Niebezpieczne atrybuty

Zabawna wpadka przytrafiła się dzisiaj jednemu z moich ulubionych portali informacyjnych. Gdy najechałem kursorem na znajdujące się w dolnej części strony miniaturowe zdjęcie Michaela Jacksona, wyświetliła mi się dość oryginalna zawartość atrybutu „ALT”, jaki webmaster przypisał temu tagowi „IMG”. A że wzrok już nie ten, co za młodu, przez chwilę nawet zastanawiałem się, czy to nie prezydent Kwaśniewski z długimi włosami i w ciemnych okularach.

Szybko jednak zauważyłem zdjęcie Kwaśniewskiego po prawej stronie, więc domyśliłem się, że pewnie komuś poprzestawiały się opisy ilustracji. Z zaciekawieniem najechałem więc kursorem na zdjęcie po prawej, by ze zdumieniem odczytać taki oto opis:

Na szczęście środkowe zdjęcie w ogóle nie miało opisu.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi

Mordercy na rowerach

Gdy czasem zagapię się wychodząc z pracy i idąc na skróty do sklepu spożywczego pomylę chodnik ze ścieżką rowerową, zdarza mi się usłyszeć pod moim adresem przekleństwa tak soczyste, tak wulgarne, groźby karalne wręcz, że aż trudno uwierzyć, gdy rower zza moich pleców śmignie do przodu i ukaże mi się przed oczami, że bluzgi te mogły wyjść z ust istoty tak pięknej, a przynajmniej o tak pięknych nogach (i nie tylko).
Zastanawiam się, jak powinienem się zachować wobec rowerzystów, którzy na najruchliwszych ulicach miasta, na trasach szybkiego ruchu a nawet na autostradzie potrafią nagle wyskoczyć mi przed kołami samochodu. Jeśli miałbym zachować proporcje, to nie wystarczy chyba kląć i trąbić, nie wystarczyłoby nawet celowo potrącać. Nie, jeśli mój jako kierowcy poziom agresji w stosunku do rowerzystów miałby odpowiadać poziomowi agresji rowerzystów wobec mnie jako pieszego, powinienem wozić ze sobą karabin i strzelać bez ostrzeżenia do każdej – bez względu na płeć i wiek – osoby, która na rowerze zajedzie mi drogę, gdy będę prowadzić samochód.
Rowerzystom – z okazji lata – życzę lepszego humoru.

Skąd tacy się biorą?

Skąd biorą się politycy takiej klasy, jak Barack Obama? Niewiele czasu upłynęło od dnia, w którym Obama podczas wywiadu na żywo zabił muchę, a tu kolejna niespodzianka. Po obejrzeniu poniższego filmu, długo nie mogłem wyjść z podziwu.
I nie, nie dlatego, że prezydent światowego mocarstwa spotyka się z okazji czerwcowego święta z przedstawicielami gejów i lesbijek. Nie dlatego, że mówiąc o upowszechnieniu prawa do zawierania cywilnych małżeństw między kochającymi się partnerami tej samej płci prezydent USA porównuje tę sytuację do czasów, gdy pobierali się jego rodzice, a małżeństwa osób różnych ras były wówczas w niektórych stanach nielegalne.
Mój olbrzymi szacunek i podziw wynika ze swobody, z jaką Obama rozładował atmosferę wokół tej „kaczki – dziwaczki”, która przerwała mu wystąpienie. Przypomniałem sobie od razu naszego Prezydenta i jego przygody z telefonami… Nieporównywalne zupełnie, nie ta liga.

Pokłon przed Królem Popu

Podobnie jak Azrael, dorastałem w cieniu muzyki Michaela Jacksona, ale jakoś tak obok, a lista moich idoli raczej go nie obejmowała, dlatego jeszcze kilka godzin temu zapewniłem Janinę, że nie złożę hołdu na moim blogu zmarłemu królowi muzyki pop. Oglądałem dzisiaj jednak przez około dwie godziny telewizję BBC (trochę rano, trochę wieczorem) i udzieliła mi się chyba w końcu medialna histeria. Około pięciu minut z tych dwóch godzin poświęcone było prognozie pogody, reszta – śmierci Michaela Jacksona i temu, jak przyjęli to przywódcy państw, gwiazdy pop kultury i zwykli szarzy ludzie na wszystkich kontynentach.
Po raz drugi w moim życiu byłem świadkiem rozpłakania się w miejscu publicznym osoby, która dowiedziała się o śmierci kogoś, kogo w ogóle nie miała zaszczytu poznać osobiście, i były to łzy równie rzewne, jak te, które widziałem 2 kwietnia 2005 roku. Ani wówczas, ani dzisiaj nie uwierzyłbym, że to możliwe, gdybym nie widział tego na własne oczy.
Największe przeboje Michaela Jacksona mają dziś mniej więcej tyle lat, co moi uczniowie i studenci. Dla większości moich uczniów z trzeciej mechanika, nie ukrywajmy, zmarły muzyk to synonim wszystkiego, co najgorsze, i jedno wielkie pośmiewisko. Dlatego trochę w telewizyjnych i internetowych wspomnieniach brakowało mi hitów, które mogłyby ich zaskoczyć i pokazać im, jak bardzo jego muzyka i przesłanie mogłyby być im bliskie. Na przykład w poniższym teledysku jest Michael Jackson chyba bardziej nowohucki niż sam Plac Centralny czy Arka Pana.




Rozliczne remiksy, takie jak ten z Tupakiem, które można znaleźć na Youtube.com i innych serwisach tego rodzaju, pokazują, że Michael Jackson był kultową postacią dla niejednej subkultury, z którą moi uczniowie i studenci byliby gotowi się utożsamiać, nawet jeśli pozornie wydaje się on nie mieć z nią nic wspólnego.



Twitter przeżył podobno w ciągu ostatniej doby (tak twierdzi BBC) największe oblężenie w swojej historii w skutek przeciążenia kondolencjami fanów zmarłego piosenkarza, sam się do tego przyczyniłem dzieląc się w jednym z moich twitów piosenką z moich lat szczenięcych. W światowych serwisach informacyjnych BBC czy CNN mówiło się otwarcie o tym, że z dziesiątkami milionów pobrań filmów z przebojami Michaela Jacksona internet po prostu się dzisiaj przytkał. W porównaniu z trzęsieniem ziemi, jakie dziś miało miejsce w globalnej blogosferze i na portalach społecznościowych, po śmierci Jana Pawła II zawiał lekki wietrzyk. W jednym z kultowych blogów poświęconych nauce języka angielskiego posypało się dzisiaj kilka wpisów związanych z nieoczekiwaną śmiercią planującego wielki powrót artysty – niektóre bardziej poważne, inne lekko żartobliwe, chociaż żaden z nich nie tak prowokatorski i niesmaczny, jak wpis na blogu Tomka Łysakowskiego. Całkiem poważnie i z wielkim szacunkiem pochylił się nad Michaelem Jacksonem rektor Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Łodzi, profesor Śliwerski, który nazwał piosenkarza w swoim wpisie pedagogiem ulicy, wyjątkowym idolem dla niepoliczalnej liczby dzieci i młodzieży na całym świecie, „niewidzialnym liderem, przewodnikiem sierot, osamotnionych, pozostawionych swojemu losowi, ale wierzących, że dzięki pracy nad sobą będzie można wyrwać się z środowiska ubóstwa czy społecznej niszy i zaimponować innym rozwiniętymi umiejętnościami”. Króla i ikonę muzyki rozrywkowej pięknie pożegnał też na swoim blogu Walpurg.

Mimo wszystko, nie dołączyłbym się może do tej medialnej histerii, gdyby nie sprowokowało mnie do tego doniesienie o postawie pewnego korzystającego z przywilejów nadawcy społecznego polskojęzycznego radia z Torunia. Radio Maryja pożegnało Michaela Jacksona komentarzem na samym końcu swoich wiadomości i nazwało go „modelową postacią masowej kultury pozbawionej wyższej wartości”, a treści, jakie przekazywał w swojej twórczości, uznało za demoralizujące. Boże, widzisz i nie grzmisz, chciałoby się powiedzieć. Daj Boże wszystkim misjonarzom tego świata, by umieli zaszczepić chociaż ułamek tego pragnienia dobra, jakie udawało się w ludziach budzić Jacksonowi.



Słuchając piosenki Jamesa Morrisona (tego współczesnego, nie tego sprzed lat), będącej coverem jednego z największych przebojów Michaela Jacksona, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że w krzewieniu wartości król pop ma o wiele większe zasługi, niż jego krytycy z nie wiedzieć czemu uprzywilejowanego radia. A dzięki uniwersalności swojego przesłania, ten wychowany w rodzinie Świadków Jehowy artysta, którego brat jest muzułmaninem, a była żona scjentologiem, dociera dalej niż każdy duchowy przywódca, który może nam przyjść do głowy.


Nie słyszeliśmy o… część druga

Niektórzy komentatorzy załamują ręce nad Prezydentem, że pomylił Zbigniewa Herberta z ks. Janem Twardowskim. Dla ich uspokojenia warto więc odnotować, że przynajmniej jeden i drugi był poetą, a lekko sparafrazowanych słów wiersza „Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą” Prezydent nie przypisał ani żadnemu politykowi, ani przywódcy religijnemu, tylko komuś, kto właśnie parał się piórem. Poza tym była to zwykła gafa i przejęzyczenie, a nie namacalny dowód braku wiedzy.
Jeśli kogoś to nie przekonuje, dam kilka autentycznych przykładów, prosto ze szkoły.
Koleżanka katechetka na lekcji religii próbowała wyciągnąć z uczniów, jak się nazywał poprzedni papież. Ponieważ jej się nie udało, przypomniała klasie, że nazywał się Jan Paweł II i postawiła im kolejne pytanie: z jakiego kraju pochodził. Dzięki małej podpowiedzi, że był to papież – Słowianin, udało jej się dowiedzieć, że pochodził … z Rosji.
Inna koleżanka usiłowała wystawić pozytywną ocenę z języka polskiego uczniowi, który nie za bardzo potrafił osadzić jakoś w czasie i realiach historycznych osoby Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego. W czasie rozmowy naprowadzającej go na to okazało się, że uczeń ten nie ma pojęcia, co to były zabory.
A moi uczniowie? Mam takich, którzy nigdy nie słyszeli o zamachach terrorystycznych na Nowy Jork 11 września 2001.
Wczoraj po przeczytaniu jednego z moich poprzednich wpisów znajomy przysłał mi szokujące zdjęcie, które nastoletnia dziewczynka zrobiła sobie w obozie koncentracyjnym na Majdanku i umieściła je następnie na swoim profilu w portalu społecznościowym. Na zdjęciu tym uśmiechnięta małolata siedzi wewnątrz pieca krematoryjnego.
Ludzie o takiej dozie wrażliwości będą się nami zajmować na starość. Można oczywiście załamywać ręce i modlić się, by tej emerytury nie dożyć. Albo można się zacząć zastanawiać nad tym, jak tych ludzi jakoś jednak uchronić przed błędami naszych przodków. Najwyraźniej budowanie pomników i urządzanie akademii nie pomaga, a na przykładzie Iranu widać, że bronią współczesnych kosynierów jest raczej Facebook czy Twitter, a historyczne zaszłości w relacjach międzynarodowych zupełnie nie obchodzą młodych, patrzących na sąsiadów Ukraińców, Niemców i innych z perspektywy portfela, a nie zmurszałych nagrobków. Do pewnego stopnia to chyba nawet dobrze.

Polskie dzieci po bułgarsku

Jakiś czas temu przez nasze media przeszła triumfalistyczna wiadomość o odzyskaniu dwójki polskich dzieci przez matkę – Polkę, której bułgarski sąd przyznał prawo do opieki nad dziećmi, a tym samym odebrał to prawo ojcu – Bułgarowi. Płytkość relacji wydała mi się szczególnie zastanawiająca, gdy w jednej z telewizji informacyjnych usłyszałem, że po przywiezieniu do Polski córka matki – Polki mówiła wyłącznie po bułgarsku. Nie, nie zaintrygowało to w żaden sposób podekscytowanego dziennikarza, nie skłoniło go do refleksji nad faktycznym losem dziecka rozdartego między rozwodzącymi się rodzicami różnych narodowości, mieszkającymi w różnych krajach. Fakt ten został przedstawiony w takim świetle, jakby stanowił dowód na jakieś niesamowite zło, jakiego zaznało dziecko z ojcem w Bułgarii. Odebrałem w podtekście komunikat, że to dobrze, iż dziecko wróci na ojczyzny łono i wychowamy je w Polsce, po polsku i tak dalej.
Podobnie nic nie znaczące wydawały mi się wszystkie wiadomości na temat decyzji bułgarskiego sądu, jakie w tamtych dniach usłyszałem w innych mediach. Nie wiedzieć czemu komentatorzy uderzali w jakiś zupełnie nie na miejscu nacjonalistyczny ton, jakby ta tragedia rodzinna była w rzeczywistości zalążkiem sporu międzynarodowego, a nie konfliktem między małżonkami, którego to konfliktu ofiarami padają dzieci – ośmiolatek i dziesięciolatka.
Ostatnio na jednym z forów portalu społecznościowego GoldenLine trafiłem na relację z telewizji bułgarskiej, która stawia to wszystko w trochę innym świetle. Parafrazując tytuł wątku z forum, relacja ta pokazuje matkę – Polkę w akcji.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi ,

Nie słyszeliśmy o Hitlerze

Bywa, że załamuję ręce nad marnymi osiągnięciami dydaktycznymi w jakiejś grupie, ale jednak nigdy z tytułu niedoborów wiedzy i umiejętności moich uczniów na lekcjach języka angielskiego nie wpadam w taką depresję, w jaką wpadłem po wysłuchaniu opowieści mojej koleżanki polonistki o jej doświadczeniach z „Medalionami” Zofii Nałkowskiej w jednej z klas zasadniczej szkoły zawodowej.
Uczniowie mieli tydzień czasu na to, by przygotować się do omawiania lektury i dowiedzieć się, co to były obozy koncentracyjne. I nie zgrywali się wcale, gdy informowali koleżankę nauczycielkę o owocach swoich poszukiwań i badań. Obozy koncentracyjne, okazuje się, były to takie „obozy zamknięte, w których Polacy bili się z Żydami” w zamieszkach ulicznych. Założył je niejaki doktor Spanner. Nie, o Hitlerze nigdy nie słyszeli, nie miał z tym nic wspólnego.
Nasze placówki dyplomatyczne na całym świecie śledzą z wielką uwagą wszelkie możliwe media i interweniują niezwłocznie, gdy gdzieś pojawi się wzmianka o „polskich obozach koncentracyjnych”. Domagają się przeprosin i sprostowania. Tymczasem bardziej przydałoby się chyba zadbać nie tyle o to, by kolejne pokolenia wiedziały w ogóle o tym, że człowiek człowiekowi potrafił zgotować taki los, a mniej w tym wszystkim istotne, jakiej był narodowości albo w jakim kraju to się stało.
W scenie otwierającej film Apt Pupil na zmazywanym przez nauczyciela z tablicy diagramie widać wyraźnie, jak łatwo jest manipulować ludźmi i ich historyczną świadomością, wykorzystując niewiedzę, brak zainteresowania czy obojętność. W naszych szkołach rzadko kiedy mówi się o tym, że wśród ofiar obozów koncentracyjnych byli Cyganie czy mniejszości seksualne. Zdarza się przez to słyszeć absurdalne tezy obrońców tradycyjnych wartości, którzy twierdzą, że hitleryzm miał wrogi stosunek do rodziny i macierzyństwa, a promował homoerotyzm i aborcję.
To jednak wszystko mało istotne w świetle wiedzy historycznej, jaką zabłysnęli uczniowie na lekcji mojej koleżanki. Wszyscy mieszkają kilkadziesiąt minut jazdy autem od Oświęcimia, ale dla nich obozy koncentracyjne to areny ulicznych walk między Polakami a Żydami.

Wiatr historii w portalach społecznościowych

Przedziwna rzecz te portale społecznościowe. Parę lat temu musiałem usunąć z mojego bloga wszelkie dane pozwalające na zidentyfikowanie szkoły, w której uczę, by nie utożsamiano bloga ze szkołą. Dziś posunięcie takie byłoby bezcelowe, bo przez import bloga do Facebooka moi znajomi w tym portalu i tak docierają do treści przeze mnie publikowanych.
Ale to działa także w drugą stronę – w aktualnościach na temat moich znajomych wyświetlają mi się różne informacje o nich i o tym, co w internecie robią. Bywa, że z aktualności tych możemy się o naszych znajomych dowiedzieć więcej, niż byśmy chcieli i niż nam potrzeba. Ostatnio na przykład zaobserwowałem, że jeden z moich uczniów z drugiej klasy technikum zapisuje się namiętnie do wszelkich możliwych inicjatyw lesbijskich i gejowskich oraz powstających na portalu grup nacisku walczących o prawa par homoseksualnych do zawierania małżeństw. W kalendarzu nadchodzących imprez zadeklarował też, że 13 czerwca wybiera się do Warszawy na tegoroczną Paradę Równości.
Przedziwna rzecz, te portale społecznościowe. Mojego studenta Sławka ktoś zgłosił do sprawdzenia, bo jego nieszczególnie pobożny awatar przypominał komuś wizerunek Jezusa Chrystusa (a Sławek – tak się składa – całkiem jest do Jezusa podobny). A na stronie jednej z grup, do której zapisał się mój osiemnastoletni uczeń – aktywista, znalazłem rysunek, treść którego na pewno głęboko poruszy mojego przyjaciela Jacka i skłoni go do zamieszczenia obszernego komentarza, na który czekam z niecierpliwością. Na tym rysunku widać moim zdaniem, jak wieje wiatr historii.

Finał konkursu karaoke z coverami Bon Jovi

Oto cztery filmy, które przechodzą do finału kolejnej edycji konkursu karaoke dla moich uczniów i studentów. Konkurs tym razem poświęcony był piosenkom Jona Bon Jovi i okazał się naprawdę dużym wyzwaniem.
Stałych czytelników i znajomych zapraszam nie tylko do komentowania, ale także do przesyłania mi mailem swoich głosów na film, który zostanie nagrodzony. Każdy może oddać dwa głosy – po jednym na dwa różne filmy lub dwa głosy na jeden film.

Norbert – Always

Robert – It’s My Life

Sławek – Always

Sławek – It’s My Life

Maturzyści odchodzą

Wygląda na to, że stworzyliśmy sobie z kolejnymi rocznikami maturzystów piękną tradycję. Ten film nakręciliśmy wczoraj po ostatnim fakultecie w czwartej mechanika:

To czwarta agrobiznesu rok temu:

A tutaj czwarta mechanika sprzed dwóch lat: