Tęczowy weekend

Mark Zuckerberg, założyciel Facebooka, przy pomocy dostępnej na portalu specjalnej aplikacji przyłączył się do obchodów Gay Pride, zmieniając swoje zdjęcie profilowe w tęczowy baner. Tęczowy Arnold Schwarzenegger stał się nawet internetowym memem, z zabawną historią z polskim fanem w tle. Od kolorowych awatarów zaroiło się także na innych portalach społecznościowych, tęczowa ikona TED Talks, którą zobaczyłem dziś w strumieniu mojego Twittera, to tylko jeden z przykładów.
Była Pierwsza Dama Ameryki, a jednocześnie jedna z najpoważniejszych kandydatek do przejęcia schedy po Barracku Obamie w Białym Domu, w oficjalnej kampanii politycznej nagrywa klip wyborczy odwołujący się do praw mniejszości seksualnych, a w sklepie na swojej stronie internetowej ma specjalny dział z gadżetami LGBT.
Komentator w brytyjskiej BBC wyraża nadzieję, że społeczeństwo poradzi sobie z problemem rosnącej islamofobii podobnie, jak wcześniej uporało się z dyskryminacją kobiet, rasizmem, czy homofobią, które dziś są już podobno za nami.
Przecieram oczy z niedowierzania i zastanawiam się, jak to właściwie możliwe, że w czasach łatwego i szybkiego dostępu do informacji, darmowych rozmów wideo z wysokiej jakości dźwiękiem i obrazem, tanich linii lotniczych i znikających granic, dzień Świętego Krzysztofa większości osób, które znam, kojarzy się ze święceniem pojazdów. Prawie wszyscy mają konta na Facebooku, ale pewnie mało kto skorzystał z tęczowej aplikacji. Pochłaniającym uwagę większości z nich problemem jest to, że jakaś pani przyszła do jednego z pobliskich kościołów z dzieckiem na ręku. Toczą się dyskusje nad tym, czy ksiądz słusznie zrobił, wypraszając ją z niedzielnej mszy, ponieważ dziecko nie umiało zachować powagi podczas kazania i płakało. Spora część polskich polityków obiecuje w rozkręcającej się właśnie kampanii wyborczej, że w nowym Sejmie podejmie szybkie i zdecydowane kroki, by ograniczyć ludziom dostęp do rodzicielstwa, a to, że ludzie starają się o własne potomstwo, nazywa przejawem „cywilizacji śmierci”.
To wszystko dzieje się na tej samej planecie?
Swoją drogą dziwne, że sto lat temu, kiedy nie było internetu, Polska była w czołówce postępu, jeśli chodzi o prawa wyborcze dla kobiet. Chyba nam ten internet nie służy.

Sandrze i Albertowi, z radością i zaufaniem, dużo siły na nadchodzący tydzień – potem już będzie tylko z górki. Byle do przodu! <3<3

Święto pluralistyczne

Władze Częstochowy postawiły na swoim i wbrew bardzo jednoznacznej opinii mieszkańców odsłaniają jutro na placu Daszyńskiego ośmieszający Jana Pawła II pomnik. Pomnik sam w sobie nie byłby może śmieszny (chociaż zdaniem wielu Częstochowian jest niepotrzebny i brzydki – z tym drugim się nie zgadzam), ale dzięki postawieniu drugiego pomnika Jana Pawła II w centrum miasta odradza się anegdota sprzed lat.
Gdy w PRL-u na placu Daszyńskiego stał pomnik wdzięczności Armii Czerwonej, a na wysokim postumencie nad placem Biegańskiego radziecki żołnierz wskazywał listkiem laurowym kierunek na zachód, mówiło się, że „Wania” z placu Biegańskiego woła chłopaków z placu Daszyńskiego – wówczas Nowotki – i krzyczy do nich „Chłopaki, znalazłem kibel!”. Teraz miasto ma dwa pomniki Jana Pawła II na dwóch końcach Alei, także zwrócone przodem do siebie.
Na szczęście nie wszyscy czczą papieża w sposób nie przynoszący żadnej korzyści żywym (ani umarłym), bardzo podoba mi się akcja „Jan Paweł II wychowawcą młodych”, dzięki której na ulicach Krakowa pełno jest billboardów i plakatów z golącym się nad rzeką Karolem Wojtyłą, a wielu moich znajomych wysłało SMS-y, które zasilą fundusz stypendialny dla młodych.
Spodobały mi się także słowa Prymasa, który w orędziu na VIII Dzień Papieski, otoczony grupą młodzieży pod kościołem św. Anny na Krakowskim Przedmieściu, nazwał młodych ludzi najlepszym żywym pomnikiem Jana Pawła II, nawiązując do tablicy pamiątkowej na ścianie kościoła ze słowami: „Szukałem Was, Wy teraz przyszliście do mnie, za to Wam dziękuję”. Ale cóż – jedni wolą pomniki żywe i spontaniczne, inni ze spiżu i marmuru.
A Tomek Łysakowskiprzypomina, że na całym świecie dzisiaj, a w Wielkiej Brytanii właśnie jutro obchodzi się Dzień Wychodzenia z Szafy. Polecany przez Tomka film jest niesamowity – język angielski i jego bogactwo leksykalne po prostu rzucają na kolana. W każdym razie w języku polskim mój bierny zasób słownictwa o tej tematyce jest o wiele uboższy.

Demokracja optymistyczna

Podążając za źródłami wpisu w blogu Tomasza Łysakowskiego ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie trafiłem na kilka internetowych filmów, które mnie zadziwiły. Filmy te pokazują w dość przewrotny sposób, co jest złego w tak zwanym małżeństwie gejowskim. Uzmysłowiły mi one, jak bardzo różnimy się umiejętnością rozmawiania o sprawach obyczajowych od społeczeństw demokratycznie dojrzałych.
Dzisiaj w czasie dyskusji nad swoim exposé w Sejmie Premier Donald Tusk dość błyskotliwie zareagował na zarzuty jednej z partii opozycyjnych mówiąc, że nie wiedzieć dlaczego jej członkom edukacja seksualna kojarzy się jedynie z małżeństwami homoseksualnymi.
W ubiegłą sobotę z rozbawieniem obejrzałem w TVN24 szpaler policjantów z psami i w pełnym rynsztunku maszerujący przez centrum Poznania. Gdyby nie komentarz dziennikarza, w tle którego widać było te tłumy policjantów, nie domyśliłbym się wcale, że oglądam relację z Marszu Równości w Poznaniu.
Po zniesieniu niewolnictwa, emancypacji kobiet i potępieniu segregacji rasowej przez świat przetacza się kolejna dyskusja społeczna, która – niezależnie od swojego ostatecznego wyniku – odmieni prędzej czy później społeczny i obyczajowy model, w którym funkcjonujemy. Poziom tej debaty w Polsce znacząco odbiega od tego w Kanadzie, a szkoda, bo w debacie prowadzonej na niskim poziomie nawet strona, która ma rację, nie ma możliwości właściwego przedstawienia swoich argumentów.
Ale mam wrażenie, gdy przypomnę sobie opowieść o tym, co panowie z trzeciej klasy technikum wyprawiali na jakiejś osiemnastce, że w niedalekiej przyszłości debata ta stanie się mniej emocjonalna, a bardziej racjonalna. Wydaje mi się, że gdy ludzie z pokolenia Janusza i jego kolegów zasiądą w parlamentarnych ławach, Sejm będzie jeszcze mądrzejszy i będzie udzielał wotum zaufania jeszcze błyskotliwszym Premierom Rzeczypospolitej, niż obecnie.

Homofobia uleczalna

Artur i Szczepan są w klasie maturalnej i mają po dziewiętnaście lat. Artur jest jednym z lepszych uczniów w klasie, Szczepanowi też nie można niczego zarzucić, poniżej pewnego niezbędnego minimum nie schodzi.
Na lekcjach, na których siadając w mniej lub bardziej regularnym kółku zajmujemy się konwersacją, Artur i Szczepan zachowują się dość niekonwencjonalnie. Przytulają się, dotykają sobie dłonie, a prawdziwe misterium uwielbienia odprawia Artur nad szyją i uszami Szczepana. Panowie robią to dyskretnie i tylko wówczas, kiedy w żaden sposób nie przeszkadza to w lekcji ani nie utrudnia im aktywnego w niej udziału.
Na początku myślałem, że to jakaś prowokacja albo wygłupy z ich strony. Dopiero później dowiedziałem się, że analogiczna ceremonia odbywa się zwykle wokół uszu Szczepana na polskim, a nawet raz Artur dostał delikatnie w łeb, bo za mocno ugryzł Szczepana w ucho.
Nieszczególnie mnie interesuje, komu i dlaczego pozwala Szczepan pieścić swoje uszy, nie uważam też żeby było to przedmiotem lekcji angielskiego, więc z zasady zwykle ignoruję te ich pieszczoty.
Co mnie dziwi szczególnie w całej tej sytuacji to jednak nie tyle fakt, że coś takiego robi dwóch młodych mężczyzn, z których co najmniej jeden ponad wszelką wątpliwość nie jest gejem, lecz fakt całkowitej obojętności kolegów w klasie na zachowanie Artura i Szczepana. Nikogo to specjalnie nie bulwersuje, nikt na to właściwie nie zwraca uwagi.
I tu jest ciekawy dysonans. W kraju, którego premier tak się denerwuje mówiąc o mniejszościach seksualnych, że traci wątek; w którym polityk rządzącej partii nawołuje do kamienowania uczestników gejowskiej parady; w którym minister edukacji żywi się homofobicznymi obsesjami i wyrzuca dyscyplinarnie z pracy dyrektora Centralnego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli za wydanie kilkusetstronicowej publikacji Rady Europy, która na jednej ze stron zawiera wzmiankę o mniejszościach seksualnych i ich organizacjach; w tym właśnie kraju kilkunastu młodych mężczyzn ma zupełnie w nosie to, że Artur pieści ucho Szczepanowi. Po długich przemyśleniach dochodzę do wniosku, że widocznie moi uczniowie są generalnie lepiej dopieszczeni i widok pieszczonego Szczepana ich po prostu nie rusza. Nie denerwuje ich to, nie budzi ich zazdrości, nie przyciąga ich uwagi. Morał z tej bajki jest taki, że jeśli nie masz co robić i zżera cię homofobia, trzeba się do kogoś przytulić. Zazdrość ustępuje i jest się zdrowym.
Jak bardzo trzeba być spragnionym miłości i czułości, żeby nienawidzić innych za to, że są dla siebie czuli?