Swastyka z pinezek

Mniej więcej od sesji toczę grotestkową walkę z kimś, kto przy naszym pokoju lektorskim w Czyżynach uparcie tworzy z aktualnie nieużywanych pinezek na tablicy ogłoszeń swastykę. Wygląda mniej więcej tak:

Gdy zobaczyłem to „dzieło” po raz pierwszy, w kraju dotkniętym okupacją hitlerowską w szczególnym wymiarze, ba, kilkadziesiąt kilometrów od Oświęcimia, z którego to miasta w dodatku wielu studentów studiuje na naszym wydziale, niektórzy nawet dojeżdżając codziennie, nie potraktowałem go poważnie i po prostu wypiąłem większość pinezek z tablicy i położyłem je na półce pod nią.
Od tamtej pory jednak już trzykrotnie ktoś zadał sobie „trud”, by „odbudować” „zniszczoną” przeze mnie swastykę na tej samej tablicy, na której koleżanka Kasia wiesza swoje genialne wierszyki poświęcone wymowie angielskiej. Dwa tygodnie temu „przerobiłem” swastykę na polską lotniczą szachownicę, w tym tygodniu połowę pinezek zdjąłem i zabrałem do wnętrza zamykanego na klucz pokoju, by uniemożliwić rekonstrukcję.
Widząc wytrwałość kogoś, kto te swastyki nam przed drzwiami tworzy, zaczynam mieć wątpliwości, czy to tylko głupi dowcip, czy jednak nie coś więcej. Wiem, że i na pierwszym i na drugim roku mam studentów bardzo inteligentnych i otwartych, studentów z drugiego i trzeciego stopnia nie podejrzewam o to, by mieli czas przesiadywać pod naszym pokojem lektorskim i nudzić się w stopniu wystarczającym, by bawić się tam w takie „artystyczne” instalacje. Ale może się mylę?
Cóż, patrząc na klimat dyktowany przez władze naszego kraju, trudno nie oprzeć się wrażeniu, że prędzej mnie ktoś oskarży o propagowanie faszyzmu poprzez umieszczenie na blogu zdjęcia w niniejszym wpisie, niż ktoś się zajmie faszystami od lewa do prawa, od Gdańska po Jasną Górę, otwarcie manifestującymi swoje poglądy w Polsce coraz bardziej im pobłażliwej, o ile nie przyjaznej.

Moja duma

Jak wiadomo, na końcu tęczy można znaleźć dzbanek złota. Wie o tym każde dziecko, które czytało lub któremu czytano bajki. To nie przeszkadzało niektórym uczestnikom świątecznych pochodów w stolicy podskakiwać rytmicznie wokół płonącej tęczy i rzucać wyrwanymi z chodnika kostkami bruku w strażaków próbujących ją ugasić. Euforyczny trans sprawił, że narodowcy łamali drzewka i niszczyli znaki drogowe, uznali także za stosowne podpalić znajdujące się na terenie ambasady Rosji w Warszawie budkę strażniczą i samochód. Ucierpiało także kilkadziesiąt samochodów przypadkowych mieszkańców stolicy i niejedna elewacja. Zaatakowano maczetami, pałkami, kamieniami i butelkami ośmioro dzieci w wieku od 3 do 14 lat.
Chuligańskie wybryki zdarzają się wszędzie i trudno nawet identyfikować je nierozerwalnie z taką czy inną orientacją polityczną, tak samo jak trudno uznać którąkolwiek orientację i jej zwolenników za wolne od tego rodzaju wynaturzeń. Ale od tego, co w moje imieniny wyprawiali niektórzy podekscytowani młodzieńcy na stołecznych ulicach o wiele bardziej przeraża mnie to, co kilka dni później elegancko ubrani panowie pod krawatem powtarzają w ogólnopolskich stacjach telewizyjnych. Że ten dzień, te pochody i te zamieszki to był „wielki sukces”, że „udało się bardziej niż w minionych latach”, i że „te wydarzenia pokazują, że Polacy jeszcze się nie poddali”. Komu się nie poddali? Kogo nazwać przegranym w obliczu tego rzekomego sukcesu?
Tego dnia w godzinach popołudniowych patrzyłem, jak Przemek i Dominik uszczelniają i ocieplają na zimę drzwi warsztatu. Zrobiłem im herbaty, a oni zmienili mi opony na zimowe. W Święto Niepodległości warto nie włączać telewizora i nie jeździć do miasta. Z dala od pochodów i manifestacji można przekonać się na pierwszy rzut oka, że Polacy faktycznie się nie poddali i robią swoje. I wbrew idiotom palącym tęczę na Placu Zbawiciela znajdą pewnie kiedyś ten garnek złota. Z nich trzeba być dumnym, a nie z jakichś narwańców podskakujących z chorągiewkami.

Propagowanie faszyzmu

W nagonce medialnej na prokuraturę białostocką, która niedawno umorzyła postępowanie w sprawie znaków swastyki namalowanych, a następnie zamalowanych w jakimś miejscu publicznym, nie myślę brać udziału. W gruncie rzeczy sprawy nie znam, więc trudno się wypowiadać, a tłumaczenie prokuratorów opublikowane w liście otwartym, gdzie podkreślają, że – aby kogoś ukarać – trzeba jednoznacznie wykazać, że eksponowanie symbolu miało na celu propagowanie związanej z nim ideologii, wydaje się logiczne.
Nie bronię ani narodowców, ani wandali, ani prokuratora z Białegostoku, dla którego swastyka jest azjatyckim symbolem szczęścia, ale słuchając kilkakrotnie dyskusji na ten temat w telewizji i widząc w tle obrazki podobne do poniższego, zastanawiałem się, na ile właściwie media dorosły do tego, by być naszą „czwartą władzą”, czy nie są czasem jeszcze na etapie wczesnego jaskiniowca, który nie rozumie jeszcze przekazu w malowidłach na skale. Bo w jaki sposób propaguje faszyzm swastyka powieszona na szubienicy, to ja naprawdę nie wiem.

Pozostaje nam mieć nadzieję, że w szybko rozwijającym się świecie, inspirowane wysokim poziomem merytorycznym BBC, Al Jazeery i innych profesjonalnych stacji, także polskie koncerny medialne szybko przejdą przez etap sztuki jaskiniowej, pisma obrazkowego, a z czasem może nauczą się pisać, czytać i używać poprawnej polszczyzny.