Federacja niedoceniana

Idea zdecentralizowanego internetu jest z nami już od jakiegoś czasu (sam jestem na Mastodonie od roku, ostatnio znalazłem instancję z domeną taką, jak moje nazwisko, zmigrowałem i jestem tam teraz @marcin@maly.io). Nowy model mediów społecznościowych, w których użytkownik nie jest towarem, a jego dane, przyzwyczajenia i zachowania pozostają jego własnością, a nie są narzędziem w ręku właściciela serwera, który może je wykorzystać w dowolnym celu, niekoniecznie zgodnym z interesem użytkownika, stał się szczególnie istotny po wydarzeniach 2016 roku, a odkąd Elon Musk sfinalizował zakup Twittera i zaczął tam wprowadzać swoje porządki, przeżywa prawdziwy renesans. Dlatego sądziłem, że pokazując poniższego mema studentom informatyki pierwszego stopnia, sprowokuję ich do jakiejś dyskusji.

Mem pokazujący niechęć do Metaverse i sympatię dla Fediverse

W większości grup okazało się, że bardzo się myliłem, bo o ile słowo „metaverse” jest od jakiegoś czasu modne i popularne, o tyle tylko nielicznym „fediverse” obił się o uszy. O „Metaverse”, zarówno tym od Facebooka, jak i w szerszym sensie, mieliśmy w ubiegłym roku dwie prezentacje na ostatnim semestrze pierwszego stopnia, niektórzy nawet pracują nad tą ideą i jej ucieleśnieniem w firmach, w których robią staże lub są zatrudnieni.

Jak działa Fediversum, w bardzo prosty i przystępny sposób tłumaczy ta strona. W moich grupach na informatyce, w których większość osób nie słyszała o zdecentralizowanych mediach społecznościowych, do wyjaśnienia im założeń „sfederalizowanego uniwersum” wykorzystałem poniższy film.

Odesłałem ich także do skromnej, ale estetycznie wykonanej stronki ze swego rodzaju mapą Fediversum, z której w mniejszych grupkach udali się zwiedzać wybrany serwis: Mastodon, PeerTube, Pixelfed, Friendica, GNU Social, Hubzilla. Potem każda grupa podzieliła się z resztą studentów swoimi wrażeniami, komentarzami, przemyśleniami, cokolwiek im przyszło do głowy.

Większość studentów pierwszego stopnia skupiła się na funkcjonalności i stronie wizualnej serwisów Fediversum, tym samym dalecy byli od entuzjazmu. Chyba tylko Pixelfed dostał kilka pochwał, jeśli o to chodzi. Bardzo niewielu skoncentrowało się na tym, o co naprawdę chodzi w całym tym zjawisku, ale ci, którzy w dyskusji patrzyli na aspekt prywatności, własności danych, możliwości zmieniania instancji albo wręcz uruchamiania własnych, mieli nieco bardziej przychylne komentarze. W dwóch grupach dyskusja poszła w kierunku poprawności politycznej na wielkich portalach społecznościowych i nietrafnych decyzji o banowaniu użytkowników podejmowanych przy użyciu sztucznej inteligencji. Pojawiło się m. in. nazwisko Donalda Trumpa i chociaż nie należę do zwolenników byłego prezydenta, jest to dość dobry przykład ilustrujący problem społecznościówek, jakie wszyscy znamy (nawiasem mówiąc, Donald Trump dzisiaj właśnie, w dniu pisania przeze mnie tego tekstu, wrócił na Twittera).

Generalnie temat nieszczególnie wypalił, trafił kulą w płot. Pocieszył mnie nieco drugi stopień informatyki, gdzie jeden ze studentów okazał się pisać pracę magisterską o Fediversum i o OpenSource w ogóle. Ciekawe, jak to się dalej potoczy. Pamiętam rocznik, który wybierał się na rozmowy kwalifikacyjne do biura MySpace w Krakowie (ostatecznie nigdy nie powstało) i uważał, że to tylko kwestia czasu, jak Facebook zniknie, nie wytrzymując konkurencji z MySpace. Pamiętam takie, które sceptycznie na mnie patrzyły, gdy proponowałem założenie sobie konta na Facebooku, nie widząc w tym żadnego sensu ani celu. Historia Fediversum też może się potoczyć w nieprzewidywalnym dla nas dzisiaj kierunku, a może wszystko się zwinie i zostanie zastąpione czymś jeszcze innym.

W Stagramie

Instragram, gdy zamykałem na nim konto, był obiecującym serwisem, jednak nikt z moich znajomych go nie używał, a ja korzystałem z kilku serwisów do archiwizowania zdjęć i ich udostępniania, więc zdecydowałem się pozostać na innych, a z Instagrama odszedłem. Po paru latach nadeszły jednak czasy, kiedy coraz częściej słyszę nazwę tego serwisu, także w języku angielskim, także z ust studentów podczas naszych zajęć, nie zawsze poprawnie. Nie wiedzieć czemu, ale ten pozornie łatwy w wymowie wyraz sprawia polskim studentom informatyki kłopoty w wymowie na równi – o zgrozo – z wyrazami computer i internet.

We wszystkich trzech wyrazach problem stanowi oczywiście nie fonetyka i specyficzne spółgłoski czy samogłoski w którymkolwiek z nich, ale stawianie akcentu na nieprawidłowej sylabie. W przypadku wyrazu computer trudno zrozumieć, skąd dziwna tendencja do akcentowania pierwszej sylaby. Za to w wyrazach internet i Instagram dzieje się dokładnie odwrotnie. Wskutek spolszczania akcent przesuwa się na drugą sylabę, zwłaszcza że w języku polskim, odmieniając te słowa przez przypadki, akcent w naturalny sposób przesuwa się na sylaby jeszcze bardziej oddalone od pierwszej (Instagramie, Instagramowi, internetowi itd.).

Po angielsku Instagram mówimy zdecydowanie inaczej niż In Stagram. Akcentujemy pierwszą sylabę. Przykładów warto posłuchać na rewelacyjnym portalu YouGlish.com – polecam nie tylko w tym celu.

Nie swoje dane

Linus Torvalds, twórca Linuxa, padł ostatnio ofiarą dziwnej internetowej praktyki, zgodnie z którą dowolna osoba może nasz adres mailowy czy numer telefonu podać w internecie i podszywać się celowo pod nas albo uchodzić za nas zupełnie nieświadomie (na przykład w rezultacie błędu popełnionego przy wpisywaniu danych).
Wydaje się, że nowe pokolenia internautów mają tak duży problem z korzystaniem w sieci z czegokolwiek poza swoim ulubionym portalem społecznościowym (ktoś powiedział mi ostatnio, że ma wprawdzie mój email, ale nie umiał się ze mną skontaktować, ponieważ nie mam konta na Facebooku), że kolejne serwisy i usługodawcy rezygnują z weryfikowania danych podawanych przez użytkowników i klientów i uznaje je za poprawne na podstawie samej deklaracji. Powoduje to coraz więcej zabawnych sytuacji, przynajmniej w moim przypadku. Też macie takie przygody?
Od wielu lat dostaję powiadomienia o promocjach i wyprzedażach w kawiarniach i perfumeriach w okolicach Zurychu, ponieważ jakaś przemiła obywatelka Szwajcarii uparcie podaje mój adres email we wszystkich programach lojalnościowych (znam nawet imię i nazwisko tej pani, jej numer telefonu komórkowego i dokładny adres).
Na podobnej zasadzie od paru miesięcy dostaję faktury za usługi telekomunikacyjne w Play u pani Anny, z którą nawet kiedyś rozmawiałem, ponieważ trochę mnie zastanowiło, czy nie zdaje sobie ona sprawy z faktu, że wysyłane mailem faktury docierają do kogoś, kto może niekoniecznie powinien znać jej dokładne dane osobowe, numer telefonu, historię połączeń telefonicznych, numery wszystkich jej znajomych itd. Rozmowa była bardzo zabawna, ponieważ pani Anna zrozumiała wprawdzie, że faktury docierają do mnie, ale całkowitą winą obarczyła za to nie operatora, nie siebie samą (w końcu podała operatorowi nie swój adres poczty elektronicznej), ale mnie, ponieważ bezczelnie założyłem sobie skrzynkę o dokładnie takim samym adresie, jak skrzynka jej syna.
Kilka tygodni temu zastanowiła mnie częstotliwość powiadomień docierających do mnie z Instagramu. Okazało się, że jakaś nastolatka z Turcji, mająca również sporo znajomych w Bułgarii i Rumunii, przeedytowała swój profil i użyła mojego adresu mailowego. Próba kontaktu z nią nie przyniosła efektu, więc – w przeciwieństwie do powyżej opisanego przypadku z Playem – nie dodałem bynajmniej filtru usuwającego maile z Instagramu, tylko zresetowałem hasło, zmieniłem zdjęcie profilowe oraz imię i nazwisko użytkownika na Instagramie, a przy okazji ze zdumieniem odnotowałem, jak wielu młodych ludzi robi sobie selfies pokazujące, że regularnie depilują okolice intymne.
Dostaję także powiadomienia SMS-em o operacjach na koncie bankowym, bynajmniej nie swoim. Znam wprawdzie lokalizację bankomatów, sklepów, w których wykonywane są operacje kartami, ale w tym przypadku nie mam pojęcia, kim jest tajemniczy klient banku, który co miesiąc zapewne płaci słono za to, by przychodziły do mnie powiadomienia o jego operacjach i saldzie na koncie. Chyba nie korzysta z bankowości internetowej, a w każdym razie kody jednorazowe na pewno nie są przesyłane SMS-em.
Pewnie, że wszystko to takie głupie sprawy i te konkretne przypadki nie stanowią same w sobie wielkiego zagrożenia. Ale pokazuje to niesamowitą beztroskę, z jaką podajemy się na tacy w sieci. Jak łatwo musi być służbom specjalnym wytropić nas i namierzyć, jak łatwo jest komuś o potencjalnie złych zamiarach wykorzystać to, co udostępniamy, skoro ja sam mógłbym bez żadnego wysiłku obdzwonić wszystkich znajomych pani Anny i wywinąć jej jakiś numer, albo skoro mógłbym się wybrać na darmową kawę ze Szwajcarii na koszt pani M. Wojny między Turcją, Rumunią i Bułgarią pewnie nie dałbym rady rozpętać, ale kilkudziesięciu albo i kilkuset nastolatków z tych krajów też pewnie dałbym radę skłócić. Na szczęście, nie mam w tym żadnego interesu.