Łacina w Nowej Hucie

Stereotyp nowohuckiego tubylca młodego pokolenia jako prostaczka na dopalaczach jest bardzo krzywdzący. Kolejny dowód znalazłem w samym centrum Nowej Huty na murze w jednej z bram. Czy u Was w okolicy młodzież wyznaje sobie miłość w języku Cycerona? W Nowej Hucie owszem. Po przeciwnej stronie ulicy, na wprost bramy, w której zrobiłem to zdjęcie, znajduje się magiczny portal, którym Basia przenosi się do Paryża.

Ten wpis to odświeżany kotlet sprzed ponad roku. A to dlatego, że nowohucki Romeo chyba nie trafił w gusta mieszkańców bloku Osiedle Szkolne 35, więc próbowano go już dwukrotnie zamalować. Ale on się nie poddaje. On nadal kocha. Nadal wyznaje miłość po łacinie w samym środku Nowej Huty. Zdjęcie powyżej z lipca 2017. Zdjęcie poniżej z dzisiaj.

IMG_20181102_160913

Kruszynce szczerze zazdroszczę. Mnie chyba nikt aż tak nie kocha… A jeśli nawet ktoś mnie odrobinę kocha, to nie umie tego tak pięknie wyrazić po łacinie.

Nadal intymnie, nadal romantycznie

Przy rondzie u wjazdu do miasta już drugi odcinek okazywania czułości Ilonie przez Bartka.

DSC_0016

Jestem zaintrygowany niejednoznacznością przekazu. Czyżby Ilona nadal łamała serce Bartkowi? A może Bartek i Ilona sklejają już swoje popękane serca? Nie jestem pewien, jakie przesłanie płynie do nas obecnie z billboardu.

Intymnie i romantycznie

A jednak można. Na jednym z rond przy wjeździe do miasta od naszej strony pojawił się taki oto wymowny dowód, że miłości nie trzeba sobie wyznawać publicznie, na Facebooku czy w innych mediach społecznościowych, gdzie wszyscy widzą. Można być czułym i romantycznym w bardziej prywatny, intymny sposób.

DSC_0010

Nie znam Ilony, ale wierzę, że ten prosty i szczery, pozbawiony charakterystycznej dla mediów społecznościowych dozy płytkiego ekshibicjonizmu komunikat już do niej dotarł i że podjęła już słuszną decyzję. Takich romantyków jak Bartek nie ma przecież zbyt wielu…

Biesiadowanie bez różnic

Radosnego biesiadowania przy stole pełnym serdecznych, mówiących ludzkim głosem kompanów, nawet jeśli są innego gatunku, dla wszystkich moich bliskich, dalszych i całkiem mi dalekich.
Jak widać na załączonym obrazku, wszystko jest możliwe, nie tylko w święta.
Serdecznie dziękuję wszystkim tym, którym w kończącym się roku zawdzięczałem uśmiech na twarzy albo podniesione ciśnienie, ściskam mocno tych, którzy przeze mnie płakali lub klęli oraz tych, którzy choć raz pomyśleli o mnie ciepło. Tak czy inaczej, na dobre czy na złe, uczyniliśmy swoje życie barwniejszym i ciekawszym.
Pomyślności.

Mgła – widok z Olimpu

Nad całą okolicą zaległa mgła niczym w najkoszmarniejszych amerykańskich horrorach. Światła przeciwmgielne samochodów przede mną wyłaniają się z przerażającej ciemności na moment przed tym, gdy byłoby już za późno, aby zahamować. Światło latarni na poboczach nie tylko nie dociera do powierzchni drogi, ale ciężko jest zlokalizować dokładnie źródło pochodzenia lekkiej poświaty przebijającej się z góry przez mleczny opar.
Wyjeżdżam na szczyt wzgórza Gajówka i wszystko zmienia się nie do poznania. Nad nami nagle widać księżyc, gwiazdy i pierścień galaktyki, pod nami świat kryje się w chmurze mgły. Hefajstos w swej stodole kuje, spawa i szlifuje, skrupulatnie łatając Opla Vectrę o magicznej rejestracji, należącego do zaprzyjaźnionego słowiańskiego boga z innego wzgórza. Co ciekawe, wzgórze to znajduje się w dokładnie tym samym kierunku od naszego Olimpu, co Wielkopolska od Grecji. Żona Hefajstosa, Afrodyta, wyłania się z gęstej piany na samym czubku mgły i nie boi się niczego. Może dlatego są pewne kontrowersje co do jej osoby i niektórzy uważają, że to Atena. Fakt, nie boi się ona śrubokrętem skręcić nowej szafki ani powozić rydwanem, do którego zaprzężono setki koni mechanicznych. My z Wiktorem ścigamy się w kuchni po prowizorycznym torze Formuły 1 wokół antycznego krzesła, pamiętającego pokolenia bogów przed nami, z innych cywilizacji, a Wiktor na plastikowej wywrotce gna prosto do zwycięstwa.
Ja zastanawiam się, czy – zjeżdżając z naszego Olimpu przez gęstą mgłę – odnajdę drogę na Majkowice i skręcę w nią, a nie w porośnięte trawą pobocze czy rów. Musi mi się udać. Jestem Hermesem i koniecznie muszę dotrzeć do was tam w dole, otoczonych mgłą, by podzielić się z wami ambrozją bogów i powiedzieć wam, że w górze są gwiazdy.

Biotechnologia z przyszłością

Wzruszyłem się dzisiaj bardzo, widząc w tunelu dworca poniższe ogłoszenie, podpisane drobnym drukiem „studentka biotechnologii”. Może stąd moje wzruszenie, że prenumeruję „Scientific American” i cieszę się, że czytują go również studenci. A może dlatego, że biotechnologia, jak szacują specjaliści od prognoz zatrudnienia, to bardzo przyszłościowy kierunek studiów. A może dlatego, że jeśli te plakaty porozklejane w centrum Krakowa odniosą zamierzony skutek, to komuś spełnią się marzenia, a życie będzie jak w bajce? Chyba że chodzi tylko o zwrot gazety…

Dziewczyny moich chłopaków

W starszych klasach szkoły średniej zdarza się, że dziewczyna ma bardzo dobry wpływ na naukę angielskiego (a może i innych przedmiotów) przez mojego ucznia, ponieważ – pod pretekstem wspólnego odrabiania lekcji czy tłumaczenia sobie rozmaitych szkolnych zawiłości – można sobie pozwolić na wiele innych, o wiele przyjemniejszych rzeczy. Od paru miesięcy obserwuję jednak zastanawiające nowe zjawisko, chociaż – na mniejszą skalę – miało już ono miejsce cztery lata temu, gdy wypuszczałem w świat jako nauczyciel podobną ilość maturalnego chłopa, co w tym roku.
Zaczęło się wiosną od Krzysia, ale od tamtej pory już chyba sześciu moich uczniów bije przede mną pokłony i nie kwestionuje mojego autorytetu, bo „tak im ich dziewczyny kazały”. Z tymi pokłonami to może przesadziłem, ale z pozytywnym wpływem życiowych partnerek moich uczniów na mój autorytet już na pewno nie. Przytłaczająca część moich chłopaków w zasadzie niczego nie czyta i jakakolwiek ilość tekstu nie mieszcząca się w jednym SMS-ie to dla nich zdecydowanie za dużo, więc choćbym nawet napisał o nich samych i o ich wychowawcy, raczej ich to szczególnie nie zainteresuje. Może zresztą dobrze, bo przecież nie piszę bloga dla uczniów. I dobrze, że ci z nich, którzy decydują się jednak coś czytać, wybierają rzeczy dla nich pożyteczne, jak Robert, który wyleciał ostatnio z pracowni technicznej, bo czytał magazyn motoryzacyjny.
Natomiast bardzo liczna i wierna grupa czytelników, a właściwie czytelniczek mojego bloga, to dziewczyny moich chłopaków. Nie bardzo wiem, co w moim blogu je przyciąga, ale – jak wynika z tego, co mówią mi czasem panowie – lektura bloga wzbudza w paniach pełne zaufanie do mojej osoby, a oni dowiadują się od swoich dziewczyn, że mają się mnie słuchać, że jestem bardzo mądry i że wiem, co robię, nawet jeśli im się czasami wydaje inaczej.
Dziękuję Wam bardzo, drogie Czytelniczki. Nawet jeśli nie miewam jakichś poważnych problemów w dialogu z Waszymi chłopakami, to dodatkowe wsparcie bardzo wyraźnie odczuwam, chociaż pewnie po trosze jest to też zwyczajnie zasługa tego, że bardzo przez tych parę lat dorośli. Przy Waszym boku dorastają chyba jednak jeszcze lepiej, więc opiekujcie się nimi i wpływajcie na nich dalej. I przy okazji – weźcie ich czasem do Plazy czy do Multikina, żeby pooglądali trochę filmów w oryginale. Zresztą, co ja Wam będę podpowiadał, na pewno same wiecie najlepiej, co by się jeszcze każdemu z nich przydało zanim w maju przystąpi do matury z angielskiego.