Autobusy i tramwaje

Kilka dni temu mieliśmy rocznicę tego dnia, kiedy szwaczka Rosa Parks, wracając do domu autobusem, była tak zmęczona, że zignorowała prawo, usiadła i nie chciała ustąpić miejsca białemu pasażerowi, chociaż sama była kolorowa. Została wówczas aresztowana za naruszenie przepisów obowiązujących w środkach transportu publicznego.
Nasza Rosa Parks, Henryka Krzywonos, nie była pasażerką. Zatrzymała prowadzony przez siebie tramwaj w pobliżu Opery Bałtyckiej, a tym samym rozpoczęła strajk trójmiejskiej komunikacji publicznej w 1980 roku. W tym tygodniu próbowała przypomnieć posłom parlamentarnej większości, że 35 lat temu walczyliśmy o wolność i demokrację, którą teraz trwonimy i pozwalamy jej przeciekać sobie między palcami.
A potem, także w tym tygodniu, zwrócił się do nas Prezydent Wszystkich Polaków (przynajmniej w swoim mniemaniu wszystkich) i powiedział nam, że jest ładna pogoda.
Dzisiaj, po sześćdziesięciu latach, nie chce się wierzyć, że w cywilizowanym kraju, za jaki uważamy Stany Zjednoczone, mogła w 1955 roku funkcjonować poniżająca i uwłaczająca ludzkiej godności segregacja rasowa. Nie chce się wierzyć, że w 1980 roku w Polsce panował ustrój socjalistyczny, a niektórzy dygnitarze partii rządzącej w Polsce w 2015 roku byli wówczas działaczami komunistycznego aparatu.
Ciekawe, ilu naszych potomnych będzie pamiętać, że 3 grudnia 2015 była ładna pogoda albo że energicznie gestykulująca głowa państwa tłumaczyła obywatelom, że mogą się obyć bez parasola. I ciekawe, czy przyszli historycy będą o Andrzeju Dudzie, Prezydencie Niektórych Polaków, pisać równie złotymi zgłoskami, co o Rosie Parks albo o Henryce Krzywonos…

Najznamienitsi

Tak wygląda prześwietna katedra fizyki w jednym z najlepszych liceów w mieście. Od lat moi najlepsi studenci przychodzą między innymi z tego liceum. Jeden z rektorów naszej uczelni też się tu uczył. Tutaj zdawał maturę rektor jeszcze jednego krakowskiego uniwersytetu. Wśród nauczycielek pracujących w regionie – absolwentek tej szkoły – niektóre pamiętają, jak wchodziły przez okno do tej sali, bo dyrektor zamknął drzwi wejściowe, a one musiały jakoś wrócić z papierosa na Plantach.
Znakomite liceum, które wkrótce obchodzić będzie dwusetną rocznicę istnienia. Obszerny artykuł na Wikipedii o nim. Absolwenci, którzy zmienili historię świata, nauki, kultury. Palili papierosy na nowosądeckich Plantach, chodzili na wagary, bazgrali po ławkach i po biurku nauczyciela, a co niektóre absolwentki twierdzą, że są z tego dumne i że wstydziłyby się, gdyby po nich żadne bluzgi w tej sali nie zostały. Niektórzy z tych chuliganów zginęli w walce z hitlerowskim okupantem, w obozach koncentracyjnych, na innych zawirowaniach historii.
Na korytarzach tabla absolwentów (wśród nich wielu takich, których w ostatnich latach miałem zaszczyt poznać i uczyć), ale także tablice pamiątkowe ku czci wielu różnych osób. W tej szkole widocznie wiedzieli, że powoływanie się przy każdej okazji na jeden i ten sam autorytet co najwyżej ten autorytet ośmiesza i deprecjonuje, a historia szkoły i historia Polski jest pełna postaci, które mogą posłużyć za źródło inspiracji i które zasługują na to, by o nich pamiętać. O edukacji, niepodległości, wolności i różnych innych wartościach, wypowiadał się pięknie i ciekawie niejeden Polak. Było paru wybitnych, niektórzy dostali nawet nagrodę Nobla.
Znakomita placówka, której uczniowie i absolwenci szczycą się malowaniem i pisaniem wulgaryzmów w pracowni fizyki. O ileż lepsza musi być szkoła, w której nie wolno nawet odezwać się na szkolnym forum? No cóż, porównanie może być tylko jedno. Szkoła, w której nie wolno się odezwać, będzie lepsza od tej na obrazku tak samo, jak Nowy Jork będzie lepszy od Nowego Sącza. W gruncie rzeczy miasta te są podobne. Tu jest Central Park, tu są Planty. Pytanie, gdzie wolisz mieszkać. W Nowym Jorku, czy w Nowym Sączu.
Cieszę się, że są ludzie, którzy marzą o tym, by być z Nowego Sącza.

Oświadczenie lustracyjne

Moja Mama miała na tyle zdrowego rozsądku, że donosiła mnie do końca dziewiątego miesiąca i nie urodziłem się jako wcześniak. Pomyśleć, że gdyby jedzenie jabłek w piwnicy o czwartej nad ranem znudziło jej się trzy tygodnie wcześniej, musiałbym dziś, w XXI wieku, tłumaczyć się, że nie jestem wielbłądem. Data moich urodzin jest na tyle szczęśliwa, że jestem zwolniony z tak zwanego obowiązku lustracyjnego, nawet gdybym się starał o jakąś posadę, na której od starszych kolegów i koleżanek wymagano by tego swoistego certyfikatu moralności.
Nigdy jednak nic nie wiadomo. Może za lat trzydzieści ktoś mi odmówi emerytury, bo uzna, że powinienem był złożyć dobrowolne oświadczenie i przyznać się do współpracy? Może lepiej od razu się przyznać?
W Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, jako nastoletni wyrostek, zostałem kiedyś spisany przez Milicję Obywatelską w późnych godzinach wieczornych, gdy w stanie lekko podwyższonej wesołości wracałem do domu. Kilka dni później wezwano mnie na komisariat w zupełnie innej dzielnicy na rozmowę z jakimś milicjantem, którego nazwiska dziś już nie pamiętam. Milicjanta nie było i kazano mi się zgłosić w innym terminie. Gdy przyszedłem powtórnie, znowu go nie było, ale tym razem nie pozwolono mi sobie pójść i pod groźbą aresztowania nakazano spokojnie czekać. Gdy po dwóch godzinach mój milicjant w końcu mnie wziął na przesłuchanie, dowiedziałem się, że jestem podejrzany o kradzież jakichś tajemniczych kół z jakiegoś samochodu zaparkowanego na ulicy, na której od kilku miesięcy nie byłem. Dowiedziałem się, że nie wyjdę, dopóki albo się nie przyznam, albo nie wskażę winowajców. Pan śledczy maglował mnie przez jakieś dwie godziny i nie przyjmował do wiadomości, że nie wiem, o czym mówi. Wielokrotnie wychodził, przy czym za każdym razem wołał do pokoju kogoś, by mnie pilnował. Mój początkowy spokój brał chyba za przejaw bezczelności, ale w końcu pogodził się jakoś z faktem, że nie chcę nikogo sypnąć, i zaczął mi przynosić do podpisania jakieś papiery, dzięki którym – według jego słów – mogłem iść do domu, chociaż rzekomo istniały podstawy do zatrzymania mnie w areszcie.
Podpisałem wszystko bez czytania i dopiero po kilku tygodniach przestałem się bać listonosza. Nie mam pojęcia, co podpisałem, ale jeśli utrzyma się tendencja do nadinterpretowania każdego bzdurnego świstka, to za lat kilka na pewno mogę mieć problemy. Przyznaję się więc od razu: współpracowałem chętnie i gorliwie, podpisywałem wszystko, co mi podsunięto i godziłem się na wszystko, co mi zaproponowano. Byłem wyrostkiem w państwie dziś określanym mianem totalitarnego, miałem w pamięci stan wojenny i czułem strach i respekt.
Ofiarą lustracyjnego ostracyzmu padł ostatnio profesor Miodek, który w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych wyjeżdżał na zagraniczne wykłady, a następnie zdawał Służbie Bezpieczeństwa raporty z tego, gdzie był, jaka była pogoda, a także czy zupa nie była czasem za słona.
Mam nieodparte wrażenie, że mamy obecnie do czynienia z dyktaturą zakompleksionych człowieczków, którzy w Polsce Ludowej niczego nie robili, nikomu nie zaleźli za skórę, nie próbowali wyjeżdżać za granicę ani nie mieli ambicji narażających ich na odrobinę cynicznego konformizmu. Dzisiaj, by odwrócić uwagę od rzeczywistych problemów, a przy okazji rewolucyjnie wyrżnąć pokolenie aktywnych i ambitnych ludzi, do których czują zawiść, zasypują nas świstkami na temat kolejnych autorytetów.
Znalazłem dwa historyczne świstki in blanco, które warto obejrzeć i uzmysłowić sobie, że żyjemy w świecie zaprojektowanym i zbudowanym przez setki i tysiące ludzi, którzy takie lojalki podpisali. Musielibyśmy się cofnąć do ery kamienia łupanego, gdybyśmy chcieli zatrzeć ślady po wszystkim, co ci ludzie zrobili. Musielibyśmy poobsadzać wszystkie ważne stanowiska przedszkolakami, jeśli chcielibyśmy się pozbyć ludzi, którzy coś mają na sumieniu albo coś kiedyś bezmyślnie podpisali. Gdy skupiamy uwagę całego narodu na czymś, co ktoś zrobił przed laty z konieczności, i do czego przywiązywał tyle samo uwagi, co do wykonywanej na siedząco i w odosobnieniu czynności fizjologicznej, powinniśmy się leczyć.

Ten wpis to odgrzewany kotlet sprzed siedmiu lat.

Dobranocka i Teleranek

Generała Wojciecha Jaruzelskiego oceni historia. To ona znajdzie odpowiedzi na pytania o trafność decyzji i wyborów, jakich dokonał na bardzo trudnych zakrętach swojego życia i na wybojach losu narodu polskiego.
Ale dzisiaj, w dniu, w którym Wojciech Jaruzelski odszedł, wypada życzyć wszystkim aktorom i aktorzynom sceny politycznej, by umieli równie godnie, odpowiedzialnie i z honorem wspierać swoich przyjaciół, stawiać czoła swoim wrogom, ignorować niegodnych reakcji, bronić swojego autorytetu. Patrząc na kampanię poprzedzającą dzisiejsze wybory można było odnieść wrażenie, że Generał Jaruzelski był dla większości z nich niedoścignionym wzorem do naśladowania, i że wypadali przy nim słabo, niczym bawiące się w piaskownicy przedszkolaki przed cesarzem, władcą imperium. To, jak się zachowają wobec nadchodzących ceremonii pogrzebowych byłego prezydenta RP, będzie teraz ciekawym sprawdzianem ich klasy (o ile jakąś mają).
Miałem 9 lat, gdy nie było Teleranka. Niewiele ważniejszych wydarzeń historycznych potrafię sobie przypomnieć. Dobranoc, Generale.

Na trzy lata

Były czasy, gdy Wieczorowy Uniwersytet Marksizmu – Leninizmu był dla niektórych dopustem bożym, który traktować trzeba było z szacunkiem i udawać, że uczestnictwo w nim to zaszczyt i wyróżnienie.
W pewnym nauczycielskim środowisku kadra pedagogiczna, nieszczególnie przekonana do tej formy kształcenia, zdołała w komunistyczne szkolenie wrobić jednego z wicedyrektorów, któremu nie wypadało odmówić. Po oddelegowaniu go na wieczorowy uniwersytet, podczas rozmowy w pokoju nauczycielskim zatroskani koledzy i koleżanki współczuli szefowi (niektórzy szczerze, a inni fałszywie, w głębi serca odczuwając ulgę, że odsunęli przykry obowiązek od siebie). Nie dostrzegając fałszu i kpiny w ich zatroskanych głosach dyrektor zaczął ich uspokajać:
– Jakoś to będzie, to tylko jeden rok.
Na co jeden z kolegów, późniejszy burmistrz jednego z małopolskich miasteczek, dowartościował szefa:
– Widzi Pan Dyrektor, ja to bym Pana na dwa, ba, nawet na trzy lata oddelegował!