Święconka

Nie licząc coraz rzadszych ślubów i coraz częstszych pogrzebów, byłem dziś po raz pierwszy od wielu lat w kościele, z wielkanocną święconką moich rodziców. W pierwszej chwili miałem ochotę skłamać i po krótkim spacerze z koszyczkiem wrócić do domu nie odwiedzając parafii, ale jakoś zagłuszyłem w sobie te pokusę do kłamstwa i z nadzieją i ufnością wszedłem do świątyni pod wezwaniem św. Maksymiliana Kolbe w Częstochowie.
Mój szczery zapał dość szybko zgasił wyglądający na całkiem normalnego młody ksiądz, który – przed przystąpieniem do święcenia pokarmów – przez kilkanaście minut sadził potworne farmazony na temat tego, jak to większość Polaków ulega Szatanowi i wybiera do parlamentu partie, które otwarcie szerzą zło. Straszliwa wizja Szatana, którą roztaczał, miała chyba przerażać, mnie jednak na przemian bawiła i denerwowała. Nasłuchawszy się o tym, jak to zło wkracza do naszego życia w majestacie prawa, jak to Szatan przez rozwiązania legislacyjne próbuje zmusić ludzi do życia w grzechu, jak to Kościół w Polsce jest prześladowany, a wraz z nim wszyscy katolicy, nie mogłem się zdecydować, czy śmiać się, czy płakać. Czułem politowanie i zażenowanie słuchając idiotyzmów o aborcji i in vitro, świadczących o kiepskiej kondycji intelektualnej młodego kapłana i przesadnej ambicji do wypowiadania się na tematy, o których nie ma pojęcia. Trzeba nie mieć żadnego szacunku dla życia i dla rodziny, trzeba nie znać żadnej pary, która od lat nie może doczekać się potomstwa, by z taką pogardą mówić o in vitro. Trzeba być pełnym nienawiści do świata i cywilizacji, by tak przekreślać wybory polityczne i światopoglądowe 80% społeczeństwa i nazywać je uleganiem Szatanowi, który jest zdesperowany, by w czasach ostatecznych, w których żyjemy, przyciągnąć jeszcze do siebie jak najwięcej grzeszników.
Ksiądz, który święcił pokarmy podczas mojej wizyty w świątyni, jest przekonany, że koniec świata jest bliski. Z tego co zrozumiałem, na święta nie ma dla nikogo żadnych dobrych życzeń, umie tylko postraszyć. Widocznie Duch Święty dawno już go opuścił, mimo młodego wieku, i żyje w strasznej desperacji. Patrząc na pokazujący dziesięciotygodniowe płody Grób Pański na Jasnej Górze mam wrażenie, że Duch Święty opuścił nie tylko tego jednego księdza.
W przeciwieństwie do tych nieszczęśliwców życzę wszystkim stałym czytelnikom i przypadkowym gościom mojego blogu wszystkiego, co najlepsze. Z niecierpliwością i radością czekam, aż za kilka tygodni z pewnego ślicznego jajeczka wykluje się mój pierwszy wnuczek i mam nadzieję, że – gdy dorośnie – będą go otaczać ludzie mniej rozgoryczeni i bardziej pozytywnie nastawieni do świata.
A mnie na długo przeszła ochota na odwiedzanie kościoła. Wyszedłem stamtąd w pośpiechu natychmiast po pokropieniu wodą święconą, bo miałem wrażenie, że za moment ksiądz będzie rozdawał deklaracje wstąpienia do partii, do której miłośników akurat się nie zaliczam.

Marketingowy szantaż

Barbarzyńskie w moim odczuciu zwyczaje podczas katolickich obrządków na południowych rubieżach diecezji kieleckiej uderzyły mnie po raz pierwszy, gdy na pogrzebie przyjaciela zbierający na ofiarę kościelny podszedł z tacą nawet do zgromadzonej przy samej trumnie najbliższej rodziny zmarłego. W niedługim odstępie czasu przeżylem kolejny szok, gdy w czasie radośniejszej wprawdzie uroczystości, bo na ślubie, ale w równie niestosowny moim zdaniem sposób, wyciągnął rękę z tacą do samych państwa młodych i do świadków. Wyglądało to nawet trochę komicznie, gdy panowie podawali paniom pieniądze do wrzucenia na ofiarę, gdyż te – w uroczystych sukniach i z ozdobnymi torebkami – nie miały gdzie trzymać gotówki.
Niedawno z kolei wróciłem do domu z pogrzebu z … wizytówką zakładu pogrzebowego. Pod koniec uroczystości, gdy jeszcze nad trumną zmarłego trwały przemówienia i nie wpuszczono jej do grobu, pracownicy zakładu, chodząc między zgromadzonymi w tej i sąsiedniej kwaterze ludźmi, zaczęli rozdawać eleganckie blankieciki, na których pogrubioną i rozstrzeloną czcionką umieszczono informację, jaka firma obsługiwała pogrzeb, gdzie się znajduje, jakie ma numery telefonów oraz że są one czynne całą dobę.
Fakt rozdawania wizytówek na pogrzebie ma rzekomo usprawiedliwiać to, że są one swego rodzaju pamiątką i rodzajem modlitwy za zmarłego. Faktycznie, znajduje się tam także imię i nazwisko zmarłego, informacja o dacie śmierci i miejscu pochówku, a także kilka linijek modlitwy wyrażającej oddanie duszy w ręce Pana. Na odwrocie jest po prostu obrazek przedstawiający Jezusa modlącego się w Ogrodzie Oliwnym.
Mam problem z taką wizytówką. Z jednej strony, szacunek do zmarłego i do uczuć osób wierzących nie pozwalają jej wyrzucić. Z drugiej, czuję niesmak albo wręcz odrazę na myśl o tym, że ktoś wykorzystuje intymną uroczystość pożegnania zmarłego do rozdawania uczestnikom tej uroczystości swoich – było nie było – ulotek reklamowych.
Co kraj, to obyczaj. Może komuś takie obrazki z pogrzebów wydają się rzeczywiście elegancką i refleksyjną pamiątką. Dla mnie to marketingowy szantaż, polegający na wciśnięciu komuś reklamówki, której nie sposób zniszczyć czy wyrzucić. Moją postanowiłem odesłać do zakładu. Niech oni się martwią, co zrobić ze świętym obrazkiem, którego nie da się już wykorzystać na kolejnym pogrzebie.

Zamknięta ambasada

Ambasada Irlandii przy Stolicy Apostolskiej w Watykanie, jedna z najstarszych irlandzkich placówek dyplomatycznych, w tym miesiącu przestała istnieć. Oficjalnie, powodem likwidacji ambasady są oszczędności i fakt, że nie przynosi ona żadnych korzyści ekonomicznych.
Kościół przyjął tę wiadomość ze zrozumieniem, o czym świadczy wyważona wypowiedź dla mediów księdza Federico Lombardiego, rzecznika Watykanu.
Patrząc na to z boku, można by pomyśleć o skandalach pedofilskich, które zatrzęsły w minionych latach irlandzkim kościołem, ale – jak dla mnie – już takie ćwiczenie w starej irlandzkiej książce do religii wystarczy za powód, by nie utrzymywać ambasady w Watykanie.



(w ćwiczeniu tym należy zadecydować, czy na największą miłość Pana Boga zasługują rośliny, zwierzęta, dziecko nieochrzczone, czy też dziecko ochrzczone)

Katolicy wbrew Jezusowi

Grupa młodzieży pijarskiej zakłóciła dzisiaj w Krakowie marsz ateistów i agnostyków. Reagując na transparenty domagające się świeckiego państwa, prowadzący ewangelizację awanturnicy zaczęli niewybredne pyskówki i zagłuszali marsz pieśniami religijnymi. W odpowiedzi na apel „Polska laicka, nie katolicka” krzyczeli „Nie wstydzę się Chrystusa!”. Opuszczających Rynek Główny ateistów i agnostyków żegnali okrzykami „Polska katolicka, nie laicka!” i śpiewami „Żegnamy was, alleluja”.
Kilkusetosobową grupę uczestników obu zgromadzeń, wymieniającą się ulotkami i różańcami, rozdzielał kordon policji.
To w gruncie rzeczy smutne wydarzenie pokazuje, jak to część wierzących nie rozumie zupełnie, że postulaty świeckości państwa nie wynikają w żaden sposób z pogardy dla wiary ani nie implikują wstydu z religijności. W ślepym poczuciu misji tracą zupełnie zdrowy rozsądek i wydaje im się, że domaganie się szacunku dla osób wyznających inne wartości jest prześladowaniem chrześcijaństwa i szykanowaniem chrześcijan. Jednocześnie nie widzą niczego niestosownego w oczekiwaniu, by wszyscy się dostosowali i żyli według nauki ich kościoła.
Katolicy, jak wiadomo, Pismo Święte rzadko czytują, a treści zawarte w ewangeliach nieszczególnie ich interesują. Szkoda, bo może w słowach niejakiego Jezusa dopatrzyliby się wyraźnego poparcia dla idei rozdziału kościoła od państwa. Jest o tym mowa w Ewangelii Mateusza (22, 18-21) i Ewangelii Marka (12, 15-17). Dziś, kiedy – stosując nawet groźby moralnie i prawnie wątpliwe – bronią obecności krzyża w sali polskiego sejmu, albo gdy zakłócają przebieg pokojowego marszu, szkodzą kościołowi i sprzeniewierzają się słowom Jezusa.

Wówczas Jezus rzekł do nich: „Oddajcie więc Cezarowi to, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga”. I byli pełni podziwu dla Niego.

Mk, 12, 17

Inspirowany wiarą

Zaskakujący, triumfalny wynik antyklerykalnego Ruchu Palikota we wczorajszych wyborach parlamentarnych niektórzy przyjęli z niedowierzaniem, inni z radością, jeszcze inni z niesmakiem. Zabawne, że większość okazujących najbardziej skrajne emocje opiera je na legendach i stereotypach, a nie na prawdziwej wiedzy o programie ugrupowania i poglądach jego członków.
Jeśli ktoś – co dość często się zdarza – dopatruje się w tym sukcesie upadku obyczajów i dowodu na zdziczenie elektoratu, a Janusza Palikota uważa za chama nad chamami, może warto obejrzeć komentarz, jakim wynik Ruchu Palikota przywitał naczelny Frondy, Tomasz Terlikowski, na swoim publicznym profilu na Facebooku. Zaiste, Palikot jest chamem, a pełen katolickiego miłosierdzia i cnót wszelakich patriota Terlikowski to uosobienie kultury osobistej.

W ankiecie wyborczej, jaką wypełnili uczniowie trzecich i czwartych klas, Ruch Palikota zdobył 52% głosów. Daleko w tyle zostawił Platformę Obywatelską (24%), Polskie Stronnictwo Ludowe (20%), Prawo i Sprawiedliwość (4%). Na inne listy nikt nie oddał głosu. Także w prawyborach w liceum Janiny „menda” z Lublina odniosła triumf.
Gdy kiedyś Krystian siedział na angielskim z tak posępną miną, że pozwoliłem sobie na komentarz, iż się go boję, odparł bez chwili zastanowienia, że bardzo dobrze i tak właśnie ma być. W innej sytuacji coś bardzo podobnego powiedział mi w ubiegłym tygodniu Adrian. Nie boję się ich, a te z pozoru chamskie odzywki traktujemy raczej w konwencji żartu. W gruncie rzeczy Krystianowi, Adrianowi i większości trzeciej klasy ufam bardziej niż księdzu na spowiedzi (czemu daję zresztą wyraz do spowiedzi nie chodząc). Nie ośmieliłbym się używać słów tak ostrych, jak te użyte przez Tomasza Terlikowskiego, by krytykować poglądy osób, które będą mnie w przyszłości wozić na wybory, opłacać ze swoich podatków moją opiekę zdrowotną i wspomagać moją emeryturę.
Jedno jest dla mnie pewne. W turnieju o to, kto jest większym chamem, Janusz Palikot, Krystian, Adrian ani ja nie mamy żadnych szans z Tomaszem Terlikowskim. Szykuje się on na wojnę o wiarę i Polskę, a jego orężem będą różaniec i Pismo Święte. W jego walce o kraj, z głębi mojego chamskiego serca, serdeczne szczęść mu Boże.

Puste i śliczne

Kampania wyborcza to okazja równie dobra, jak każda inna, by odświeżać dyskusje o sprawach w gruncie rzeczy błahych, nieistotnych, albo wręcz wyimaginowanych. Jedną z takich dyskusji jest odwieczny problem rzekomego upadku języka i zagrożenia moralności publicznej przez przeklinających rodaków. Padają komiczne argumenty, jakoby język polski był bardziej zagrożony zbrodnią wulgarności niż inne języki, jakoby potop „brzydkich” słów nie zalewał innych języków, albo jakoby dorośli mężczyźni nie potrafili swym dorastającym synom wyjaśnić, czym się zajmuje prostytutka.
Tymczasem dbałość o język, jaką można dostrzec na blogu „Ratujmy kurwę” zdaje mi się być większa i bardziej szczera, niż transparent „Nie damy krzywdzić nasze dzieci”, którym wymachiwał ktoś podczas demonstracji w obronie polskich szkół na Litwie. W końcu blog ten propaguje polską literaturę, np. Stachurę, albo perełki translacji, takie jak znakomite „Urwał nać” genialnego Piotra Cholewy. A jak ktoś ma uczyć litewskie dzieci niepoprawnej odmiany przez przypadki, to może rzeczywiście lepiej, by uczyły się po litewsku.
Środki wyrazu nie są oczywiście bez znaczenia, ale warto chyba pamiętać o tym, by język wyrażał jakąś treść. Słowa zmieniają znaczenie i to, co kiedyś było wulgarne, dziś bywa całkowicie neutralne (np. „kobieta”), a słowa niegdyś łagodne i pełne szacunku powoli stają się niestosowne i nabierają oznak wulgarności (chociażby „panna”, „panienka”).
Gdy czytam wywiad z Adamem Darskim, „Nergalem”, o jego zmaganiach ze śmiertelną chorobą, o wizji świata, małżeństwa i społeczeństwa, widzę w nim więcej wrażliwości i intelektu, niż słuchając księży i biskupów, którzy – oburzeni udziałem lidera zespołu Behemoth w programie telewizji publicznej – w imię prawa, sprawiedliwości, Pana Jezusa i innych wzniosłych, aczkolwiek w ich ustach dość pustych ideałów, nawołują do nienawiści, bojkotowania i izolacji.
I dlatego wydaje mi się, że nie wystarczy wyposażyć się w obszerny zasób słów pięknych i szlachetnych, tępiąc ze swojego języka to, co akurat uważane jest za wulgarne. Trzeba jeszcze mieć coś do powiedzenia.
Duża partia startująca w tegorocznych wyborach prowadzi obecnie kampanię, w której chwali się pięknymi, seksownymi, młodymi kobietami na swoich listach. Jedna z nich została kilka dni temu zmiażdżona w studiu telewizyjnym przez dociekliwego dziennikarza. Pokazał jasno, że nie ma ona zdania w żadnej sprawie, na niczym się nie zna, ma tylko piękne uzębienie i kilka innych, równie namacalnych atrybutów.
Zdumiało mnie to. Dziewczyny moich synków są takie mądre, energiczne, dynamiczne, przesiąknięte indywidualizmem, siarczyste. Każda kolejna, którą poznaję, wywiera na mnie niezatarte wrażenie. Jak to możliwe, że zwykły dwudziestolatek spod Krakowa bez trudu znajduje sobie kobietę, która jest i piękna, i mądra, a wielka ogólnopolska partia z ambicjami do rządzenia krajem umieszcza na listach panie, które dobrze prezentują się jedynie na plakatach i billboardach?

125% normy

Miejska Biblioteka Publiczna w Częstochowie udostępnia na swojej stronie internetowej „Życie Częstochowy” z 22 grudnia 1949, numer prawie w całości poświęcony siedemdziesiątym urodzinom „niezłomnego szermierza pokoju”, towarzysza Stalina. „Walczącemu z oportunizmem” „geniuszowi” hołd oddają ludzie pracy i nauki, a Prezydent Bierut w okolicznościowym przemówieniu oznajmia, że „życie Stalina – to wzór i zobowiązanie dla wielu pokoleń”. Ile minęło lat od tamtej pory i ile pokoleń przejęło wartę nad kultem Generalissimusa? Co z tego zostało? Czy dzieciom ze Szkoły Podstawowej w Pszczewie udało się wywalczyć światowy pokój i zrealizować plan sześcioletni, jak to ślubowały inaugurując rok szkolny 1950/1951? Czy dzieci ze Szkoły Powszechnej w Iłowie, gdzie w przeddzień urodzin Stalina oddano do użytku centralne ogrzewanie, a w dniu jego śmierci wysłano ten podniosły telegram, wytrwały w swojej wierności dla ideałów socjalizmu?

Przewodniczący Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej

Towarzysz Bolesław Bierut

W dniu pogrzebu Wielkiego Stalina serdecznego przyjaciela dzieci polskich i całej postępowej ludzkości, w dniu ciężkiej żałoby narodowej i bólu, my młodzież szkolna i Grono Nauczycielskie Szkoły Podstawowej w Iłowie pow. Działdowo, składa na Wasze ręce ślubowanie wierności wskazaniom Wielkiego wodza i Nauczyciela naszego i jeszcze ściślejsze zespolenie się wokół Partii i Was zapewniając jednocześnie o bardziej wytężonej pracy naszej dla budowy socjalizmu w Polsce i obrony Pokoju światowego.

Szkoły przełomu lat czterdziestych i pięćdziesiątych przodowały w ogóle w wychowaniu patriotycznym młodzieży. Na stronie Szkoły Podstawowej w Radzowicach możemy przeczytać, że w roku szkolnym 1949/1950:

2 października odbył się wiec w sprawie pokoju „zwołany przez kierownika szkoły”. Na wiecu przemawiał Wacław Skulski, który „zobrazował zebranym okropności wojny, wzywał zebranych do walki o pokój poprzez pracę, braterstwo, zwartość społeczną”. Zebrani uchwalili rezolucję: ”My zebrani na wiecu przyrzekamy stać na straży pokoju poprzez pracę, podporządkowanie się wszelkim rozporządzeniom rządu i Polskiej Zjednocznonej Partii Robotniczej”. 13 X w świetlicy Straży Pożarnej w Radzowicach miał miejsce „uroczysty obchód ku czci przyjaźni polsko – radzieckiej”. 16 listopada odbyła się uroczysta akademia ku czci Aleksandra Puszkina. Odczytano kilka wierszy poety w tłumaczeniu Tuwima. „5 grudnia klasa V pisała list do dzieci radzieckich”. 21 grudnia 1949 r. o godzinie 18 w świetlicy odbyła się uroczysta akademia z okazji 70- lecia urodzin Józefa Stalina.

Wydaje się, chociażby oglądając Polską Kronikę Filomową z tamtych czasów, że wszyscy traktowali siedemdziesiąte urodziny wodza wyjątkowo uroczyście i poważnie, a dokonywane z tej okazji czyny i podejmowane postanowienia były jak najbardziej szczere i piękne.


Co zostało z tamtych czasów? Co zostało z rzekomo spontanicznych gestów i obietnic? Pamiętam, jak moja zmarła ciocia opowiadała, że zerwała z chłopakiem, którego bardzo kochała, ponieważ nie okazywał dostatecznej żałoby po śmierci Stalina. Po latach wspominała o tym z niedowierzaniem i rozżaleniem. Jak będą w połowie tego stulecia wspominać dzisiejsze czasy krośnieńscy gimnazjaliści i uczniowie podstawówki, którzy w swojej świeckiej szkole podziękowali za dar beatyfikacji Jana Pawła II?

Wyjątkowy program słowno – muzyczny wzbogacony został o prezentację multimedialną, która przedstawiała najważniejsze momenty z życia Papieża – Polaka. Uczniowie przypomnieli zgromadzonym słowa Karola Wojtyły, również te wypowiedziane na polskiej ziemi i te, które najbardziej utkwiły wszystkim w pamięci. Młodzi ludzie jeszcze raz udowodnili, jak bliska jest im postać Karola Wojtyły – człowieka tak zwyczajnie niezwykłego, że aż świętego.

Czy pamięć o polskim papieżu długo jeszcze będzie kwitła w szkole, w której – co już kiedyś pokazywałem w tym blogu – pomniki bywają przykryte warstwą śmieci? Czy dzieci, które przyjdą do tej szkoły za lat dwadzieścia i trzydzieści, będą oddawać hołd tym samym autorytetom, co obecne? I czy obecne pokolenie będzie o Janie Pawle II pamiętało coś więcej, niż to, że „od kremówek wszystko się zaczęło”? Czytając komentarze pod artykułem na krośnieńskim portalu, śmiem twierdzić, że trzeba będzie znaleźć jakiś nowy pretekst do organizowania „spontanicznych” akademii.

Nie zohydzić historii

Informację z „Gazety Wyborczej” o Grobie Pańskim na Jasnej Górze przyjąłem z takim niedowierzaniem, że nie wytrzymałem i przeszedłem się sam zobaczyć, czy to prawda, czy paskudna insynuacja złowrogiej, antypolskiej gazety, która rzuca oszczerstwa pod adresem kościoła. Galeria zdjęć wyglądała wprawdzie dość wiarygodnie, ale nie chciało mi się jakoś wierzyć, że w jednym z największych katolickich sanktuariów w Polsce urządzono sobie szopkę z symbolicznej dekoracji wielkopiątkowej i poświęcono tę dekorację pamięci katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem w ubiegłym roku, w której to zginął polski prezydent z małżonką i blisko setka innych osób, podążających na uroczystości rocznicowe do Katynia. Wydawało mi się niemożliwe, że ktoś celowo rozstawił w kaplicy cudownego obrazu dziewięćdziesiąt sześć drewnianych krzyży, a przykryte ciało Jezusa umieścił na instalacji składającej się z wielometrowej wstęgi polskiej flagi oraz czarnej folii, mającej się kojarzyć z tą, na której układano nosze z ciałami ofiar katastrofy smoleńskiej. Wśród innych elementów umieszczono też brzozy, o które zawadził prezydencki samolot, a także świece mające przypominać żałobę Polaków na Krakowskim Przedmieściu.
Na Jasnej Górze na własne oczy, ale z równym niedowierzaniem, patrzyłem na niezrozumiałe dla mnie pomieszanie religii z polityką. O ile miałem jeszcze jakąś nadzieję, że smoleńska interpretacja „Gazety” to pomyłka, moje wątpliwości rozwiały billboardy zawieszone na dziedzińcu przed kaplicą, na których umieszczono podpisane zdjęcia wszystkich ofiar wypadku sprzed ponad roku.

Zastanawiam się, na ile ta instalacja szanuje pamięć osób, które zginęły w katastrofie, a były ateistami, feministkami, kontestowały katolicki światopogląd. Czy ustawianie im krzyży przysłaniających ołtarz z cudownym obrazem nie jest przywłaszczaniem sobie ich śmierci do własnych celów? Zastanawiam się, jak należy właściwie rozumieć ułożenie ciała Chrystusa na biało-czerwonej fladze.
To, że kościół katolicki w Polsce zdaje się coraz bardziej kościołem jednej opcji politycznej, w sumie niewiele mnie obchodzi. To, że zamyka się na ludzi, którzy szukają w nim bardziej intelektualnej refleksji nad pierwotnymi i uniwersalnymi znakami chrześcijaństwa, to też nie mój problem. Czuję się jednak odpowiedzialny za coś innego: co zrobić, by pamięć o tym tragicznym wydarzeniu przetrwała i nie została zawłaszczona przez radykalne skrzydło narodowo – katolickie? Jak sprawić, by przyszłe pokolenia wiedziały, że w prezydenckim samolocie zginęli ludzie wszystkich opcji politycznych i światopoglądowych, którzy umieli się jakoś dogadać i wsiąść na pokład jednego samolotu, i dla których kłócenie się bez końca o pierdoły, jakiego jesteśmy obecnie świadkami, byłoby nie do pomyślenia? Czy ci ludzie uwierzyliby, że w ich imieniu ktoś będzie odprawiał żenujące harce wokół krzyża albo licytował się o ilość i lokalizację pomników? Czy uwierzyliby, że ktoś im poświęci dekorację Grobu Pańskiego na Jasnej Górze?
Mnie Smoleńsk zupełnie już obrzydł i nie mogę o nim słuchać ani czytać. Nie tylko mnie, bo blokująca smoleńskie treści wtyczka do przeglądarek internetowych bije rekordy popularności. Będzie szkoda, jeśli ta nieprzerwana histeria i żałoba sprawi, że katastrofa smoleńska zostanie przez kogoś zawłaszczona i jej obraz w świadomości przyszłych historyków ulegnie zafałszowaniu. Pamiętajmy, że to byli normalni ludzie, i że wielkość tej tragedii polegała także na różnorodności ofiar. Niektórzy w sekundzie śmierci być może odmawiali różaniec, niektórzy – co akurat wiemy na pewno – krzyczeli „K…wa!”, ale nikt z nich nie chciałby chyba być przedmiotem nieskończonych targów politycznych.

Francuzi zwiedzają

Grupa młodzieży z Francji odwiedza z trójką opiekunów zespół składający się z podstawówki i gimnazjum. Podczas zwiedzania budynku z uznaniem, ale bez emocji, odnotowują niewątpliwe osiągnięcia szkoły w pracach remontowych i adaptacyjnych, wyposażaniu pracowni w pomoce dydaktyczne, często przy wydatnej pomocy środków unijnych.
Żywe zainteresowanie budzi jednak coś zupełnie innego – obok godła i krzyża w każdej pracowni wiszą zdjęcia Jana Pawła II, a w niektórych pracowniach uczniowie stworzyli okolicznościowe wystawki, kąciki pamięci ku czci papieża. Nauczyciele z Francji najpierw są trochę zaskoczeni, bo z rozmowy podczas powitania z dyrektorem zrozumieli, że to szkoła publiczna, ale – z sympatią i nieskrywanym entuzjazmem – fotografują ekspozycję papieską w jednej z klas. W ich szkole, chociaż katolicka, chyba by się czegoś takiego nie dało zrobić w klasie. Są pełni uznania dla polskiej wolności słowa i swobody manifestowania przywiązania do polskiego papieża.
Przejeżdżamy pod znajdujący się w pobliżu drewniany kościółek z XVII wieku. Francuska młodzież z tej – było nie było – katolickiej szkoły rozgląda się po wnętrzu z obojętnym wyrazem twarzy. Stoją z rękami w kieszeniach, żując gumę, tyłem do ołtarza. W grupkach dyskutują o wieczornej imprezie. Od jednego z ich nauczycieli dowiaduję się później, że rodzice wybrali dla nich szkołę katolicką, bo słynie ona z większej dyscypliny. Raz w tygodniu mają możliwość korzystania z posługi kapłańskiej na terenie szkoły, ale korzysta z tego około 5% uczniów. Zachwycona kościółkiem jest jedna z opiekunek – nauczycielka historii. Nigdy dotąd nie była w drewnianym kościele. Trochę nie całkiem rozumie, dlaczego w jednym z ołtarzy znajduje się obraz przedstawiający Jana Pawła II. Przecież w kilkusetletnim kościele musiało być w tym ołtarzu do niedawna coś innego.
Po kilku dniach czytam, co nasi goście z Francji piszą na Facebooku pod zdjęciami z pobytu u nas. Są zachwyceni, niczego nie żałują, ale największe wrażenie zrobiły na nich rzeczy, których wcale byśmy się nie spodziewali.

Niecodzienny chrzest

Gdy Elton John i David Furnish stali się rodzicami dziecka urodzonego przez matkę – surogatkę, komentarzy było sporo. Mnie, szczerze mówiąc, sprawa w ogóle nie poruszała. Nie widziałem w tym ani powodu do wiwatowania, bo nad adopcjami dzieci nie ma co wiwatować, to zjawisko powszechne, normalne, nie ma w nim nic nadzwyczajnego, ani mnie to nie bulwersowało, bo niby czemu. Skoro dzieci z tylu wzorcowych heteroseksualnych rodzin decydują się potem na życie z osobą tej samej płci, to czemu niby dziecko wychowane przez dwóch mężczyzn czy dwie kobiety miałoby stać się homoseksualistą? A gdyby nawet, to co z tego?
Gdy jednak dowiedziałem się, że Lady Gaga będzie matką chrzestną dziecka Eltona i Davida, oczy na chwilę otworzyły mi się szerzej. Maleńki Zachary, któremu w życiu gwiazdki z nieba nie zabraknie, będzie miał Lady Gagę, wielką przyjaciółkę jednego ze swoich ojców, za matkę chrzestną. Szopka to, cyrk, czy poważna uroczystość religijna? Bardzo jestem ciekaw komentarzy wierzących i praktykujących. Dobrze to, że dziecko zostanie ochrzczone? Czy może to zgorszenie publiczne, że dwóch ojców przyniesie dziecko do ołtarza? To wyraz skruchy i nawrócenia dwóch bogatych degeneratów czy kpina z obrzędu?
Jedno wydaje się pewne: nagłośnienie i oprawa uroczystości będą takie, że prostym moralistom trudniej będzie od tej pory bronić tradycyjnego modelu rodziny.