Dużo miejsca

Gdy cztery lata temu wybierano Prezydenta Stanów Zjednoczonych, ogarnęła mnie – podobnie jak większość Europejczyków – niezmierzona euforia i szaleństwo na punkcie Baracka Obamy, czemu wielokrotnie dałem wyraz w moim blogu. Widziałem w nim spełnienie profetycznych wizji, zachwycałem się jego wizjonerstwem i elokwencją, stawiałem go na piedestale i czyniłem z niego postać historyczną jeszcze zanim komitet noblowski zaskoczył świat swoją decyzją, podziwiałem jego spontaniczność i dystans do siebie,  a nawet broniłem jego wpadek.
Ale wybory 2008 roku to były inne czasy. Żyliśmy wtedy w cieniu mrocznych wydarzeń kilku wcześniejszych lat, błędnie podjętych decyzji o daleko idących skutkach, Obama rozbudził tak wiele nadziei, że oczywistym jest – z perspektywy minionej kadencji – że musiał wielu z nas rozczarować, a przynajmniej ostudzić nasz zapał.
Tym razem nie przeżywałem tak bardzo amerykańskich wyborów, chociaż mile wspominam uniesienia, jakie przed paroma laty dzieliłem z wieloma znajomymi, studentami, a także szerokim kręgiem internautów. Z reelekcji Obamy zdecydowanie się jednak ucieszyłem, bo – wbrew obiegowej opinii – nie uważam jego pierwszej kadencji za całkowicie nieudaną i jestem pewien, że historia uwypukli jeszcze kiedyś jej osiągnięcia, które nam zdają się dzisiaj mniejsze wobec wielu kontrowersji i krytyki sprzecznych interesów. Poza tym nie ukrywam, że – bez względu na poglądy gospodarcze, światopogląd czy smak ulubionych lodów – lubię mieć świadomość, że światem rządzą ludzie, którzy nie są ogarnięci obsesją, nie oskarżają o matactwa i zbrodnie wszystkich, którzy wstali danego dnia z łóżka inną nogą, niż oni. Ludzie, którzy – nawet na najwyższych stanowiskach – zachowują dystans do siebie, skromność, i pozostawiają na naszej małej, ciasnej, ale własnej planecie dużo miejsca dla każdego innego, komu przyszło tu żyć. I ludzie, którzy – podobnie jak ja – wierzą w to, że nasz wspólny świat naprawdę jest coraz lepszy.

I believe we can keep the promise of our founding, the idea that if you’re willing to work hard, it doesn’t matter who you are or where you come from or what you look like or where you love. It doesn’t matter whether you’re black or white or Hispanic or Asian or Native American or young or old or rich or poor, abled, disabled, gay or straight. You can make it here in America if you’re willing to try.

Barack Obama, 7 listopada 2012, cytat na podstawie The New York Timesa

Zbyt czarni na ślub

Pastor Stan Weatherford z kościoła baptystów w Crystal Springs w Mississippi, ulegając presji swojej trzody, odmówił udzielenia ślubu parze regularnie uczęszczającej na jego nabożeństwa, ponieważ nigdy dotąd nie odbyły się w tym kościele zaślubiny pary młodej o ciemnym kolorze skóry. A że kościół istnieje od 1883 roku, ma już swoją tradycję i należy ją uszanować.
Ślub odwołano na dzień przed planowaną datą, gdy młodzi zdążyli już dopiąć wszystko na ostatni guzik, w tym wręczyć zaproszenia rodzinie i znajomym. W rozmowie telefonicznej z narzeczonymi pastor wyjaśnił im, że ceremonia zaślubin stworzyłaby nowy precedens, a on chciał uniknąć kontrowersji w swoim kościele…
Zaiste, Jezus przez całe swoje trzydziestotrzyletnie życie nie myślał o niczym innym, tylko o unikaniu kontrowersji.

Polskie obozy koncentracyjne

„Polskie obozy koncentracyjne” to niefortunny skrót myślowy, który w głowie niedouczonego historycznie cudzoziemca może poczynić pewien zamęt, ale dla osoby nie będącej historycznym analfabetą jest zrozumiały i w pewnych kontekstach nawet uzasadniony, na przykład dla kontrastu z innymi nazistowskimi obozami zagłady, które znajdowały się na terenach nie utożsamianych geograficznie z Polską. Dlatego gorączkowe komentarze na temat wpadki prezydenta Obamy, polegającej na użyciu przez niego zwrotu „polski obóz śmierci” podczas wczorajszej uroczystości przyznania pośmiertnie meda­lu wolności Janowi Karskiemu, przyjmuję z pewnym niedowierzaniem. Histerię polskich polityków dobrze podsumował chyba Andrzej Rozenek z Ruchu Palikota, używając słów: „Zemdlałem z wrażenia, potem miałem atak epilepsji, a na koniec musiałem się oczywiście napić i przeżywam to do dzisiaj.” Podobnie jak on, skłonny jestem zgodzić się ze Zbigniewem Brzezińskim i uznać całe zajście za niezamierzoną i przypadkową gafę.
Podobnie dziwi mnie zaangażowanie oficjalnych instytucji państwowych w kwestionowanie rzetelności dziennikarskiej BBC tylko dlatego, że polscy kibice ligowi w programie BBC Panorama – Euro 2012 – Stadiums Of Hate nie przypominają wesołych krasnoludków ani księcia z baśni o Królewnie Śnieżce.
W tym samym czasie, w polskich szkołach z kanonu lektur nie znikają przecież „Medaliony” Zofii Nałkowskiej, w których autorka używa sformułowania „polskie obozy koncentracyjne” i nie budzi to kontrowersji.
Nałkowska jakoś mnie nie bulwersuje, BBC i prezydent Obama także. O wiele większy niepokój poczułem, gdy czytając dwa tygodnie temu gazetkę ścienną w proszowickim liceum, zatytułowaną „Walki przeciwko Żydom w Proszowicach”, miałem poważne problemy ze zrozumieniem intencji autora. Czy było jego zamiarem wierne, bezstronne udokumentowanie rzeczywistości, wraz z nacjonalistycznymi wybrykami przedwojennych Polaków z tego miasteczka, czy uhonorowanie ich za antysemickie poglądy? Zdaję sobie sprawę z tego, że opis historyczny powinien być neutralny i nie jest jego celem moralizowanie czy piętnowanie niepożądanych postaw, ale czułem jakieś zgrzyty czytając o Romanie Dmowskim, poświęceniu lokalu narodowców czy zastanawiając się nad doborem słów w tytule gazetki.
Słowa potrafią zaboleć nawet wówczas, gdy intencje ich autora są czyste. Dopóki nie doszukujemy się złej woli, zawsze jest szansa na porozumienie. Ale gdy dysonans między opisywaną sytuacją a dosłownym znaczeniem, emocjonalnym wydźwiękiem i etycznym osądem wynikającym z użytych słów jest zbyt duży, zaczyna być niebezpiecznie. I grozi nam prawdziwy obóz koncentracyjny. W głowie.

Znak z nieba

Nad Wisłą od ponad roku toczy się w imię patriotyzmu tak zwana walka o krzyż (chociaż z symbolem chrześcijaństwa związek ma już raczej niewielki). Za oceanem, w miejscu zburzonych wież World Trade Center, rozpętała się w międzyczasie walka z krzyżem, a ci, którzy domagają się jego usunięcia, także powołują się na patriotyzm.
W tych trudnych czasach mogłoby się zdawać, że sam Gromowładny zabrał głos i zesłał znak z nieba. W niedzielę 10 lipca w godzinach porannych w wypełniony wiernymi kościół św. Marcina w Kłobucku, znany między innymi jako miejsce świadczenia posługi przez Jana Długosza, dzisiejszego patrona jednej z częstochowskich uczelni, trafił piorun. Ewakuowano około 500 osób, które uczestniczyły w porannej mszy. Cztery zastępy Państwowej Straży Pożarnej i dwa zastępy straży ochotniczej szybko i sprawnie ugasiły pożar wieży kościoła, ogień uszkodził jednak krzyż na jej szczycie. Uległ on przechyleniu i stwarzał zagrożenie, w związku z czym konieczny był jego demontaż. Parafianie w Kłobucku mogą chwilowo oglądać pozbawioną krzyża wieżę kościoła górującą nad kłobuckim Rynkiem, a nowojorscy chrześcijanie mogą się zastanowić nad tym, czy krzyż rzeczywiście jest niezbędnym elementem muzeum – mauzoleum i czy naprawdę godnie oddaje cześć wyznawcom islamu, judaizmu, hinduistom, buddystom i ateistom, którzy zginęli w zamachach 11 września.

Morderstwa chrześcijan

W mediach i dyskusjach przy stole przewija się ostatnio dość często temat prześladowań chrześcijan, zwłaszcza na Bliskim Wschodzie, a chociaż jednoznacznie potępiam organizowanie zamachu bombowego i mordowanie ludzi wychodzących z kościoła, to jeszcze bardziej przeraża mnie nienawiść do muzułmanów artykułowana przez spokojnych, pobożnych polskich katolików w odwecie za wydarzenia w Egipcie czy Iraku.
Wiadomo, że historię piszą zwycięzcy i że każde wydarzenie można opisać ze skrajnie odmiennych punktów widzenia. Nic też nie jest moralnie jednoznaczne. Warto jednak pamiętać przynajmniej to, czego sami byliśmy świadkami, i mieć odrobinę dystansu do samego siebie.
Z jednej strony zgadzam się, że muzułmanie, domagający się poszanowania dla swoich praw i religii w krajach, w których są w mniejszości, muszą jednocześnie nauczyć się szanować prawa chrześcijan w krajach, w których islam jest religią dominującą. Ale takie stawianie sprawy wypacza problem i czyni z muzułmanów jedyne źródło konfliktu, a to przecież nie jest prawda. Trzeba pamiętać, że dokonując inwazji na Irak prezydent Stanów Zjednoczonych wielokrotnie użył sformułowania „krucjata”, za co zresztą spotkał się później ze stanowczą krytyką we własnym kraju. Prezydent George Bush, spotykający się na prywatnych audiencjach z katolickim papieżem Janem Pawłem II, uczynił z tej niczym nie uzasadnionej inwazji wojnę religijną, a w każdym razie sprawił, że tak może ona być postrzegana przez Irakijczyków. Spłycamy rzeczywistość mówiąc o islamistach mordujących chrześcijan wychodzących z kościoła, ale spłycamy ją w takim samym stopniu, co obecny w społeczeństwie islamskim stereotyp o wojnie, jaką wytoczyli przeciwko Irakowi chrześcijanie.
Jan Paweł II był w swego rodzaju klinczu w stosunkach z amerykańskim prezydentem. Z jednej strony próbował nieśmiało apelować o pokój, a potem o szybkie zakończenie wojny, ale z drugiej strony miał w Bushu sojusznika w moralnej walce o wartości chrześcijańskie w społeczeństwie amerykańskim, zwłaszcza gdy chodzi o ochronę życia poczętego, eutanazję oraz rodzinę. Do kulminacji doszło w czerwcu 2004, gdy papież przyjął z rąk Busha Prezydencki Medal Wolności – najwyższe amerykańskie odznaczenie cywilne. Pamiętam, że oglądałem z niedowierzaniem uroczystość wręczenia medalu i od tamtej pory Jan Paweł II przestał być dla mnie autorytetem. Rozumiem, że oglądającemu tę uroczystość Irakijczykowi dość trudno byłoby uwierzyć, że głowa kościoła katolickiego i prezydent państwa agresora nie są sojusznikami.
Uczestniczyliśmy w konflikcie zbrojnym, który – w dobie wszechobecności mediów – zarzucił nas przerażającymi obrazami torturowanych więźniów, zabijania cywilów, strzelanek z powietrza prowadzonych tak, jakby piloci grali w grę komputerową. Po paru latach od inwazji okazało się, że była ona całkowicie nieuzasadniona, a zarzuty wobec Iraku, które wykorzystano jako pretekst do zaatakowania tego kraju, nie potwierdziły się. Można się dziwić „muzułmanom”, że próbują się bronić przed „chrześcijanami” albo że biorą odwet za krzywdy „od nich” doznane. Tylko że to stoi w sprzeczności z duchem patriotyzmu, jaki nauczyciel historii stara się przekazać, ucząc o dziewiętnastowiecznej historii Polski. Jest – poza tym – niebezpieczne, bo jeśli obopólna nienawiść ma się tylko kumulować i nakręcać wzajemnie, to prędzej czy później ktoś zaatakuje ludzi wychodzących z jednego z czterech meczetów funkcjonujących w Warszawie. Tak, owszem, w Polsce są i funkcjonują meczety i centra modlitw muzułmanów. Może lepiej, żeby polscy chrześcijanie i muzułmanie nie mordowali się wzajemnie?
Na marginesie tego wpisu – od dawna chciałem się zmierzyć z tematem Nobla dla Obamy i stanąć w obronie tej powszechnie krytykowanej decyzji. Myślę jednak, że nie jestem w stanie zrobić tego lepiej, niż Patryk Kugiel, którego artykuł niniejszym polecam.

Kreatywne Nagrody Nobla

Przy okazji przyznania Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny Robertowi G. Edwardsowi, pionierowi i orędownikowi zapłodnienia pozaustrojowego jako metody leczenia niepłodności, ponownie stanęła mi ością w gardle niekompatybilność mojej osoby z otaczającą mnie polską rzeczywistością. Z osłupieniem wysłuchałem niektórych wypowiedzi komentatorów, którzy nawiązywali do mordowania dzieci nienarodzonych i cywilizacji śmierci. Nie mogę zupełnie zrozumieć kontrowersji, jakie budzi przyznanie nagrody, raczej zgadzam się z oczywistą konstatacją z „Scientific American”, o której już kiedyś pisałem, że in vitro – metoda, dzięki której urodziło się już 4 miliony ludzi na całym świecie – to coś, do czego już przywykliśmy i co kontrowersji nie budzi.
Szanuję poglądy reprezentowane w tej kwestii przez kościół katolicki, uznaję prawo katolików do powstrzymania się od stosowania tej metody, ale nie rozumiem zupełnie, dlaczego fakt, iż jest ona niezgodna z ich wierzeniami i wartościami, miałby prowadzić do zakazania innym korzystania z jej dobrodziejstw albo do piętnowania ich z tytułu jej stosowania.
W tej zupełnie niemerytorycznej, jak mi się wydaje, religijnej dyskusji, niektórzy deprecjonują komitet noblowski i nagrodę samą w sobie, przypominając fakt przyznania ubiegłorocznej pokojowej Nagrody Nobla prezydentowi Stanów Zjednoczonych, co ma rzekomo być oczywistym dowodem na koniunkturalizm i populizm. Nie powiem, mnie samego ubiegłoroczna decyzja komitetu bardzo w pierwszej chwili zdziwiła i na rok czasu nabrałem wody w usta. Sam laureat, podczas uroczystości wręczenia mu nagrody, żartował sobie ze swoich zasług i dał wyraz zaskoczeniu. Ale, gdy się nad tym zastanowić, dał w ten sposób jedynie kolejny dowód na to, że jest osobą błyskotliwą, inteligentną, a jednocześnie potrafiącą zachować dystans do samego siebie. Nagroda natomiast wydaje się nie być wcale tak kontrowersyjna. To prawda, że w większym stopniu wyraża ona nadzieje na przyszłość, niż odwołuje się do dokonań laureata, tylko któż inny miał otrzymać Nobla w roku, w którym to właśnie Obamie udało się w niespotykany sposób zjednoczyć ze sobą setki milionów ludzi na całym świecie wokół tych samych emocji, wokół tego samego pragnienia zmian? Jaki inny polityk na taką skalę sprostał w Waszej pamięci zadaniu postawionemu w przesłaniu Alfreda Nobla, by szerzyć braterstwo między narodami?
Poza tym, chociaż komitet nie sposób podejrzewać o kierowanie się motywami rasowymi, trudno się nie zgodzić, że pierwszy kolorowy prezydent Stanów Zjednoczonych to pewna ikona kulturowa, nie tylko amerykańska, której wszyscy od lat oczekiwali niczym proroka, a jeszcze kilkanaście lat temu Tupac śpiewał, że „nie jesteśmy jeszcze gotowi na czarnego prezydenta”. Czy Nobel dla Obamy wydałby się kontrowersyjny Nelsonowi Mandeli, laureatowi z 1993 roku, albo Martinowi Lutherowi Kingowi, laureatowi z 1964 roku? Czy Rosa Parks, młodsza od dziadków i babć niektórych czytelników tego tekstu, uwierzyłaby w to, że ktoś będzie krytykował kolorowego prezydenta i że sam fakt objęcia przez niego urzędu nie będzie stanowić wystarczającej przesłanki, by przyznać mu nagrodę?
Dzisiaj, w rok po przyznaniu Nobla Obamie, emocje wokół tej nagrody przycichły i wydaje się bardziej zrozumiała. Przecież Lech Wałęsa też otrzymał Nobla dużo wcześniej, niż można było uznać, że jego działalność przyniosła trwałe skutki. Danuta Wałęsowa odbierała jego dyplom i medal w roku, w którym zakończył się stan wojenny, na kilka lat przez oficjalnym schyłkiem Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Arafat, Peres i Rabin też otrzymali nagrodę bardziej w antycypacji tego, co przyniosą ich starania, niż w uznaniu osiągnięć, w dodatku trudno dziś z satysfakcją mówić o tym, że im się udało, a na Bliskim Wschodzie zapanował pokój.
Wydaje mi się, że Nobel ma ambicję bycia siłą sprawczą, inspirować i kreować rzeczywistość, a nie tylko ją oceniać. Czytając w dyskusji o tegorocznym Noblu z medycyny głosy o cywilizacji śmierci i zabijaniu dzieci, jestem komitetowi bardzo wdzięczny, że uhonorował in vitro. I z zainteresowaniem czekam na decyzję, która lada chwila zapadnie, kto zostanie tegorocznym laureatem pokojowej Nagrody Nobla.

Skąd tacy się biorą?

Skąd biorą się politycy takiej klasy, jak Barack Obama? Niewiele czasu upłynęło od dnia, w którym Obama podczas wywiadu na żywo zabił muchę, a tu kolejna niespodzianka. Po obejrzeniu poniższego filmu, długo nie mogłem wyjść z podziwu.
I nie, nie dlatego, że prezydent światowego mocarstwa spotyka się z okazji czerwcowego święta z przedstawicielami gejów i lesbijek. Nie dlatego, że mówiąc o upowszechnieniu prawa do zawierania cywilnych małżeństw między kochającymi się partnerami tej samej płci prezydent USA porównuje tę sytuację do czasów, gdy pobierali się jego rodzice, a małżeństwa osób różnych ras były wówczas w niektórych stanach nielegalne.
Mój olbrzymi szacunek i podziw wynika ze swobody, z jaką Obama rozładował atmosferę wokół tej „kaczki – dziwaczki”, która przerwała mu wystąpienie. Przypomniałem sobie od razu naszego Prezydenta i jego przygody z telefonami… Nieporównywalne zupełnie, nie ta liga.

Pokłon przed Królem Popu

Podobnie jak Azrael, dorastałem w cieniu muzyki Michaela Jacksona, ale jakoś tak obok, a lista moich idoli raczej go nie obejmowała, dlatego jeszcze kilka godzin temu zapewniłem Janinę, że nie złożę hołdu na moim blogu zmarłemu królowi muzyki pop. Oglądałem dzisiaj jednak przez około dwie godziny telewizję BBC (trochę rano, trochę wieczorem) i udzieliła mi się chyba w końcu medialna histeria. Około pięciu minut z tych dwóch godzin poświęcone było prognozie pogody, reszta – śmierci Michaela Jacksona i temu, jak przyjęli to przywódcy państw, gwiazdy pop kultury i zwykli szarzy ludzie na wszystkich kontynentach.
Po raz drugi w moim życiu byłem świadkiem rozpłakania się w miejscu publicznym osoby, która dowiedziała się o śmierci kogoś, kogo w ogóle nie miała zaszczytu poznać osobiście, i były to łzy równie rzewne, jak te, które widziałem 2 kwietnia 2005 roku. Ani wówczas, ani dzisiaj nie uwierzyłbym, że to możliwe, gdybym nie widział tego na własne oczy.
Największe przeboje Michaela Jacksona mają dziś mniej więcej tyle lat, co moi uczniowie i studenci. Dla większości moich uczniów z trzeciej mechanika, nie ukrywajmy, zmarły muzyk to synonim wszystkiego, co najgorsze, i jedno wielkie pośmiewisko. Dlatego trochę w telewizyjnych i internetowych wspomnieniach brakowało mi hitów, które mogłyby ich zaskoczyć i pokazać im, jak bardzo jego muzyka i przesłanie mogłyby być im bliskie. Na przykład w poniższym teledysku jest Michael Jackson chyba bardziej nowohucki niż sam Plac Centralny czy Arka Pana.




Rozliczne remiksy, takie jak ten z Tupakiem, które można znaleźć na Youtube.com i innych serwisach tego rodzaju, pokazują, że Michael Jackson był kultową postacią dla niejednej subkultury, z którą moi uczniowie i studenci byliby gotowi się utożsamiać, nawet jeśli pozornie wydaje się on nie mieć z nią nic wspólnego.



Twitter przeżył podobno w ciągu ostatniej doby (tak twierdzi BBC) największe oblężenie w swojej historii w skutek przeciążenia kondolencjami fanów zmarłego piosenkarza, sam się do tego przyczyniłem dzieląc się w jednym z moich twitów piosenką z moich lat szczenięcych. W światowych serwisach informacyjnych BBC czy CNN mówiło się otwarcie o tym, że z dziesiątkami milionów pobrań filmów z przebojami Michaela Jacksona internet po prostu się dzisiaj przytkał. W porównaniu z trzęsieniem ziemi, jakie dziś miało miejsce w globalnej blogosferze i na portalach społecznościowych, po śmierci Jana Pawła II zawiał lekki wietrzyk. W jednym z kultowych blogów poświęconych nauce języka angielskiego posypało się dzisiaj kilka wpisów związanych z nieoczekiwaną śmiercią planującego wielki powrót artysty – niektóre bardziej poważne, inne lekko żartobliwe, chociaż żaden z nich nie tak prowokatorski i niesmaczny, jak wpis na blogu Tomka Łysakowskiego. Całkiem poważnie i z wielkim szacunkiem pochylił się nad Michaelem Jacksonem rektor Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Łodzi, profesor Śliwerski, który nazwał piosenkarza w swoim wpisie pedagogiem ulicy, wyjątkowym idolem dla niepoliczalnej liczby dzieci i młodzieży na całym świecie, „niewidzialnym liderem, przewodnikiem sierot, osamotnionych, pozostawionych swojemu losowi, ale wierzących, że dzięki pracy nad sobą będzie można wyrwać się z środowiska ubóstwa czy społecznej niszy i zaimponować innym rozwiniętymi umiejętnościami”. Króla i ikonę muzyki rozrywkowej pięknie pożegnał też na swoim blogu Walpurg.

Mimo wszystko, nie dołączyłbym się może do tej medialnej histerii, gdyby nie sprowokowało mnie do tego doniesienie o postawie pewnego korzystającego z przywilejów nadawcy społecznego polskojęzycznego radia z Torunia. Radio Maryja pożegnało Michaela Jacksona komentarzem na samym końcu swoich wiadomości i nazwało go „modelową postacią masowej kultury pozbawionej wyższej wartości”, a treści, jakie przekazywał w swojej twórczości, uznało za demoralizujące. Boże, widzisz i nie grzmisz, chciałoby się powiedzieć. Daj Boże wszystkim misjonarzom tego świata, by umieli zaszczepić chociaż ułamek tego pragnienia dobra, jakie udawało się w ludziach budzić Jacksonowi.



Słuchając piosenki Jamesa Morrisona (tego współczesnego, nie tego sprzed lat), będącej coverem jednego z największych przebojów Michaela Jacksona, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że w krzewieniu wartości król pop ma o wiele większe zasługi, niż jego krytycy z nie wiedzieć czemu uprzywilejowanego radia. A dzięki uniwersalności swojego przesłania, ten wychowany w rodzinie Świadków Jehowy artysta, którego brat jest muzułmaninem, a była żona scjentologiem, dociera dalej niż każdy duchowy przywódca, który może nam przyjść do głowy.


Mechanicy spiskowi

Podczas wigilii klasowej w trzeciej mechanika okazało się, że o wiele ciekawsze niż kolędy w języku polskim i angielskim, bardziej absorbujące niż pączki, kapuśniaczki i barszcz czerwony z takim namaszczeniem przygotowany przez Piotra, są… teorie spiskowe dziejów, a w szczególności te dotyczące ataków terrorystycznych z 11 września 2001. Bardzo się wzruszyłem, bo pisałem o tym moją drugą pracę magisterską, a poza tym panowie wykazali się taką dociekliwością, tak krytycznym spojrzeniem na oficjalny opis rzeczywistości, że już nie mogę się doczekać naszej wspólnej pracy na lekcjach angielskiego w klasie maturalnej.
Gdy więc już zmęczy Was rodzinne świąteczne spotkanie, o którym ostatnio jeden z panów w mechaniku powiedział, że będzie trochę udawania i stwarzania pozorów, trochę przekrzykiwania się, każdy będzie miał dużo do powiedzenia, a nikt nikogo nie będzie słuchał, w spokoju i ciszy zajmijcie się krytycznym badaniem rzeczywistości, w miarę możliwości ćwicząc przy tym języki obce. W końcu między innymi dlatego uczymy się języka angielskiego programem rozszerzonym, żebyście umieli korzystać z większej ilości źródeł i mieli bardziej świadomy i dojrzały pogląd na świat.
Wesołych Świąt dla wszystkich uczniów, którzy kwestionują to, co im mówimy, i poszukują własnych, alternatywnych odpowiedzi. Nie zmieniajcie się.
Film w piętnastu dziesięciominutowych częściach:
1. http://www.youtube.com/watch?v=AaNkSvNiCIc
2. http://www.youtube.com/watch?v=dVlgBrbC7nQ
3. http://www.youtube.com/watch?v=DneDXG_4Vsc
4. http://www.youtube.com/watch?v=V0xyc4W878c
5. http://www.youtube.com/watch?v=YBoqZP92ttQ
6. http://www.youtube.com/watch?v=1HTrxW9J5kM
7. http://www.youtube.com/watch?v=6Jb6Eq-7Dl8
8. http://www.youtube.com/watch?v=wlIn_Yyz2KU
9. http://www.youtube.com/watch?v=9MOGeSiWJN0
10. http://www.youtube.com/watch?v=JXfIxJ27x_8
11. http://www.youtube.com/watch?v=FdDSTLLB16s
12. http://www.youtube.com/watch?v=25-jkIQT5w4
13. http://www.youtube.com/watch?v=5U1cPyL9M6M
14. http://www.youtube.com/watch?v=qjEE0Qy1rAg
15. http://www.youtube.com/watch?v=4k5pa3gunXc

A imię jego czterdzieści i cztery…

 
Zasłyszane wczoraj w telewizji:

Crispus Attucks fell so that Rosa Parks could sit, Rosa Parks sat so that Dr. Martin Luther King could march, Dr. Martin Luther King marched so that Barack Obama could run and Barack Obama is running so that our children and grandchildren can fly.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi ,