The road not taken

Dzisiaj trzymam kciuki za wybór Brytyjczyków. Głosy są tak podzielone, że bez względu na to, jaka decyzja zostanie podjęta w referendum, część społeczeństwa będzie rozczarowana. Chciałbym, żeby mieszkańcy Wysp zostali z nami, bo razem łatwiej jest naprawiać w Unii to, co wymaga naprawy. United we stand, divided we fall.
Póki co, można robić tylko tyle. Trzymać kciuki. I życzyć głosującym, by za kilka lat jak najmniej z nich tęskniło za podążaniem drogą, która dzisiaj nie zostanie wybrana.

DSC_0116

Zamknięta ambasada

Ambasada Irlandii przy Stolicy Apostolskiej w Watykanie, jedna z najstarszych irlandzkich placówek dyplomatycznych, w tym miesiącu przestała istnieć. Oficjalnie, powodem likwidacji ambasady są oszczędności i fakt, że nie przynosi ona żadnych korzyści ekonomicznych.
Kościół przyjął tę wiadomość ze zrozumieniem, o czym świadczy wyważona wypowiedź dla mediów księdza Federico Lombardiego, rzecznika Watykanu.
Patrząc na to z boku, można by pomyśleć o skandalach pedofilskich, które zatrzęsły w minionych latach irlandzkim kościołem, ale – jak dla mnie – już takie ćwiczenie w starej irlandzkiej książce do religii wystarczy za powód, by nie utrzymywać ambasady w Watykanie.



(w ćwiczeniu tym należy zadecydować, czy na największą miłość Pana Boga zasługują rośliny, zwierzęta, dziecko nieochrzczone, czy też dziecko ochrzczone)

Tam musi być jakaś cywilizacja


Rozmawiam z Karolem, który zdał maturę i za miesiąc wyjeżdża studiować architekturę w Cardiff. Razem z nim na studia za granicę wyjeżdża większość jego klasy. Niedawno w Guardianie przeczytałem zwierzenia Anglika, któremu głupio się odzywać w londyńskim autobusie w Ealing, bo wszyscy mówią po polsku. Londyńscy twirlies.
Za kilka tygodni, gdy wrócę po wakacjach do pracy, odwiedzi mnie pewnie paru absolwentów, którzy jeżdżą w tej chwili tymi autobusami. A niektórzy mnie nie odwiedzą, bo dalej będą nimi jeździć. W ławkach będzie siedziało paru uczniów, którzy tymi autobusami jeżdżą…
Połowa moich znajomych i rodziny siedzi poza granicami Polski, niektórzy na stałe. Także Asia, wychowana przez moją ultrakatolicką kuzynkę, czytelniczkę Naszego Dziennika i słuchaczkę Radia Maryja.
Politycy rozdzierają nad tym zjawiskiem szaty i urządzają debaty publiczne nad tym, jak zatrzymać młodzież w kraju. Ale tak właściwie zastanawiam się intensywnie, czemu mielibyśmy nie puszczać tej młodzieży w świat?
Niejeden wielki Polak spędził pół życia na emigracji, niejeden wieszcz na emigracji umarł, niejeden bohater narodowy więcej – a przynajmniej tyle samo – zrobił dla historii Stanów Zjednoczonych, co dla historii Polski. I w ogóle jaki to ma sens w dzisiejszych czasach rozdzierać szaty nad czyimś wyjazdem do Londynu na przykład? Dzisiaj z Londynu szybciej się przyleci do Krakowa, niż kilkadziesiąt lat temu trwała podróż robotnika nowohuckiego kombinatu do jego krewnych czy rodziców na Podkarpaciu. I relatywnie nie kosztuje to wcale drożej. A tak jak ten robotnik w Krakowie poznał świat, o jakim mieszkańcy jego wioski nie mieli pojęcia, tak i ten Polak w Londynie coś z tego emigracyjnego doświadczenia wyniesie.
Poza tym niektórzy z tych ludzi wrócą i coś ze sobą przywiozą. Zobaczą trochę innego świata, poznają trochę różnorodnych ludzi, wyleczą się z polskiej zaściankowości i otworzą na innych. Ja się swego czasu w akademiku w Brukseli okropnie schlałem z paroma Arabami. Bardzo mnie głowa bolała na następny dzień, ale za to nigdy bym nie powiedział tak, jak przedwczoraj kilkakrotnie powtórzyła pewna ogólnopolska stacja telewizyjna, iż wszyscy aresztowani terroryści nosili „muzułmańsko” brzmiące nazwiska.
A w ogóle może dobrze wyjechać i popatrzeć na rzeczy z pewnego dystansu? Może wtedy doceni się własną zaściankowość albo uzna, że zaścianek nie zależy od długości i szerokości geograficznej, tylko od otwartości naszej własnej głowy i szczerości serca?
Radek przed wyjazdem do Londynu zerwał z dziewczyną. Dopiero tam zrozumiał, że to pomyłka. Teraz śpi na trawniku pod jej balkonem w Kwidzynie i czeka, by zechciała z nim porozmawiać.
Piotrek wrócił z Irlandii, chociaż mógł tam w zasadzie się ustawić do końca życia i mógł zapewnić pracę Oli. Ale wrócił, bo Ola chciała zostać w Polsce i zmusiła go do dokonania wyboru. Jedna polska kobieta okazała się ważniejsza, niż całkiem spora jak na europejskie warunki wyspa.
A patrząc na to z innej strony, rzymskie wille powstawały w najdalszych zakątkach Europy, na dalekiej północy tego, co wówczas było Anglią. Dzisiaj Polska jest w Unii Europejskiej, może my też powinniśmy budować polskie wille wszędzie, gdzie tylko to możliwe? Może to taki nasz europejski obowiązek, by rozpychając się łokciami rozprzestrzeniać naszą europejską cywilizację wszędzie w Europie (w tym także w Polsce)?

Gdzie pieprz rośnie

Na początku grudnia, czyli jakieś dwa miesiące temu, wybuchła straszna afera wokół wiadomości email, jaką ambasador Wielkiej Brytanii w Polsce Charles Crawford komuś tam wysłał i została ona ujawniona przez prasę, a ściślej biorąc przez Sunday Timesa.

W zeszłym roku rząd Jej Królewskiej Mości stworzył w Polsce więcej miejsc pracy niż rząd polski. Ale Wlk. Brytania nie usłyszała ani słowa wdzięczności i uznania żadnego z Was ani żadnej z Waszych gazet. To tyle w sprawie solidarności.

Tyle ambasador. Mniejsza z tym, że była to jego wypowiedź adresowana na pewno nie do opinii publicznej i niezbyt dobrze się stało, że została ujawniona, ale czy burza, jaka wokól wyrażonego przez ambasadora poglądu rozpętała się w polskich mediach jest w jakimkolwiek stopniu uzasadniona?
Może ja jestem jakimś dziwnym nauczycielem, a moja młodzież jest nienormalna, ale w zasadzie nie ma już dnia, abym się nie dowiedział, że ten czy tamten z moich absolwentów jest w Londynie, Irlandii, Szkocji… Michał jest w trzeciej klasie technikum, nie jest sierotą, ale mieszka i prowadzi gospodarstwo sam. Jego rodzice z krótkimi przerwami pracują za granicą. Wczoraj tłumaczyłem jego ojcu, który dopiero co wrócił ze Stanów, kolejne C.V., jedzie do Irlandii. Dzisiaj miałem telefon w podobnej sprawie od absolwenta sprzed paru lat, Andrzeja, który także wyjeżdża. Mam ucznia, który latem pracował na budowie w Chicago. Innego, który wrócił z Irlandii po to, żeby zdać maturę i znowu wyjechać. Firma motoryzacyjna z północnej Anglii zatrudniła ostatnio 60 osób z naszej okolicy, w tym wielu naszych absolwentów. Hurtem.
Gdy otwieram komunikator internetowy, na mojej liście kontaktów przynajmniej jedna trzecia osób to osoby, z którymi rozmawiam po polsku, ale które w Polsce nie mieszkają. Ba, większość z nich nie planuje tu wracać.
Przeżyłem wielki szok, gdy dowiedziałem się o wyjeździe Wojtka. Pamiętam do dziś, jak mieliśmy z nim rozmowę na egzaminie wstępnym do liceum ekonomicznego i jakim był wtedy patriotą i idealistą. Wtedy i przez całe liceum. Teraz siedzi w Londynie i nie przyjechał nawet na święta.
Sławek ukończył studia na prestiżowej technicznej uczelni, zrobił dwa fakultety i podyplomówkę, ma żonę i dwójkę dzieci, a też przysłał mi mailem C.V. do sprawdzenia, bo wyjeżdża do Anglii.
Leszek parę tygodni temu został po lekcji w pracowni trochę dłużej, bo coś tam kończył na komputerze, i przed wyjściem zapytał mnie: Profesorze, a czemu profesor stąd nie spierdoli? Z takimi możliwościami, ze znajomością języka, to co tutaj profesora trzyma?
Czasami się sam zastanawiam. Tylko że skoro tylu młodych nie ma już nadziei i nie widzi sensu wiązać z tym krajem swojej przyszłości, to może tym bardziej trzeba tu zostać, żeby tych co zostają nauczyć trochę cieszyć się życiem w miejscu, w którym nas zastało? I wlewać w nich tę odrobinę oleju, żeby jeśli tu zostaną, nie padli ofiarą populizmu i propagandy?