Lekturka nie do zaakceptowania

Przyglądałem się kilka dni temu z lekkim rozbawieniem, jak dwie nastoletnie uczennice robiły notatki na temat fabuły filmu „Titanic” na podstawie artykułu w Wikipedii, co stanowiło ponoć część ich pracy domowej z przedmiotu wiedza o kulturze. Mniejsza z tym, jakie było zadanie albo jaką z niego dostały ocenę, skoncentrujmy się na treści artykułu.
Można się z niego dowiedzieć, że Wielki Kryzys lat dwudziestych ubiegłego stulecia zastrzelił się. Pozostaje nam życzyć sobie, by i obecne problemy ludzkości po prostu się zastrzeliły i byśmy mogli o tym przeczytać w gazetach.

Obawiam się jednak, że problemy musimy rozwiązać sobie sami, a autor artykułu w Wikipedii, który tyle się umęczył, by streścić „Titanica” scena po scenie, musi popracować nad interpunkcją. I nie jest to jego jedyna słabość. Szczególnie podoba mi się proponowana w streszczeniu filmu nauka „jazdę kolejką górską aż do mdłości”. To, że artyści nie chodzą z ludźmi do łóżka, to skrót myślowy zakładający chyba za bardzo mocno, że wszyscy wiemy, o co chodziło w filmie Camerona. Zdanie „Włożył diament do sejfu a ona jego rysunek” na pierwszy rzut oka wydaje się zdaniem niedokończonym i budzi bardzo poważne obawy o los aktu Rose (nie pastwię się już nad interpunkcją). Zaś „Rose nie kochała Cala, ale akceptowała go pod silnym wpływem matki” to zdanie pozornie całkiem sensowne, ale ukryte w nim dwuznaczności są bardzo zabawne. Dobre jest też „Spotkanie przerwało pojawienie się matki i jej znajomych przez co Rose poszła się przebrać na posiłek”.

Piszę to wszystko dlatego, że nie wszystkich moich studentów przekonuje przykład, który zamieściłem kilka lat temu (i przytaczam go także poniżej), w którym wyjaśniam, czemu nie przyjmuję artykułów z Wikipedii jako tak zwanej „lekturki”.

W ramach lektoratu student co semestr powinien się zgłosić z opracowanym przez siebie kilkustronicowym tekstem o tematyce technicznej. Ma się wykazać jego zrozumieniem i wyjaśnić ewentualne wątpliwości lektora. Wolę udawać, że nie rozumiem, dlaczego studenci, mimo olbrzymiej dostępności rozmaitych źródeł, wybierają najczęściej stronę How Stuff Works lub Wikipedię.
Chociaż jestem zwolennikiem otwartego oprogramowania (niniejszy wpis wklepuję na laptopie z Linuxem) i chociaż sam bardzo często zaglądam do Wikipedii w poszukiwaniu informacji lub nawet w trakcie tłumaczenia z angielskiego na polski lub odwrotnie, nie przyjmuję tekstów pochodzących z tego wielkiego zbiorowego dzieła, jakim jest internetowa encyklopedia tworzona przez wolontariuszy z całego świata.
Studenci dziwią się czasem, gdy odsyłam ich z kwitkiem i każę poszukać tekstu o podobnej tematyce w innych źródłach. Ale na przykładzie poniższego wpisu, który po przegranym przez Polaków meczu pojawił się na moment w polskojęzycznej Wikipedii, można się przekonać na własne oczy, że do celów akademickich lepiej jednak posługiwać się publikacjami papierowymi, a w internecie tylko takimi, które nie stwarzają każdemu przygodnemu internaucie możliwości edycji w dowolnej chwili i z dowolnego miejsca.
Wiem, wiem. Pisze się „chujom”, a nie „hujom”. Ale to nie ja edytowałem ten artykuł na Wikipedii. Quod erat demonstrandum.

Niniejszy wpis to odgrzewany kotlet sprzed siedmiu lat, ale z dodatkową surówką.

Logika informatyka

Uwielbiam informatyków. W ćwiczeniach sprawdzających zrozumienie tekstu czytanego lub słuchanego znajdą zawsze takie problemy, które ani autorowi, ani nikomu innemu w wydawnictwie czy instytucji organizującej egzamin nie przyszłyby do głowy.
Na przykład czytamy tekst o wypożyczaniu rowerów z samoobsługowych stacji w Londynie. Pierwsze pół godziny za darmo, następne funta, każde kolejne pół godziny kosztuje coraz więcej. Oceniamy zdanie, czy koszt wypożyczenia jest tym większy, im dłużej korzystamy z roweru. Zdaniem autora tak. Informatycy kiwają z powątpiewaniem głowami. Przecież to wszystko zależy od tego, jakie porównujemy okresy czasu. Nie ma żadnej różnicy w cenie między jeżdżeniem na rowerze 10 minut a 20 minut. Czyli zdanie jest niby prawdziwe, ale nie zawsze, nie w każdych warunkach, tylko w pewnym przedziale, przy założeniu, że porównujemy ze sobą okresy czasu, z których przynajmniej jeden jest dłuższy niż pół godziny.
Albo sprawdzamy, czy to prawda, że w pewnym hrabstwie ubyło wskutek redukcji najwięcej policyjnych etatów. Średnio ubyło 10% etatów, w naszym hrabstwie 13%, w jakimś innym 16%. Zdaniem autora zadania zdanie jest fałszywe, bo skoro w naszym hrabstwie ubyło 13%, niby powyżej średniej, ale w innym 16%, to w tym innym ubyło najwięcej. No tak, mówią informatycy, ale skąd wiadomo, ilu policjantów pracowało w którym hrabstwie, i na jakiej podstawie można stwierdzić, że 13% z naszego hrabstwa to naprawdę mniej, niż 16% z tego innego? Może tam było mniej policjantów?
Albo wsłuchujemy się w to, czy jest prawdą, iż stres może przejmować kontrolę nad naszym życiem i motywować nas. Słuchany tekst wyraźnie stwierdza, że pod wpływem stresu tracimy panowanie nad sobą, podejmujemy nieprzewidywalne kroki, popadamy w depresję. Ale jednocześnie zdarzają się przypadki, jak pewnej pani, opisywanej w tekście, która nie dałaby rady wykonać jakiegoś tam zadania, gdyby nie stres, który ją zmotywował. Czyli, podpowiada nam klucz, zdanie prawdziwe. Informatycy kręcą nosami. Gdybyśmy oceniali alternatywę, że stres nas kontroluje lub motywuje, w porządku, ale koniunkcja, że robi jedno i drugie, to zupełnie inna sprawa. Koniunkcja jest ich zdaniem fałszywa.
Kimkolwiek jesteś i jakich byś nie miał lub nie miała doświadczeń w układaniu zadań do podręczników lub na egzaminy, testuj je na informatykach. Inaczej nie trafisz palcem nawet do własnego … nosa.

Ten wpis to odgrzewany kotlet sprzed dwóch lat.

Długopis czy krawat

Michał wpada na egzamin kilkanaście minut spóźniony, w pięknie uprasowanej koszuli i długim, wzorzystym krawacie. Siada na ostatnim wolnym miejscu i po chwili nerwowego grzebania po kieszeniach pyta, czy ktoś ma pożyczyć długopis.
Lekko rozbawiony, piszę na tablicy po angielsku, żeby piękny, długi krawat założyć na egzamin ustny, a na pisemne przychodzić z czymś do pisania.
Dwa dni później pytamy z Agnieszką tych samych studentów na ustnym. Wszyscy są w garniturach, włoski na żelu, ogoleni i pachnący. Nawet dziewczyny mają piękne, długie, kolorowe… krawaty. Długopisów nie sprawdzaliśmy.

Egzamin ponadgimnazjalny

Jak donosi lokalny częstochowski dodatek Gazety Wyborczej, Akademia Jana Długosza w Częstochowie (do strony internetowej uczelni nie linkuję … z litości) pomaga przygotować się do matury i do egzaminu „ponadgimnazjalnego”.
Ciekawe, czy to gazeta podkłada nogę uczelni, czy też uczelnia faktycznie prowadzi kursy przygotowujące ludzi do egzaminu, który nie istnieje. Bo co to niby za egzamin, egzamin ponadgimnazjalny? Taki unoszący się w powietrzu nad gimnazjami, niczym sterowiec? Bo przecież chyba nie chodzi o egzamin w kwietniu III klasy gimnazjum?

Lepiej się uczyć

Studenci chodzą od dziekana do dziekana i kombinują, jak tu się pozbyć egzaminu. Nie wiedzą, co się z nimi stanie, jeśli – zamiast się uczyć, powtarzać, jak należy – będą kombinować.
Odpowiedź zdradził Sir Ian McKellen, Gandalf z ekranizacji „Władcy Pierścieni”, aktor znany także z wielu innych ról, podczas swojej wizyty w Chew Valley School w Bristolu.

Aktor, znany działacz gejowski (wiedzieliście o tym?), odwiedzał szkołę w ramach swojej kampanii promującej prawa człowieka.
Oczywiście, ten zabawny mem internetowy nawiązuje do sceny z filmu.

Hiperpoprawność

Ze śmiechu rozbolał mnie brzuch. A śmiech to zdrowie, więc polecam.
Przy okazji, znamienne, że z takim dużym naciskiem robimy ze studentami pierwszy rozdział „File’a” i kładziemy taki nacisk na to, by poprawnie formułowali pytania w różnych czasach, a twórcy tego filmu krótkometrażowego uznali, że infantylne pytanie (What’s virgin mean?) jest na tyle zabawne i zrozumiałe zarazem, że może być tytułem produkcji, chociaż jest niepoprawne.

Gorzej, lepiej, nienaukowo

Chociaż wydaje się to zupełnie niewiarygodne, ja też kiedyś chodziłem do szkoły i studiowałem, nawet jeśli niektórzy odnoszą wrażenie, że przyniosło to marne efekty. Jako uczeń i student miałem niekiedy nauczycieli, których do tej pory pamiętam i którzy tak wówczas, jak i obecnie stanowią dla mnie inspirację, o czym niejednokrotnie już zdarzało mi się pisać. 30 godzin wykładu z socjologii na studiach nie było wprawdzie szczególnie ważne w moim sylabusie, ale wspominam nadal wykłady profesora Marka Szczepańskiego bardzo pozytywnie. Mówił ciekawie, odwołując się do znanych nam realiów, a jednocześnie kontrastując je z różnymi zaskakującymi ciekawostkami z dziedziny socjologii (cóż więcej mógł z nami zrobić w trzydzieści godzin na auli?).
Zapamiętałem z tych wykładów oraz ze skryptu profesora między innymi to, że moralność to kwestia w skali globalnej bardzo względna i że trudno znaleźć jakieś uniwersalne normy obowiązujące we wszystkich społeczeństwach i wspólnotach ludzkich, nie tylko historycznych, ale nawet współczesnych. Są bowiem plemiona, w których cnotą jest wykazanie się umiejętnością bezkarnego dokonania kradzieży, są narody, także w Europie, w których morderstwo jest w pewnych sytuacjach nie tylko dopuszczalne, ale wręcz wskazane, jeśli stanowi honorowy akt zemsty rodzinnej. Młodzi mężczyźni w niektórych wspólnotach muszą udowodnić swoją męskość dokonując czynów, które w naszym kodeksie karnym są surowo karane. Nawet kanibalizm w niektórych kulturach jest nie tylko dopuszczalny, ale przypisuje mu się pewne szlachetne atrybuty. Podobno jedyną normą, która zdaje się uniwersalnie obowiązywać we wszystkich społecznościach, jest potępienie dla kazirodztwa.
Wspominając wykłady profesora Szczepańskiego z pewnym niedowierzaniem przeczytałem jego komentarz dla Gazety Wyborczej do artykułu o postępującej laicyzacji w Polsce i o tym, że coraz mniej wiernych uczestniczy w obrzędach katolickich, przy czym tendencja ta jest szczególnie silna w archidiecezji częstochowskiej. Marek Szczepański rzeczowo i logicznie próbuje uzasadnić wyniki badań Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego, wskazuje na możliwe przyczyny takich tendencji, zarówno w skali ogólnopolskiej, jak i lokalnej. Zastanawia natomiast jego konstatacja, że może być jeszcze gorzej. Myślę, że to zwykły lapsus językowy i że profesor – tak wybitny naukowiec i specjalista, który wie, że poza kazirodztwem trudno o normy uniwersalne – nie ocenia ludzi na podstawie tego, czy chodzą czy nie chodzą do kościoła. W dyskusji pod artykułem na forum internetowym widać zresztą niejednomyślność – wielu Częstochowian uderzyła ta niezamierzona zapewne ocena i wielu się z nią nie zgadza.
Każdy ma prawo uważać chodzenie do kościoła za dobre albo za złe, jak również postrzegać je jako zupełnie bez znaczenia dla oceny moralnej i etycznej danej osoby. Ale w ustach profesora wartościowanie obrzędowości mieszkańców Częstochowy słowami „gorzej”, „lepiej” itp., brzmi jakoś tak… nienaukowo.

Zwięźle i z języczkiem

Z tęsknoty za grupami 11K1, 11K2, 21K7 i 41K8, jak też tylko nieco mniejszej tęsknoty za grupami 12K1 i 12K2, przypomnę, jak bardzo uwielbiam informatyków, o czym pisałem na początku grudnia. Okazuje się, że mistrzostwo jednoczesnej precyzji i małomówności można dostrzec już nie tylko w lokalnych ogłoszeniach o pracy adresowanych do nich i rozwieszonych na naszym kampusie, takich jak to, które sfotografowałem w ubiegłym roku, ale także w plakatach profesjonalnych headhunterów.

Wybierz łopatę

Wasi studenci przychodzą do Was z mętnym wzrokiem, zadają niezrozumiałe pytania i nie nadążają krokiem za własnymi butami? Na zaprzyjaźnionym blogu znalazłem wytłumaczenie. Zaczęła się albo wkrótce się zacznie sesja.

Ten wpis to odgrzewany kotlet sprzed pięciu lat.

Przygody pana podręcznika

Podręcznik do angielskiego potrafi się ze studentami zżyć bardziej, niż byśmy przypuszczali. Sam nie wiem, czy się z tego cieszyć.
Historia zagubionej książki robi karierę na Mistrzach, na JoeMonster i na innych stronach, ale myślę, że – skoro to moi studenci i to ja ich poznałem z tym biednym skryptem – to mam prawo pokazać i u siebie, co z nim wyprawiają. 😉