Okręg wyborczy 15 (Sejm) i 34 (Senat)

W minioną sobotę spędziłem kilka godzin przeglądając strony internetowe i profile społecznościowe kandydatów, którzy non stop lądują za moją wycieraczką albo w garści (z ulotek rozdawanych na skrzyżowaniach), a gdy już miałem nawet jakąś koncepcję, na kogo zagłosować w wyborach parlamentarnych 25 października, nagle dotarło do mnie, że nie jestem wcale z Nowej Huty, w której pracuję, robię zakupy i prowadzę skromne, ale jednak, życie towarzyskie, tylko z oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów Tarnowa. A w każdym razie jakimś dziwnym zrządzeniem losu tam znajduje się siedziba mojego okręgu wyborczego.
W pierwszej chwili byłem niemile zaskoczony, ale nie zdegustowany. Dopiero później sytuacja stała się nie do zniesienia. Okazało się, że wprawdzie znam osobiście kilku kandydatów ze swojego okręgu wyborczego, ale tylko Władysław Kosiniak-Kamysz (którego akurat nie znam osobiście) ma konto na Twitterze. Z pozostałymi nie wiadomo, jak się skontaktować, a najpopularniejszy kandydat do Senatu ma na Facebooku osiemdziesięciokrotnie mniej followersów, niż ja miałem – do niedawna – na swoim zlikwidowanym fanpage’u. Jedyny kandydat do Sejmu RP z tego okręgu, na którego mógłbym – bez większego zastanawiania się – zagłosować, ma konto tylko na LinkedIn, ale nie udało mi się z nim skontaktować. Przypuszczam, że od wielu miesięcy się tam nie logował. Mam numer telefonu do jego żony i znam jeszcze kilka osób, które pewnie mają do niego numer, no ale bez przesady. Do kontaktu wyborców z wybieranymi powinny wystarczać inne niż prywatne kanały komunikacji, mamy rok 2015 i jest na to wiele sposobów.
Jednak wybory do Sejmu to pestka. Prawdziwy ubaw jest w wyborach do Senatu. Żadna z partii, na kandydatów której mógłbym z czystym sumieniem oddać głos, nie wystawiła nawet kandydata w okręgu wyborczym numer 34. To chyba pokazuje dobitnie, jak niedorzecznym pomysłem są jednomandatowe okręgi wyborcze i jak bardzo zniechęcają obywateli do udziału w demokracji. W okręgach, w których z góry wiadomo, że większość głosów zbierze przedstawiciel tej czy innej opcji, inne partie nawet nie startują.
Dlatego najprawdopodobniej wezmę z urzędu gminy jutro (lub któregoś kolejnego dnia) zaświadczenie o prawie do głosowania i udam się na wybory do miasta, w którym i tak spędzam większość czasu, w którym startuje w wyborach kilku moich byłych i obecnych studentów, a nawet ludzie, których nie znam osobiście, są ludźmi na swój sposób znajomymi, jest z nimi kontakt i można łatwo z nimi wymienić poglądy na każdy temat i w każdej chwili.
Jeśli ktoś z okręgu wyborczego numer 15 (Sejm) i 34 (Senat) chciałby mnie jednak do siebie przekonać, serdecznie zapraszam do dyskusji w komentarzach lub dowolny inny sposób. Jak na razie, tylko jeden kandydat z tego okręgu jest u mnie spalony, a jego spot wyborczy na YouTube zgłosiłem dzisiaj z wielkim niesmakiem jako nawołujący do nienawiści na tle religijnym. Uważam, że publikacja tego spotu jest przestępstwem w świetle artykułu 96 Kodeksu Karnego, bo w dużo większym stopniu ubliża religii, niż zrobiła to Pani Dorota Rabczewska, dlatego też nie linkuję do niego.

Kandydaci, których sztaby lub oni sami zareagowali na ten wpis

Okręg Wyborczy 13 (Kraków):
Mikołaj Janus (KORWiN)
Ireneusz Raś (Platforma Obywatelska)

Okręg Wyborczy 15 (Tarnów):
Władysław Kosiniak – Kamysz (Polskie Stronnictwo Ludowe)

Okręg Wyborczy 32 (Kraków II do Senatu)
Jerzy Fedorowicz (Platforma Obywatelska)

Narodowe czytanie

Z Twittera Agnieszki Gozdyry dowiedziałem się o tym, że wymiar sprawiedliwości w Iranie – przynajmniej w niektórych aspektach – wydaje się być bardzo innowacyjny i chyba rewolucyjnie skuteczny. Metodami stosowanymi przez tamtejszego sędziego zachwycają się media we Frankfurcie, Krakowie i Londynie.
Qasem Naqizadeh, sędzia z miasta Gonbad-e Kavus w Iranie, korzystając z przyjętej niedawno w Iranie ustawy, która dopuszcza możliwość wydania przez sędziego „alternatywnego wyroku”, nakazuje skazanym kupić i przeczytać pięć książek. Skazani mają następnie streścić te książki, by udowodnić sędziemu, że kara została wykonana, a zakupione przez nich egzemplarze trafiają do lokalnych więzień. „Kara czytania” jest orzekana w stosunku do osób skazanych za drobne przestępstwa, nastolatków i osób wcześniej niekaranych. Ten sposób kary pozwala uniknąć nieodwracalnych skutków pobytu w więzieniu dla osadzonych i ich rodziny, a także przekłada się na zmniejszenie liczby bójek w więzieniach, w których – dzięki przekazaniu książek i zwiększeniu czytelnictwa osadzonych – atmosfera znacząco się uspokaja.
Od paru dni czytam „Atlantydę pod Krakowem” Anny Zając. Powieść dość szumnie porównywana do „Kodu Da Vinci” Dana Browna, popularna ostatnio w naszej okolicy, wciągnęła mnie bardzo. Miło jest poczytać sobie o czymś, co dzieje się w miejscach, w których codziennie się bywa, przez które się przejeżdża, albo w których ma się wielu znajomych. Wydaje mi się jednak, że nie jest to literatura dorównująca Danowi Brownowi, a i tego, choć mam miłe wspomnienia z czytania „Kodu” podczas pobytu w Paryżu, na najwyższej półce w księgarniach bym nie postawił.
Ale wydaje mi się, że od irańskiego wymiaru sprawiedliwości, mimo wszystko, można się czegoś nauczyć. Trzeba czerpać z wszystkich możliwych źródeł…

Wycieczka przedszkolaków

Ruchliwy węzeł drogowy Stella-Sawickiego, Kraków. Dwupoziomowe skrzyżowanie, wydzielony przejazd dla tramwajów, po kilka pasów ruchu w każdym kierunku. Rozkosznie nieuporządkowana grupa około trzydziestu maluchów, poganiana przez trzy panie wychowawczynie, wchodzi na jezdnię na czerwonym świetle. Zdumieni kierowcy patrzą z niedowierzeniam, jak część dzieci na pasach, część gdzieś w pobliżu, niekoniecznie równolegle do tych pasów, przemieszcza się krokiem a to swawolnym, a to roztargnionym, a to frywolnie zaczepnym, w kierunku Osiedla II Pułku Lotniczego.
Po przejściu przez jezdnię następuje wyraźna reorganizacja szyku. Na środku skweru, w zacisznym, pełnym zieleni miejscu przy stole do tenisa stołowego i ławeczkach, dwie z pań nerwowo doprowadzają dzieci do porządku, ustawiają je w pary, liczą. Od razu przychodzi mi do głowy, że po ryzykownej przeprawie przez ulicę sprawdzają, ilu szkrabom udało się dotrzeć na drugą stronę, a ile poległo po drodze.
Ale nie, okazuje się, że tylko ja mam takie makabryczne wyobrażenia i jestem pesymistą. Dwie z pań po prostu ustawiają dzieci w pary, by trzecia z nich miała czas na zakup papierosów w kiosku.

Mundurki czy stroje ludowe?

W ostatnich dniach kilkakrotnie przyszło mi zaparkować w sprawach służbowych przed jednym z nowohuckich techników, a następnie spędzić kilka godzin w budynku szkoły. Wizyty te zainspirowały mnie po raz kolejny do rozważań nad umundurowaniem uczniów, gdyż udało mi się zaobserwować spontaniczną, oddolną modę wśród uczniów na tak zwany strój jednolity.
Na szkolnym parkingu obok mnie parkowali w swoich co najmniej paroletnich, ale odszykowanych beemkach i audicach uczniowie technikum, którzy nie starali się w żaden sposób ukryć z paleniem papierosów i dość swobodnie dobierali słownictwo. W barze na skwerze przed szkołą sprzedaje się szybkie dania w tak niestandardowych rozmiarach, że chyba nieprzypadkowo większość z tych panów miała ramiona zdecydowanie szersze niż moje uda, ramiona nieproporcjonalnie potężne szczególnie w zestawieniu z ich wygolonymi głowami. Gigantyczne zapiekanki, hamburgery i cheeseburgery to jeszcze nic, specjalnością zakładu jest knysz – pokaźny, okrągły chlebek wypełniony mięsem i sałatkami. Ramiona i łydki panów zdobiły misterne tatuaże, a z ich niechcący podsłuchanych rozmów domyśliłem się, że są uczniami technikum mechanicznego (kierunek jakże bliski mojemu sercu) o wszechstronnych zainteresowaniach (samochody, sport, seks i siłownia) i z perspektywami na przyszłość (są rozrywani na rynku pracy, nie tylko w kraju).
Poczułem w gruncie rzeczy sympatię do tych nieznanych mi bliżej panów mechaników, tym bardziej że sam niedawno wypuściłem spod skrzydeł tak zacną klasę Technikum Mechanicznego. Niezwykle sympatyczny widok: grupa rdzennych mieszkańców Nowej Huty w strojach ludowych (dresach) beztrosko się relaksuje przed swoją ukochaną szkołą na kilka dni przed rozdaniem świadectw.

Ten wpis to odgrzewany kotlet sprzed siedmiu lat, a tu znowu czerwiec i ja dalej siedzę koło budki z knyszami.

Prorok podatkowy

Na osiedlu II Pułku Lotniczego w Nowej Hucie działa firma świadcząca usługi z jednej strony zupełnie przyziemne i takie, na które zapotrzebowanie wczesną wiosną jest naprawdę duże, a jednocześnie zupełnie niespotykane, magiczne. Bo że można oferować ludziom pomoc w wypełnianiu rocznego zeznania podatkowego PIT-36 czy PIT-37, to się da zrozumieć.
Ale że nieopodal legendarnego pasa startowego lotniska w Czyżynach ktoś od dwudziestu lat pomaga rozliczyć podatki za rok 2013, to już czysta magia. Skąd dwadzieścia lat temu nasz prorok wiedział, ile zarobią jego klienci w odległej przyszłości?
Co jeszcze bardziej mnie intryguje, to pytanie o reakcję urzędu skarbowego na zeznanie za rok 2013 złożone przed dwudziestu laty.

Daniel Troskliwy

Daniel rzadko przychodzi na zajęcia, ale nic w tym dziwnego, ma wiele innych spraw na głowie. To podobno dusza, nie człowiek. Koledzy z klasy mówią, że Daniel troszczy się o każdego – o obcych i o znajomych, o młodych i starych. Myśli o każdym bez wyjątku i każdemu pragnie pomóc.
Podobno wystarczy do niego podejść na mieście, a od razu – z groźną miną – pyta:
– Masz problem?
A do niektórych to nawet sam podchodzi…

Wakacje nad zalewem

Jakże uspokajająco i relaksująco działa w środku lipca widok na wodę, wyspę, łabędzie. Trzeba tylko skupić w kadrze to, co warto, a ignorować to, co poza nim. Należy przyjąć odpowiednią perspektywę, a nie patrzeć na to, co niepotrzebnie psuje wrażenia. Tak samo jak w życiu w ogóle. Koncentrować się na tym, co daje satysfakcję i radość, a wynagrodzi to nam wszystkie smutki i żale.
Dla niewtajemniczonych, na zdjęciu zalew w samym środku Nowej Huty, w połowie drogi między Placem Centralnym a Centrum Administracyjnym HTS. Ziemia się trzęsie, gdy po torowisku obok przejeżdżają tramwaje. Wielu ludzi spędza tu w okolicy miłe chwile, niekoniecznie na wczasach. Niektórzy nawet w pracy mają piękny widok przez okno.

Od serca

Najpierw było gorąco jak w najżarliwszym związku. Potem na niebie nad Czyżynami pokazało się wielkie serce, a przechodnie zatrzymywali się i robili mu zdjęcia. A następnie lunęło, sypnęło gradem, trzaskały pioruny… Jak w życiu.



Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi ,

Komunizm na Garncarskiej


Czy na tym zdjęciu, poza budzącym niemiłe wspomnienia wielu mieszkańców Krakowa bezpośrednim sąsiedztwem Instytutu Onkologii, jest coś niepokojącego? Okazuje się, że traktując dosłownie znowelizowany kodeks karny, można by się czegoś doszukać.
Historia niczego nas nie uczy i wydaje mi się, że popełnianie błędów naszych ojców i dziadków przez nas i naszych potomków jest nieuniknione. Doszedłem do tego pesymistycznego wniosku podczas spaceru ulicą Garncarską, mając w pamięci rozwiązania legislacyjne, które uznają za przestępstwo propagowanie symboli ustrojów totalitarnych, w tym faszyzmu i komunizmu. Pomysłodawcom ustawy przyświecał pewnie szczytny cel, ale gdy zastanowić się nad tym głębiej, egzekwowanie tego prawa jest dość kłopotliwe, interpretacja czynów podlegających karaniu raczej niejednoznaczna, a w dodatku mechanizm kreowania rzeczywistości pozytywnej w gruncie rzeczy dziurawy. Gdzie, na przykład, zaczyna się propagowanie komunizmu i co zrobić z tymi, którzy robią to nieświadomie? Na przykład na happeningach młodych zwolenników Prawa i Sprawiedliwości śpiewano ostatnio sztandarowe przeboje lewackiego (piszę to z całą sympatią, bo bardzo go szanuję) piosenkarza, Johna Lennona, który zresztą pewnie przewracałby się w grobie, gdyby wiedział, jak w politycznym dyskursie wypacza się jego ideologię. Lennon był artystą zaangażowanym politycznie w niespotykany w swoich czasach sposób, ale miał radykalne poglądy internacjonalistyczne, antyreligijne, pacyfistyczne i liberalne obyczajowo, nijak nie przystające do poglądów Jarosława Kaczyńskiego. Zgadzam się, że absurdalne jest śpiewanie przez zwolenników PiS-u „Give Peace a Chance”, ale tym bardziej bez sensu byłoby oskarżanie ich w związku z tym o propagowanie komunizmu.
Przyjrzyjmy się bliżej jednemu z szyldów na poprzednim zdjęciu.


Na ile student pijący piwo w lokalu o socrealistycznym wystroju narusza prawo i propaguje komunizm? A na ile prowadzenie takiego klubu stanowi pochwałę komunizmu?
Albo czym jest działalność gospodarcza młodych mieszkańców Nowej Huty, którzy próbują przyciągnąć do swojej dzielnicy turystów zwiedzających Kraków i urządzają im wzbogacone o szereg atrakcji przejażdżki trabantem po tym unikatowym w skali europejskiej socjalistycznym mieście? To propagowanie komunizmu czy lekcja historii?

Z drugiej strony czy ma być całkowicie bezkarne głoszenie przez współczesnych polityków i politykierów poglądów zbieżnych z tymi głoszonymi w systemach totalitarnych, jeśli tylko w miejsce słowa „komunizm” czy „socjalizm” co chwilę mówią o Polsce, Ojczyźnie czy patriotyźmie, a zamiast na Adolfa Hitlera czy Józefa Stalina powołują się co kilka zdań na Wielki Niekwestionowany Autorytet w rodzaju Papieża Polaka czy jakiejś będącej przedmiotem kultu religijnego osoby – postaci historycznej bądź bóstwa? Można aktywnie szerzyć antysemityzm, ksenofobię czy inne rodzaje nienawiści, jeśli tylko uniemożliwi się krytykę takiej postawy poprzez wypowiedź za pośrednictwem medium niepodlegającego krytyce, czego dobrym przykładem wydają się szopki bożonarodzeniowe w kościele św. Brygidy w Gdańsku?
Niełatwo zapobiec powtórzeniu się wielkich historycznych tragedii, jakie dotknęły ludzkość pod szyldem faszyzmu czy komunizmu. Ale zadaniem historii jest nie tylko ostrzec przyszłe pokolenia przed osobami odwołującymi się bezpośrednio do ideologii, które nas już skrzywdziły, ale także przed totalitaryzmami pod każdym możliwym szyldem, które kiedyś mogą powrócić w zupełnie nowym wcieleniu.

Trafny wybór

Pozory mylą. Kto by na przykład powiedział, że powyższe zdjęcie przedstawia nie smutną socrealistyczną architekturę Nowej Huty, ale lokal gastronomiczny, w którym można zjeść najlepsze żarcie na świecie. Wiele lat temu mój przyjaciel Piotr pokazał mi bar orientalny Hong Ho na skwerze Osiedla Szklane Domy i od tamtej pory nie mogę się oprzeć pokusie, by czasem tam zajrzeć na zupę pekińską i kurczaka po wietnamsku.
Tak jak kocham Nową Hutę i uważam, że – co by nie mówić – jest to miasto przemyślane, z rozmachem zaplanowane, pełne zieleni, spokoju, funkcjonalne pod każdym względem, tak w tym maleńkim pawilonie czuję się tak, jak na pewno bym się nie poczuł w najbardziej ekskluzywnej restauracji na Grodzkiej, Krakowskim Przedmieściu czy Polach Elizejskich.
I choćby mi ktoś powiedział, że w karcie dań są błędy ortograficzne albo że szyba od frontu jest potłuczona, i tak pewnie zajrzę na Szklane Domy w przyszłym tygodniu. Nic mnie nie zrazi. Ani insynuacje, że skośnooki kucharz rzekomo palił papierosa nad patelnią, ani że do pani Anity przyszła koleżanka, która głośno przeklinała, ani nic. Czasami mnie lekko przeraża myśl, ile lat może mieć ta urocza Azjatka, która obecnie wygląda na lat osiemnaście, a obsługiwała mnie już ładnych parę lat temu, ale widocznie taka jej uroda, że nie zestarzeje się nigdy.
Kuchnia z Osiedla Szklane Domy rozpieściła moje podniebienie tak bardzo, że kiedyś w bardzo drogiej chińskiej restauracji w innym mieście poprosiłem kelnera o zabranie ze stołu całego obiadu, jaki mi przyniósł. Wywołałem tym konsternację i do mojego stolika przyszedł nawet szef kuchni, zdziwiony moją reklamacją. Cóż, restauracja owa dzisiaj już nie istnieje, tymczasem bar Hong Ho w Nowej Hucie ma się dobrze, chociaż najdroższe dania w karcie kosztują kilkanaście złotych. Obecnie remontowany jest chodnik i pobocze przy samym barze, więc jeśli ktoś nie ma ochoty obserwować pracującej koparki przez okno, może lepiej zamówić coś telefonicznie – dostawa przy zamówieniach powyżej dwudziestu złotych na terenie całej Nowej Huty gratis – telefon 0607297517.
Piotr – mój przyjaciel, który wtajemniczył mnie w istnienie tego cudownego lokalu – żeni się w przyszłym roku w czerwcu. Jestem pewien, że dokonuje tym samym równie trafnego wyboru, jakiego dokonał przed laty w kwestiach kulinarnych.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi