Epitafium

Pamiętam, że – jako licealista – byłem dziwakiem, który słucha muzyki o pokolenie wstecz (nie żebym nie miał innych oznak dziwactwa). Na przykład takie King Crimson. Nie wspominając o Pink Floyd, The Doors, Uriah Heep i innych. To nawet za moich czasów było muzeum.
Teraz bywa, że koledzy z pracy mają mi za złe, że mam jakichś znajomych w kapturach o pokolenie do przodu. Także tych, dla których mój rówieśnik – Eminem – jest już dziadkiem z minionej epoki. Albo że ci znajomi utrzymują ze mną kontakt, chociaż dawno powinni już o mnie zapomnieć, bo przygotowywałem ich do matury cztery czy pięć lat temu.
No cóż. Zawsze interesowała mnie temporalistyka. Ciekawe, że – chociaż przeszukałem pół internetu – nie znalazłem nazwiska autora książki, która była moją biblią lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku, i z której słowa „temporalistyka” się nauczyłem, a potem oszałamiałem nim swoich nauczycieli i egzaminatorów. Napisałem jakieś wypracowanie w klasie maturalnej z użyciem tego słowa, za co dostałem ocenę celującą. A potem – to były czasy, gdy maturę oceniało się w szkole – celujący z polskiego za pracę, która była zupełnie nie na temat, gdy tak teraz o tym pomyślę i patrząc na to według dzisiejszych, zobiektywizowanych standardów.
Tej książki pewnie już nigdy nie znajdę, chociaż czytałem ją w liceum kilkakrotnie. Znałem ją prawie na pamięć. Dziś jestem już dziadkiem. Mój wnuk bawi się jak szalony w pokoju, w którym stoją meble z półkami, a jedna z tych półek do złudzenia przypomina półkę, na której spoczywała niegdyś powieść z terminem „temporalistyka” na okładce. Tylko że to już nie jest ten sam pokój, na półkach nie ma już tamtych książek, ani nie sposób ustalić, gdzie wylądowała tamta biblioteczka. Nie pamiętam, jak nazywał się autor tej książki, choć zmienił moje życie bardziej niż Jezus Chrystus czy Mahomet.
Nieważne. Na YouTubie jest nadal King Crimson, ja patrzę nadal na Ziemię z jej orbity i dziwię się, że rozumiem słowa tej piosenki, chociaż wcale nie mają większego sensu niż słowa piosenek, przy których tańczą dzisiaj gimnazjaliści. A dwadzieścia lat temu, nie wiedzieć czemu, wydawała się nieść tak głębokie przesłanie…
Wiktor ma rok i cztery miesiące. W jego mowie występują już rozmaite samogłoski i coraz więcej spółgłosek. Mowa Wiktora jest – tak czy inaczej – mądrzejsza od mojej. Przynajmniej w niektórych przypadkach. Nie mogę się już doczekać, żeby zaczął używać języka polskiego w takim zakresie, bym ja mógł już całkiem zamilknąć. Ale ten dzień przyjdzie, przyjdzie wkrótce, i przyjmę go z pokorą. Tej samej pokory życzę mojemu przyjacielowi, Leszkowi, z okazji narodzin jego syna, Adama.

Przewartościowania, czyli Hitchcock po 42 i 48 latach *

Nauczyciel wiele się może nauczyć od młodzieży i czasem wiedza, którą od uczniów pozyskuje, zaskakuje go nad wyraz i odkrywa przed nim wartości, o których nie miał pojęcia, a istniejące hierarchie burzy i miesza.
Nie miałem pojęcia, że gdy na kółku filmowym obejrzymy „Ptaki” Hitchcocka, będzie to taka sensacja. A tym bardziej nie mogłem przypuszczać, że moi uczniowie tak się na seansie ubawią. Każdemu z mojego pokolenia „Ptaki” kojarzą się jako film wprawdzie stary (miał 9 lat, gdy się urodziłem), pełen prymitywnych na dzisiejsze czasy efektów specjalnych, ale to jednak horror. Ten film jednak trzymał nas w napięciu, jednak czuło się niepokój patrząc na kolejne ptasie ataki w Bodega Bay.
Tymczasem dla moich uczniów film był śmieszny. Chwilami tarzali się po podłodze ze śmiechu, jakby zupełnie nie czuli hitchcockowskiego suspensu ani nie pamiętali o ptasiej grypie, która wówczas krążyła po Europie. Moje nieśmiałe podejrzenia dotyczące alkoholu bądź środków odurzających, które zaburzyły ich percepcję i rozumowanie, rozwiały się jednak stosunkowo szybko, gdy zrozumiałem, słuchając ich komentarzy, że przecież oni mają rację.
Po co facet, który właśnie zabił dechami z zewnątrz wszystkie okna, szczelnie zasuwa zasłony? Albo jaki sens ma przybijanie gwoździami lustra do drzwi, które wedle wszelkiej logiki i konsekwencji są podziurawione jak sito i właściwie już nie są w stanie utrzymać gwoździa? Albo po co kobieta, która zagląda do pokoju pełnego ptaków, wchodzi doń i zamyka za sobą drzwi, zamiast pozostać na zewnątrz? Albo od kiedy to zakrwawionego, pokaleczonego człowieka wyciera się z krwi i nie ma on już żadnych widocznych ran?
Słuchając tych komentarzy i widząc reakcje moich uczniów zrozumiałem po raz kolejny, że co by nie mówić, przychodzące pokolenia nie są wcale głupsze. Narzekamy na nich codziennie, że nie potrafią tego czy owego, że mają trudności z taką czy inną umiejętnością, albo – gorzej – zapamiętaniem encyklopedycznej wiedzy z takiej czy innej dziedziny. Ale potem siadamy z nimi w na wpół ciemnej sali przed wielkim kinowym hitem sprzed pięćdziesięciu lat i dociera do nas, że jesteśmy głupkami, którym nigdy nie przyszło do głowy to, na co oni w mgnieniu oka zwracają uwagę i z czego się śmieją.

* Ten wpis pochodzi z 20 października 2005 i był pierwszym wpisem na tym blogu.

The Eagles have landed abroad

Trzy godziny po wyjeździe Marcina do Londynu Leszek wsiadł na pokład samolotu i odleciał z Balic do Chicago. Leszek jest jednym z tych uczniów, których ja, Aneta, Pani Marysia i Pani Jasia nie zapomnimy pewnie przez długie, długie lata. W minionym roku szkolnym Leszek jako mieszkaniec internatu wyróżniał się wyjątkową powagą, odpowiedzialnością i dojrzałością. Mogłoby się chwilami zdawać, że był starszy niż my wszyscy razem wzięci.
Wielokrotnie pisałem o Leszku w moim blogu, jego błyskotliwość i zaskakująca mądrość zainspirowały mnie do sporządzenia mojego pierwszego wpisu, o „Ptakach” Hitchcocka. Od jakiegoś czasu wiedziałem o rozterkach Leszka, to jego słowa cytowałem we wpisie z lutego 2006 roku. I dlatego w ostatniej klasie poświęciłem mu szczególnie wiele uwagi i wysiłku, ale mój trud wychowawczy poszedł na marne i poniosłem klęskę. Nie udało mi się chyba przekonać Leszka, że Polska to kraj, w którym warto żyć, który dynamicznie się rozwija i zmienia na lepsze. Nie udało mi się pokazać mu, że są tu osoby, na które można liczyć i którym warto zaufać.
Bez względu na liczbę programów patriotycznych i wycieczek dotowanych przez ministerstwo wszystkie nasze wysiłki pójdą na marne i nie uda nam się budzić miłości do ojczyzny przez oddawanie hołdu Trauguttowi, Kościuszce czy Janowi Pawłowi II, jeśli jednocześnie będziemy dla siebie świniami, będziemy sobie podstawiać nogi, ubliżać i obrzucać się błotem. Marcin i Leszek wyjechali dzisiaj z Polski w przeświadczeniu, że tutaj wszystko się załatwia, kombinuje, dzieli nad kieliszkiem wódki. Wszystko jest tutaj możliwe, jeśli wiesz, z kim porozmawiać, komu posmarować, ewentualnie kogo obsmarować czy postraszyć. Osoby, które miały być dla nich autorytetami, okazały się nieokrzesanymi chamami nie panującymi nad swoimi emocjami, żądzami. Ludzie, od których oczekiwali, że będą ludźmi wielkiego formatu, okazali się małostkowi i ograniczeni.
Leszek uważa, że z większym szacunkiem odnosić się będą do niego jako do robotnika na budowie w Ameryce, aniżeli do wielu nauczycieli odnoszą się szefowie w polskiej szkole pod sterami ministra, którego działalność Janina Paradowska ocenia jako szkodliwą, a Paweł Wimmer porównuje do najgorszych mroków rusyfikacji za czasów Aleksandra Apuchtina, kuratora warszawskiego okręgu szkolnego w Królestwie Polskim.
Czasami trudno się spierać i bronić dobrego imienia Polski, gdy wszyscy premierzy i większość rady ministrów, a na okrasę prezydent Częstochowy, zaszczycają swoją obecnością na Jasnej Górze zgromadzenie, które Krzysztof Halama jednoznacznie nazywa zjazdem sekty. Gdy Jerzy Owsiak staje się polskim symbolem ekumenizmu, wypada tylko powtórzyć za nim, że głupio się znowu wstydzić za ten kraj.
Pozostaje mi mieć nadzieję, że Leszek – niczym Kościuszko – nie przestanie być w Ameryce Polakiem. Jest zresztą, o czym jestem głęboko przekonany, żarliwym patriotą. Jego patriotyzm to jednak patriotyzm nowoczesny, który rozumie, że Tadeusz Kościuszko, gdyby dziś nawet wstał z grobu, nie nadawałby się na Prezydenta Rzeczypospolitej, bo nie miałby pojęcia o współczesnym świecie. Ileż zamieszania i hańby przynieśli nam na szczycie unijnym polscy negocjatorzy, którzy przywieźli ze sobą argumenty wskrzeszające zmarłego 60 lat temu Hitlera, a co dopiero, gdyby na szczycie zjawił się Kościuszko. Bohaterowi narodowemu sprzed ponad dwustu lat należy się cześć i pamięć, ale nie zatrzyma on w Polsce ludzi u progu dorosłości, jeśli współczesna Polska, jej władze, elity, nauczyciele, urzędnicy, potencjalni pracodawcy – wszyscy dorośli – będą w nich budzić nieufność i odrazę.

P.S. Czytając tak zwany testament Tadeusza Kościuszki można by pomyśleć, że niektórych z nas – ludzi współczesnych – wyprzedził on o setki lat. Kto wie, może Kościuszko nie byłby lepszym Prezydentem Rzeczypospolitej niż Leszek, który poleciał dzisiaj do Chicago. Ale na pewno z powodzeniem zastąpiłby niejedną osobę sprawującą urząd w dzisiejszej Polsce:

I beg Mr Jefferson that in case I should die without will or testament he should bye out of my money so many Negros and free them, that the restant Sum should be Sufficient to give them education and provide for their maintenance. That is to say each should know before, the duty of a Cytyzen in the free Goverment, that he must defend his Country against foreign as well internal Enemies who would wish to change the Constitution for the vorst to inslave them by degree afterwards, to have good and human heart sensible for the sufferings of others, each must be maried and have 100 ackres of land, wyth instruments, Cattle for tillage and know how to manage and Gouvern it as well to know how to behave to neybourghs, always wyth kindness and ready to help them-to them selves frugal, to their Children give good education I mean as to the heart and the duty to the Country, in gratitude to me to make themselves happy as possible.

T. Kosciuszko
5.V.1798 *