Higiena na parkingu

Olka twierdzi, że właściciel forda to brudas. Tak sobie myślę, że dołączony do komunikatu rysunek, zamiast precyzować, co Olka ma na myśli, wprowadza dwuznaczność. Bo właściwie o co chodzi: że ford ostatnio nie był na myjni czy że jego właściciel nie dba o higienę osobistą?
Dlatego może dobrze, że na maturze z języka obcego, jak i na innych egzaminach językowych, emotikony i materiały ikonograficzne nie są uznawane za komunikatywny przekaz językowy. O czym warto, drodzy maturzyści, wiedzieć.

Wpatrzeni w ekrany

Panowie z technikum informatycznego siedzą przez kilka minut na ławce na korytarzu, nie odzywając się do siebie ani słowem. Dwaj z nich wstukują coś na klawiaturze leżących im na kolanach netbooków, jeden stoi z boku, przy oknie, i przesuwa – zamyślony – palcem po ekranie tabletu. Większość, wpatrzona intensywnie w smartfony, okazuje od czasu do czasu uczucia rozbawienia, zaskoczenia, złości, zmieniając wyraz twarzy i robiąc rozmaite grymasy.
Nagle, po kilku minutach, jeden z nich wymachuje ramionami i sprawia wrażenie zniecierpliwionego. Pokazuje swój smartfon sąsiadowi, a ten zerka na niego na moment, kiwa głową i znowu odwraca wzrok do swojego netbooka. Wygląda na to, że chłopaki świetnie się rozumieją i są w stałym kontakcie, chociaż – patrząc na nich z boku – przypominają grupę obcych ludzi jadących tramwajem. Scena zupełnie jak z poniższego filmiku.

Pusto nie pusto

Kolejna uroczystość za nami, świadectwa rozdane. Moi wychowankowie drugoklasiści przyzwyczaili się już chyba do tego, że nie uważam się za osobę godną wręczania im świadectw i w zupełnie naturalny sposób przyjęli fakt, iż świadectwa otrzymują z rąk starszych kolegów, zasłużonych absolwentów, tym razem Piotra i Roberta, chociaż Michał, który wręczał im świadectwa w ubiegłym roku, też – odrobinę spóźniony – dojechał na uroczystość. Uroczystość w tym roku odbyła się na tarasie przed świetlicą internatu i była połączona z urodzinowym grillem na cześć Adriana, z okazji jego urodzin.
Moi drugoklasiści wiedzą już też, że na zakończenie roku szkolnego, jak i z każdej innej okazji, nie należy wprawiać mnie w zakłopotanie i przynosić mi kwiatków ani żadnych innych prezentów. Jestem więc z nich dumny, że nie wygłupili się i niczego mi nie przynieśli, tym bardziej, że wysłuchiwanie przy grillu kłótni o to, że ktoś tam nie przyniósł na kwiatki dla innych nauczycieli, albo że ktoś tam za niego założył, albo że komuś będzie potrącone we wrześniu przy jakiejś kolejnej składce, utwierdza mnie w przekonaniu, że podjęta przed laty decyzja, by nie przyjmować żadnych kwiatków od uczniów, była słuszna. Nikt z I B, II A, z trzecich klas technikum ani spośród maturzystów, którym rozdawałem dzisiaj świadectwa maturalne, nie przyniósł mi żadnych kwiatków. Tylko klasa II B, z którą miałem niewielki i krótkotrwały kontakt, była niewtajemniczona i próbowała mi coś wręczyć, ale – mam nadzieję – ze zrozumieniem przyjęła moją odmowę.
Tyle jeśli chodzi o kwiatki. Ale jest też tradycja obdarowywania w dniu zakończenia roku szkolnego uczniów. Ci, którzy mają świadectwo z czerwonym paskiem, laureaci konkursów i olimpiad, społecznicy i inni szczególnie zasłużeni, dostają książki zakupione z pieniędzy, które – faktycznie – wpłacili na komitet rodzicielski ich rodzice. Długo myślałem, komu wręczyć te trzy nagrody książkowe, które odebrałem dla moich drugoklasistów. Karol, który ma najlepszą średnią ocen w jednym zawodzie, i Dawid, o najwyższej średniej w drugim z zawodów i w całej klasie w ogóle (klasa składa się z dwóch grup uczniów, w dwóch różnych zawodach), stanowili dość łatwy wybór. Trzecią nagrodę mogłem dać Klaudii, która jest przewodniczącą Rady Młodzieży, Przemkowi lub Pawłowi, którzy mają wzorową frekwencję, wielu innym osobom, dla każdej znalazłby się jakiś powód. Ostatecznie postanowiłem nagrodzić Tomka.
Tomek jest jedynym uczniem w mojej klasie, który ma ocenę niedostateczną na koniec roku i egzamin poprawkowy w sierpniu. Ale nie jest najgorszym uczniem. Jest trzech innych, którzy mają gorszą średnią ocen od niego. Poza tym, Tomek jest jednym z trojga uczniów o najlepszej frekwencji, a przecież w ubiegłym roku była przeciwko niemu wszczęta procedura skreślania z listy uczniów w związku z wagarowaniem. Myślę, że Tomek obrał bardzo słuszny kierunek i mam nadzieję, że w trzeciej klasie będzie miał jeszcze większe osiągnięcia i będzie jeszcze bardziej inspirował wszystkich do zmian na lepsze. Trzymam za niego kciuki na poprawkowym egzaminie z matematyki w sierpniu.
Kilka dni temu, na skraju lasu, zauważyłem rój widoczny na zdjęciu. Dzisiaj, w tym samym miejscu, są już tylko puste gałązki. Trochę to przypomina szkołę. Dziś jeszcze pełna ludzi, w przyszłym tygodniu będzie pusta, chociaż – dla nauczycieli – to jeszcze nie koniec pracy. Będą jeszcze zebrania, konferencje, nabór do klas pierwszych, ocenianie egzaminów zawodowych w technikum do połowy lipca.
Udanych wakacji i uważajcie na siebie. Niech się od Was zaroi za kilka tygodni. Oby we wrześniu nikogo nie zabrakło.

Docendo discimus

Jeden z moich kolegów anglistów obraził się ostatnio, gdy uczeń wyjaśnił znaczenie angielskiego idiomu „to be pulling one’s leg” tłumacząc je na polski „robić kogoś w konia”. Obraził się nie dlatego, że uczeń jest słaby z angielskiego albo nie rozumiał tłumaczonego wyrażenia, ale dlatego, iż zachował się niekulturalnie i użył w klasie tak potwornego kolokwializmu, wręcz wulgaryzmu. Nie powiedziałem ani słowa, ale przez chwilę się zastanawiałem, czy „robić kogoś w konia” naprawdę jest wyrażeniem wulgarnym. Potem przez dłuższą chwilę rozmyślałem nad tym, na ile „pulling one’s leg” jest z kolei wyrażeniem formalnym, którego nie powstydziłaby się użyć królowa brytyjska podczas spotkania z premierem.
Ale to jeszcze nic. Kiedyś podczas towarzysko – zawodowego spotkania przy grillu koleżanki anglistki zaśmiewały się do rozpuku z ucznia, który na egzaminie opisywał swoje nawyki żywieniowe i powiedział, że jada to i owo, bo ma to w sobie liczne „nutrients”. Nie rozumiałem za bardzo, z czego się śmieją koleżanki, ale w towarzystwie wypada udać, że rozumie się dowcipy opowiadane przez innych. Jak się zorientowałem po chwili, koleżanki śmiały się dlatego, że „nutrients” rozumiały jako „nutrie”.
Uczniowie najlepszego liceum w jednym z byłych miast wojewódzkich dość długo zastanawiali się, czy wyjaśnić pani profesor, czemu nie mogą zachować powagi, gdy wymawia ona „can’t”. Gdy w końcu jej powiedzieli, że jej wymowa to raczej wyraz „cunt”, niestety nie zrozumiała, a oni nie odważyli się wchodzić w dalsze szczegóły.
Na każdym kroku widać, że świat idzie do przodu. Moi uczniowie z obecnej drugiej klasy technikum wprawili mnie kiedyś w zdumienie, gdy bez trudu powiązali polskie słowa, których znaczenie ja musiałem sprawdzać w polskim słowniku slangu miejski.pl, z ich anglojęzycznymi źródłami etymologicznymi. Dlatego drżyjcie, filolodzy i filolożki. Jeśli nie będziecie oglądać filmów, słuchać muzyki młodzieżowej i rozmawiać z prawdziwymi ludźmi, wasz angielski stanie się wkrótce równie śmieszny, jak angielski moich najznakomitszych profesorów uniwersyteckich, którzy byli znawcami Szekspira, ale żyli za żelazną kurtyną i nie mieli dostępu do brytyjskich mediów czy internetu ani nie byli nigdy za granicą. I bądźcie gotowi się uczyć od tych, których uczycie. Motto tego blogu, docendo discimus, nie jest takie głupie, choć wymyślił je Seneka Młodszy prawie dwa tysiące lat temu.