Please me, do me

Jestem świeżo po egzaminie ustnym z języka angielskiego w pewnym liceum ogólnokształcącym, gdzie jako przewodniczący zespołu egzaminującego usłyszałem od maturzystki: „Please me, do me…”.
I naszła mnie refleksja. Zastanawiam się, czy to właściwie w porządku, że zdająca ma zaliczony egzamin, na którym składa egzaminującemu tego rodzaju propozycje?
Przecież albo zrobiła to nieświadomie, czyli nie ma pojęcia, co wygaduje w obcym języku, albo była to propozycja korupcyjna. Kusząca, a jednak niedopuszczalna.

Flirt na egzaminie

Zdawanie egzaminu parami to zwyczaj, do którego trzeba się przyzwyczaić, zarówno jako zdający, jak i jako egzaminator. A bywa, że na takim egzaminie jest śmiesznie. Na przykład siada dwóch takich dwudziestoparoletnich dryblasów i zaczyna rozmawiać – zgodnie z wytycznymi zawartymi w materiale stymulującym – o planach na wspólny wieczór:
– Słuchaj, X, byliśmy razem na pierwszym roku, ale potem ja przeniosłem się na inny kierunek i los nas rozdzielił.
– Dokładnie, Y, bardzo mi Ciebie brakowało.
– Może powinniśmy się lepiej poznać? Co powiesz na wyjście na wspólną kolację dziś wieczorem? Może skoczymy do chińskiej restauracji?
– Nie, nie przepadam za kuchnią orientalną. Może lepiej skoczylibyśmy do kina? Grają świetny film sensacyjny.
– Nie mam ochoty na film sensacyjny, poza tym w kinie nie będziemy mogli porozmawiać.
– No to może pójdziemy potańczyć? Co Ty na to?
No i wychodzi na to, że ostatecznie chłopaki idą sobie razem potańczyć. Ciekawe, co na to żona jednego z nich, chyba że ta obrączka na palcu znalazła się tam zupełnie przypadkowo.

Maturalny wyścig niekompetencji

Przez cały tydzień mimowolnie obserwujemy, jak maturzyści, nauczyciele, dyrektorzy szkół i dziennikarze popisują się całkowitą niewiedzą i niekompetencją w zakresie egzaminu maturalnego, do którego przystępują, przeprowadzają go lub relacjonują, w zależności od tego, w jakiej występują roli. Zdają się wręcz prześcigiwać w ignorancji.
Gdy dziennikarka największej telewizji informacyjnej w Polsce dziwi się, że w dniu egzaminu z języka angielskiego nie może znaleźć pod szkołą nikogo, kto zdecydował się zdawać język niemiecki, można zrozumieć, że za jej czasów młodzież była bardziej towarzyska i chodziła do szkoły także pokibicować kolegom i koleżankom, a nie tylko zdawać egzaminy. Ale gdy w przerwie między arkuszami poziomu rozszerzonego rozmawia z maturzystami i kilkakrotnie powtarza, że mają za sobą poziom podstawowy i zaraz przystąpią do dalszej, rozszerzonej części egzaminu, daje klasyczny popis braku rzetelności dziennikarskiej. Wyraźnie nie ma pojęcia, iż w tym, jak i w poprzednim roku szkolnym, maturzyści przystępują do egzaminu tylko na jednym, wybranym przez siebie poziomie. Jeszcze większy niesmak poczułem czytając na jednym z portali, że maturzyści mieli do wyboru napisanie listu, rozprawki lub opisu miejsca – list jest formą z poziomu podstawowego, a rozprawka i opis występują na poziomie rozszerzonym. Ba, dziennikarze nie wiedzą czasem nawet, jak się nazywa egzamin, o którym mówią, ponieważ nagminnie określają go mianem egzaminu dojrzałości, a tak – zgodnie z ustawową nomenklaturą – określano dawną, wewnątrzszkolną maturę.
Media zasypały nas jednak przykładami niekompetencji nie tylko swojej własnej, ale także nauczycieli i dyrektorów szkół. Na prawie każdym zdjęciu przedstawiającym maturzystów, które widziałem w minionym tygodniu w prasie i internecie, na stołach maturzystów stoją kartoniki z sokiem, szklaneczki, talerzyki i sztućce, a przecież stanowi to oczywiste naruszenie procedur przeprowadzania egzaminu i może być podstawą jego unieważnienia. Na krótkim filmiku nakręconym przez dziennikarza podczas wchodzenia maturzystów do sali widziałem, jak składają oni na specjalnie przygotowanym stole telefony komórkowe, a przecież samo wnoszenie urządzeń telekomunikacyjnych do sali egzaminacyjnej nie powinno mieć miejsca.
Jakże więc dziwić się doniesieniom mediów o komórce nauczycielki z zespołu nadzorującego, która kilkakrotnie głośno zadzwoniła podczas egzaminu? Nauczycielka miała ponoć trudności najpierw z wyjęciem dzwoniącego telefonu z torebki, a następnie z wyłączeniem dzwonka, chociażby przez odebranie rozmowy.
Ze środków masowego przekazu oraz z rozmów z kolegami i koleżankami, którzy od kilku dni uczestniczą w egzaminach w różnych szkołach, dowiaduję się o wielu przypadkach całkowitej beztroski i lekceważenia procedur. W jednej szkole dyrektor podczas egzaminu z języka angielskiego przeszedł w ciągu pierwszych kilku minut egzaminu po wszystkich salach i – nie zważając na odtwarzane właśnie nagrania do rozumienia tekstu słuchanego – upewnił się głośno, że wszystko jest w porządku. Gdzie indziej zdający skończyli kodowanie arkuszy o godzinie 8:45, a następnie przez 15 minut czytali pytania i gadali ze sobą, zanim rozpoczęli egzamin, zgodnie z planem, punktualnie o godzinie 9:00.
W innej szkole po rozdaniu maturzystom arkuszy egzaminacyjnych z WOS-u znajdujący się w komisji nadzorującej ksiądz katecheta zainicjował wspólną modlitwę, w której uczestniczyli maturzyści i zespół nadzorujący, w intencji pomyślnego wyniku egzaminu. W kolejnej szkole prace z wszystkich sal zniesiono do gabinetu dyrektora i dopiero tam zamknięto je w bezpiecznych kopertach.
Na forach internetowych roi się od pytań maturzystów, którzy – już po egzaminie – pytają o kryteria oceniania i wykazują swoimi pytaniami brak elementarnej wiedzy na ten temat. Jednym z moich ulubionych jest pytanie o to, czy list prywatny na egzaminie z języka obcego będzie sprawdzany, jeśli ma mniej niż przewidziane poleceniem 120 słów (oczywiście, że będzie – w kryterium długości list otrzymuje maksymalną ilość punktów, jeśli mieści się w przedziale od 108 do 165 wyrazów, poza tym oceniany jest każdy list, bez względu na ilość słów; list nie przekraczający 60 wyrazów nie może otrzymać punktów za bogactwo językowe i poprawność).
W sytuacji, w której najbardziej zainteresowani oraz bezpośrednio odpowiedzialni za przebieg egzaminu mają tak niewielką wiedzę o nim, dość łatwo zrozumieć, że matura zewnętrzna jest przedmiotem bezlitosnej krytyki i ma tylu wrogów. Tak, nie ma to jak stara matura, przeprowadzało się wedle uznania, oceniało się po swojemu, przy okazji można się było porządnie najeść, popić, zarobić, a nawet całkiem oficjalnie się potargować. To były czasy…

Refleksji maturalnych część druga

Dear Marcin,
Thank you for your recent letter, I hope you and your family are fine.
You will never guess what happened last Monday. There was a hurricane in my village, it was scary. The hurricane destroyed my house and there was water in my garden. Then I saw something weird in the water. It was a coffin with a dead body. And then I saw there were a lot more of them. They were open, so parts of human bodies were everywhere. People in my village were screaming and crying, one of them was running with an axe and killing other people.
It will be better if you don’t come to me now like we planned. I promise I will invite you when I rebuild my house.
Could you give me some money and food? I will spend your money for vodka and eat your food.
Hope to hear from you soon. Give my regards to your family.
Lots of love,
XYZ

Powyższy dłuższy tekst użytkowy, jedna z ostatnich prac, jakie oceniałem w tym roku w drugiej klasie technikum mechanicznego, jest znakomitym przykładem na to, że w przypadku języka angielskiego nie ma mowy o sztywnym kluczu, jakim rzekomo posługują się egzaminatorzy przy ocenianiu matury, a zdający otrzymuje maksymalną ilość punktów, jeśli zrozumiał temat, wypowiedział się zgodnie z poleceniem i spełnił wszystkie wymogi formy.
Sprawni językowo uczniowie technikum, choćby nie wiem jak długo ich prosić, będą pisali prace, które nie będą szablonowe i stereotypowe, niektórych egzaminatorów mogą zaszokować, ale uczeń jest oceniany zgodnie z obiektywnymi kryteriami, a nie według zgodności jego pracy z przykładową pracą podawaną przez Centralną Komisję Egzaminacyjną, a przez dziennikarzy mylnie interpretowaną jako model odpowiedzi.
Powyższa praca, napisana przez Michała, bez wątpienia jest znakomitą realizacją polecenia zawartego w zadaniu ósmym poziomu podstawowego materiału diagnostycznego przygotowanego przez Okręgową Komisję Egzaminacyjną w Poznaniu i udostępnionego w tym roku wraz z maturą próbną. Jeśli kogoś ona bulwersuje, pretensje można mieć wyłącznie do polecenia, zresztą zestaw ten rzeczywiście może budzić pewne wątpliwości.
Mnie osobiście bardziej bulwersują ewidentne gotowce, teksty z podręcznika wyuczone na pamięć i wpisane jako własna wypowiedź maturzysty. Dziwi mnie bardzo obrona takich wykutych na pamięć gotowców przez doświadczonych nauczycieli i osoby zarządzające oświatą. Moim zdaniem lepiej wykazuje się znajomością języka Michał, który pisze list taki, jak powyższy, niż ktoś, kto przepisuje z pamięci list z repetytorium, tylko częściowo lub zupełnie nie na temat.
Zostały mi jeszcze dwa lata, by przekonać Michała, że nie warto szokować egzaminatora. Ale bez wątpienia Michał przekazuje informację, co współlokator ma zrobić, jeśli on nie wróci przed północą, gdy pisze w innej pracy: „If I don’t come back before midnight you can fuck my wife”. Albo trudno zaprzeczyć, że jego list prywatny zawiera wstęp, gdy w pierwszym akapicie Michał pisze: „I was so sorry to hear about your mother’s death in the car crash. I hope her death was quick and not very painful”. W kolejnym liście, na pewno proponuje koleżance z zagranicy dwie formy spędzania wolnego czasu podczas pobytu w Polsce, gdy pisze: „When you come to me, we can have sex all the time or drink vodka and beer”. Będę przekonywał Michała, by nie pisał takich rzeczy. Ale też każdy egzaminator ma obowiązek takie prace przeczytać i przyznać należne punkty zgodnie z kryteriami oceniania, bez względu na to, czy zdający budzi w nim sympatię, czy nie. Pan C. spytał ostatnio mnie i Janinę, czy powinno się oceniać pracę, w której zdający pisze, że nie zgadza się z nauczaniem papieża. Powinno się. Matura z angielskiego to matura z umiejętności językowych, nie z poglądów czy savoir-vivre’u.

Egzamin parami

Dwóch studentów rozmawia na egzaminie o tym, co będą robić podczas wakacji na tropikalnej wyspie:
– I like lying on a bitch. And I am looking for beautiful women.
– Oh no, no. I want to go swimming.

No choćby człowiek chciał usnąć na takim egzaminie, nie da się.

Komisyjny egzamin poprawkowy

Tomek, dzisiaj poważny wykładowca na wyższej uczelni, do nauki w liceum przykładał się tylko na tyle, na ile było to konieczne. Oznaczało to między innymi spędzanie większości lekcji w kinie na przedpołudniowych seansach i pokazywanie się w klasie tylko wtedy, gdy było to absolutnie niezbędne. A że już w pierwszej klasie wraz z dwójką przyjaciół został laureatem stopnia centralnego olimpiady humanistycznej, konieczność ta nie zachodziła często. Przez całą szkołę praktycznie noszono ich na rękach.
Niemiła niespodzianka miała miejsce pod koniec trzeciej klasy, gdy nagle jeden z profesorów wyłamał się z tradycji hołubienia całej trójki olimpijczyków, postawił na swoim i udowodnił Tomkowi i paru innym osobom, że oceny pozytywnej z chemii nie dostaje się za darmo. Właśnie, czy udowodnił?
Z relacji Tomka wynika, że gdy przyszli skorzystać z ostatniej szansy poprawki, profesorowi pękała głowa i cierpiał chyba także na inne dolegliwości. Wyjął z wazonu dwutygodniowe kwiaty i jednym haustem opróżnił jego zawartość, którą – co było widać wyraźnie, bo wazon był szklany – stanowił płyn przypominający kolorem napój z owoców kiwi. Niestety, nie tylko nie przyniosło to profesorowi żadnej ulgi, ale sprowokowało natychmiastowe, obfite wymioty wprost do klasowej umywalki.
Po chwili, gdy profesor doszedł do siebie, wysłał jednego z mających się poprawiać uczniów do sklepu po coś do picia, a reszcie, w tym Tomkowi, resztkami sił wpisał do dziennika najniższą możliwą ocenę pozytywną.
Tomek nieszczególnie ucieszył się z tej poprawionej oceny z chemii, do dziś trzęsie się z nerwów na myśl o stopniu, na który mógł po dwóch tygodniach ciężkiej nauki uczciwie zasłużyć, ale nie było mu dane.
Za kilka dni egzaminujemy z Renatą i Tadeuszem grupkę niedocenionych w czerwcu uczniów. Musimy pamiętać, żeby – przy całej naszej pobłażliwości – dać im jednak możliwość popisania się wiedzą i umiejętnościami, bo taka złość na nauczyciela, który dał coś za darmo, ciągnie się potem przez lata.

Szacunek dla Tadzia

W tym roku szkolnym – jak nigdy dotąd – zaplanowałem sobie bardzo pracowity sierpień. Ku sporemu zaskoczeniu moich uczniów najpierw jakimś dwudziestu na miesiąc przed klasyfikacją wpisałem zagrożenia, a potem dwunastu z nich zmusiłem do odwiedzenia szkoły na egzamin poprawkowy.
Bardzo różnie reagowali ci moi „zagrożeni” panowie. Jakub na przykład rzucił się przede mną na kolana i pocałował mnie w rękę, a potem odtańczył jakiś szalony pierwotny taniec triumfu wokół mnie, gdy mu w końcu te jego marne prace i odpowiedzi zaliczyłem. Łukasz rozbeczał się jak dziecko i pobiegł w pierwszym odruchu odebrać papiery ze szkoły (od którego to zamiaru Bogu dzięki ktoś go tam w sekretariacie odwiódł). Mama Daniela opowiedziała mi długą historię przyjaciela swojego syna, który popełnił samobójstwo podcinając sobie żyły w jednej ręce, drugiej ręce, podcinając sobie szyję i wbijając nóż w serce. Dawid przysłał do mnie roniącego łzy dziadka, który w dodatku tak pięknie się ubrał na tą rozmowę, że myślałem, że się ze wstydu spalę, że taki jestem nieogolony.
Ale najbardziej z tych wszystkich moich dwunastu apostołów sierpniowych urzekł mnie Tadziu. Tadziu rok temu nie zdał i wylądował w trzeciej klasie technikum po raz drugi, dotąd miał angielski z kim innym. Przyszedł do mnie jakoś tak w kwietniu i powiedział mi, że on owszem, nie chodzi na angielski, ale ma prośbę, żebym go klasyfikował i wystawił mu niedostateczny. Stwierdził, że przecież ten angielski to jest prosty, więc on bez problemu zda w sierpniu, a uzasadnił rzeczowo, czemu mu ze mną nie po drodze.
To był taki zimny kubeł wody na głowę, ale przemyślałem sobie sporo z tego, co mi Tadziu powiedział, i wyciągnąłem odpowiednie wnioski. Mam nadzieję, że rzeczywiście w sierpniu Tadeusz zda, bo to niegłupi chłopak, a poza tym jeden rok już stracił.
Prezydent Rzeczpospolitej, znany z popełniania wszelkiego rodzaju gaf i pokazywania fochów każdemu na lewo i na prawo, w ostatnich dniach nazwał łajdakiem jednego gościa, który go skrytykował, a grupie krytykujących go dyplomatów zarzucił, że mają plamy na życiorysie i jako tacy nie zasługują na to, by z nimi dyskutować.
Bardzo duży błąd. Moim zdaniem stokroć uważniej trzeba słuchać tych, którzy człowieka krytykują, niż tych, którzy mu schlebiają. Tylko tak można się czegoś nauczyć.