Arytmetyka publiczna

Dobrze się stało, że Senat odrzucił wczoraj absurdalną prezydencką inicjatywę referendum konsultacyjnego w sprawie konstytucji. Prezydent nie ma moralnego prawa inicjować dyskusji o konstytucji, a dyletancka formuła propozycji i treści pytań nie przełożyłaby się na nic pożytecznego. Ale ekwilibrystyka słowna, jaką od wczoraj uprawiają media publiczne, marszałek Senatu i niektórzy inni politycy władzy, przekonując nas, że odrzucenie wniosku prezydenta to wina Platformy Obywatelskiej, to propaganda jeszcze bardziej absurdalna.
W głosowaniu, w którym brało wczoraj udział 62 senatorów partii rządzącej, wniosek prezydenta padł rzekomo z winy opozycji, która nie umiała się wznieść ponad cechującą jej działania nienawiść. Czerpiący wiedzę o świecie z telewizora prosty obywatel dowiedział się wczoraj, że to wszystko wina Platformy, bo senatorowie PiS zagłosowali za lub wstrzymali się od głosu. Platforma Obywatelska nie pozwoliła Polakom wypowiedzieć się w ważnych dla nich sprawach, odebrała im głos, z członu „Obywatelska” w nazwie tej partii nic już nie zostało.
Policzmy. Gdyby nawet wszyscy senatorowie nie tylko Platformy, ale także senatorowie niezależni, poparli wczoraj wniosek Andrzeja Dudy, a nie zagłosowali przeciw, mielibyśmy 40 głosów za (10 głosów senatorów PiS i 30 głosów opozycji). To wciąż byłoby za mało, gdyż większość bezwzględna wynosiła 47. 52 senatorów PiS wstrzymało się od głosu.
Ja nie wiem, co mam myśleć o kraju, w którym marszałek izby refleksji podczas konferencji prasowej nie reprezentuje swojego urzędu, tylko występuje w roli rzecznika partyjnego. Ale jeszcze bardziej nie wiem, co mam myśleć o kraju, w którym spora część obywateli myśli, że 52 + 10 < 30. A nie mam już złudzeń, że spora część naprawdę takie ma pojęcie o arytmetyce.

Lingwiści wśród polityków

W ostatnich dniach polscy angliści stanęli przed nie lada wyzwaniem, są bowiem ot nagle „in the spotlight” w samym środku kampanii wyborczej, w której oto „patrioci” zarzucają „liberałom”, że ci nie uważali na lekcjach języka angielskiego i że „nie odrobili lekcji” z tego przedmiotu.
Dowiadujemy się bowiem, że jedna z partii „dała ciała” używając sloganu „GO WEST” na jednym ze swoich plakatów czy billboardów, jako że słowa te – zgodnie z wiedzą łatwo dostępną w internetowych (i nie tylko) słownikach – są wyrażeniem idiomatycznym oznaczającym zgon, śmierć, zepsucie i odejście w niebyt.
No cóż, może „patrioci” nie mogą się już doczekać oddania rządów przez „liberałów”, ale prawda jest taka, że idiomy mają to do siebie, że bazują częstokroć na zamierzonej dwuznaczności wyrazów, na zaskakującym zestawieniu znaczeń i skojarzeń, i że niejednokrotnie – poza znaczeniem idiomatycznym – mogą być użyte dosłownie albo w jakimś zupełnie nieoczekiwanym kontekście (na przykład ironicznym).
Platforma Obywatelska wcale nie „dała ciała” sloganem „GO WEST”, chyba że przebój Village People z lat siedemdziesiątych, znany bardziej ze swojego coveru w wykonaniu duetu Pet Shop Boys, wydaje wam się smutny i pesymistyczny. Miło, że propaganda prawicowa umie korzystać ze słowników języka angielskiego. Gdyby jednak się trochę bardziej przyłożyła i skorzystała także z wiedzy pozasłownikowej, może dostrzegłaby, że można – ku zadowoleniu swoich wyborców – przyłożyć PO z zupełnie innej strony. Z kolei PO chyba nieświadomie odwołuje się do wyborców, którzy – w ślad za Krystianem Legierskim – dali się oszukać Andrzejowi Dudzie i zagłosowali na niego w wyborach prezydenckich. No chyba, że PO świadomie mobilizuje mniejszości seksualne, jak sądzicie?

Mam nadzieję, że nikt nie napuści spin doktorów prawicy na użycie „true colours” do promowania biało – czerwonych symboli albo czystości rasowej (np. w walce z tzw. „islamistami”). To by było dopiero zabawne. Dwie wiodące siły polityczne w kraju walczące krypto-metodami o elektorat LGBT…