Górnego Śląska. Redaktor naczelny dużego polskiego tygodnika, posłanka jednej z największych partii opozycyjnych i paru innych zdenerwowanych celebrytów histeryzuje coś o homoseksualnej propagandzie, o gwałceniu wartości, o burzeniu tradycyjnego modelu rodziny, a także uniemożliwianiu rodzicom wychowywania dzieci w zgodzie z własnym sumieniem.
Z zainteresowaniem oglądam zdjęcia billboardów w internecie i zastanawia mnie, w czym miłość i empatia między rodzicami a dziećmi pokazywanymi na tych plakatach są sprzeczne z wartościami rodzinnymi obowiązującymi w tym „tradycyjnym modelu”.
Na billboardach nie ma par jednopłciowych w intymnych pozach, ale zdjęcia rodziców z dziećmi. Rodzice na plakatach pokazują, że dzieci nauczyły ich, jak ważne jest być sobą, być odważnym i mówić otwarcie. Demonstrują wzajemną miłość i zaufanie. To się nie mieści w tradycyjnym modelu rodziny? W rodzinach pana Lisieckiego, pani Pawłowskiej i innych oburzonych było lub jest inaczej? To serdecznie współczuję.