Przesłanie

Jedno z najważniejszych przesłań dzisiejszych czasów.
Od jakiegoś czasu dostępne publicznie w centrum Warszawy.

DSC_0010

Trend

Obserwowanie trendów popularności różnych tematów i hashtagów na Twitterze potrafi wywołać uśmiech na twarzy.

churchtrend

Jak widać, wzmożona aktywność kościoła katolickiego na politycznej scenie w Polsce przynosi skutki.

Trybuna Ludu

Wiecie, co mają ze sobą wspólnego poniższe profile z Twittera? Tak, to osoby, które obserwuje Prezydent Andrzej Duda.

Prezydent śledzi łącznie wpisy 777 osób. Czytanie ich przemyśleń musi mu codziennie zabierać sporo czasu. Nareszcie mamy władzę, która wsłuchuje się w głos ludu. Prawdziwego ludu.

Wyznawcy

Nie wziąłem wolnego z pracy, by przyjąć księdza po kolędzie. Okazuje się, że nie obędzie się bez konsekwencji, o czym informuje mnie Twitter w powiadomieniach.

To, co mnie dodatkowo bawi w tej sytuacji, to fakt, że „obserwujący” po angielsku to „followers”, a „followers” po polsku, w pozatwitterowym kontekście, to „wyznawcy”.
Bóg został moim wyznawcą?

Fremde Sprachen

Wer fremde Sprachen nicht kennt, weiß nichts von seiner eigenen (Kto nie zna obcych języków, nie ma pojęcia o swoim własnym).

To jeden z najsłynniejszych cytatów z wielkiego niemieckiego mistrza. Johann Wolfgang Goethe jest także osobą, której przypisuje się autorstwo jeszcze ciekawszego stwierdzenia o znajomości języków:

Je mehr Sprachen du sprichst, desto mehr bist du Mensch (Im większą liczbą języków władasz, tym bardziej jesteś człowiekiem).

Ten drugi cytat, dużo adekwatniejszy na potrzeby tego wpisu, funkcjonuje też w nieco innej formie:

Wie viele Sprachen du sprichst, sooft mal bist du Mensch.

Niektórzy przypisują te słowa byłemu czeskiemu prezydentowi Tomasowi Masarykowi, niektórzy twierdzą, że to słowackie przysłowie. Mniejsza o to. Słowa te wyrażają niepodważalną prawdę.
Podobnie jak słowa Ernsta Moritza Arndta:

Wer seine Sprache nicht achtet und liebt, kann auch sein Volk nicht achten und lieben (Kto nie szanuje i nie kocha swego języka, ten nie uszanuje i nie pokocha swojego narodu).

I to by było na tyle. Tyle mojego komentarza do ciekawego artykułu Romana Giertycha adresowanego do konserwatystów, a odsłaniającego kulisy władzy Jarosława Kaczyńskiego w latach 2005-2007 i jej upadku.
W artykule tym pisze Giertych:

Ktoś, kto nie zna żadnego języka obcego, nie jest w stanie zrozumieć świata poza Polską.

Nie przypuszczałem kilka lat temu, że będę polecał teksty, których autorem jest mecenas Giertych.

Obiecanki, cacanki, a wyborcy radość

Postanowiłem altruistycznie wybudować dziesięć milionów nowych willi dla polskich rodzin, spłacić cały polski dług publiczny, załatać dziurę budżetową i zapewnić wszystkim Polakom darmową edukację (do doktoratu włącznie), kompleksową ochronę zdrowia, w tym sfinansować wszystkie operacje plastyczne każdemu, kto tylko zechce. Zbuduję czterdzieści tysięcy kilometrów nowych autostrad do końca przyszłego roku i będę wypłacał 10.000 euro becikowego na każde pierwsze, a 25.000 euro na każde następne dziecko.
Polska będzie krajem ludzi szczęśliwych i żyjących w dobrobycie. Doprowadzę do tego wszystkiego w bardzo prosty sposób i wymaga to stosunkowo niewielkich nakładów ze strony państwa.
Otóż kilka razy w tygodniu, a bywa że parę razy na dzień, dostaję maila informującego mnie o tym, że setki milionów dolarów, tony złota lub luksusowe nieruchomości w egzotycznych miejscach świata czekają tylko na to, bym je zagarnął ręką. Zwykle polega to na tym, że przed paru laty w jakimś tajemniczym wypadku samochodowym lub tragedii lotniczej zginął gdzieś jakiś zupełnie mi nieznany człowiek noszący przypadkowo moje nazwisko. Wraz z nim zginęła oczywiście cała jego rodzina: żona, dwójka dzieci, a bywa że nawet brat z bratową. Tragicznie zmarły człowiek był naturalnie niezmiernie bogaty i zostawił po sobie olbrzymi spadek, ale – mimo długich poszukiwań – nie udaje się znaleźć żadnego spadkobiercy i w związku z tym cały majątek ma ulec przepadkowi na rzecz skarbu jakiegoś państwa o mało znanej nazwie. Życzliwy urzędnik banku, w którym zmarły pozostawił swoje miliardy, albo adwokat poszukujący spadkobierców, przerażony perspektywą zaprzepaszczenia wyników swojej długiej pracy, odnajduje przez internet mnie i proponuje mi bardzo uczciwy, wyjątkowo korzystny i całkowicie legalny układ. Przygotowane zostaną wszystkie dokumenty, ja odziedziczę przytłaczającą większość majątku, a ten poczciwy urzędnik zadowoli się ochłapami, które inaczej – bez mojej pomocy – utraciłby, bo też by przepadły.
Jako niezwykle szczęśliwy człowiek nigdy nie korzystam z tych ofert i nie odpowiadam na nie, bo przecież pieniądze szczęścia nie dają. Skoro jednak ojczyzna w potrzebie, jest moim patriotycznym obowiązkiem podzielić się ze współobywatelami i zaspokoić ich potrzeby. Dzięki mnie Polacy mają szansę żyć w komforcie i poczuciu bezpieczeństwa.
Myślę, że w ciągu kilku lat mógłbym wyprowadzić naszą ojczyznę na prostą. Będę potrzebował pełni władzy, nieograniczonych możliwości komunikowania się ze światem i podróżowania. Państwo powinno mi zagwarantować mieszkanie w reprezentacyjnym pałacu, w którym będę mógł godnie przyjmować zagranicznych gości pomagających mi w uzyskaniu spadku, będę musiał otrzymać kolumnę samochodów służbowych i ochronę porównywalną z prezydencką (będę przecież człowiekiem numer jeden w państwie). Przy tej ilości spraw do obsłużenia (nawet kilka maili tygodniowo urasta przecież w końcu do olbrzymiej ilości spraw, które zapewne będą się przeciągały) będę potrzebował kancelarii zatrudniającej około stu osób. By na bieżąco weryfikować wszystkie zgłoszenia o spadkach, będę podróżować na koszt państwa do wszystkich tych egzotycznych miejsc, w których wydarzyły się tragiczne wypadki, a także odwiedzać siedziby wszystkich tych banków, z których spływa korespondencja.
Każdy przyjęty spadek będę następnie przekazywał skarbowi państwa i polskim obywatelom, do podziału środków wykorzystując instytut mojego imienia, w którym zatrudnię wszystkich moich znajomych oraz czytelników mojego bloga (tylko oni będą umieli zgodnie z moimi przekonaniami rozparcelować pieniądze).
Jeśli po pięciu latach mojego telefonowania, podróżowania i bankietowania na koszt skarbu państwa okaże się, że państwo polskie nie skorzystało na moich darowiznach więcej, niż na mnie wydało, podam się do dymisji i odejdę na dożywotnią emeryturę w symbolicznej wysokości trzech średnich krajowych, a winą za niepowodzenie mojej misji obarczę systemy przeciwspamowe polskich portali internetowych.


DR JOSEPH WALTER
DIRECTOR OF FINANCE
AUDITING AND ACCOUNTING UNIT,
CEMAC BANK OF AFRICA,
COTONOU-BENIN REPBLIC.
CELL PHONE:+229-93-680617

ATTN: PLEASE

I AM DR JOSEPH WALTER , A BANKER BY PROFESSION AND CURRENTLY A DIRECTOR WITH CEMAC BANK OF AFRICA COTONOU BENIN REPUBLIC BRANCH. I GET YOUR NAME AND ADDRESS IN MY SEARCH FOR A REPUTABLE AND RELIABLE PERSON TO HELP ME CLAIM
THE SUM OF UD$15 MILLION UNITED STATES DOLLARS DEPOSITED IN OUR BANK BY ONE OF OUR CUSTOMER WHO DIE WITH THE WIFE AND TWO CHILDREN ON THE 21ST DAY OF APRIL 2004 IN A CAR CLASH ALONG NOVESSEL ROAD. SINCE HIS DEATH NO
ONE HAS COME UPAS HIS NEXT OF KIN AND ALL OUR EFFORTS TO LOCATE ANY MEMBER OF HIS IMMEDIATE FAMILY HAS PROVE ABORTIVE THAT WAS WHY I DECIDED TO SEE IF I CAN GET ANYBODY WHO HAS THE SAME LAST NAME WITH HIM VIA INTERNET PREFERABLY SOME ONE OF THE SAME NATIONALITY WITH HIM WHICH I BELIEVE YOU HAVE ALL THE QUALITIES WE NEED. WHY I AM CONTACTING YOU IS PRESENT YOU TO OUR BANK AS THE NEXT OF KIN TO OUR DECEASED CUSTOMER
HE WAS A DRILLING CONTRACTOR WITH SOME OIL COMPANIES HERE IN WEST AFRICA,BECAUSE YOU HAVE THE SAME LAST NAME WITH HIM. SO IT WILL BE MORE ACCEPTABLE AND WISER TO PRESENT YOU THROUGH PAPER WORK TO THE BANK FOR THE CLAIM OF THE TOTAL FUND. I WILL GIVE YOU ALL THE NECESSARY REQUIREMENTS THAT THE BANK MAY REQUEST FROM YOU AND I FOLLOW UP THE TRANSFER OF THE FUND INTO YOUR A/C AS AN INSIDER. IT WILL INTEREST YOU TO KNOW THAT I AND MY PARTNERS HAS BEEN KEEPING OUR EYES ON THIS FUNDS AND HAS PUT THE ACCOUNT BLINDAND COVERED TO THE PUBLIC BY KEEPING THE ACCOUNT DORMANT TO ENABLE OUR PLANS FOR THE FUNDS TO COME THROUGH AND THIS IS THE TIME AND WE ARE HAPPY TO LOCATE YOU FOR THE PERFECTION OF THE TRANSFER OF THE FUND INTO YOUR NOMINATED BANK A/C TO BE GIVEN. AS SOON AS I GET YOUR POSITIVE RESPONSE I WILL UPDATE YOU ABOUT THE MODE OF DISBURSEMENT AND WE WILL ALSO NEED TO KNOW ABOUT INVESTING IN YOUR COUNTRY AS A WAY TO OF HELPING YOU PEOPLE WHO SUPPOSE ARE THE ORIGINAL OWNERS OF THIS FUNDS .
LOOKING FORWARD TO YOUR URGENT RESPONSE BY UPDATING ME WITH YOUR DIRECT
TELEPHONE AND FAX NUMBER FOR EASY COMMUNICATION.
YOURS SPECIALLY
DR JOSEPH WALTER
PLEASE IS VERY URGENT REPLY

Ten wpis to odgrzewany kotlet sprzed dziewięciu lat. W polskiej polityce, jak się okazuje, niewiele się przez te lata zmieniło. Za to systemy poczty elektronicznej lepiej sobie radzą z nigeryjskim spamem.

Zwycięstwo z Irlandią

Wszystkim, którzy się zastanawiają, czy Polska wygra dzisiaj z Irlandią (albo przynajmniej zremisuje 0:0 lub 1:1) i awansuje do finałów Euro, muszę dodać otuchy i pokazać, że na krakowskim Twitterze dzisiaj już ktoś z Irlandią wygrał, a jest to… Harry Potter. Od dziś jedna z ogólnopolskich telewizji co niedziela przypominać będzie kolejną część sagi o nastoletnim czarodzieju i hashtag #HarryPotter od wielu godzin jest na pierwszym miejscu.
Mecz wprawdzie jest na drugim miejscu, ale najciekawsze są moim zdaniem miejsca trzecie i czwarte. Myślałem w pierwszej chwili, że to jakaś pomyłka systemowa albo że krakowscy użytkownicy „ćwierkacza” nie mają żadnych tematów poza tymi dwoma pierwszymi i na dalszych miejscach są już trendy globalne, nie lokalne. Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem, że setki Krakowian faktycznie piszą o „Narodowym Dniu Coming Outu” i o rugby. Ciekawe, świat się chyba faktycznie kurczy…

Wyborcza netykieta

W internecie jestem od 20 lat. Pamiętam, że kiedyś było to bardzo szlachetne miejsce, gdzie licealista, student i profesor uniwersytetu dyskutowali razem, wymieniali poglądy, doradzali sobie wzajemnie w rozmaitych sprawach, od technicznych zagadnień związanych z obsługą komputera, praniem, gotowaniem czy regulacją instalacji LPG w aucie, poprzez kwestie naukowe, społeczne czy polityczne, a na niezwykle intymnych zagadnieniach kończąc. Wszyscy byli ze sobą na „ty”, nikt nie był autorytetem tylko dlatego, że jest starszy, wyższy, jest „bardziej” Polakiem czy katolikiem niż inni. Każdy cieszył się wówczas szacunkiem wszystkich innych, nikt się nie wstydził zadać pytania w obawie o ujawnienie swojej ignorancji. Panowała swoista cyfrowa wspólnota.
Z czasem internet przestał być tak elitarny. Im więcej nas wchodziło do internetu, tym łatwiej było się nim rozczarować. Jak to powiedział genialny polski pisarz Stanisław Lem: „Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.”
Moim pierwszym wielkim rozczarowaniem internetem był szturm sieciowych wandali i barbarzyńców na … Naszą Klasę. Idiotyczna fascynacja tym portalem i bezmiar żenującej głupoty, jaka się tam wylała, spowodowały u mnie odruch obronny w postaci usunięcia konta, gdy liczba kontaktów osiągnęła 79. Kilka lat później barbarzyńcy zaatakowali Facebook, na którym wytrzymałem o wiele dłużej, bo skasowałem konto mając 1948 znajomych. Infantylność zachowań użytkowników tych sieci społecznościowych, wytrwałość w używaniu funkcji, których się całkowicie nie rozumie i nie potrafi konfigurować, lekceważący stosunek do regulaminu portalu, beztroska swoboda w obnażaniu swoich słabości, grzeszków i występków, a przy okazji danych osobowych, były jednak niczym w porównaniu z tym, co przez cały internet – od sieci społecznościowych, poprzez komentarze na forach i portalach związanych z wszelkiego rodzaju mediami (prasą, radiem, telewizją), po dziennikarstwo internetowe mniej i bardziej niezależne, w mniejszym lub większym stopniu zorganizowane – przewala się w ostatnim czasie.
Od pewnego czasu internetową normą stało się niestety cieszenie się z czyjejś śmierci albo życzenie komuś, by umarł. Nie przebiera się w słowach – ludzie są wysyłani do gazu, każe im się zdychać, nazywa się śmierdzielami, sierściuchami. Oskarża się ich bezpodstawnie o wszelkie możliwe występki, a gdy nawet w sposób oczywisty okaże się, że na oskarżenia niczym sobie nie zasłużyli, nikt ich nie przeprasza.
Muszę się ugryźć w język, by nie napisać, że przywykłem już do gróźb, że ktoś mi otworzy parasol w du*** albo że mam sp***dalać z Polski, bo tu nie ma miejsca dla Żydów. W minionym miesiącu obrzucili mnie już obelgami zwolennicy prawie każdej możliwej partii politycznej startującej w wyborach do parlamentu, zarówno po lewej jak po prawej stronie, ksiądz katolicki, któremu nie spodobał się mój liberalizm, gej, któremu nie spodobał się mój konserwatyzm. Anonimowy czytelnik przysłał mi prywatną wiadomość, w której oskarżył mnie o to, że podejmuję dyskusje z kimś, kogo jego zdaniem należy eksterminować.
Tak prowadzony dyskurs – w internecie i w realu – donikąd nie prowadzi. W kampanii wyborczej, zamiast rozmawiać o tym, co można i należy zrobić, kandydaci straszą nas tym, czego się boimy, nawet jeśli tego nie rozumiemy, i odnoszą się do naszych najbardziej prymitywnych instynktów. Stereotypy z internetowych memów, nawet jeśli nie mają nic wspólnego z rzetelną wiedzą, przenikają do naszej świadomości tak głęboko, że nie umiemy odróżnić ich od faktów.
To jest równia pochyła i trzeba z niej – moim skromnym zdaniem – jak najszybciej uciekać, póki się jeszcze da. Dlatego z radością odnotowałem inicjatywę wybierambezhejtu.pl i wsparłem ją swoim podpisem. Dekalog Dobrych Wyborów przypomina mi tę netykietę internetu lat dziewięćdziesiątych, do której przestrzegania przynajmniej się poczuwaliśmy, nawet jeśli nie zawsze nam wychodziło. Na stronie kampanii polecam filmy z wypowiedziami Michała Rusinka i Agnieszki Holland, a w całym internecie zachęcam do stosowania zasad promowanych przez kampanię. I może przesadzam, ale marzy mi się, byśmy byli dla siebie lepsi nie tylko w internecie.

Google dla uchodźców

Jeśli nie używacie przeglądarki Google Chrome, pewnie nie wyświetlił Wam się dyskretny, ale przejmujący komunikat, zachęcający do finansowego wsparcia organizacji pomagających uchodźcom.
Ci, którzy używają Chrome’a, otrzymują od Google propozycję nie do odrzucenia. Google podwaja każdą darowiznę. Gdy zajrzałem tam rano, mieli 20 milionów złotych. Teraz mają 34 miliony.
Póki co, nie podarowałem za pośrednictwem Google nic, ale zapisałem się do Amnesty International i opłaciłem składkę członkowską. A teraz trzeba zakasać rękawy.