Kolejna wieczerza

Wyjątkowo wzruszyło mnie to zdjęcie. Mogłem już takich zdjęć dostać wiele, ale to w sumie jest pierwsze. Dla mnie wygląda jak „Ostatnia wieczerza”  Leonarda da Vinci, tylko jadła i trunków brak, za co Marcina serdecznie przepraszam. Zgadza się, tu zawaliłem. Wybacz.

Przy okazji pozwalam sobie zaprosić wszystkich na imprezę organizowaną przez nasze koło naukowe 4 grudnia w Sali Konferencyjno – Wystawowej „Kotłownia” Politechniki Krakowskiej. Tym razem będzie strawa duchowa, ale będzie też to i owo dla ciała.

ITAD (IT Academic Day) Politechniki Krakowskiej odbywa się już po raz dziesiąty, to jubileuszowa edycja. Aż dziwne, że nadal mieścimy się w Kotłowni… Kto wie, może za rok konieczny będzie powrót do Muzeum Lotnictwa, w którym ta cykliczna impreza odbywała się przed laty…

Don’t let him flat-line

Nauczyłem się nowego słowa, a przy okazji najadłem się wstydu. Wzornictwo przemysłowe, wiedząc, że mam (jakże przemiłe i inspirujące) problemy z tymi skurczybykami z trzeciego semestru informatyki stosowanej, postanowiło mnie niedawno wspomóc i podpowiedziało mi, czym ich zaskoczę.

Niszowe użycie biss w kontekstach komputerowych, wspomniane przez Urban Dictionary, to nic. Z jednej strony to accidentally email an unintended large group of people instead of replying to a single recipient, z drugiej – akronim oznaczający because I said so.

Kolokwialne bibble-babble, czyli po polsku gadka-szmatka, to też nic aż tak imponującego.

Ale gdy mi wzornictwo rzuciło zdaniem Don’t let him flat-line, wyrwanym z kontekstu, nie mogłem jakoś skojarzyć, co mógłby oznaczać taki krótki, złożony z samych prostych wyrazów komunikat. Dopiero gdy mi powiedzieli, że to żargon medyczny podpatrzony w serialu House, M. D. (każdy odcinek tego serialu oglądałem przynajmniej ze trzy razy), coś mi zaczęło świtać w głowie.

Tymczasem na pierwszym i na drugim roku informatyki stosowanej, gdy w ramach ciekawostki rzuciłem w nich tym zdaniem, popatrzyli na mnie zdziwieni i spytali, co w tym takiego szczególnego. Jakub z II roku z niedowierzaniem uznał, że chyba sobie z nich żartuję, pytając o coś tak oczywistego, a następnie, płynną angielszczyzną, używając słów takich jak cardiac monitor, pulse, heart rhythm, life functions i parameters, wyjaśnił etymologię tego całego flat-line, które dla mnie, wyrwane z kontekstu, stanowiło zagadkę.

Studenci niestacjonarni z Wydziału Inżynierii Elektrycznej i Komputerowej (też informatycy) napisali w ankietach o mnie straszliwą opinię, iż – zamiast rozmawiać z nimi na zajęciach o informatyce – rozmawiam z nimi o życiu. No tak, teraz już wszystko wiadomo. Rozmawiam o czymś tak przyziemnym, jak o życiu, bo czym więcej miałbym coś do powiedzenia wobec takich geniuszy? Ja po prostu za głupi jestem.

Bliskie spotkania trzeciego stopnia

Są takie spotkania, których nie sposób wyrzucić z pamięci. Są takie grupy studentów, obcowanie z którymi jest największym zaszczytem, a zarazem wyzwaniem i lekcją pokory. Close Encounters of the Third Kind, film z mojego dzieciństwa (miałem pięć lat), zarobił nieco ponad 300 milionów dolarów. Moje spotkania z II rokiem niestacjonarnych studiów informatyki na Wydziale Inżynierii Elektrycznej i Komputerowej oraz z poziomem C1 na I roku studiów stacjonarnych informatyki na Wydziale Mechanicznym to coś, czego nie oddałbym nawet za wielokrotność tej sumy.
Mam takie dwie grupy w tym roku, z zajęć z którymi wychodzę zawsze uciorany mentalnie, jakby mnie ktoś przegonił przez intelektualny poligon, a jednocześnie czuję się uskrzydlony, mądrzejszy, zainspirowany, a moje życie – przynajmniej chwilowo – wydaje się nabierać niesamowitego sensu. Janina mówi, że to Bóg uznał, że zasłużyłem sobie na takich studentów w tym roku. Ja jakoś w bogów nie wierzę, a – poza tym – nigdy nie będę na tyle zarozumiały, by powiedzieć, że na zajęcia z tymi studentami czymkolwiek sobie zasłużyłem. Prawda jest taka, że ja się od nich uczę o wiele więcej, niż oni mogliby się nauczyć ode mnie.
W uznaniu wyższości studentów dziennych z tej wspomnianej grupy nade mną, od kilku tygodni próbuję co tydzień czymś ich zaskoczyć podczas SCRUM-podobnego posiedzenia na początku czterogodzinnych zajęć. Chwalimy się wszyscy, w tym ja, czego się nauczyliśmy czy też dowiedzieliśmy w minionym tygodniu. Oni zaskakują mnie nieustannie, mnie nigdy dotąd nie udało im się sprzedać czegoś, co byłoby dla nich wszystkim zaskoczeniem.
Mój kolega nauczyciel straszy pewnym podręcznikiem, że jest trudny, odradza korzystanie z niego nawet na studiach trzeciego stopnia, oni rozwiązują w nim wszystkie ćwiczenia podsumowujące nie zaglądając do środka rozdziału. Rozumienie ze słuchu rozwiązują nie słuchając nagrania, rozumienie tekstu czytanego nie patrząc w tekst. W niektórych rozdziałach zauważają wręcz intelektualne niedociągnięcia autora podręcznika, który pyta o rzeczy oczywiste, albo pyta o coś, czego sam nie rozumie. W każdym, naprawdę każdym rozdziale znajdują kilkanaście błędów ortograficznych, językowych, rzeczowych, a jest to drogi podręcznik renomowanego, międzynarodowego wydawnictwa. Doceniam ich dojrzałość w wykrywaniu tych błędów, bo chociaż znajdują wyraźną satysfakcję w demaskowaniu błędów autorów tego podręcznika i innych skryptów, do których zaglądamy (weryfikacja ich wniosków bywa, że wymagała konsultacji z kilkoma profesorami), wykazują się też zrozumieniem dla słabości ludzkiej i omylności tych, którzy pobłądzili.
Gdy na ostatnich zajęciach przed długim majowym weekendem graliśmy w kółko i krzyżyk w parach, czy ściślej oni między sobą grali, zrozumiałem, że nigdy nie będę w stanie dorównać biegłością językową niektórym z nich. W tej specyficznej grze, by postawić kółko lub krzyżyk, trzeba było mówić przez 2 minuty nieprzerwanie na jakiś temat, wyznaczony przez wpisane na planszy słowo lub wyrażenie. W żadnym języku świata, także moim ojczystym, nie umiałbym przez dwie minuty mówić o „danger”, „unicorns”, „material properties of timber”, czy „scrotum”, a dla nich nie stanowiło to najmniejszego problemu. W dodatku gość, który mówił o ostatnim z powyższych, przykładowych zagadnień, mówił rzeczowo, kulturalnie, bez wulgaryzmów, używając precyzyjnego niczym student medycyny słownictwa i podejmując ten temat bardzo różnorodnie, wieloaspektowo.
W grupie niestacjonarnej, na Wydziale Elektrycznym, oglądaliśmy w miniony weekend film o algorytmach. W ramach dygresji, po prostym pytaniu o to, do czego pierwotnie był zastosowany algorytm Gale’a i Shapleya, za który w 2012 roku otrzymali oni nagrodę Nobla, dyskusja poszła w tak niewyobrażalne dla mnie tematy, że aż zaniemówiłem. Nieważne, że to był algorytm dopasowujący pierwotnie studentów do uczelni tak, by każdy się dostał tam, gdzie niekoniecznie chciał, ale gdzie jednak będzie szczęśliwy i gdzie odniesie sukces. Nieważne, że algorytm jest dzisiaj stosowany na portalach randkowych, w rozmaitych usługach sektora socjalnego, a nawet w przydzielaniu rabinów do synagog w Nowym Jorku. Studenci nagle zaczęli się zastanawiać nad tym, czy ten algorytm, rozwiązujący tak zwany problem stabilnych małżeństw, może być także stosowany w dopasowywaniu par LGBT. Goście zaczęli całkiem na serio i w bardzo ścisłych kategoriach dyskutować o tym, czym różni się w praktyce użycie tego algorytmu dla par heteroseksualnych od par homoseksualnych, wyrywali się do tablicy, by rysować na niej flowcharty, a potem jeden z nich zrobił dygresję, po angielsku oczywiście, na temat skali Kinseya i wynikających z niej komplikacji dla użycia algorytmu.
Obcowanie ze studentami informatyki to są bliskie spotkania trzeciego stopnia. Większość studentów z tych dwóch grup mówi po angielsku dużo lepiej, niż przeciętny student analogicznego roku filologii angielskiej. Obawiam się, że od wielu absolwentów anglistyki (w końcu różne mamy uczelnie wyższe) też są lepsi. Ale to nie wszystko. Są oczytani, inteligentni, mają wiele do powiedzenia na każdy temat. Przerastają nas intelektualnie, językowo i pewnie pod wieloma innymi względami, których nie umiem nawet nazwać, bo jestem zbyt ograniczony.
Jutro moje ostatnie w tym semestrze zajęcia w grupie 11K1 C1, ale – na szczęście – będziemy jeszcze kontynuować przedmiot w przyszłym semestrze. Z grupą z niestacjonarnych rozstajemy się już niestety na zawsze. Ale miło, że to tacy ludzie przejmują po nas pałeczkę i będą rządzić tym światem. Spotkania z nimi to prawdziwe spotkania trzeciego stopnia. Spotkania z obcymi, ale tymi przyjaznymi, z lepszej, zaawansowanej i pokojowo nastawionej cywilizacji, a nie jak z tymi z filmu „Alien”. Jeśli to tacy obcy mają dokonać inwazji na Ziemię, powinniśmy im naszą planetę oddać bez walki, bez cienia wahania.

Mity (w wymowie) informatyków

Jednym z wpisów, który generuje największy ruch na blogu, jest – stale rozbudowywany – wpis o grzechach głównych informatyków (w wymowie). Pod wpisem nie ma wprawdzie komentarzy, ale dostaję różnymi kanałami spory feedback, w tym sugestie dopisania kolejnych słów, co czasami czynię. Bywa jednak, że sugestie te są nietrafione, a rzekomo błędna wymowa, którą miałbym piętnować, poprawna. Postanowiłem w związku z tym zacząć zbierać także i takie kwiatki w specjalnym, oddzielnym wpisie, co niniejszym czynię.

agile
Praca ze studentami to nieustanna nauka. Także nauka pokory, bo bywa, że poprzez obcowanie z nimi sami się uczymy czegoś, co oni już umieją. Tak było w moim przypadku z wymową agile. Agile i SCRUM to coś, o czym większość studentów pierwszego roku nie ma pojęcia, ale na drugim stopniu wszyscy mówią już o tym bez przerwy. Z całą zarozumiałością, na jaką było mnie stać, poprawiałem początkowo studentów, którzy – mówiąc agile – nie robili tego po brytyjsku, czyli nie mówili [ˈædʒ.aɪl]. Aż w końcu studenci drugiego stopnia studiów nie wytrzymali, pokazali mi parę tutoriali na YouTubie, i udowodnili, że żaden Amerykanin nie powie tego inaczej niż [ˈædʒ.əl].  Przyjąłem tę lekcję z pokorą.

data
Większość informatyków mówi [ˈdeɪtə]. Gdy padnie inna wymowa, część z nich waha się, czy popełniono błąd, a część wzdryga się wręcz słysząc [ˈdætə] albo [ˈdɑːtə]. Tymczasem wszystkie sposoby wymowy są poprawne i nawet to, jakoby wynikające z kontekstu różnice w znaczeniu wyrazu (data jest rzeczownikiem w liczbie mnogiej, jeśli odpowiada pojedynczemu rzeczownikowi datum, i używane jest w liczbie mnogiej głównie w kontekstach naukowych) miały wpływ na to, jak ten wyraz się wymawia, to nie znajdujący pokrycia w rzeczywistości stereotyp. Najpowszechniej występująca wymowa, [ˈdeɪtə], jest pospolita w Wielkiej Brytanii, w Stanach i w Irlandii. Z kolei [ˈdætə], z dźwiękiem æ takim jak w wyrazie cat, to wymowa spotykana w Stanach i Irlandii, a [ˈdɑːtə] można usłyszeć w Australii, Nowej Zelandii, a także – w bardziej formalnych kontekstach – w Wielkiej Brytanii.

dimension
Zdarzyło mi się wielokrotnie słyszeć, jak studenci wzajemnie się poprawiają w wymowie tego wyrazu. Ba, słyszałem także, jak są poprawiani przez lektorów języka angielskiego. Tymczasem w wymowie rzeczownika dimension obok brytyjskiego [daɪˈmenʃən] jest także jak najbardziej poprawna i powszechna wymowa amerykańska, [dɪˈmenʃən].

directory
Podobnie jak w przypadku dimension, zarówno wymowa [dɪˈrek.tər.i, jak [daɪˈrek.tər.i], są poprawne. Nie ma się co spinać. Tak i tak jest dobrze. Co ciekawe, po obu stronach oceanu.

privacy
Odwrotnie niż w przypadku dimension, brytyjska wymowa rzeczownika privacy to [ˈprɪv.ə.si], a amerykańska to [ˈpraɪ.və.si]. Większość studentów mówi to po amerykańsku, większość lektorów poprawia ich, by mówili po brytyjsku.

router
Jesteśmy tak przyzwyczajeni do polskiego wyrazu ruter, że gdy słyszymy [ˈraʊ.t̬ɚ], część z nas się dziwi. Tymczasem jest to jak najbardziej poprawna, amerykańska wymowa tego wyrazu. Równie poprawna jak brytyjska – bliższa językowi polskiemu – wymowa [ˈruː.tər] . Dotyczy to oczywiście nie tylko samego wyrazu router, ale także czasownika route i całego szeregu komend, których czytelnikom zaglądającym do tego wpisu przypominać raczej nie trzeba.

Ten wpis, podobnie jak wpis o błędach w wymowie popełnianych powszechnie przez informatyków, będzie stale rozbudowywany. Powstały także wpisy o błędach w wymowie popełnianych przez matematyków i przez inżynierów wszelkiej maści.