Listy z wojska

Zgodnie z niedawną zapowiedzią, zeskanowałem listy napisane przez mojego Ojca w jednostce wojskowej w Siedlcach w latach 1948 – 1949. Tak jak poprzednio, w przypadku listów Wujka Janka, to niby tylko rodzinna pamiątka, ale dziś – w dobie inwazji Słoików na Warszawę – czyta się z pewnym niedowierzaniem, że ludzie wysyłali sobie pocztą boczek albo jabłka, czy też że narzekali na ceny żyletek i prosili o to, by pójść do sąsiada naostrzyć brzytwę i im wysłać.
W jednym z listów jest mowa o wydaleniu ze szkoły podoficerskiej. Bynajmniej nie chodzi tu o konsekwencje jakiegoś wybryku chuligańskiego, a tajemniczy powód tego wydalenia, nie wyjaśniony w liście (bo mógłby zaszkodzić), to przedwojenna przeszłość Dziadka w „reakcyjnej” policji.
Z wyjątkowo ciepłymi podziękowaniami dla Eli i Tomka oraz reszty naszej rodziny z Łodzi.

Listy Wujka Janka

Wujek Janek był starszym bratem mojego ojca. Zapamiętałem go jako wesołego staruszka z amputowaną nogą, którego czasem odwiedzaliśmy w Łodzi, i o którego pogrzebie zawiadomił nas telegram przyniesiony przez milicjanta. O ile dobrze pamiętam, milicjant mało co nie został przy tej okazji pogryziony przez naszego psa. „Ojciec umarł. Pogrzeb w sobotę” – to brzmiało jak zaszyfrowana wiadomość o wywrotowej akcji Solidarności, nieprawdaż? Pamiętam też, jak wracaliśmy z pogrzebu Wujka Janka do sparaliżowanej rozruchami sierpnia 1980 Częstochowy.
Dzisiaj moje kuzynki z Łodzi dostały śliczną pamiątkę po Wujku Janku. Listy, jakie pisał do Rodziców (czyli moich Dziadków) w latach 1947-1949. To wprawdzie rodzinna pamiątka, ale wydaje mi się, że może być ciekawą lekturą dla każdego, kto tęskni za lekcjami kaligrafii albo zastanawia się nad tym, jak to było, kiedy nie było internetu, mediów społecznościowych, telefonów (nie tylko komórkowych)…
Zeskanowałem te listy i upubliczniam je, wkrótce wrzucę także listy mojego Ojca z wojska, z tego samego okresu.

Znaki krytyczne

Gdy kiedyś zobaczyłem reklamę wyświetlającą się na jakiejś stronie w ramach programu Google Adwords, pobłażliwie pokiwałem głową. Jakże okazać co innego niż wyrozumiałość dla jakiejś międzynarodowej firmy, próbującej sobie poradzić z zawiłościami polskich liter „z” i „ź”. Ba, byłem skłonny się zastanawiać nad tym, czy istnienie tych wszystkich „ą”, „ę”, „ć” i innych specyficznych znaków diakrytycznych jest w ogóle konieczne i czy nie można by się pokusić o uproszczenie naszej ojczystej pisowni.

Niedawno jednak, chodząc po korytarzach pewnej instytucji, której nazwa zawiera przymiotnik „wojewódzki” i wydawałoby się, że powinniśmy się tam spodziewać pełnego profesjonalizmu w stosowaniu „ogonków” w typowo polskich literach alfabetu, ze zdziwieniem odnotowałem w jednym tylko korytarzu aż dwa przykłady kłopotów z ich użyciem.

Że w trzech linijkach kluczowej części plakatu, wydrukowanych czerwoną czcionką, udało się zmieścić aż trzy błędy ortograficzne, zdziwiło mnie wystarczająco. Zupełnie niewiarygodnym okazało się natomiast to, że podobny błąd pozostał niezauważony na tabliczce na drzwiach po przeciwnej stronie korytarza, zawierającej zaledwie trzy słowa.

Czyli trudności z literkami z „ogonkiem” to problem nie tylko obcokrajowców reklamujących się na polskim rynku, ale także rodzimych użytkowników języka. Może dyslektyków, może nieuków, a może po prostu bardzo nieuważnych ludzi. Nie mających czasu na przeczytanie tego, co sami napisali. Może z nerwów, a może z zapracowania. W każdym razie przestałem się zastanawiać nad upraszczaniem polskiej pisowni, gdy zobaczyłem (w tym samym korytarzu) jeszcze jeden ciekawy przypadek ortograficznej dysfunkcji.

Nie dla wegetarian

Bez względu na to, czy cena spadnie poniżej dziesięciu złotych, czy nie, bez względu na to, czy poza chłopskim można w tym sklepie kupić także babski, nie dam się skusić, nie kupię ani nawet nie obejrzę. Oferta wydaje mi się atrakcyjna jedynie dla kanibali.

Pogrzeb Jarka

Ceremonia pogrzebowa Jarka odbędzie się w dniu 14 grudnia 2013 o godzinie 13:00 na cmentarzu Kule w dużej sali przy ul. Cmentarnej. Wystawienie urny nastąpi o godzinie 12:30.
Na tym zdjęciu też już go z nami nie było.
Nie mogę być. Ale dziękuję Ci, Jarek, za tę wizytę siedem lat temu, i za wszystkie życzenia, jakie regularnie wysyłałeś.

1990 – niezastąpiona

Starczy staroci z lat siedemdziesiątych.
Był rok 1990. Miałem 18 lat. Każdy, kto w tamtym czasie przeżywał miłosny zawód, znał na pamięć słowa Nothing Compares 2U Sinéad O’Connor.
21 lat później na stacji BP w Brzostku, gdzieś między Pilznem a Jasłem, rozmawiałem po raz pierwszy przy stole z dziewczyną, która ma tyle lat, co ta piosenka. Zostaliśmy sami, bo Przemek poszedł umyć samochód. To była rozmowa o prostych, codziennych sprawach, a jednak wynikało z niej wiele obietnic i dużo nadziei na przyszłość.
Następnego dnia wracaliśmy tą samą drogą, chociaż było nas odrobinę więcej.
Na zdjęciach z początku lat dziewięćdziesiątych wyglądam bardzo śmiesznie. Mam długie włosy i brodę i zdaję się być dziesięć lat starszy. Na zdjęciu z klasy maturalnej nie potrafię z imienia i nazwiska wymienić wszystkich kolegów i koleżanek. Na stacji benzynowej w Brzostku zatrzymuję się za każdym razem, gdy tamtędy przejeżdżam. Nie zapomnę tamtej rozmowy.

Carpe diem

Przywykłem już jakoś do pogrzebów uczniów i byłych uczniów, do informacji o śmierci osób, które siedziały kiedyś w ławce skazane na moje humory i humorki, narażone na bycie przeze mnie pytanym, sprawdzanym, ocenianym… Paradoksalnie, nie zdążyłem się przyzwyczaić do faktu, że sam jestem śmiertelny i że kiedyś mnie też zabraknie. Usunąłem konta na Naszej Klasie i Facebooku, mam sporadyczny kontakt z paroma osobami z klasy z liceum, a tu nagle dowiaduję się, że jeden z moich kolegów z klasy nie żyje. Dziwnie się poczułem, chociaż przecież to kiedyś musiało przyjść. Nasza wychowawczyni zmarła trzy lata temu i – chociaż wstyd się może przyznać – dowiedziałem się o jej śmierci wiele miesięcy po pogrzebie. Z Jarkiem widziałem się ostatnio siedem lat temu, nie utrzymywaliśmy bliskich kontaktów, ale tamto spotkanie wypadło niezwykle naturalnie, jakby od matury nie dzieliły nas wszystkie te minione lata. Trochę się dziwnie czuję na myśl, że kolejnego takiego spotkania już nie będzie, chociaż nie mam pewności, że doszłoby do niego kiedykolwiek, gdyby Jarek nadal żył.
Podobnie poczułem się kilka miesięcy temu, gdy po dwóch dniach słuchania w mediach o bestialskim zamordowaniu małżeństwa z dzieckiem dowiedziałem się nagle, że ofiary były moimi krewnymi. Tym dziwniej musiała to przyjąć kuzynka mojej mamy, która na kilka dni przed tą zbrodnią była ich odwiedzić, obejrzeć film z wesela, bawiła się z dzieckiem.
Śmierć krąży czasami bliżej, niż nam się wydaje. Trzeba korzystać z życia, póki się da. Nie będę dzisiaj sprawdzał egzaminów. Pójdę na piwo.

1972 – część druga

Podobno jednym z pierwszych wyrazów, jaki przeczytałem, była nazwa domu towarowego, której przyglądałem się stojąc z rodzicami na przystanku, a której ostatnia litera sprawiła mi pewną trudność. Była to nazwa „MERKURY”. Ciekawe, że mniej więcej w tym samym okresie – zupełnie przecież nie rozumiejąc słów – śpiewałem w autobusach i tramwajach piosenki po angielsku. Wśród nich przede wszystkim Billa Withersa, a może i Roberta Johna…
Wiktor nie umie jeszcze czytać literek, ale parę tygodni temu wprawił mnie w osłupienie. Przeglądaliśmy książeczkę, w której najbardziej – na jednym z obrazków – podobał mu się kotek. Nagle pobiegł do półki, przyniósł inną książeczkę, przewertował kartki i pokazał mi, że tam również jest ilustracja z kotkiem. Myślałem, że z radości zaśpiewam niczym Robert John w drugiej z poniższych piosenek… 🙂

Ten wpis to druga część moich muzycznych rekolekcji adwentowych, których pierwszy odcinek można znaleźć tutaj:
1972 – Michael Jackson, Ben

Skradzione obrazy w kurii

Częstochowska kuria metropolitalna przechowuje obrazy skradzione podczas festiwalu ART.eria. Złodziej przyniósł te obrazy pod opiekę arcybiskupa, ponieważ rzekomo raniły one jego uczucia religijne, a więc ich ekspozycja w Alejach może być uznana za przestępstwo z osławionego artykułu 196 KK. Przedmiotowe obrazy to stworzone przez anonimowego artystę z Białegostoku memy, wykorzystujące znane dzieła sztuki malarskiej i polegające na dodaniu do nich dymków z komentarzami o charakterze mniej lub bardziej poważnym, chociaż zwykle dość aktualnym, trafnym i błyskotliwym, czego dobitnym przykładem jest choćby mem z obrazem Matki Bożej Częstochowskiej, zamieszczony na fanpage’u Sztucznych Fiołków. Wśród eksponatów zatrzymanych w kurii znalazły się: wizerunek Chrystusa z bizantyjskiej mozaiki uzupełniony napisem: „Proszę mnie łaskawie nie mieszać ani w swój fallocentryczny Honor, ani w swoją Ojczyznę”, obraz Jacopa Pontormo przedstawiający grupę kobiet z czasów rzymskich z naniesionym dialogiem: „- Mario, Polacy obwołali cię swoją królową! – Kto? – No właśnie miałam nadzieję, że chociaż ty to wiesz! – Trzeba sprawdzić w Wikipedii”, a także przerobione na kpiące memy obrazy Caravaggia i Gustave’a Caillebotte’a.
Księdzu arcybiskupowi Wacławowi Depo serdecznie gratuluję, że został metropolitą w mieście, w którym – mimo usilnych starań kościoła – jeszcze coś się dzieje i są jeszcze ludzie, którzy mają dystans do siebie i do rzeczywistości, i którzy potrafią krytycznie spojrzeć na to, co się wokół nich dzieje. W happeningu białostockiego artysty nie wszyscy dopatrzyli się od razu obrazoburczych treści i są wśród mieszkańców Częstochowy ludzie, którzy potrafią jeszcze ze zrozumieniem przeczytać do końca kilka czy kilkanaście słów.
Z przykrością patrzyłem w niedzielę na opustoszałe centrum Częstochowy, miasta, z którego wszyscy zdają się uciekać. Ze zdziwieniem przyjąłem fakt, że Robert, Gosia, Marcin i ja nie mamy dokąd pójść na obiad i przy reprezentacyjnej ulicy miasta wszystko jest głucho zamknięte. Czuję zażenowanie wjeżdżając do miasta i widząc wszędzie przy trasie billboardy i reklamy największego na świecie pomnika Jana Pawła II, który z farsy papieskiej pomnikomanii w tym mieście zrobił już chyba prawdziwą tragedię. I nie mogę się oprzeć wrażeniu, że – tak jak niektórzy z klapkami na oczach patrzyli na memy Sztucznych Fiołków – tak samo niektórzy nie zrozumieli, że stojąca w II Alei inna pozostałość po festiwalu ART.eria to kpina z tego częstochowskiego rekordu Guinnessa (papież wysoki na 14 metrów) i powinna – jeśli trzymać się tej samej wypaczonej logiki – ranić ich uczucia religijne zupełnie jak te memy. Jak inaczej wyjaśnić, czemu ktoś zapala znicz przy najmniejszym na świecie (20 cm) pomniku Jana Pawła II? Na szczęście są też tacy, którzy rozumieją, że Częstochowie bardziej teraz są potrzebne węzeł drogowy nad Aleją Wojska Polskiego koło Tesco, korytarz północny i jego przedłużenie, czy centrum handlowe Ikea. I że te inwestycje są ważniejsze niż kolejne pomniki.