Studenci uczą ergonomii

Nie zdawałem sobie z tego sprawy, jak bardzo nieergonomiczne mam przyzwyczajenia w korzystaniu z myszy komputerowej, nie zwracałem na to uwagi.
Ale studenci informatyki, wiadomo, wygarną ci każdą nieudolność i wytkną każdy błąd (za co jestem im bardzo wdzięczny).
W tym tygodniu znowu, gdy za bardzo się rozpędziłem i w jakimś nieprzytomnym uniesieniu pokazywałem im coś, wyświetlając z rzutnika okno przeglądarki, zgasili mnie tak, jak to tylko oni potrafią. Całkowicie ignorując przedmiot i temat mojego uniesienia, spytali, czy moja mysz komputerowa aby na pewno nie ma środkowego przycisku. Zbity z tropu potwierdziłem, że ma. Patrząc na mnie z mieszaniną współczucia i troski poradzili mi, żebym w takim razie zaczął go używać. I że to obciach posługiwać się myszą tak, jak ja to robię. Zupełnie tak, jak wtedy, gdy ktoś adres strony internetowej wpisuje w polu wyszukiwania Google zamiast w pasku adresu.
Zawstydzony, przyznaję im rację. Przewijanie z wciśniętym środkowym przyciskiem myszy albo otwieranie linków w nowych kartach w tle przy pomocy tegoż przycisku w znaczący sposób chronią przed ryzykiem cieśni nadgarstka i artretyzmu palców. Szacun, 12K1. Nieuków i analfabetów komputerowych zapraszam na stronę Pawła Wimmera. Paweł od lat niestrudzenie niesie swój komputerowy kaganek w internetowy tłum barbarzyńców. Nie bądź barbarzyńcą, bo studenci cię wyśmieją.

Religia pokoju

Około półtora miliarda ludzi w potocznym rozumieniu większości Polaków to terroryści. Czemu? Bo to muzułmanie.
„Islamski terroryzm”, „muzułmańscy terroryści”, „zabić w imię Allacha” to frazy, które uderzają nas po uszach od rana do wieczora. W laickiej wyobraźni przeciętnego Polaka przeciętny Arab staje się jakimś pozbawionym serca i uczuć wykolejeńcem, który nigdy nie zaznał miłości do przyjaciela, męża, żony czy dzieci, który o niczym innym przez całe swoje życie nie myśli jak o tym, by jak najszybciej to życie zakończyć, a razem ze sobą wysłać na tamten świat jak najwięcej niewiernych. W naszych głowach nie tylko zalągł, ale wykluł i całkiem nieźle się zadomowił stereotyp muzułmanina terrorysty.
Nie pamiętamy o tym, że islam nie jest religią homogeniczną i nie ma, jak katolicyzm, scentralizowanej władzy. Że sunnici, szyici i suffici w równym stopniu są muzułmanami, chociaż potrafią wzajemnie różnić się tak głęboko.
A już w ogóle nie myślimy o tym, że ci, którzy przyczynili się w naszych głowach do powstania stereotypu islamskiego terrorysty, są tak naprawdę tworem naszej własnej zachodniej cywilizacji. W swoich wspomnieniach From The Shadows były dyrektor CIA Robert Gates przyznał swego czasu, że już na sześć miesięcy przed radziecką inwazją w Afganistanie tamtejsi mudżahedini otrzymali pierwsze wsparcie od Amerykanów. W ten sposób powoli wciągnięto ten biedny kraj w spiralę wojny, której ofiarą są sami Afgańczycy, która rozgrywa się na afgańskiej ziemi, ale nie o afgańskie interesy.
Sponsorowana przez Stany Zjednoczone operacja CIA i pakistańskiego wywiadu wojskowego nie tylko wsparła buntowników afgańskich dostarczając im broń i wskazówki taktyczne, ale stawiała sobie za cel stworzenie ekstremistycznej ideologii religijnej wywodzącej się z islamu, aczkolwiek wypaczającej jego nauki. Uczulano na ateistyczne zagrożenie islamu ze strony radzieckiego najeźdźcy i z wojny gospodarczo – politycznej zrobiono wojnę religijną, nienawiść do Sowietów celowo podsycano przesiąkniętą islamskim żargonem propagandą. Wyniesiony w efekcie do władzy reżim Talibanu sam siebie nazywał muzułmańskim, podczas gdy jego wartości i zasady były raczej wzorowane na prymitywnych tradycjach plemiennych, nie na Koranie.
Apologeci islamu mówią, że słowo islam – mające się wywodzić etymologicznie od salam – to pokój.
Krytycy islamu odszukują tymczasem w Koranie wersety nawołujące do dżihadu i walki z niewiernymi, zapominając jednocześnie, że Biblia pełna jest krwawych rzezi i przewiduje krwawe kary za wiele rzeczy, które we współczesnej cywilizacji większość ludzi robi na co dzień.
Mówiąc o wojnie w Libanie czy o Palestyńczykach potępiamy to samo, co wielbimy i czcimy na akademiach, wystawach i w muzeach o polskich powstaniach narodowych czy Powstaniu Warszawskim.
Metkę islamskiego terrorysty przypinamy wszystkim muzułmanom, nawet jeśli o ich religijności niczego nie wiemy albo jeśli czystości i świętości, w jakich żyją, moglibyśmy im co najwyżej pozazdrościć.
A przecież fenomen wynaturzeń, wypaczenia wiary i mylnej jej interpretacji to coś, co równie dobrze można opisać w przypadku każdej innej religii.
W chrześcijaństwie i katolicyzmie była inkwizycja, za którą przeprosił dopiero Jan Paweł II, pogromy Żydów i czarownic, poparcie papieża dla dyktatora Franco, Irlandzka Armia Republikańska i tyle innych wstydliwych spraw, które kulturalnie przemilczmy.
Przy rodzinnych stołach toczymy zażarte dyskusje o rzekomej wyższości chrześcijaństwa nad islamem, ponieważ chrześcijanie – w przeciwieństwie do muzułmanów – nie są ponoć zdolni zabijać i umierać w imię swojego Boga. Bardzo ciężko jest się uderzyć w piersi i przyznać do winy, a przecież w tym przypadku nie trzeba wcale cofać się tak daleko w czasie, by przypomnieć sobie chrystianizację Prusów czy wojny krzyżowe. Wystarczy popatrzeć, jaką sprzączkę miały pasy hitlerowskich żołnierzy.
Jeśli przeczytasz ten wpis postaraj się proszę okazać tę odrobinę szacunku i nie wysyłaj mi nigdy dowcipów na temat islamskich terrorystów czy palestyńskich fanatyków.
„Islamski terroryzm” to dla mnie bardzo niestosowne określenie, co najmniej tak samo obraźliwe, jak „polskie obozy koncentracyjne”. Przykro mi niezmiernie, że określenie to przyjęło się w języku potocznym, chociaż jest równie uzasadnione, jak pozornie prawdziwe sformułowanie „katolicki przywódca Niemiec, Adolf Hitler”.

A ten dokument, odgrzebany niedawno przez Pawła Wimmera, znacie? Pochodzi z czerwca 1939 roku, został wystawiony na kilka tygodni przed wybuchem II wojny światowej…

Wszystkim moim przyjaciołom i czytelnikom, którzy spożywają właśnie uroczysty iftar, z pierwszym dniem ramadanu życzę, by ten miesiąc przyniósł nam wszystkim tyle samo refleksji, odnowy i radości, co im. Różnimy się naprawdę niewiele, dużo więcej nas łączy.

Ten wpis to recycling wpisu z 2006, który zupełnie nie stracił na aktualności.