Daniel Troskliwy

Daniel rzadko przychodzi na zajęcia, ale nic w tym dziwnego, ma wiele innych spraw na głowie. To podobno dusza, nie człowiek. Koledzy z klasy mówią, że Daniel troszczy się o każdego – o obcych i o znajomych, o młodych i starych. Myśli o każdym bez wyjątku i każdemu pragnie pomóc.
Podobno wystarczy do niego podejść na mieście, a od razu – z groźną miną – pyta:
– Masz problem?
A do niektórych to nawet sam podchodzi…

Poprawiny

Dzisiaj Michał przyszedł na angielski. Chyba trzeci raz w tym roku, chociaż już koniec października. A jaki grzeczny był! I do podręcznika się przysiadł, i tak dalej.
Po lekcji inni panowie wyszli już z klasy, a Michał jeszcze jakoś tak zwlekał… Podszedł do biurka, stał przez chwilę i przyglądał się, jak pakuję swoje szpargały. W końcu wykrztusił to z siebie i powiedział, że on już nawet nie pamięta za bardzo, co on mi mówił w niedzielę, jak dzwonił do mnie. Był na poprawinach, był naprany totalnie.
Michałowi najwyraźniej jest głupio. Ale to zupełnie bez sensu. W ogóle nie mam mu za złe, że w środku nocy z niedzieli na poniedziałek zadzwonił do mnie z poprawin i z trudem – nie z powodu tremy, a z powodu nadmiaru spożytego alkoholu – wyartykułował z siebie, jak bardzo pragnie, żebyśmy go nie wyrzucili ze szkoły; jak bardzo pragnie, żebym mu pomógł.
Nie pomogę mu. On sam musi sobie pomóc. Musi przychodzić na angielski, musi chodzić na inne przedmioty. Swój los ma w swoich rękach.
Natomiast trzymam za Michała kciuki. To jest bardzo fajny i mądry facet. I musi sam sobie dać szansę, bo my mu tu chyba wszyscy dajemy. Od tego zresztą jesteśmy.

Ten wpis to odgrzewany kotlet z 2005 roku. Michał ukończył szkołę, tak samo jak ukończą zapewne Wiktor, Paweł, Dominik, Klaudia czy Tomek.

Wpatrzeni w ekrany

Panowie z technikum informatycznego siedzą przez kilka minut na ławce na korytarzu, nie odzywając się do siebie ani słowem. Dwaj z nich wstukują coś na klawiaturze leżących im na kolanach netbooków, jeden stoi z boku, przy oknie, i przesuwa – zamyślony – palcem po ekranie tabletu. Większość, wpatrzona intensywnie w smartfony, okazuje od czasu do czasu uczucia rozbawienia, zaskoczenia, złości, zmieniając wyraz twarzy i robiąc rozmaite grymasy.
Nagle, po kilku minutach, jeden z nich wymachuje ramionami i sprawia wrażenie zniecierpliwionego. Pokazuje swój smartfon sąsiadowi, a ten zerka na niego na moment, kiwa głową i znowu odwraca wzrok do swojego netbooka. Wygląda na to, że chłopaki świetnie się rozumieją i są w stałym kontakcie, chociaż – patrząc na nich z boku – przypominają grupę obcych ludzi jadących tramwajem. Scena zupełnie jak z poniższego filmiku.

Działania pozorowane

Mój kolega z blogosfery, Dariusz Chętkowski, pisze właśnie o działaniach pozorowanych w edukacji. Nie wchodząc w dyskusje o tak podniosłych sprawach, jak mój zacny kolega, chciałbym podzielić się refleksją na temat działań pozorowanych w zakresie bardzo przyziemnej, wydawałoby się jednoznacznej procedury, jak przyjmowanie usprawiedliwień od uczniów, którzy byli nieobecni w szkole.
Polityka wychowawców jest w tej kwestii zupełnie niespójna. Niektórzy bez pytania usprawiedliwiają ciągiem, jak leci, wszystkie nieobecności, o nic nie pytając. Przekłada się to oczywiście bardzo pozytywnie na statystyki i – pośrednio – na oceny ze sprawowania. Inni stosują konsekwentnie, do samej matury, wymóg składania pisemnych oświadczeń o przyczynie nieobecności podpisanych przez rodziców.
Wielokrotnie byłem świadkiem, jak uczniowie pisali – jeden drugiemu – lewe zwolnienia. W niektórych klasach są nawet etatowi pisacze zwolnień, potrafiący udawać różne charaktery pisma i niezwykle kreatywni w wymyślaniu powodów nieobecności. Gdy moi wychowankowie byli w pierwszej klasie, mieliśmy zasadę, że te oddane przez nich usprawiedliwienia zbieram i oddaję potem rodzicom. A mina niektórych rodziców oglądających wypisane przez siebie rzekomo zwolnienia jest, co tu owijać w bawełnę, bezcenna. Gdy stali się pełnoletni, próbowaliśmy znaleźć jakąś inną metodę, by ukrócić to „ściemnianie”. Przyjmowanie zwolnień tylko lekarskich, z policji czy sądu okazało się zupełnie nieżyciowe. Dyskusja o tym, czy kłamstwo o pogrzebie dziadka jest lepsze, niż prawda o tym, że dla kogoś suszenie tytoniu jest ważniejsze od siedzenia na kilku godzinach zastępstw czy innych bezużytecznych lekcji, też nie ma wielkiego sensu. Podobnie trudno od dorosłego ucznia, który na dojazd do szkoły musi sobie sam zapracować, wymagać, by podczas organizowanego przez szkołę z funduszy unijnych kursu spawania czy obsługi wózka widłowego zrezygnował z pracy i siedział w szkole od ósmej rano do wieczora.
Fikcję można oczywiście tworzyć, ze szkodą dla środowiska naturalnego i z pożytkiem dla kabareciarzy. Można na przykład dostać takie usprawiedliwienie, w którymś czyjaś „mama” uprzejmie prosi o to, żeby ją samą zwolnić na „wyjazd do Krakowa”. Tak jak „mama Łukasza” na załączonym obrazku. Tyle, że – zamiast szarpać się i szargać nerwy nad kwadraturą koła (która, jak wiadomo, jest niemożliwa) – lepiej od czasu do czasu coś, w granicach rozsądku, usprawiedliwić, a ewidentne ucieczki traktować jak ucieczki i nie dyskutować o nich w nieskończoność. Ja mogę czasem przymknąć oko na to, że ktoś miał kaca, ale gdy się uciekło całą klasą i pojechało „na wiadrę”, to może lepiej nie opowiadać o tym, jak to się zostało zmuszonym i „wyniesionym” ze szkoły przez kolegów. Miejmy wzajemnie szacunek dla swojego intelektu…

Czapki i kaptury

No i mam problem – przegłosowaliśmy wczoraj zmianę w statucie szkoły i boję się piątkowych dwóch lekcji w czwartej mechanika. Do tej pory wiedziałem, kto jest kto, mogłem w ułamku sekundy sprawdzić listę obecności, a nawet uzupełnić ją z pamięci na przerwie po lekcji, jeżeli zabrakło mi czasu lub dziennik nie zdążył dotrzeć na czas. Wiadomo było, komu wpisać ocenę, kogo pochwalić, kogo zmobilizować do większej aktywności.
A w najbliższy piątek przede mną zadanie równie trudne, jak w klasie drugiej mechanika, którą dopiero co poznałem. Muszę się nauczyć, kto się jak nazywa. Czternastu panom z czwartej mechanika nie wolno już bowiem przebywać w szkole w czapkach ani w kapturach, po których dotąd ich rozpoznawałem. Dowiem się, kto z nich jakiego koloru ma włosy i czy czasem w ogóle ich nie zgolił. Przypuszczam, że jednych będzie mi rozpoznać łatwiej, innych trudniej. No bo na przykład Tomasz jest dużo bardziej przy kości, niż Kamil, więc nie będzie problemu. Ale czy będę umiał odróżnić Kamila od Grzegorza? Dotąd łatwo się było rozeznać po kolorze czapki. Albo taki Sebastian – czy uda mi się odróżnić go od innych, zwłaszcza, jeśli nie przyjdzie do szkoły w dresie?
Bardzo mnie zaskoczyła intensywność emocji, jakie towarzyszyły moim koleżankom i kolegom w dzisiejszych dyskusjach w pokoju nauczycielskim na temat czapek w szkole. Przyznam, że choć to bardzo trudne do wykonania, to dotąd zawsze koncentrowałem się na lekcjach z czwartą mechanika na niełatwych przecież próbach wydobycia czegoś z wnętrza głów tych panów, a nie tym, co okrywa je z wierzchu.
Przyjmuję z pokorą argument jednej z koleżanek, że nie wypada siedzieć w czapce w miejscu, w którym wisi krzyż i godło, ale trudno mi będzie jakoś się pogodzić z faktem, że na tegorocznym konkursie kolędowania nie będziemy już mogli – bez łamania statutu szkoły – przebrać się za Mikołajów. Gdy przyjdą mrozy i w mojej pozbawionej sprawnej wentylacji pracowni stanę przed dylematem, czy – jak w ubiegłych latach – zakładając samemu czapkę uchylić okno za moim biurkiem, czy posiedzieć w lekkim zaduchu z grupą nastolatków po dwóch godzinach wychowania fizycznego, wybiorę pewnie takie rozwiązanie, które nie narazi mnie niepotrzebnie na wizytę u lekarza.

Ten wpis to kolejny odgrzewany kotlet sprzed pięciu lat. Kamil z tego wpisu ożenił się na początku tego miesiąca, a Sebastian nie żyje. Chłopaki z ówczesnej drugiej klasy skończyli już dawno szkołę, jeden z nich zdał maturę z angielskiego na 100 procent, a znam ich dzisiaj nie tylko z imienia i nazwiska. Pocieszające w tym wszystkim jest tylko to, że pochopnie uchwalony punkt regulaminu pozostał martwym przepisem i nikt już chyba o nim nie pamięta. Obecni drugoklasiści bez przeszkód chodzą po szkole w czapkach i kapturach.

Na drugi rok w tej samej klasie

Ten wpis, będący powtórką postu opublikowanego 22 października 2005 roku, a stanowiący wspomnienia mojego sąsiada – polonisty z pracy w technikum na Mazurach kilkadziesiat lat temu, dedykuję szczególnie Dominikowi i Pawłowi, moim wychowankom, którzy niech sięgają tam, gdzie wzrok nie sięga.

Malwinka była uczennicą przeciętną, z niektórych przedmiotów nawet bardzo słabą, ale wspaniale deklamowała poezję. Dlatego uroczysta akademia na koniec roku szkolnego nie mogła się obyć bez niej. Gdy odbywała się kończąca rok szkolny rada pedagogiczna, akademia była w zasadzie gotowa i przećwiczona na wszelkie możliwe sposoby na licznych próbach.
I wtedy okazało się, że mająca deklamować „Naukę” Tuwima Malwinka nie zdała do następnej klasy. Długo trwały negocjacje, w których zdesperowany polonista składał rozmaite propozycje matematyczce i nauczycielowi geografii. Nic z tego.
Na drugi dzień, gdy polonista spotkał swoją gwiazdę na korytarzu, wiedziała już ona o decyzji rady pedagogicznej. Polonista w krótkiej rozmowie dał jej do zrozumienia, że w zaistniałej sytuacji nie musi występować na akademii i recytować. Malwina jednak wzięła sobie za punkt honoru, by stanąć przed kolegami i koleżankami z klasy i szkoły oraz przed gronem pedagogicznym i rzeczywiście dopięła swego. Odświętnie ubrana w dniu, w którym wszystkim, tylko nie jej, wręczono świadectwa z promocją do klasy następnej, dumnie wyrecytowała:

Nauczyli mnie mnóstwa mądrości,
Logarytmów, wzorów i formułek,
Z kwadracików, trójkącików i kółek
Nauczyli mnie nieskończoności.

Rozprawiali o „cudach przyrody”,
Oglądałem różne tajemnice:
W jednym szkiełku „życie kropli wody”,
W innym zaś „kanały na księżycu”.

Wiem o kuli, napełnionej lodem,
O bursztynie, gdy się go pociera…
Wiem, że ciało, pogrążone w wodę
Traci tyle, ile…et cetera.

Ach, wiem jeszcze, że na drugiej półkuli
Słońce świeci, gdy u nas jest ciemno!
Różne rzeczy do głowy mi wkuli,
Tumanili nauką daremną.

I nic nie wiem, i nic nie rozumiem,
I wciąż wierzę biednymi zmysłami,
Że ci ludzie na drugiej półkuli
Muszą chodzić do góry nogami.

I do dziś mam taką szaloną trwogę:
Bóg mnie wyrwie a stanę bez słowa!
– Panie Boże! Odpowiadać nie mogę,
Ja wymawiam się, mnie boli głowa…

Trudna lekcja. Nie mogłem od razu.
Lecz nauczę się… po pewnym czasie…
Proszę! Zostaw mnie na drugie życie,
Jak na drugi rok w tej samej klasie.

Pod koniec wiersza Malwina nie była już w stanie powstrzymać łez, ale dobrnęła do końca, choć coraz bardziej drżącym głosem. Nie było chyba nigdy i nigdzie tak uważnego audytorium na żadnym wieczorze poezji. Nikt nie drgnął, nikt nie odezwał się ani słowem, a burza oklasków rozległa się w chwilę po tym, jak zapłakana Malwina wybiegła z sali gimnastycznej. Nie zasłużyła sobie tym występem na promocję do następnej klasy. Ale kto wie, może dostanie za to szansę na drugie życie?

Błąd na maturze

Centralna Komisja Egzaminacyjna tłumaczy się, że nie jest wielbłądem. Nagłośnione przez media urojenia „maturzystów”, którzy nie rozumieli polecenia do zadania czwartego na poziomie podstawowym, i którzy chyba w ogóle nigdy nie widzieli żadnego arkusza maturalnego, po raz kolejny przypominają mi, że miałem w tym roku zaszczyt wypuszczać ze szkoły dwie znakomite klasy. W przerwie między poziomem podstawowym a rozszerzonym, zamiast nerwowo zagryzać palce, wsiedli w auta i pojechali do KFC chrupać kurczaki, a w zasadzie jedynym źródłem poważnego stresu okazała się niespodziewana usterka samochodu Pawła, która unieruchomiła go w drodze powrotnej na Wzgórzach Krzesławickich i nie dojechaliby pewnie z Damianem na egzamin rozszerzony, gdyby nie Łukasz, który – jak się okazało – też w przerwie między poziomami zrobił wyskok w tym samym kierunku.
W rozmowach po maturze żaden z nich nie poruszył rozdmuchanego w mediach problemu rzekomego błędu, bo takie polecenia widzieli dziesiątki razy i nie było to dla nich żadnym zaskoczeniem. Na zdrowy chłopski rozum zresztą widać, że – skoro pod ostatnim fragmentem tekstu nie ma żadnej luki – dopasowywane elementy wpisujemy nad tekstem. A odrobina znajomości angielskiego pozwala zrozumieć, że fragment nad pierwszym miejscem do uzupełnienia to wstęp do całego zadania, i jeśli ktoś tego nie widzi, to nie jestem pewien, czy zasługuje na jakiekolwiek punkty w tej części egzaminu.
W rozmowach po maturze poruszaliśmy właściwie tylko kwestię argumentacji użytej w rozprawce, sposobu ujęcia tematu, a także wątpliwości, czy w zadaniach leksykalnych, dodając końcówkę, Damian pamiętał o podwojeniu „l”. To wszystko na marginesie o wiele ważniejszego problemu, mianowicie przyczyny awarii samochodu Pawła.
Drugi raz mam abiturientów, którzy tak bezstresowo podchodzą do egzaminu z angielskiego. Trzy lata temu, gdy poszedłem odwiedzić panów czekających w kolejce na rozszerzoną maturę ustną, byłem zdumiony widząc, zamiast egzaminacyjnego stresu, ożywioną dyskusję na temat tuningu samochodów.
Z takimi klasami pracuje się z jednej strony przyjemnie. Zamiast tłuc bezustannie najprostsze banały, można się czasem posilić na coś subtelniejszego lub wdać w intelektualnie stymulującą dyskusję w języku obcym. Gdy się popełni gafę, zdarza się być przez uczniów poprawionym, co – dla mnie przynajmniej – jest bardzo motywujące i daje mi dużą satysfakcję, a uczeń, który mnie poprawi, ma od razu olbrzymiego plusa i spore szanse na ocenę celującą.
Z drugiej strony, z takimi maturzystami trzeba się bardziej nagimnastykować, bo nie chce im się ćwiczyć szablonowych zadań, w których mogliby się wykazać standardowymi umiejętnościami. Gdy kilka tygodni temu udało mi się zmusić panów do napisania indywidualnie listu prywatnego, włosy stawały dęba podczas sprawdzania. Pisząc o imprezie, na którą się wybierają, i z jakiej okazji jest ona wyprawiana, większość z nich pisała o libacjach i orgiach, w tym z radości po śmierci siostry w tragicznym wypadku, dzięki czemu będzie się miało pokój wyłącznie dla siebie, oraz by uczcić abdykację Benedykta XVI. Proponując formę i termin rewanżu za wyświadczoną przysługę, większość z nich sugerowała sfinansowanie wyrafinowanych, profesjonalnych usług seksualnych, lub oferowała takie usługi. Nie wiem, na ile udało mi się ich przekonać, że czytający taką wypowiedź egzaminator będzie może zmuszony przyznać punkt za przekaz treści zgodnie z poleceniem, ale sympatią do nich pałać raczej nie będzie i da temu wyraz tam, gdzie będzie to możliwe. Poza tym – szczerze mówiąc – obawiam się, czy ta pewność siebie nie wyjdzie moim tegorocznym abiturientom bokiem.
Zdarza się także, że przyjemnie się pracuje z klasą czy grupą słabszą, dla której matura z angielskiego to nie lada wyzwanie. Cztery lata temu miałem taką klasę, dla której angielski był poprzeczką nie do przeskoczenia, i świadomość własnej słabości sprawiła, że panowie dwa razy w tygodniu przychodzili przez całą klasę maturalną dodatkowo o siódmej rano, by wkuwać elementarne słownictwo. Bardzo mile wspominam także i tę klasę, a na tegorocznej maturze z języka angielskiego pamięć o nich wróciła mi szczególnie wyraźnie. Rano, od byłego ucznia tej klasy i jego dziewczyny, obecnie mieszkających w Anglii, dostałem zaproszenie na wesele. Kilka godzin później przyszła wiadomość o śmierci innego z nich.
Pogrzeb Sebastiana w poniedziałek o godzinie 14:00 w Proszowicach.

Dzień Flagi

Jutro Dzień Flagi. Cały długi weekend majowy to w rzeczywistości nie tylko otwarcie sezonu grillowego i siatki plażowej, ale świetna okazja do wychowania patriotycznego, w szkole i poza nią. Miłość do ojczyzny i wiedzę o jej historii można przy okazji krzewić na festynach, w atmosferze i towarzystwie zupełnie innym, niż na co dzień.
I może jednym uda się bardziej, innym mniej, ale – nawet jeśli wata cukrowa nie będzie dość słodka – wyjdzie na pewno lepiej, niż w szkolnej gablocie, z której można się dowiedzieć, że w 1981 roku w Polsce… powstał stan wojenny.

Wyrazy obce

Wstyd się przyznać, ale zawsze miałem problem z pełnym zrozumieniem zasad gry w siatkówkę. Może dlatego też trudno mi było docenić to, co dzieje się na boisku, ponieważ w porównaniu z koszem czy piłką nożną siatkówka wydawała mi się mało dynamiczna.
Ale o wiele trudniejsze do ogarnięcia, co zresztą znajduje odzwierciedlenie w sporej liczbie ocen niedostatecznych na koniec roku, wydają się być dla uczniów (a także dla mnie) kryteria ocen z wychowania fizycznego. Przewertowawszy słownik wyrazów obcych i internet w poszukiwaniu jakże tajemniczego, a najwyraźniej kluczowego w tych kryteriach wyrazu „frekfencja” (czyżby jego synonimem był wyraz „uszestnictwo”?), doszedłem do wniosku, że siatkówka nie jest wcale skomplikowana. Pewnie z siatkufką byłoby jeszcze gorzej.

Druga grupa ptaszków

Dziś po lesie latały ptaszki z technikum mechanicznego. Jeszcze nigdy tak liczna grupa nie dotarła na szczyt, warto w dodatku podkreślić, że Damian z nogą w gipsie został wniesiony na rękach przez kolegów, podobnie jak ciężki wiklinowy kosz pełen jadła…
Dla urozmaicenia, we wpisie inne zdjęcie z dzisiejszej wyprawy mechaników, nie to, które trafi do nagłówka blogu.