Dodatkowe nakrycie

Już jutro zaczynam doroczny cykl powtórek wpisów sylwestrowych z noworocznymi życzeniami, których kulminacją będzie w Sylwestra tego roku premiera wpisu o Wiktorze. Zanim jednak przejdziemy do życzeń noworocznych, wypada złożyć te świąteczne. Z memów przesyłanych w życzeniach na portalach społecznościowych w tym roku najbardziej spodobał mi się poniższy.

Cieszę się, że taki punkt widzenia zaczyna się w końcu przebijać do świadomości Polaków. We wrześniu 2015 zrobiłem naprędce demota i wrzuciłem go do sieci. Życzę Wam wszystkim, by nigdy nie przegoniono Was od stołu, oraz byście Wy sami nie przegonili nikogo myślą, mową, uczynkiem czy zaniedbaniem…

Plik z obrazem Vittore Carpaccio „Ucieczka do Egiptu” jest powszechnie dostępny w internecie z licencją Creative Commons.

Pozory mylą na Montmartre

Jedenaście lat temu napisałem na tym blogu, że stereotyp Polaków, którzy bronią chrześcijaństwa w Unii Europejskiej, jest zupełnie nieprawdziwy. Nadal tak sądzę. Religijna obrzędowość większości Polaków jest bezrefleksyjna, bezmyślna wręcz, skupiona na gestach, a nie zanurzona w intelektualnie uzasadnionych postawach i emocjach.
W ostatnią niedzielę miałem swego rodzaju déjà vu. Znowu szedłem sobie spacerkiem wokół nawy głównej bazyliki Sacré-Cœur, gdzie – tym razem – ukryliśmy się przed ulewnym deszczem. Zbliżając się do jednej z kaplic w okolicy ołtarza głównego, w której odbywa się stała adoracja Najświętszego Sakramentu, z dala widziałem parę młodych, pochylonych w skupieniu, mężczyznę i kobietę, pogrążonych, jak mi się wydawało, w głębokiej, żarliwej modlitwie. On miał na sobie granatową kurtkę z napisem „Aston Martin Team”, co przyciągnęło mój wzrok. Ona, pochylona wraz z nim, wydawała się być symbolem skupienia i pokory.
Minąłem ołtarz i spojrzałem wstecz na tę parę, która wydawała mi się być uosobieniem modlitewnego skupienia. Okazało się, że przeglądają foty na jego komórce, siedząc (właśnie, siedząc, nie klęcząc, jak mi się wcześniej wydawało) przed najświętszą w tym momencie – według katolickiej nauki – eucharystyczną tajemnicą tego kościoła. Kilka metrów od monstrancji. Jednym słowem zupełnie jak w Polsce. Pełen kościół ludzi, którzy tam są, ale tak naprawdę nie są częścią tego kościoła.

Chrześcijaństwo dla pełnoletnich

Międzynarodowa wspólnota zakonna założona przez Ojca Franciszka Marię od Krzyża Jordana, Salwatorianie, żyje według rad ewangelicznych: czystości, ubóstwa i posłuszeństwa, w szczególny sposób zobowiązując się do apostolstwa. W Krakowie przy ulicy Świętego Jacka, na Zakrzówku.
Docierają do wszystkich i wszędzie, aczkolwiek na Twitterze ich profil jest dostępny tylko dla zatwierdzonych użytkowników. Co więcej, by obserwować wspólnotę salwatoriańską na Twitterze, trzeba być … pełnoletnim.

salwatorianie

Tu można by napisać bardzo złośliwy komentarz, ale się powstrzymam.

Dobranocka z horroru

Oglądaliście Dzień świra? Dzisiaj, za każdym razem, kiedy wchodzę na portal społecznościowy, przypomina mi się jedna ze scen w tym filmie. I mam wrażenie, że to w ogóle wiodący motyw naszej współczesności, a scena jest bardzo aktualna, a może była po prostu prorocza… Niestety.

Laudamus

Tysiące muzułmanów we Francji, a także we Włoszech, przyszło dzisiaj na katolickie msze i razem z katolikami modliło się w intencji księdza Hamela, który padł ofiarą czy to szaleńców, czy to radykałów, czy po prostu zwykłych rzezimieszków.
Organizacje muzułmańskie zajęły bardzo ostre stanowisko potępiające zabójców księdza – rzekomych bojowników Państwa „Islamskiego” – do tego stopnia, że niektórzy sprzeciwiają się obrzędowemu pochówkowi morderców, by nie zbezcześcić islamu. Parafie, które dzisiaj ugościły swoich muzułmańskich sąsiadów i razem z nimi się modliły, były świadkami wielu poruszających gestów pojednania i braterstwa. Zakonnice miały gdzieniegdzie paść w ramiona imamów, ludzie trzymali wspólnie transparenty, dzielili się żałobą i razem odnajdowali nadzieję.
W tych wzruszających aktach jedności katolików i muzułmanów było więcej dobra niż w fałszywych gestach wielu oficjeli witających się z Franciszkiem podczas jego wizyty w Polsce, a postawa okazana sobie wzajemnie przez ludzi w tych francuskich i włoskich parafiach była odpowiedzialną i wzorową reakcją tak na papieskie przesłanie Światowych Dni Młodzieży, jak na tę smutną rzeczywistość, z którą przyszło im się – zwłaszcza w diecezji Rouen – zmierzyć.
Taka jest prawda, która powinna być oczywista dla każdego, choć odrobinę kumatego człowieka współczesnego. Czy wołasz Te Deum laudamus (Ciebie Boże wysławiamy), czy Allahu Akbar (الله أكبر), mówisz w gruncie rzeczy dokładnie to samo. Gdy zaczynasz nienawidzić innych ludzi tylko dlatego, że mówią to samo co Ty, ale w innym języku, albo – słowami inwokacji do Konstytucji z 1997 roku – uniwersalne wartości prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna wywodzą z innych od Ciebie źródeł, siejesz w tym świecie zamęt i powodujesz wielką zgryzotę.

francuscymuzulmanie

Trend

Obserwowanie trendów popularności różnych tematów i hashtagów na Twitterze potrafi wywołać uśmiech na twarzy.

churchtrend

Jak widać, wzmożona aktywność kościoła katolickiego na politycznej scenie w Polsce przynosi skutki.

Wiatr w żagle czy balast?

Polski prałat z Watykanu stał się bohaterem niektórych osób ze środowiska LGBT. Zastanawiam się, czy aby naprawdę słusznie? Czy ksiądz Krzysztof Charemsa, który w spektakularny sposób dokonał coming outu i na konferencji prasowej przedstawił swojego „narzeczonego”, a potem jeszcze przy kamerach wymienił z nim pieszczotliwe gesty, rzeczywiście zrobił coś pozytywnego dla losu osób homoseksualnych w kościele?
Zgadzam się z tymi komentatorami, którzy uważają krok księdza Charemsy za przemyślany i zaplanowany. Niemożliwe, by nie był świadom, że przekreśla w ten sposób całą swoją kościelną karierę i zaczyna zupełnie nowy rozdział w życiu. Ale – umówmy się – taka widowiskowa akcja to poniekąd niezła promocja książki, którą ksiądz napisał i która lada dzień ukaże się na rynku.
Obrońcy księdza Krzysztofa oburzają się w mediach społecznościowych, że kościół, który w kwestii oskarżonego o pedofilię arcybiskupa nie był tak rychliwy, księdza – geja pozbawił wszelkich stanowisk i przywilejów w ekspresowym tempie. Zapominają, że o ile arcybiskup Wesołowski nie przyznawał się do winy, ich bohater nie tylko ogłosił swoją orientację seksualną, ale oświadczył wszem i wobec, że nie żyje w celibacie, a ten przecież nie został póki co zniesiony. Gdyby urzędnik kościelny wystąpił na konferencji prasowej z kobietą, którą przedstawiłby jako swoją narzeczoną, nikt przecież nie miałby wątpliwości, że łamie tym samym śluby kapłańskie i powinien się rozstać ze stanem duchownym.
Ksiądz Charemsa narobił dużo hałasu i wywołał skandal. Czy on się przysłuży środowisku LGBT, czy właśnie jeszcze bardziej zacietrzewi osoby o skrajnie homofobicznych poglądach, takie jak chociażby zaatakowany przez Charemsę ksiądz Oko, to się dopiero okaże. Na pewno wystąpienie polskiego księdza zagłuszyło w mediach relację z innego wydarzenia, które powinno być interesujące dla mniejszości seksualnych – prywatnego spotkania papieża Franciszka z przyjacielem – gejem i jego partnerem podczas papieskiej pielgrzymki do Stanów Zjednoczonych. Franciszek przyjął obu panów w ambasadzie Watykanu w Waszyngtonie i serdecznie się z nimi wyściskał. To chyba powinno mieć większą wartość dla wierzących działaczy LGBT niż teatralne wręcz wystąpienie księdza Krzysztofa.
Ale pochopnych wniosków nie warto wyciągać ani z gestu prałata, ani z gestu papieża. Kościół katolicki nie zmieni z dnia na dzień swojego nauczania i długo jeszcze nie do pomyślenia będą sceny takie, jak w „ogarniętej strefami szariatu” Szwecji, gdzie biskup – kobieta udziela chrztu książęcemu dziecku. Podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych Franciszek spotkał się także z Kim Davis, urzędniczką z Kentucky, która wpadła w służbowe i prawne tarapaty po tym, jak ostentacyjnie odmawiała udzielania ślubów jednopłciowych.

Sandomierz mądrzejszy od papieża

Dokładnie tydzień temu – zbulwersowany słowami homilii podczas sumy – wyszedłem z sandomierskiej katedry. Po powrocie do domu napisałem maila, którego treść poniżej załączam, do proboszcza katedralnej parafii, z kopią do kurii diecezjalnej w Sandomierzu oraz sekretariatu Prymasa Polski, a także do wybranych lokalnych sandomierskich mediów. Wprawdzie przez chwilę czułem się głupio, bo uświadomiłem sobie, że zachowuję się jak stereotypowy wariat, który – nie mając co robić – walczy z wiatrakami przy pomocy pism, których nikt nie czyta, ale doszedłem do wniosku, że – dla własnego sumienia – coś z tym muszę zrobić. Jak dotąd nie mam żadnego sygnału świadczącego o tym, by ta sprawa kogokolwiek zainteresowała albo by ktoś miał ochotę udzielić mi odpowiedzi. Większość maili, w tym ten adresowany do parafii katedralnej, przyniosła owoc w postaci zwrotnej informacji o nieistniejącym adresie poczty elektronicznej, więc to samo pismo wysłałem pocztą tradycyjną – ponownie do sandomierskiej katedry, do tamtejszej kurii biskupiej, a także do prymasa w Gnieźnie i do papieża Franciszka w Watykanie. O ewentualnych odpowiedziach lub o ich braku poinformuję na blogu.

Szczęść Boże,
podczas wczorajszego pobytu z moją Mamą w Sandomierzu wszedłem na południową mszę w sandomierskiej katedrze. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, homilia poświęcona była szerzeniu nienawiści, uprzedzeń i stereotypów w stosunku do osób innej narodowości i wyznania, a głoszący ją ksiądz posługiwał się pseudofaktami wyssanymi z palca albo z internetowych memów spotkanych w mediach społecznościowych. Wielokrotnie obraził Syrię, Syryjczyków, Koran i islam.
O ile moja Mama bardzo nie lubi, gdy w kościele mówi się o polityce, ja uważam, że bieżące wydarzenia dotykające społeczeństwo powinny jak najbardziej obchodzić duszpasterzy i mają oni prawo, a może i obowiązek, wypowiadać się na ich temat. Natomiast nie rozumiem zupełnie, jak to możliwe, by ksiądz katolicki przyznawał na początku homilii, że jest świadom apeli Papieża o pomoc dla uchodźców, a później wyraźnie stwierdzał, że jest przeciwny wspomaganiu tychże, i poświęcał homilię tłumaczeniu zgromadzonym, dlaczego Papież się myli. Wydawało mi się, że Kościół katolicki jest strukturą hierarchiczną, w której Ojciec Święty cieszy się niekwestionowanym autorytetem.
Straszenie wiernych terrorystami islamskimi, którzy przyjeżdżają do Europy wprowadzać europejski kalifat, jest wielkim nietaktem w stosunku do osób, które uciekają ze zniszczonej ojczyzny targanej konfliktami, w dużym stopniu rozpętanymi przez nas, ludzi Zachodu.
Byłem naprawdę zbulwersowany, gdy kaznodzieja porównywał polskich emigrantów XIX wieku i późniejszych z uchodźcami z Syrii i stawiał tych pierwszych za przykład emigracji uzasadnionej, a o tych drugich mówił jak o przestępcach. Ci pierwsi byli przedstawiani sentymentalnie, jako emigranci z konieczności, tęskniący za ojczyzną, a ci drudzy jako najeźdźcy stawiający sobie za cel zniszczenie Starego Kontynentu.
Czy ten ksiądz spotkał kiedyś kogoś, kto ucieka ratując życie? Czy rozmawiał kiedyś z muzułmaninem? Jakim prawem wypowiada się na temat uczuć i planów tych ludzi, skoro nie ma o nich pojęcia? I – przede wszystkim – czy jest świadomy faktu, że takie kazanie stoi w sprzeczności z duchem ewangelii, z chrześcijańską miłością bliźniego? Czy przypomina sobie ksiądz może Nowy Testament? Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie? Czy nie wydaje się księdzu, że sam Jezus Chrystus urodził się w rodzinie uchodźców, wychował się i dorastał w Egipcie?
Miałem ochotę przerwać to kazanie głośno protestując, ale Mama pospiesznie wyciągnęła mnie z kościoła. Oprócz nas, wyszło także kilka innych oburzonych osób, które głośno komentowały bulwersujące treści homilii przed świątynią.
Uprzejmie proszę o wyjaśnienie, czy stanowisko prezentowane na niedzielnej mszy świętej jest oficjalnym stanowiskiem sandomierskiej kurii, czy też był to skandaliczny i zasługujący na potępienie wybryk jednostkowego kapłana.
Oczekuję na odpowiedź.

Może mi ktoś zarzucić, że nie powinienem się wypowiadać w sprawie kazania w kościele ani pouczać katolickich księży czy biskupów. Z jednej strony racja. Nie mam prawa kwestionować ich autorytetu w sprawach dogmatów wiary katolickiej, sposobu sprawowania obrzędów czy nauczania wiernych. Z drugiej strony, od pewnego czasu konsekwentnie zgłaszam i blokuję w mediach społecznościowych rażące przypadki hejtu, bluzgi nienawiści, rasizmu, nietolerancji i połączone z nimi groźby karalne. Wydaje mi się, że kazanie w Sandomierzu wpisuje się w nurt wypowiedzi, które – padając w miejscach wydawałoby się poważnych i z ust osób pozornie godnych zaufania – czynią ich autorów współodpowiedzialnymi za tę narastającą dzicz nienawiści w polskim internecie, mediach i polityce. Można zgłaszać zastrzeżenia do polityki imigracyjnej państwa, dyskutować o niej, ale wokół nas padają słowa straszne. Nie brak głosów nawołujących do przemocy, morderstw, bagatelizujących lub poddających w wątpliwość cierpienie i ofiary ludzkie na Bliskim Wschodzie, albo cieszących się z czyjejś śmierci. Sądzę, że każdy z nas może jeszcze coś zrobić, by powstrzymać tę spiralę nienawiści i byśmy się wszyscy nie dali jej opętać.

Czarownica

Siedmiu mieszkańców wsi ścięło głowę i poćwiartowało ciało sześćdziesięciotrzyletniej kobiety, matki pięciorga dzieci, która została oskarżona przez miejscowych kapłanów o rzucanie czarów. Mordercy zostali zatrzymani, ale ludność wioski już następnego dnia zgromadziła się tłumnie i domagała się ich uwolnienia. „Moni była wiedźmą i rzucała zaklęcia na swoich wrogów. Nie ma miejsca na takie czarownice i zabicie jej było usprawiedliwione” – powiedział jeden z wieśniaków… reporterom z lokalnej telewizji. Zajście miało miejsce w ubiegły poniedziałek, 20 lipca 2015 roku.
Samosądy nad rzekomymi czarownicami są powszechne na niektórych obszarach Indii. Bywa, że kobiety za karę rozbiera się do naga, pali żywcem, albo uprowadza z domów i zabija.
Sygnał radiowy z Kepler 452b potrzebuje 1400 lat, by dotrzeć do Ziemi. Koledzy z Kepler 452b, nie spieszcie się, za 1400 lat na Ziemi nie będzie jeszcze rozumnej cywilizacji, z którą warto by się kontaktować.

Religia pokoju

Około półtora miliarda ludzi w potocznym rozumieniu większości Polaków to terroryści. Czemu? Bo to muzułmanie.
„Islamski terroryzm”, „muzułmańscy terroryści”, „zabić w imię Allacha” to frazy, które uderzają nas po uszach od rana do wieczora. W laickiej wyobraźni przeciętnego Polaka przeciętny Arab staje się jakimś pozbawionym serca i uczuć wykolejeńcem, który nigdy nie zaznał miłości do przyjaciela, męża, żony czy dzieci, który o niczym innym przez całe swoje życie nie myśli jak o tym, by jak najszybciej to życie zakończyć, a razem ze sobą wysłać na tamten świat jak najwięcej niewiernych. W naszych głowach nie tylko zalągł, ale wykluł i całkiem nieźle się zadomowił stereotyp muzułmanina terrorysty.
Nie pamiętamy o tym, że islam nie jest religią homogeniczną i nie ma, jak katolicyzm, scentralizowanej władzy. Że sunnici, szyici i suffici w równym stopniu są muzułmanami, chociaż potrafią wzajemnie różnić się tak głęboko.
A już w ogóle nie myślimy o tym, że ci, którzy przyczynili się w naszych głowach do powstania stereotypu islamskiego terrorysty, są tak naprawdę tworem naszej własnej zachodniej cywilizacji. W swoich wspomnieniach From The Shadows były dyrektor CIA Robert Gates przyznał swego czasu, że już na sześć miesięcy przed radziecką inwazją w Afganistanie tamtejsi mudżahedini otrzymali pierwsze wsparcie od Amerykanów. W ten sposób powoli wciągnięto ten biedny kraj w spiralę wojny, której ofiarą są sami Afgańczycy, która rozgrywa się na afgańskiej ziemi, ale nie o afgańskie interesy.
Sponsorowana przez Stany Zjednoczone operacja CIA i pakistańskiego wywiadu wojskowego nie tylko wsparła buntowników afgańskich dostarczając im broń i wskazówki taktyczne, ale stawiała sobie za cel stworzenie ekstremistycznej ideologii religijnej wywodzącej się z islamu, aczkolwiek wypaczającej jego nauki. Uczulano na ateistyczne zagrożenie islamu ze strony radzieckiego najeźdźcy i z wojny gospodarczo – politycznej zrobiono wojnę religijną, nienawiść do Sowietów celowo podsycano przesiąkniętą islamskim żargonem propagandą. Wyniesiony w efekcie do władzy reżim Talibanu sam siebie nazywał muzułmańskim, podczas gdy jego wartości i zasady były raczej wzorowane na prymitywnych tradycjach plemiennych, nie na Koranie.
Apologeci islamu mówią, że słowo islam – mające się wywodzić etymologicznie od salam – to pokój.
Krytycy islamu odszukują tymczasem w Koranie wersety nawołujące do dżihadu i walki z niewiernymi, zapominając jednocześnie, że Biblia pełna jest krwawych rzezi i przewiduje krwawe kary za wiele rzeczy, które we współczesnej cywilizacji większość ludzi robi na co dzień.
Mówiąc o wojnie w Libanie czy o Palestyńczykach potępiamy to samo, co wielbimy i czcimy na akademiach, wystawach i w muzeach o polskich powstaniach narodowych czy Powstaniu Warszawskim.
Metkę islamskiego terrorysty przypinamy wszystkim muzułmanom, nawet jeśli o ich religijności niczego nie wiemy albo jeśli czystości i świętości, w jakich żyją, moglibyśmy im co najwyżej pozazdrościć.
A przecież fenomen wynaturzeń, wypaczenia wiary i mylnej jej interpretacji to coś, co równie dobrze można opisać w przypadku każdej innej religii.
W chrześcijaństwie i katolicyzmie była inkwizycja, za którą przeprosił dopiero Jan Paweł II, pogromy Żydów i czarownic, poparcie papieża dla dyktatora Franco, Irlandzka Armia Republikańska i tyle innych wstydliwych spraw, które kulturalnie przemilczmy.
Przy rodzinnych stołach toczymy zażarte dyskusje o rzekomej wyższości chrześcijaństwa nad islamem, ponieważ chrześcijanie – w przeciwieństwie do muzułmanów – nie są ponoć zdolni zabijać i umierać w imię swojego Boga. Bardzo ciężko jest się uderzyć w piersi i przyznać do winy, a przecież w tym przypadku nie trzeba wcale cofać się tak daleko w czasie, by przypomnieć sobie chrystianizację Prusów czy wojny krzyżowe. Wystarczy popatrzeć, jaką sprzączkę miały pasy hitlerowskich żołnierzy.
Jeśli przeczytasz ten wpis postaraj się proszę okazać tę odrobinę szacunku i nie wysyłaj mi nigdy dowcipów na temat islamskich terrorystów czy palestyńskich fanatyków.
„Islamski terroryzm” to dla mnie bardzo niestosowne określenie, co najmniej tak samo obraźliwe, jak „polskie obozy koncentracyjne”. Przykro mi niezmiernie, że określenie to przyjęło się w języku potocznym, chociaż jest równie uzasadnione, jak pozornie prawdziwe sformułowanie „katolicki przywódca Niemiec, Adolf Hitler”.

A ten dokument, odgrzebany niedawno przez Pawła Wimmera, znacie? Pochodzi z czerwca 1939 roku, został wystawiony na kilka tygodni przed wybuchem II wojny światowej…

Wszystkim moim przyjaciołom i czytelnikom, którzy spożywają właśnie uroczysty iftar, z pierwszym dniem ramadanu życzę, by ten miesiąc przyniósł nam wszystkim tyle samo refleksji, odnowy i radości, co im. Różnimy się naprawdę niewiele, dużo więcej nas łączy.

Ten wpis to recycling wpisu z 2006, który zupełnie nie stracił na aktualności.