Jednak potrzebne

Mróz ustąpił, przyszły zamiecie śnieżne. Sam nie wiem, co lepsze. Dopóki siedzę z grzanym piwem w ręku i z nogami na kaloryferze i wyglądam przez okno, a tylko parę razy dziennie wyjdę z psem, do sklepu czy do pracy, mroźne powietrze albo skakanie po zaspach śniegu mogą być nawet atrakcyjne. W mojej sytuacji grzechem byłoby narzekać.
Kilka dni temu zaskoczył mnie taki widok w pobliżu Bramy Floriańskiej. Koksowniki, pokazywane w telewizji jako wesołe urozmaicenie czasu oczekującym na autobus czy tramwaj na przystankach, oblegane przez żwawą młodzież (sam wpadłem ostatnio na studentów śpiewających i tańczących wokół koksownika na Basztowej), kojarzyły mi sie jakoś tak rozrywkowo. I nagle widzę koksownik, przy którym zziębnięty bezdomny suszy sobie skarpetki, a zdjęte z jego nóg buty leżą obok i zapewne też się suszą. Zupełnie nierozrywkowy widok.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi ,

Poranna jazda do Mordoru

Kilka razy do roku bardzo wcześnie rano wyjeżdżam do Rzeszowa, Krosna lub w inny zakątek Podkarpacia. Jutro też wstaję skoro świt i jadę do tego Mordoru, bo jakże inaczej nazwać widok, który ukazuje się moim oczom, gdy przejeżdżam mostem przez Wisłę i patrzę w kierunku celu mojej podróży.
Tyle że od sierpnia tego roku jeżdżę tam naprawdę jak do domu, a każda podróż jest przypomnieniem radosnej nowiny sprzed trzech tygodni. Odkąd ją usłyszałem, nie mogę się ogarnąć i jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Pokochałem Saurona i stałem się jego sługą.

Niniejszy wpis dedykuję – z nieskończoną czułością – Albertowi i Sandrze, Łukaszowi i Kasi, Pawłowi i Sylwii, Przemkowi i Gosi, oraz Robertowi.

Stały klient bez zniżki

Zdaniem Alberta, powinienem mieć zniżkę jako stały klient punktu, który w pasażu hipermarketu Carrefour w Czyżynach oferuje usługi ksero, dorabianie kluczy, wizytówki, różnego rodzaju tabliczki oraz kartridże do drukarek. No ale jak nie lubić odwiedzać punktu, gdzie – czekając w kolejce – można sobie popatrzeć na takie oto dowcipne gadżety na wystawie?

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi

Katolicy wbrew Jezusowi

Grupa młodzieży pijarskiej zakłóciła dzisiaj w Krakowie marsz ateistów i agnostyków. Reagując na transparenty domagające się świeckiego państwa, prowadzący ewangelizację awanturnicy zaczęli niewybredne pyskówki i zagłuszali marsz pieśniami religijnymi. W odpowiedzi na apel „Polska laicka, nie katolicka” krzyczeli „Nie wstydzę się Chrystusa!”. Opuszczających Rynek Główny ateistów i agnostyków żegnali okrzykami „Polska katolicka, nie laicka!” i śpiewami „Żegnamy was, alleluja”.
Kilkusetosobową grupę uczestników obu zgromadzeń, wymieniającą się ulotkami i różańcami, rozdzielał kordon policji.
To w gruncie rzeczy smutne wydarzenie pokazuje, jak to część wierzących nie rozumie zupełnie, że postulaty świeckości państwa nie wynikają w żaden sposób z pogardy dla wiary ani nie implikują wstydu z religijności. W ślepym poczuciu misji tracą zupełnie zdrowy rozsądek i wydaje im się, że domaganie się szacunku dla osób wyznających inne wartości jest prześladowaniem chrześcijaństwa i szykanowaniem chrześcijan. Jednocześnie nie widzą niczego niestosownego w oczekiwaniu, by wszyscy się dostosowali i żyli według nauki ich kościoła.
Katolicy, jak wiadomo, Pismo Święte rzadko czytują, a treści zawarte w ewangeliach nieszczególnie ich interesują. Szkoda, bo może w słowach niejakiego Jezusa dopatrzyliby się wyraźnego poparcia dla idei rozdziału kościoła od państwa. Jest o tym mowa w Ewangelii Mateusza (22, 18-21) i Ewangelii Marka (12, 15-17). Dziś, kiedy – stosując nawet groźby moralnie i prawnie wątpliwe – bronią obecności krzyża w sali polskiego sejmu, albo gdy zakłócają przebieg pokojowego marszu, szkodzą kościołowi i sprzeniewierzają się słowom Jezusa.

Wówczas Jezus rzekł do nich: „Oddajcie więc Cezarowi to, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga”. I byli pełni podziwu dla Niego.

Mk, 12, 17

Puste i śliczne

Kampania wyborcza to okazja równie dobra, jak każda inna, by odświeżać dyskusje o sprawach w gruncie rzeczy błahych, nieistotnych, albo wręcz wyimaginowanych. Jedną z takich dyskusji jest odwieczny problem rzekomego upadku języka i zagrożenia moralności publicznej przez przeklinających rodaków. Padają komiczne argumenty, jakoby język polski był bardziej zagrożony zbrodnią wulgarności niż inne języki, jakoby potop „brzydkich” słów nie zalewał innych języków, albo jakoby dorośli mężczyźni nie potrafili swym dorastającym synom wyjaśnić, czym się zajmuje prostytutka.
Tymczasem dbałość o język, jaką można dostrzec na blogu „Ratujmy kurwę” zdaje mi się być większa i bardziej szczera, niż transparent „Nie damy krzywdzić nasze dzieci”, którym wymachiwał ktoś podczas demonstracji w obronie polskich szkół na Litwie. W końcu blog ten propaguje polską literaturę, np. Stachurę, albo perełki translacji, takie jak znakomite „Urwał nać” genialnego Piotra Cholewy. A jak ktoś ma uczyć litewskie dzieci niepoprawnej odmiany przez przypadki, to może rzeczywiście lepiej, by uczyły się po litewsku.
Środki wyrazu nie są oczywiście bez znaczenia, ale warto chyba pamiętać o tym, by język wyrażał jakąś treść. Słowa zmieniają znaczenie i to, co kiedyś było wulgarne, dziś bywa całkowicie neutralne (np. „kobieta”), a słowa niegdyś łagodne i pełne szacunku powoli stają się niestosowne i nabierają oznak wulgarności (chociażby „panna”, „panienka”).
Gdy czytam wywiad z Adamem Darskim, „Nergalem”, o jego zmaganiach ze śmiertelną chorobą, o wizji świata, małżeństwa i społeczeństwa, widzę w nim więcej wrażliwości i intelektu, niż słuchając księży i biskupów, którzy – oburzeni udziałem lidera zespołu Behemoth w programie telewizji publicznej – w imię prawa, sprawiedliwości, Pana Jezusa i innych wzniosłych, aczkolwiek w ich ustach dość pustych ideałów, nawołują do nienawiści, bojkotowania i izolacji.
I dlatego wydaje mi się, że nie wystarczy wyposażyć się w obszerny zasób słów pięknych i szlachetnych, tępiąc ze swojego języka to, co akurat uważane jest za wulgarne. Trzeba jeszcze mieć coś do powiedzenia.
Duża partia startująca w tegorocznych wyborach prowadzi obecnie kampanię, w której chwali się pięknymi, seksownymi, młodymi kobietami na swoich listach. Jedna z nich została kilka dni temu zmiażdżona w studiu telewizyjnym przez dociekliwego dziennikarza. Pokazał jasno, że nie ma ona zdania w żadnej sprawie, na niczym się nie zna, ma tylko piękne uzębienie i kilka innych, równie namacalnych atrybutów.
Zdumiało mnie to. Dziewczyny moich synków są takie mądre, energiczne, dynamiczne, przesiąknięte indywidualizmem, siarczyste. Każda kolejna, którą poznaję, wywiera na mnie niezatarte wrażenie. Jak to możliwe, że zwykły dwudziestolatek spod Krakowa bez trudu znajduje sobie kobietę, która jest i piękna, i mądra, a wielka ogólnopolska partia z ambicjami do rządzenia krajem umieszcza na listach panie, które dobrze prezentują się jedynie na plakatach i billboardach?

Moi kibole

Triumfalny marsz jednej z krakowskich drużyn po mistrzostwo, wszechobecność „orlików” i – co by nie mówić – dobra kondycja polskich przedsiębiorców i ich sentymentalna ochota do wspierania lokalnych drużyn i drużynek sprawiły, że piłka nożna przeżywa renesans wśród moich uczniów i studentów. Mnóstwo wśród nich jest kibiców, a ci, którzy sami grają w klubach, na zdjęciach z boisk i stadionów wyglądają bardziej profesjonalnie niż reprezentacja narodowa na zdjęciach z mojej młodości. Patrząc na te zdjęcia, czytając komentarze pod nimi, obserwując to, z kim chłopaki się zadają i jak dyskutują, mam nieodparte wrażenie, że na stadionie przy Błoniach i na tych wszystkich boiskach uczą się w kilkadziesiąt minut więcej, niż przez cały tydzień w szkole. Nie mówiąc już o tym, że nikt ich tam nie „upupia” i nie „przyprawia im gęby”.
O tych samych chłopakach trąbią na lewo i na prawo media, a w kampanii wyborczej partie po przeciwnych stronach barykady próbują ich sobie przywłaszczyć i wykorzystać ich do swojej propagandy. Dla jednych to opresjonowani bojownicy o wolność i demokrację, uciemiężeni patrioci. Dla innych to pokazowy przykład rzekomej skuteczności aparatu państwowego w walce z bandytyzmem. A to są przecież normalne chłopaki. Lepsze, mądrzejsze, odważniejsze, niż ja byłem w ich wieku. Czasami bardzo bezpośrednie, czasami szczere do bólu, ale widocznie – inaczej niż nas kiedyś – po prostu ich na to stać.
Ostatnio jednego z nich strzygłem, czy może raczej goliłem, kupioną w dyskoncie maszynką, za pomocą której sam od jakiegoś czasu jestem misternie doprowadzany do porządku. To był dla mnie zaszczyt, strzyc tak światłego i mądrego człowieka, cieszyć się jego zaufaniem. Nijak nie pojmuję, czemu uchodzi wśród pamiętających go ze szkolnych czasów nauczycieli za klasowego głupka. Piłka nożna musiała bardzo go odmienić.

Podróże w przyszłość

Jakiś czas temu, gdy dwie studentki Politechniki Krakowskiej zginęły pod kołami tramwaju na ulicy Pawiej, z zażenowaniem czytałem dyskusję pod artykułem o tym na lokalnym forum gazety. Kilku „Krakowian z dziada pradziada” ubliżało dziennikarzowi, który opublikował tę smutną wiadomość, oskarżając go o nieznajomość topografii miasta i – przy okazji, nie wiedzieć czemu – obrzucając obelgami i zarzucając przynależność do żydowsko – masońsko – komunistycznych spisków.
Jak bowiem każdy mieszkaniec Krakowa wie, na ulicy Pawiej są tylko blaszane budy z gastronomią, używanymi ciuchami i automatami do gier, a tramwaj nigdy tamtędy nie jechał i nigdy nie pojedzie.
Dla niewtajemniczonych, ulica Pawia znajduje się w sercu projektu krakowskiego Nowego Miasta i w ostatnich dekadach zmieniła się nie do poznania. Tramwaje jeżdżą nie tylko wzdłuż tej ulicy, ale – na wysokości Politechniki – przecina ją tramwajowa linia podziemna ze stacją właśnie pod ulicą Pawią.
W internecie, w szkole, w życiu, można stać tyłem do zmieniającego się świata i tego, jak młodsi od nas go urządzają po swojemu. Stać z naburmuszoną miną i zarastać krzakami. Albo można stać przodem, uważnie nasłuchując, bo – póki co – to najlepsza maszyna czasu do podróży w przyszłość, jaką udało się wymyślić.

Studzenie zapału do nauki

Dla tych, którym ostatnio zbyt gorąco, zwłaszcza dla tych, którym ciężko się uczyć i zaliczać przedmioty w sesji letniej. Nie przejmujcie sie, jeśli łaskawi dziekani pozwolą, dociągniecie na warunkach do sesji w zupełnie innej scenerii, z aurą bardziej sprzyjającą nauce i z zaskakującym widokiem z okna akademika. Dla przypomnienia kilka fotografii z poprzednich sesji zimowych.


Więcej zdjęć dla ochłody zapału do nauki

Wakacje na niebie i na ziemi

Nadszedł wyjątkowy tydzień. Zaczyna się astronomiczne lato, kończy się ziemski rok szkolny, a w Krakowie na każdym kroku – rozpraszając kierowców – pławi się w słońcu boskie ciało – na ławeczce, rowerku, przystanku tramwajowym. Za to za miastem, z dala od wszelkich ciał, można oślepnąć patrząc na te kombinacje kolorów.