Korona i jabłko

W drugiej dekadzie XXI wieku, w cywilizowanym kraju w środku Europy, w czterdziestotysięcznym mieście powiatowym, ludzie ochoczo wierzą w to, że znajdująca się w kościele Dominikanów czternastowieczna figurka Maryi opłakującej Jezusa domaga się pilnie przychodzenia do kościoła z biżuterią na nową koronę dla siebie i dla Syna. Mieszkańcy Jarosławia znoszą więc wota dla Matki Bożej w postaci złota i srebra jako „wynagrodzenie za wszystkie grzechy i zło”, a także odmawiają różaniec pokutny. Dominikanie liczą, że nowe insygnia władzy powstaną na tyle szybko, że papież zdąży je poświęcić przed planowaną na 15 września uroczystością trzechsetlecia bazyliki.
Jarosławianie uważają, że Pieta w cudowny sposób dała znak, iż życzy sobie nowych koron, ponieważ dotychczasowe „w niewytłumaczalny sposób” spadły z niej podczas sprawowania liturgii przy obrazie. Gdy czytam, jak jednoznaczny wydaje się ten „znak” wiernym i opiekunom figury, nie mogę jakoś się oprzeć skojarzeniom ze stereotypem katolicyzmu, jaki znamy z kinematografii i literatury.
Skąd ta pewność, że Maryja i Jezus chcą nowych koron? Może przeciwnie, chcą pozbyć się zbędnego ciężaru i przekazać go na jakiś zbożny cel, może na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy? A może chcą, by odwiedzający kościół mogli podziwiać rzeźbę w kształcie zbliżonym do zamysłu czternastowiecznego artysty, a nie przysłoniętą klejnotami? Złośliwi twierdzą, że jeśli już rozpatrywać to jako karę za grzechy, to może należy to pozbycie się koron uznać za akt abdykacji?
Niewytłumaczalny upadek koron z rzeźby w Jarosławiu przypomina trochę historię o tym, jak to Sir Isaac Newton uświadomił sobie pod drzewem jabłoni, iż spadające jabłko leci zawsze w dół, ku środkowi Ziemi, a nigdy w bok czy w górę. Ten fakt też wówczas wydawał mu się niewytłumaczalny. Wyjaśnienia można znaleźć w opublikowanym przez niego w 1687 roku dziele „Philosophiae naturalis principia mathematica”. Jak nam jednak po kilkuset latach wiadomo, fizyka newtonowska nie opisuje rzeczywistości idealnie, a nasze rozumienie świata od tamtej pory znacznie się zmieniło.
Miejmy w każdym razie nadzieję, że tak problem z jabłkiem, jak i problem z koronami, zostaną jednoznacznie rozwiązane, z pożytkiem dla nas wszystkich.

Historia ludzkości, bozon Higgsa

Dzisiejszy dzień przejdzie do historii ludzkości.
Wypadałoby coś napisać.
Wierzę, że pytania, jakie przyjdą do głowy naukowcom przyszłych pokoleń, są dla nas niezrozumiałe, a odpowiedzi na te pytania pozwolą rozwiązać problemy, które nam się wydają nieprzekraczalnymi w ogóle prawami natury. Nie znam się na fizyce na tyle, by napisać więcej, a przynajmniej udam, że mam w sobie dość pokory.

Epokowe przemiany

W czerwcowym numerze Scientific American można przeczytać bardzo ciekawe zestawienie dwunastu wydarzeń, które odmienią wszystko. To futurystyczna wizja tego, co czeka nas w przyszłości z mniejszym lub większym prawdopodobieństwem, a jeśli się faktycznie zdarzy, będzie przełomem w historii.
Autorzy dodali do każdego z dwunastu artykułów opisujących poszczególne wydarzenia szacunkową ocenę prawdopodobieństwa, że wydarzenie to będzie miało miejsce przed rokiem 2050. Szczególnie ciekawe jest właśnie nie tyle przeczytanie wszystkich dwunastu tekstów po kolei, ale przyjrzenie się, które z nich – zdaniem redakcji – są mało prawdopodobne, a które – wręcz nieuchronne.
Za najmniej prawdopodobne uznano uruchomienie w praktyce czegoś, nad czym prace trwają od dziesiątków lat, a mianowicie reaktora wykorzystującego kontrolowaną syntezę jądrową do pozyskiwania energii. Michael Moyer żartuje sobie nawet, że od zawsze przewidywano, że reaktor taki zostanie uruchomiony w ciągu dwudziestu lat, tyle że ten dystans dwudziestu lat dzielących nas od reaktora jakoś się nie zmniejsza.
Mało prawdopodobne są zdaniem redakcji: konflikt zbrojny z wykorzystaniem broni atomowej, odkrycie inteligencji pozaziemskiej i uderzenie planetoidy w Ziemię.
Następne trzy wydarzenia, których wystąpienia przed połową tego stulecia należy oczekiwać z prawdopodobieństwem 50%, to odkrycie dodatkowych wymiarów, co zrewolucjonizuje nasz sposób postrzegania rzeczywistości, zastosowanie superprzewodników w temperaturze pokojowej oraz wybuch nowej światowej pandemii. Skoro redakcja ocenia szanse ich wystąpienia do roku 2050 pół na pół, to zastanawiam się, czy należy rozumieć, że do końca stulecia dojdzie do nich z pewnością?
I teraz zaczyna się robić naprawdę ciekawie.
Za prawdopodobne autorzy uznali stopienie się lodów polarnych, uzyskanie własnej świadomości przez maszyny i sklonowanie człowieka. Co ciekawe, pisząc o technicznych i medycznych trudnościach z klonowaniem przedstawiciela gatunku ludzkiego, Charles Q. Choi wspomina wprawdzie o rozterkach natury moralnej, ale stara się wskazać pewne pozytywy i sądzi, że z czasem przyzwyczaimy się do klonowania ludzi tak, jak zaakceptowaliśmy już zapłodnienie metodą in vitro.
I oto dochodzimy do wydarzenia dwunastego, określanego przez redakcję jako niemal pewne, nieuchronne. Niewiarygodne, ale gasząc nasze obawy przed konfliktem nuklearnym, w którego cieniu żyło kilka kolejnych pokoleń, albo uspokajając nasz stymulowany tysiącami książek czy filmów strach przed chorobami cywilizacyjnymi czy uderzeniem asteroidy, redakcja Scientific American ocenia, że niemal pewne jest to, że przed rokiem 2050 dojdzie do stworzenia w warunkach laboratoryjnych syntetycznego życia przez człowieka.

Dziesiąty wymiar

Nie wiem, jak Wy, ale ja odpływam w okolicach szóstego wymiaru. Tym większy szacun dla mojego studenta, Sławka, który wykonał napisy do poniższego filmu.