Google z Madonną

Wchodząc dzisiaj z polskiego adresu IP na główną stronę Google zobaczymy, że wyszukiwarka świętuje setną rocznicę urodzin Julii Child, genialnej kuchmistrzyni, autorki bestsellerowych książek popularyzujących kuchnię, zwłaszcza francuską, oraz gwiazdy telewizyjnych programów kulinarnych.

Znam kilka osób przekonanych, że Warszawa jest tak malutka, że nie pomieści jednego dnia obchodów rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego i koncertu amerykańskiej gwiazdy muzyki popularnej. Poprzednim razem, gdy te same osoby protestowały przeciwko koncertowi Madonny, był właśnie 15 sierpnia, dzień Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Na koncert amerykańskiej gwiazdy poszło wówczas trzy razy więcej osób, niż dzisiaj na odpustową mszę pod jasnogórskim szczytem, więc zagrożenie bluźnierstwem niektórzy traktowali bardzo realnie
Ciekawe, czy dla tych osób Google też dziś dopuścił się profanacji i podeptał to, co dla nas, Polaków, najcenniejsze?
Przy okazji, jeśli Madonna nadal będzie planowała swoje europejskie tournée pod koniec lata, a jednocześnie będzie się przejmować uczuciami naszych patriotycznych rodaków, następny jej koncert najprawdopodobniej obrazi prawdziwych Polaków zbieżnością z rocznicą wybuchu II wojny światowej. Kalendarz – nawet kalendarz Google – ma tylko 365 dni i jest bardzo, bardzo malutki. Dużo mniejszy, niż Warszawa.

Zbyt czarni na ślub

Pastor Stan Weatherford z kościoła baptystów w Crystal Springs w Mississippi, ulegając presji swojej trzody, odmówił udzielenia ślubu parze regularnie uczęszczającej na jego nabożeństwa, ponieważ nigdy dotąd nie odbyły się w tym kościele zaślubiny pary młodej o ciemnym kolorze skóry. A że kościół istnieje od 1883 roku, ma już swoją tradycję i należy ją uszanować.
Ślub odwołano na dzień przed planowaną datą, gdy młodzi zdążyli już dopiąć wszystko na ostatni guzik, w tym wręczyć zaproszenia rodzinie i znajomym. W rozmowie telefonicznej z narzeczonymi pastor wyjaśnił im, że ceremonia zaślubin stworzyłaby nowy precedens, a on chciał uniknąć kontrowersji w swoim kościele…
Zaiste, Jezus przez całe swoje trzydziestotrzyletnie życie nie myślał o niczym innym, tylko o unikaniu kontrowersji.

Historia ludzkości, bozon Higgsa

Dzisiejszy dzień przejdzie do historii ludzkości.
Wypadałoby coś napisać.
Wierzę, że pytania, jakie przyjdą do głowy naukowcom przyszłych pokoleń, są dla nas niezrozumiałe, a odpowiedzi na te pytania pozwolą rozwiązać problemy, które nam się wydają nieprzekraczalnymi w ogóle prawami natury. Nie znam się na fizyce na tyle, by napisać więcej, a przynajmniej udam, że mam w sobie dość pokory.

Polskie obozy koncentracyjne

„Polskie obozy koncentracyjne” to niefortunny skrót myślowy, który w głowie niedouczonego historycznie cudzoziemca może poczynić pewien zamęt, ale dla osoby nie będącej historycznym analfabetą jest zrozumiały i w pewnych kontekstach nawet uzasadniony, na przykład dla kontrastu z innymi nazistowskimi obozami zagłady, które znajdowały się na terenach nie utożsamianych geograficznie z Polską. Dlatego gorączkowe komentarze na temat wpadki prezydenta Obamy, polegającej na użyciu przez niego zwrotu „polski obóz śmierci” podczas wczorajszej uroczystości przyznania pośmiertnie meda­lu wolności Janowi Karskiemu, przyjmuję z pewnym niedowierzaniem. Histerię polskich polityków dobrze podsumował chyba Andrzej Rozenek z Ruchu Palikota, używając słów: „Zemdlałem z wrażenia, potem miałem atak epilepsji, a na koniec musiałem się oczywiście napić i przeżywam to do dzisiaj.” Podobnie jak on, skłonny jestem zgodzić się ze Zbigniewem Brzezińskim i uznać całe zajście za niezamierzoną i przypadkową gafę.
Podobnie dziwi mnie zaangażowanie oficjalnych instytucji państwowych w kwestionowanie rzetelności dziennikarskiej BBC tylko dlatego, że polscy kibice ligowi w programie BBC Panorama – Euro 2012 – Stadiums Of Hate nie przypominają wesołych krasnoludków ani księcia z baśni o Królewnie Śnieżce.
W tym samym czasie, w polskich szkołach z kanonu lektur nie znikają przecież „Medaliony” Zofii Nałkowskiej, w których autorka używa sformułowania „polskie obozy koncentracyjne” i nie budzi to kontrowersji.
Nałkowska jakoś mnie nie bulwersuje, BBC i prezydent Obama także. O wiele większy niepokój poczułem, gdy czytając dwa tygodnie temu gazetkę ścienną w proszowickim liceum, zatytułowaną „Walki przeciwko Żydom w Proszowicach”, miałem poważne problemy ze zrozumieniem intencji autora. Czy było jego zamiarem wierne, bezstronne udokumentowanie rzeczywistości, wraz z nacjonalistycznymi wybrykami przedwojennych Polaków z tego miasteczka, czy uhonorowanie ich za antysemickie poglądy? Zdaję sobie sprawę z tego, że opis historyczny powinien być neutralny i nie jest jego celem moralizowanie czy piętnowanie niepożądanych postaw, ale czułem jakieś zgrzyty czytając o Romanie Dmowskim, poświęceniu lokalu narodowców czy zastanawiając się nad doborem słów w tytule gazetki.
Słowa potrafią zaboleć nawet wówczas, gdy intencje ich autora są czyste. Dopóki nie doszukujemy się złej woli, zawsze jest szansa na porozumienie. Ale gdy dysonans między opisywaną sytuacją a dosłownym znaczeniem, emocjonalnym wydźwiękiem i etycznym osądem wynikającym z użytych słów jest zbyt duży, zaczyna być niebezpiecznie. I grozi nam prawdziwy obóz koncentracyjny. W głowie.

Tupolew na złom

Należę do osób, które z wyjątkowym uznaniem przyjmują fakt, że władze Warszawy w nocy doprowadziły do porządku Krakowskie Przedmieście po wczorajszej manifestacji. Wprawdzie rzadko mi się zdarza spacerować przed Pałacem Prezydenckim, ale – jako że jednak tam bywam – za posprzątanie porzuconych tam zniczy i innych oznak pamięci jestem właściwie wdzięczny. Krzyże niech stoją w kościołach, znicze niech płoną na cmentarzach, a deptaki niech służą do spacerowania.
Mamy wolność słowa i demonstracji, więc każdy ma prawo manifestować, co mu się żywnie podoba i gdzie tylko zapragnie, chociaż niektóre wczorajsze wystąpienia uczestników pochodu balansowały chyba na granicy, jeśli nie prawa, to na pewno dobrego smaku. Widziałem tylko migawki, ale tłum skandujący „Jedna Polska katolicka” i obrzucający inwektywami operatorów telewizji innych niż ich ulubiona, jakoś nie przypadł mi do gustu. Swoją drogą, nazywanie dwudziestoparoletnich pracowników rozmaitych stacji „czerwonymi kurwami” było dla mnie niepojęte. Podobnie jak śpiewanie „Sto lat” i radosne wiwatowanie na cześć „Antoniego” i „Jarosława” podczas marszu żałobnego, mającego uczcić pamięć dziewięćdziesięciu sześciu ofiar w drugą rocznicę katastrofy lotniczej, w której zginęli.
Ale skoro jest wolność, niech sobie demonstrują. A służby porządkowe niech po ich demonstracji posprzątają. Od tego są.
Z jednym się zgadzam z demonstrantami. Wrak samolotu, który rozbił się dwa lata temu pod Smoleńskiem, nie powinien być przetrzymywany przez Rosjan pod jakimś prowizorycznym zadaszeniem. Należy go, moim zdaniem, jak najszybciej pociąć i zezłomować, z pożytkiem dla środowiska naturalnego.

Lot nad kukułczym gniazdem (z pochodniami)

Podczas spaceru po aspirynę na stację benzynową zaintrygował mnie powieszony w przejściu podziemnym plakat. Czy da się zorganizować w Bazylice Jasnogórskiej koncert bez wiedzy władz klasztoru? Czy da się odprawić mszę inicjującą wyjście z pochodniami na miasto w Kaplicy Cudownego Obrazu bez oficjalnego zamówienia takiej intencji w furcie? I czy można sobie dowolnie nazwać jakieś miejsce w Częstochowie wymyśloną przez siebie nazwą, nie konsultując tego z nikim i nie przeprowadzając stosownej procedury w Radzie Miasta?
Jeśli nie można, to odetchnę z ulgą, a stopień opętania zwolenników teorii spiskowych wydaje się usprawiedliwiać wszystko, co wypisują na swoich ulotkach i ogłoszeniach, natomiast ich dywagacje i insynuacje mogłyby się stać przedmiotem rozważań nie tyle prokuratury, co psychiatrów. Mam nadzieję, że – jeśli nawet w bazylice odbędzie się jakiś koncert związany z drugą rocznicą katastrofy prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem – nie przyświeca mu idea ta sama, co organizatorom marszu. Jeśli nawet ktoś zamówił mszę w kaplicy w związku z tą rocznicą, to podczas tej mszy nie będzie się szerzyć nienawiści, nieufności i teorii spiskowych.
Jeśli by z kolei Ojcowie Paulini oficjalnie błogosławili takim wątpliwym moralnie imprezom, to trzeba by się poważnie zastanowić nad celowością chodzenia na pielgrzymki na Jasną Górę i jeżdżenia tam na wycieczki szkolne.

Kaznodzieja na Stanfordzie

Nie miałem nigdy Maca, iPoda, iPhone’a ani iPada. I chyba w najbliższym czasie nie będę miał. Ale nie sposób się nie zgodzić, że wraz ze śmiercią Steve’a Jobsa straciliśmy wizjonera i proroka, jednego z największych ludzi naszych czasów. Przypomniałem sobie przemówienie, które obejrzałem kilka lat temu i zrobiło na mnie olbrzymie wrażenie. Odszukałem je w internecie i okazuje się, że ktoś odwalił kawał porządnej roboty i zrobił do tego filmu napisy w języku polskim.
Warto obejrzeć. Znakomite przesłanie dla nauczycieli, dla studentów, dla budowniczych przyszłości. Prawdziwe kazanie na górze naszych czasów.

Inspirowany wiarą

Zaskakujący, triumfalny wynik antyklerykalnego Ruchu Palikota we wczorajszych wyborach parlamentarnych niektórzy przyjęli z niedowierzaniem, inni z radością, jeszcze inni z niesmakiem. Zabawne, że większość okazujących najbardziej skrajne emocje opiera je na legendach i stereotypach, a nie na prawdziwej wiedzy o programie ugrupowania i poglądach jego członków.
Jeśli ktoś – co dość często się zdarza – dopatruje się w tym sukcesie upadku obyczajów i dowodu na zdziczenie elektoratu, a Janusza Palikota uważa za chama nad chamami, może warto obejrzeć komentarz, jakim wynik Ruchu Palikota przywitał naczelny Frondy, Tomasz Terlikowski, na swoim publicznym profilu na Facebooku. Zaiste, Palikot jest chamem, a pełen katolickiego miłosierdzia i cnót wszelakich patriota Terlikowski to uosobienie kultury osobistej.

W ankiecie wyborczej, jaką wypełnili uczniowie trzecich i czwartych klas, Ruch Palikota zdobył 52% głosów. Daleko w tyle zostawił Platformę Obywatelską (24%), Polskie Stronnictwo Ludowe (20%), Prawo i Sprawiedliwość (4%). Na inne listy nikt nie oddał głosu. Także w prawyborach w liceum Janiny „menda” z Lublina odniosła triumf.
Gdy kiedyś Krystian siedział na angielskim z tak posępną miną, że pozwoliłem sobie na komentarz, iż się go boję, odparł bez chwili zastanowienia, że bardzo dobrze i tak właśnie ma być. W innej sytuacji coś bardzo podobnego powiedział mi w ubiegłym tygodniu Adrian. Nie boję się ich, a te z pozoru chamskie odzywki traktujemy raczej w konwencji żartu. W gruncie rzeczy Krystianowi, Adrianowi i większości trzeciej klasy ufam bardziej niż księdzu na spowiedzi (czemu daję zresztą wyraz do spowiedzi nie chodząc). Nie ośmieliłbym się używać słów tak ostrych, jak te użyte przez Tomasza Terlikowskiego, by krytykować poglądy osób, które będą mnie w przyszłości wozić na wybory, opłacać ze swoich podatków moją opiekę zdrowotną i wspomagać moją emeryturę.
Jedno jest dla mnie pewne. W turnieju o to, kto jest większym chamem, Janusz Palikot, Krystian, Adrian ani ja nie mamy żadnych szans z Tomaszem Terlikowskim. Szykuje się on na wojnę o wiarę i Polskę, a jego orężem będą różaniec i Pismo Święte. W jego walce o kraj, z głębi mojego chamskiego serca, serdeczne szczęść mu Boże.

Koszmar w raju

Wczoraj wieczorem, gdy Paweł Wimmer wrzucił na swoim profilu mapę wyspy Utøya, był to chyba najlepszy z wszystkich komentarzy, jakie na temat tragicznych wydarzeń widziałem. Od tamtej pory nie mogę się otrząsnąć ze zdziwienia. Nie tylko, że mogło dojść do czegoś takiego (zamachowiec przebrany za policjanta wystrzelał kilkadziesiąt osób na obozie młodzieżowym). Nie mogę wyjść z podziwu, jak różne to budzi reakcje ludzi. Niektórzy są wstrząśnięci, ale inni nie kryją obojętności na wydarzenia, które dotknęły obcych im ludzi wypoczywających na wyspie, o której nigdy dotąd nie słyszeli. Niektórzy, nie zważając na to, że sprawca miał fundamentalistyczne chrześcijańskie poglądy i był nacjonalistą, lamentują nad liberalną polityką imigracyjną i straszą islamskim terroryzmem. Są wreszcie i tacy, którzy otwarcie się cieszą ze śmierci „młodzieżówki Lenina”, i dają temu wyraz w komentarzach pod krótkim, drastycznym filmem, pokazującym usłany trupami brzeg sielskiej wyspy z płynącej wzdłuż niego łódki. Tak jakby czyjakolwiek narodowość, rasa czy poglądy polityczne były wystarczającymi przesłankami, by go zamordować.
Niektórzy zachwycają się rzekomą głębią przesłania, jakie na swoim Twitterze zamieścił sprawca: 

One person with a belief is equal to the force of 100 000 who have only interests.


W moim odczuciu, najtrafniej i najmądrzej podsumował to przesłanie ktoś, kto odpowiedział:

Yes indeed. It only takes one shit to evacuate the swimming pool. Very sad.


I to chyba – obok mapy zamieszczonej przez Pawła – drugi najlepszy komentarz.

Radosny przejazd

Podczas gdy kilkudziesięciu naszych maturzystów jeden za drugim wyjeżdżało spod szkoły trąbiąc klaksonami swoich aut, książę William i jego wybranka Kate przejeżdżali ulicami Londynu, wypełnionymi milionowym tłumem. Wczesnym popołudniem, gdy oglądali w domach przy obiedzie świadectwa ukończenia szkoły, William i Kate całowali się na balkonie pałacu Buckingham.
Patrząc wraz z dwoma miliardami telewidzów na ten przejazd i pocałunek, poczułem tęsknotę za normalnością i optymizmem. Mniejsza z tym, że królewski ślub – oprócz w pełni profesjonalnej oprawy – stał się okazją do rozplenienia się pospolicie wszelkiego rodzaju kiczu. I tak zazdroszczę Brytyjczykom i innym nacjom Wspólnoty, że mogli świętować coś radosnego, przyjemnego, entuzjastycznego.
W naszej polskiej, przytłoczonej trumnami rzeczywistości nie mogę jakoś sobie przypomnieć niczego, co by nas łączyło pozytywnie. Czcimy same smutne rocznice, oddajemy hołd poległym albo użalamy się nad klęskami. Sukcesy sportowe – ograniczone do kręgów zainteresowanych daną dyscypliną – nie budzą tak powszechnej euforii. Nawet pospieszna, kontrowersyjna beatyfikacja Jana Pawła II, zamiast jednoczyć i cieszyć, stała się tylko katalizatorem negatywnych emocji i w zupełnie nieoczekiwany sposób wprowadziła surową krytykę i dystans do polskiego papieża do głównego nurtu publicystyki.
Dlatego podobał mi się bardzo uśmiech na twarzach maturzystów, dowcip żegnającego ich dyrektora i te kilkadziesiąt aut odjeżdżających ze szkolnego parkingu przy dźwiękach klaksonów. Najchętniej wsiadłbym do jakiegoś magicznego auta i odjechał wraz z radosnymi maturzystami do jakiegoś weselszego kraju.