Poszarzała tęcza

Lublin to miasto bardzo urokliwe, jest tu parę zakątków, które bardzo sobie cenię, ale są też miejsca smutne, monotonne, przestarzałe – jak z minionej epoki. Jak lokal, w którym wczoraj jadłem obiad, a wokół mnie jedna z pracujących tam pań, przepasana fartuchem wyprodukowanym chyba w tej samej dekadzie, co ja sam, wywijała mopem po podłodze, nie przejmując się w ogóle, że jej energiczne ruchy wokół mojego krzesła i stołu w żaden sposób nie dodają pikanterii wyblakłemu smakowi potraw (jedyne, co było w nich wyraziste, to olbrzymia ilość tłuszczu). Klient, który miał pecha i przyszedł do lokalu kilka minut później, niż ja, a na 28 minut przed zamknięciem, oberwał wprawdzie tylko słownie, ale za to tak dobitnie, że mógł się śmiało poczuć, jakby dostał ścierką po twarzy za to, że próbuje zamówić coś do jedzenia teraz, jak panie ścierają już podłogę i zmywają.
Są ulice w Lublinie, które są tak szare i smutne, że nawet idący nimi ludzie niosą tęczowe parasole w różnych odcieniach szarości.
Są jednak także takie miejsca, gdzie na ścianach (i nie tylko) publikuje się wiersze, a paryski Montmartre ma schody wcale nie lepsze, niż te w Zaułku Hartwigów (a to nie jedyne lubelskie schody, wspinając się po których można czytać poezję).

Teraz także na papierze

Jeśli nie lubisz czytników i z różnych względów wolisz książki papierowe, a jednocześnie kusi Cię sprawdzenie, jakiego rodzaju chore teksty mogły się zrodzić w mojej głowie i nie zostać przelane na stronę blogu, moje dwa zbiory wierszy – Pogo w tramwaju i Brudnomaszynopis – są od teraz dostępne także w wersji papierowej.
Można je kupić przez internet, albo – dopóki nie skończy mi się kupka egzemplarzy autorskich leżąca spokojnie pod biurkiem – można mnie odwiedzić z butelką czerwonego wina, skonsumować je ze mną i dostać oba tomiki. Wersja na czytniki jest oczywiście dużo tańsza i nie wymaga kontaktu osobistego ze mną, co pozwala  człowiekowi zaoszczędzić sporo czasu i nieprzyjemności.

Pogo w tramwaju

Od tego miesiąca nie tylko na Amazonie, ale także w Książkach Google,  Google Play oraz w polskich księgarniach jest dostępny mój tomik wierszy „Pogo w tramwaju”. Tym samym można już nie tylko kupić go w formacie na Kindle (czytnik Amazonu), ale także jako epub.
Właściwie jest już gotowa wersja elektroniczna mojego drugiego tomiku, zatytułowanego Brudnomaszynopis, ale postanowiłem sobie, że udostępnię ją dopiero wtedy, gdy okaże się, że Pogo w tramwaju zainteresowało przynajmniej dziesięć osób w ciągu miesiąca.

Pogo w tramwaju do pobrania z:

Amazonu (w formacie .mobi na czytnik Kindle);
Google Play (na telefon lub tablet z systemem Android);
– wielu polskich księgarni (w formatach epub i mobi), m.in.: EmpikGandalf, Merlin, Virtualo.
Można przy pomocy przeglądarki bezpłatnie przeczytać fragmenty tomiku w  Google Books oraz w Cyfrotece.

Odpowiedź niesie wiatr

W liceum bawiłem się trochę tłumacząc piosenki. Starałem się tłumaczyć je tak, by dało się je śpiewać po polsku. Znalazłem ostatnio parę maszynopisów z tłumaczeniami najbardziej kultowych piosenek w historii. Oto „Blowing In The Wind” Boba Dylana.

Po ilu drogach musi ktoś przejść, by móc człowiekiem się zwać?
Przez ile mórz statek przepłynąć ma, by mógł w przystani swej spać?
Jak wiele razy ma kula lecieć w cel, zanim odleci nam w dal?

Odpowiedź, przyjacielu, nadciąga w skrzydłach wiatru,
odpowiedź przynosi z sobą wiatr.

Przez ile lat może szczyt górski stać, nim zmyje go wody prąd?
I ile lat czekać ma więzień nim będzie mógł wolny iść stąd?
Jak długo możesz odwracać swój wzrok i udawać, że obce ci to?

Odpowiedź, przyjacielu, nadciąga w skrzydłach wiatru,
odpowiedź przynosi z sobą wiatr.

Jak długo w niebo patrzeć się mam, bym dojrzał błękit i brzask?
Ile mi uszu potrzebnych jest, bym mógł usłyszeć innych płacz?
Jak wielu jeszcze ma odejść stąð nim śmiercią znudzimy wreszcie się?

Odpowiedź, przyjacielu, nadciąga w skrzydłach wiatru,
odpowiedź przynosi z sobą wiatr…

Covery z moim tekstem mile widziane. 🙂

Promocja na wesele

Jutro wyjątkowo uroczysty dzień i wielkie święto. A jako że dopatrzyłem się, iż mogę w księgarni Amazon zarządzać promocjami i udostępniać opublikowane przez siebie tytuły za darmo w ograniczoną liczbę dni, postanowiłem – nie tylko dla Róży – zrobić to właśnie jutro.
Na Amazonie od niedawna dostępne są dwa zbiory moich wierszy z lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia: Pogo w tramwaju i Brudnomaszynopis. Oba będzie można pobrać za darmo jutro, 7 września 2013 czasu kalifornijskiego (tych ostatnich ustawień, dotyczących strefy czasowej, chyba nie da się zmienić, a przynajmniej nie dopatrzyłem się tego w panelu księgarni).
Do czytania potrzebny jest czytnik Kindle albo aplikacja Kindle na telefon lub tablet z systemem Android.
Przy okazji – wierzcie albo nie, ale to jest jedyny sposób, żebym sam zdobył darmowe egzemplarze tego grafomaństwa na własny czytnik.

Pożegnanie z Wisławą

Niektórzy lubią poezję
Niektórzy –
Czyli nie wszyscy.
Nawet nie większość wszystkich ale mniejszość.
Nie licząc szkół, gdzie się musi,
I samych poetów,
Będzie tych osób chyba dwie na tysiąc.

Lubią –
Ale lubi się także rosół z makaronem,
Lubi się komplementy i kolor niebieski,
Lubi się stary szalik,
Lubi się stawiać na swoim,
Lubi się głaskać psa.
Poezję –
Tylko co to takiego poezja.
Niejedna chwiejna odpowiedź
Na to pytanie już padła.
A ja nie wiem i nie wiem i trzymam się tego
Jak zbawiennej poręczy.

Some Like Poetry
Some –
thus not all. Not even the majority of all but the minority.
Not counting schools, where one has to,
and the poets themselves,
there might be two people per thousand.

Like –
but one also likes chicken soup with noodles,
one likes compliments and the color blue,
one likes an old scarf,
one likes having the upper hand,
one likes stroking a dog.

Poetry –
but what is poetry.
Many shaky answers
have been given to this question.
But I don’t know and don’t know and hold on to it
like to a sustaining railing.

Wislawa Szymborska
translated by
Regina Grol

Elegia o śmierci Ludwika Waryńskiego

Jeden z najpiękniejszych wierszy, jakie czytałem. Elegia o śmierci Ludwika Waryńskiego Władysława Broniewskiego, poruszająca i prawdziwa, nawet jeśli dziś politycznie niepoprawna. Jako nastolatek wielokrotnie słyszałem piękne, porywające interpretacje tego wiersza, chodziłem do Szkoły Podstawowej im. Ludwika Waryńskiego i uczyliśmy się go na pamięć.
Apele i akademie robiło się na dużej przerwie, czasem zarywało się pięć minut następnej lekcji.
Między innymi dlatego była to bardzo dobra szkoła i mam nadzieję, że taką pozostała do dziś, nawet gdy po zmianie ustroju utraciła patrona i – o ile mi wiadomo – od dłuższego czasu pozostaje „bezimienna”. Do jednej klasy z moją starszą siostrą chodził prawicowy publicysta Jan Pospieszalski, trudno więc naszej podstawówce zarzucić, że zaraziła nas komunizmem.
Z liceum długich, podniosłych uroczystości w ogóle nie pamiętam.
W Szkole Podstawowej im. Ludwika Waryńskiego nie postawiliśmy nigdy nauczyciela w niezręcznej sytuacji proponując mu, że pójdziemy do niego na lekcję, nawet na kilka godzin, zamiast brać udział w uroczystościach i akademiach. Jako nauczyciel, od czasu do czasu staję przed takim dylematem. Przygotować lekcję i poćwiczyć coś z grupą uczniów, którzy nie czują potrzeby uczestnictwa we mszy świętej, czy zlekceważyć ich zapał do nauki i nie pozwolić im na udział w tych spontanicznych kompletach?
Albo dzisiejsza młodzież jest pilniejsza, niż my przed laty, albo uroczystości stały się zbyt długie i zbyt częste.

Jeżeli nie lękasz się pieśni,
stłumionej, złowrogiej i głuchej,
gdy serce masz męża i jeśli
pieśń kochasz swobodną posłuchaj.

Szeroka, szeroka jest ziemia,
gdy myślą ogarnąć ją lotną,
szeroko po ziemi więzienia,
głęboka w więzieniu samotność.

Już dziąsła przeżarte szkorbutem,
już nogi spuchnięte i martwe,
już koniec, już płuca wyplute –
lecz palą się oczy otwarte.

Poranek marcowy. Jak cicho.
Jak dziwna się jasność otwiera.
I tylko tak ciężko oddychać,
i tylko tak trudno umierać.

Posępny jak mur Szliselburga,
głęboki jak dno owej ciszy,
zza krat, z więziennego podwórka
dobiega go śpiew towarzyszy.

I słucha Waryński, lecz nie wie,
że cienie się w celi zbierają,
powtarza jak niegdyś w Genewie:
Kochani… ja muszę do kraju…

Do Łodzi, Zagłębia, Warszawy
powrócę zawzięty, uparty…
ja muszę… do kraju, do sprawy,
do mas, do roboty, do partii…

ja muszę… I śpiew się urywa,
i myśli urywa się pasmo.
Ta twarz już woskowa, nieżywa,
lecz oczy otwarte nie gasną.

Gdzieś w górze, krzykliwy i czarny,
rój ptactwa rozsypał się w szereg,
jak czcionki w podziemnej drukarni,
gdy nocą składali we czterech…

Fabryka Lilpopa… róg Złotej…
Żurawia… adresy się mylą…
robota… tak, wiele roboty…
i jeszcze dziesiąty pawilon…

Ach, płuca wyplute nie bolą,
śmierć w szparę judasza zaziera,
z ogromną tęsknotą i wolą
tak trudno lat siedem umierać.

Wypalą się oczy do końca,
a kiedy zabraknie płomienia,
niech myśl, ta pochodnia płonąca,
podpali kamienie więzienia!

Raz jeszcze się dźwignął na boku:
– Ja muszę… tam na mnie czekają…
i upadł w ostatnim krwotoku,
i skonał. I wrócił do kraju.

Między piaskownicą a siłownią

Czasami zdarzało się w tym roku szkolnym, że mieliśmy lekcje w dziwnych miejscach. Najpierw we wrześniu była wyburzana ścianka działowa w pracowni INT4, kiedyś kolega zwinął do domu wszystkie trzy komplety kluczy do pracowni 40, teraz instalowana jest nowa pracownia komputerowa w 27. A że szkoła u nas obecnie przeżywa prawdziwy renesans i nabór z roku na rok był w ostatnich latach coraz lepszy, w takich sytuacjach nie ma się gdzie podziać, nie ma wolnych pracowni.
Dzisiaj z dwoma grupami technikum mechanicznego odbyliśmy lekcje na siłowni, bo akurat była wolna. Nie taka zła ta siłownia zresztą do prowadzenia lekcji, niejednemu siedzi się tu na jakimś atlasie wygodniej, niż w zwykłej klasie na krześle. A jak się trochę przy okazji różnymi mięśniami porusza, to i mózg lepiej pracuje, i koncentracja bywa niezgorsza. A Tomek na przykład jak się na ławeczce położy to już w ogóle jest nie do poznania – sprawia wrażenie, jakby nie tylko rozumiał, co się do niego mówi, ale i sam coś od siebie sensownie powie.
Tadzia poznałem na takiej właśnie nietypowej lekcji na początku roku szkolnego. Nie zdał i dołączył razem z Pawłem do grupy panów, których uczyłem już od dwóch lat. Był początek września, ciepły piątkowy poranek, nie było wolnej pracowni. Niedaleko naszej szkoły jest przedszkole, a koło niego plac zabaw i piaskownica. W tej piaskownicy spędziliśmy lekcję z grupą Tadzia, czytając głośno poezję Roberta Frosta i rozmawiając o niej. Nie mieliśmy kserokopii, więc wiersz The Road Not Taken podyktowaliśmy sobie do zeszytów. Nie mieliśmy tablicy, by zapisać trudniejsze słowa, ale była piaskownica, która świetnie w tej roli się spisała. Tadziu i Paweł zrobili na mnie bardzo dobre wrażenie – rozumieli ten wiersz i mieli wiele do powiedzenia na jego temat.
Teraz jest już prawie lato, a Tadziu ma wystawioną długopisem ocenę niedostateczną z angielskiego. Wszystko wskazuje na to, że był z nami tylko przez rok. Ciekawe, czy gdyby wszystkie lekcje angielskiego odbywały się w piaskownicy, stałoby się inaczej? Może przychodziłby częściej, może miałby jakieś pozytywne oceny?
Po drodze w ciągu roku szkolnego było tyle skrzyżowań, tyle razy staliśmy na rozstaju dróg. Za każdym razem wchodziliśmy w coraz gęstsze chaszcze, kluczyliśmy po labiryncie programu nauczania. Tadziu po drodze gdzieś nam zginął, Paweł idzie na czele grupy i toruje drogę.
Two roads diverged in a yellow wood,
And sorry I could not travel both
And be one traveler, long I stood
And looked down one as far as I could
To where it bent in the undergrowth;

Then took the other, as just as fair,
And having perhaps the better claim,
Because it was grassy and wanted wear;
Though as for that the passing there
Had worn them really about the same,

And both that morning equally lay
In leaves no step had trodden black.
Oh, I kept the first for another day!
Yet knowing how way leads on to way,
I doubted if I should ever come back.

I shall be telling this with a sigh
Somewhere ages and ages hence:
Two roads diverged in a wood, and I–
I took the one less traveled by,
And that has made all the difference.