Zombi szopka

Z mediów anglojęzycznych można się w świątecznym sezonie dowiedzieć sporo o nowej modzie w przydomowych ogródkach. Od morza do morza miłośnicy Apokalipsy Z i całej lawiny książek, seriali i filmów pełnometrażowych o „żywych trupach”, stawiają przy domach bożonarodzeniowe szopki, w których miejsce Świętej Rodziny, Trzech Króli i reszty typowych bohaterów zajmują mniej lub bardziej straszni „nieumarli”.
W Krakowie, w którym tradycja szopek sięga niepamiętnych czasów, i w którym szopki też nie zawsze są konwencjonalne, a większość z nich w ogóle nie przypomina wiejskiego budynku gospodarczego ze strzechą, żłobem i sianem, warto pomyśleć nad tym, czy tego rodzaju pomysł nie pozwala nieco zaoszczędzić. W jednym z krakowskich sklepów pierwsze, nieśmiałe dekoracje związane z Bożym Narodzeniem, widziałem w tym roku już pod koniec października. Szopka z zombi pasuje do wystroju sklepu od Halloween aż po Trzech Króli.
Inna sprawa, czy to by nie wzbudziło kontrowersji. W takim Ohio były protesty. W Krakowie pewnie też nie wszystkim podobałby się Zombi Jezus.

Duchy na placu

Przez Plac Matejki, podobnie jak przez Galerię Krakowską (o czym zdarzyło mi się już kiedyś wspomnieć), przemykam zwykle w wielkim pośpiechu, mało co się rozglądając. Dopiero przypadkiem, przy nieplanowanej, acz sympatycznej wieczornej kawie w ogródku Glonojada, zdziwiłem się wielce, jak mało znam to miejsce, a także, jak ono jest magiczne. Wieczorami na ścianach kamienic zdają się je odwiedzać duchy…

Zgliszcza po Tusku

Wysiadam trochę za wcześnie na przebudowanym w ostatnich latach Rondzie Mogilskim i idę wolno spacerkiem do pracy. Mam dużo czasu, więc wchodzę do jakiegoś przytulnego, prowadzonego przez paru młodych chłopaków, baru śniadaniowego na Rakowickiej. Kupuję małą kawę i idę dalej. Spacerkiem przechodzę przez niedawno oddany do użytku pasaż handlowy na nowym dworcu kolejowym Kraków Główny, kupuję sobie na śniadanie sałatkę. Przecinam z sałatką w garści świeże osiedle apartamentowców i jestem w pracy.
Jem – plastikowym widelcem – spokojnie. I tak nikt nie przyjdzie. Nie wiem w ogóle, jakim cudem ja dotarłem przez te kilometry nowych dróg, dwie budowy wiaduktów, nową linię tramwajową. Nikt więcej tutaj nie dotrze. Po drodze słyszałem w radiu, że Tusk odchodzi do Brukseli i że zostawia po sobie zgliszcza.
Zdziwiony, wyglądam na zewnątrz z drugiego piętra. Jakieś tłumy budowlańców wykańczają właśnie nowy parking, a przy okazji robią hałas tak straszny, że muszę szczelnie domknąć wszystkie okna, jeśli mam słyszeć własne myśli.
No tak, na zewnątrz same zgliszcza i ruiny, dziwne, że moje miejsce pracy jakoś się ostało. Ale przez te zgliszcza i ruiny nikt pewnie nie dotrze. Mam spokój.
Tak przy okazji, niektórzy mają naprawdę posrane w głowach. A bywa, że pracują w mediach, niestety.

Kładka Bernatka i różowe bluzgi

Nasza kochana gazeta lokalna użala się nad tym, że „różowe bluzgi ” rzekomo „szpecą” Kładkę Bernatka, most dla pieszych i rowerzystów łączący Podgórze z Kazimierzem.

Jebane pokolenie Wertera pseudo patrioci pseudo idioci ćwierć romantycy ćwierć dekadenci na wskroś degeneraci

Dlaczego zdaniem gazety niniejszy napis szpeci kładkę? Czyżby czcionka była nie taka jak należy?
Jak dla mnie, napis jest kojący. Oto młodzież akademicka Krakowa wie, kim był Werter. Mają swoje zdanie na temat romantyków i dekadentów (nie żebym nie lubił Baudelaire’a, Przerwy-Tetmajera czy Staffa).
Kochana gazeto. Zamalować niektóre litery w „jebane” gwiazdkami i zostawić. Ba, otoczyć napis ochroną konserwatora zabytków. Oby takiej postawy jak najwięcej wśród naszych studentów i wśród naszej młodzieży. Żebyście jeszcze nie zatęsknili za równie trzeźwą młodzieżą jak ta, która wymalowała ten napis.

Zaloty na parkingu

Jak widzisz takie coś na parkingu, to aż strach pomyśleć, co może mieć z tyłu.
Niestety, musiałem przejść na drugą stronę, do parkomatu, i widziałem.
Ale nie podzielę się tym, co było z tyłu. Same oczy wystarczą.

Mundurki czy stroje ludowe?

W ostatnich dniach kilkakrotnie przyszło mi zaparkować w sprawach służbowych przed jednym z nowohuckich techników, a następnie spędzić kilka godzin w budynku szkoły. Wizyty te zainspirowały mnie po raz kolejny do rozważań nad umundurowaniem uczniów, gdyż udało mi się zaobserwować spontaniczną, oddolną modę wśród uczniów na tak zwany strój jednolity.
Na szkolnym parkingu obok mnie parkowali w swoich co najmniej paroletnich, ale odszykowanych beemkach i audicach uczniowie technikum, którzy nie starali się w żaden sposób ukryć z paleniem papierosów i dość swobodnie dobierali słownictwo. W barze na skwerze przed szkołą sprzedaje się szybkie dania w tak niestandardowych rozmiarach, że chyba nieprzypadkowo większość z tych panów miała ramiona zdecydowanie szersze niż moje uda, ramiona nieproporcjonalnie potężne szczególnie w zestawieniu z ich wygolonymi głowami. Gigantyczne zapiekanki, hamburgery i cheeseburgery to jeszcze nic, specjalnością zakładu jest knysz – pokaźny, okrągły chlebek wypełniony mięsem i sałatkami. Ramiona i łydki panów zdobiły misterne tatuaże, a z ich niechcący podsłuchanych rozmów domyśliłem się, że są uczniami technikum mechanicznego (kierunek jakże bliski mojemu sercu) o wszechstronnych zainteresowaniach (samochody, sport, seks i siłownia) i z perspektywami na przyszłość (są rozrywani na rynku pracy, nie tylko w kraju).
Poczułem w gruncie rzeczy sympatię do tych nieznanych mi bliżej panów mechaników, tym bardziej że sam niedawno wypuściłem spod skrzydeł tak zacną klasę Technikum Mechanicznego. Niezwykle sympatyczny widok: grupa rdzennych mieszkańców Nowej Huty w strojach ludowych (dresach) beztrosko się relaksuje przed swoją ukochaną szkołą na kilka dni przed rozdaniem świadectw.

Ten wpis to odgrzewany kotlet sprzed siedmiu lat, a tu znowu czerwiec i ja dalej siedzę koło budki z knyszami.

Kolce w Krakowie i w Londynie

Miałem mieszane uczucia, gdy pierwszy raz zobaczyłem na nowym dworcu głównym albo na nowym Rondzie Mogilskim kolce, mające uniemożliwić gołębiom i innym ptakom siadanie na różnych poziomych powierzchniach konstrukcji budynków, tuneli i schodów. Do tej pory dziwnie się czuję, gdy mój wzrok przypadkowo padnie w jednym z tych miejsc na gęsto ustawioną siatkę ostrych drutów. Niby rozumiem, czemu je zamontowano, zgadzam się z tym, że nie odbiera to ptakom możliwości przesiadywania gdzie indziej, nie umiem też zaproponować żadnego skutecznego alternatywnego rozwiązania, które pomogłoby utrzymać gzymsy, parapety i inne powierzchnie płaskie w czystości (nigdy się zresztą nad tym nie zastanawiałem, nie taka moja rola i brak mi kompetencji).
Czuję się w każdym razie niezręcznie wobec gołębi i z tym większym niedowierzaniem, maszerując sobie z busa do pracy, słuchałem lokalnego londyńskiego radia (swoją drogą, jakie to wspaniałe czasy, że można mieć w Krakowie stacjonarny londyński numer telefoniczny albo słuchać radia z Londynu, idąc przez rozkopane Rondo Czyżyńskie). W LBC toczyła się dyskusja o kolcach, które jeden z developerów pomontował przy wejściach do klatek schodowych swoich bloków, by zniechęcić bezdomnych do koczowania. Od kilku dni na Twitterze i w mediach tradycyjnych brytyjskiej stolicy trwają spory, czy taki pomysł to bezduszne i pozbawione szacunku dla człowieka traktowanie uprawiających tzw. „rough sleeping” (poznałem ciekawe nowe wyrażenie) czy racjonalne, pragmatyczne rozwiązanie problemu czystości i bezpieczeństwa w sąsiedztwie budynku mieszkalnego.
Wydaje mi się, że osoba, która zaprojektowała londyńskie kolce przeciw bezdomnym, musiała mieć odrobinę wyrzutów sumienia, bo okazuje się, że wyglądają one nieco lepiej niż te krakowskie, mające odstraszać gołębie. Gdyby nie to, że w tej sprawie także mam mieszane uczucia, powiedziałbym nawet, że wyglądają estetycznie. A w każdym razie dużo lepiej niż betonowe klocki-piramidki pod wiaduktami w Chinach, jakie odkryłem, szukając zdjęć z Londynu, wokół których rozpętała się cała ta burza.

Kozy pod ochroną

Jak donosi z terenu Halinka, w niektórych toaletach dla pań znęcanie się nad zwierzętami stanowi problem o wiele większy, niż palenie papierosów. Na szczęście uruchomiono kampanię społeczną na rzecz obrony kóz w ubikacjach.

Ten wpis to odgrzewany kotlet sprzed czterech lat.

Nadwaga

Albert i Sandra nie zdecydowali się wejść na wagę kupiecką w muzeum pod płytą Rynku Głównego w Krakowie, ale ja się zważyłem i – jak się okazuje – nawet według miar czternastowiecznych – mam lekką nadwagę.
Przy okazji polecam podziemia Rynku Głównego w Krakowie, jeśli jeszcze nie wiecie, co robić w długi weekend. Śmiało można tam iść z małym dzieckiem, większym dzieckiem i z całkiem dużymi dziećmi.