Mundurki czy stroje ludowe?

W ostatnich dniach kilkakrotnie przyszło mi zaparkować w sprawach służbowych przed jednym z nowohuckich techników, a następnie spędzić kilka godzin w budynku szkoły. Wizyty te zainspirowały mnie po raz kolejny do rozważań nad umundurowaniem uczniów, gdyż udało mi się zaobserwować spontaniczną, oddolną modę wśród uczniów na tak zwany strój jednolity.
Na szkolnym parkingu obok mnie parkowali w swoich co najmniej paroletnich, ale odszykowanych beemkach i audicach uczniowie technikum, którzy nie starali się w żaden sposób ukryć z paleniem papierosów i dość swobodnie dobierali słownictwo. W barze na skwerze przed szkołą sprzedaje się szybkie dania w tak niestandardowych rozmiarach, że chyba nieprzypadkowo większość z tych panów miała ramiona zdecydowanie szersze niż moje uda, ramiona nieproporcjonalnie potężne szczególnie w zestawieniu z ich wygolonymi głowami. Gigantyczne zapiekanki, hamburgery i cheeseburgery to jeszcze nic, specjalnością zakładu jest knysz – pokaźny, okrągły chlebek wypełniony mięsem i sałatkami. Ramiona i łydki panów zdobiły misterne tatuaże, a z ich niechcący podsłuchanych rozmów domyśliłem się, że są uczniami technikum mechanicznego (kierunek jakże bliski mojemu sercu) o wszechstronnych zainteresowaniach (samochody, sport, seks i siłownia) i z perspektywami na przyszłość (są rozrywani na rynku pracy, nie tylko w kraju).
Poczułem w gruncie rzeczy sympatię do tych nieznanych mi bliżej panów mechaników, tym bardziej że sam niedawno wypuściłem spod skrzydeł tak zacną klasę Technikum Mechanicznego. Niezwykle sympatyczny widok: grupa rdzennych mieszkańców Nowej Huty w strojach ludowych (dresach) beztrosko się relaksuje przed swoją ukochaną szkołą na kilka dni przed rozdaniem świadectw.

Ten wpis to odgrzewany kotlet sprzed siedmiu lat, a tu znowu czerwiec i ja dalej siedzę koło budki z knyszami.