Prawdziwy Polak

Podczas spaceru po ulicy Grodzkiej w Lublinie w ubiegłym tygodniu, poszukując spokojnego miejsca do skonsumowania jakiegoś obiadu, wpadłem na taki szyld (nie skorzystałem).
Że prawdziwy Polak nie chce się ograniczać do podawania schabowego i żurku, to ja rozumiem. Ale ja bym chyba nie zabrał gości na modelowego schabowego do mojej ulubionej knajpy wietnamskiej. Podobnie jak nie szukałbym dobrej zupy ostro-kwaśnej (mojej ulubionej) u prawdziwego Polaka, gdzie raczej spodziewałbym się znaleźć kapuśniak (też chętnie konsumuję).
Prawdziwy Polak powinien się zastanowić nad trafnością swojego sloganu reklamowego, bo – paradoksalnie – prawdziwy Polak powinien, poza kotletem schabowym i żurkiem, oferować fasolkę po bretońsku, placki po węgiersku, a nawet pierogi ruskie. Ale na pewno nie kebab (ten jest najlepszy w niektórych dzielnicach Paryża).

Ciepło w Lublinie

Idzie chłód i słota, wkrótce zima. Gdy człowiek patrzy na ten przykład małej architektury z centrum Lublina, robi się tak jakoś cieplej na sercu… Dbajcie wszyscy o siebie i swoich bliskich, a na pewno nikt się tej zimy nie przeziębi.

Chodnik przetłumaczony

Wiem, o co chodzi, i wiem, że to pewien skrót myślowy, w dodatku zgrabnie wizualnie przedstawiony, a jednak – może z racji wykonywanego zawodu – patrząc na te wytyczające granice żydowskiego getta w Lublinie płytki w chodniku – odnoszę wrażenie, że rok 1941 po angielsku był rokiem 1942…

Poszarzała tęcza

Lublin to miasto bardzo urokliwe, jest tu parę zakątków, które bardzo sobie cenię, ale są też miejsca smutne, monotonne, przestarzałe – jak z minionej epoki. Jak lokal, w którym wczoraj jadłem obiad, a wokół mnie jedna z pracujących tam pań, przepasana fartuchem wyprodukowanym chyba w tej samej dekadzie, co ja sam, wywijała mopem po podłodze, nie przejmując się w ogóle, że jej energiczne ruchy wokół mojego krzesła i stołu w żaden sposób nie dodają pikanterii wyblakłemu smakowi potraw (jedyne, co było w nich wyraziste, to olbrzymia ilość tłuszczu). Klient, który miał pecha i przyszedł do lokalu kilka minut później, niż ja, a na 28 minut przed zamknięciem, oberwał wprawdzie tylko słownie, ale za to tak dobitnie, że mógł się śmiało poczuć, jakby dostał ścierką po twarzy za to, że próbuje zamówić coś do jedzenia teraz, jak panie ścierają już podłogę i zmywają.
Są ulice w Lublinie, które są tak szare i smutne, że nawet idący nimi ludzie niosą tęczowe parasole w różnych odcieniach szarości.
Są jednak także takie miejsca, gdzie na ścianach (i nie tylko) publikuje się wiersze, a paryski Montmartre ma schody wcale nie lepsze, niż te w Zaułku Hartwigów (a to nie jedyne lubelskie schody, wspinając się po których można czytać poezję).

Zmiany, zmiany

Gdy wczoraj wysiadłem z busa w Lublinie i wyszedłem z przycerkiewnego placu szumnie zwanego dworcem, moim oczom pokazał się obraz nędzy i rozpaczy widoczny na poniższym zdjęciu.

Dopiero po chwili przypomniałem sobie, co w tym samym miejscu stało równo rok temu i co zaskoczyło mnie wówczas w nie mniejszym stopniu, i co także sfotografowałem. Dziś moje zdjęcie ze straganami wzdłuż Alei Tysiąclecia ma charakter historyczny, a w tej ruinie, jaka przywitała mnie wczoraj w Lublinie, dostrzegam teraz twórczy bałagan, coś w rodzaju brzydkiego kaczątka, z którego potencjalnie może wyrosnąć jakiś łabędź.
Aż strach przyjechać do Lublina w przyszłym roku. A może właśnie trzeba bywać tu częściej, by nie dać się nabrać pozorom stwarzanym przez tak zwany pierwszy rzut oka? Moim znajomym z Lublina z całego serca życzę, by efekt świeżości, aureoli, kontrastu, tendencji centralnej, różowych i czarnych okularów trzymały się od nich z dala przez cały maj i nie tylko.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Lublin Tagi