Najpiękniejsza dziewczyna we wsi

W jednym z odcinków serialu Northern Exposure, w Polsce znanego jako Przystanek Alaska, miejscowy DJ – Chris Stevens – traci głos w wyniku spotkania z śliczną, nieznajomą kobietą. Jest to ponoć odwieczny problem mężczyzn i nie ma w tym nic dziwnego. Wpadasz na taką obcą istotę, zamieniasz z nią dwa słowa i jej piękno odbiera ci głos. By go odzyskać, jak głosi prastara indiańska legenda, trzeba się przespać z najładniejszą dziewczyną w wiosce.
Dostałem dzisiaj kilka listów w związku ze zmianami w rządzie. Jedni mi gratulują, inni martwią się, że nie będę teraz miał o czym pisać. A niektórzy się dziwią, że nie świętuję, że nie okazuję radości, nie trąbię i nie biję w bębny.
Wydaje mi się, że tylko nieuważni czytelnicy mogli odnieść wrażenie, że pan Roman Giertych nadawał sens mojemu życiu i mojej pisaninie. Ale powiedzmy, że z przyczyn zupełnie niezależnych od wydarzeń w Warszawie straciłem dzisiaj głos. A teraz proszę wybaczyć, ale idę się przespać z najpiękniejszą dziewczyną we wsi, tyle że sąsiedniej. Zatroskanych Tomaszów niedowiarków zapewniam, że nadal pojawiać się tutaj będą nowe wpisy. Mam również nadzieję, że będę miał w nich równie dużo do powiedzenia, co Chris w codziennej porannej audycji radiowej w Cicely.

Obywatel dla Królowej

Królowa brytyjska ma wobec mnie dług. Dałem jej obywatela, którego każde państwo, każde społeczeństwo może pozazdrościć. Mój tegoroczny maturzysta Marcin został obywatelem Essexu.
Mam mieszane uczucia – powinienem z siebie być dumny czy, podobnie jak w przypadku Leszka, czuć porażkę? Marcin ma wprawdzie jeszcze polski paszport, ale nie ma i nie zamierza mieć w Polsce rachunku bankowego, NIP-u, ubezpieczenia zdrowotnego czy innych, zupełnie już dla niego abstrakcyjnych wynalazków.
Marcin dostał trzy miesiące po maturze pracę lepiej płatną, niż ja po ukończeniu dwóch fakultetów i studiów podyplomowych. Ale, co najważniejsze, Marcin mieszka w kraju wolnym, wielokulturowym, gdzie poszanowanie odmienności i indywidualizmu stanowią normę, którą kwestionować mogą pewne marginalne środowiska, ale nie osoby rozdające w tym kraju karty. Mieszka w kraju, w którym szef nigdy nie upomni go za to, że nie pojechał na pielgrzymkę podziękować takiemu czy innemu bogu za mniej lub bardziej udany rok. Mieszka w kraju, w którym nikt go nie będzie zmuszał do bicia pokłonów przed jakąś miernotą tylko dlatego, że jest politykiem partii rządzącej. W kraju, w którym nikt nie będzie od niego oczekiwał postępowania niezgodnego z jego przekonaniami. W którym nikt nie ośmieli się wkładać mu w usta słów, jakie chciałby usłyszeć.
Podobno w październiku mają być wybory, w co jakoś nieszczególnie chce mi się wierzyć. Jeśli się odbędą, to dobrze. Może uda się nam wyrzucić na śmietnik historii polityczne pośmiewisko Europy, po którym sprzątać trzeba będzie przez wiele, wiele lat. Jeśli nie, zawsze pozostaje nam, polskim nauczycielom, jakiś szlachetny cel. Trzeba przygotowywać dobrych obywateli dla brytyjskiej królowej – obywateli szanujących odmienność i różnorodność, otwartych, chłonących wiedzę. Takich, jak Marcin.


Głos przeciw, czyli za

W wakacje więcej czytam i oglądam filmy. Zafundowałem sobie między innymi cały maraton filmów z Marylin Monroe. Wczoraj obejrzałem banalną, infantylną może nawet, ale jakże pouczającą Home Town Story Arthura Piersona z 1951 roku. Marylin, jako Miss Iris Martin, sekretarka pracująca w redakcji lokalnego dziennika, pojawia się kilkakrotnie w krótkich ujęciach i bluzkach wydatnie podkreślających linię biustu. Nie jest jeszcze gwiazdą pierwszego formatu.
Główny bohater filmu, Blake Washburn (Jeffrey Lynn), wraca do miasta po przegranych wyborach. Mieszkańcy stanu nie dokonali jego reelekcji, w drodze z lotniska przekonuje się, że nawet znajomi i przyjaciele głosowali przeciwko niemu. Po przejęciu od wujka lokalnej gazety Blake podejmuje na jej łamach walkę z wielkim przemysłem, który obciąża winą za swoją klęskę wyborczą. Jak jednak oświadczają mu narzeczona i przyjaciel, walka ta nie jest tak naprawdę walką o interesy lokalnej społeczności czytelników Heralda, nie jest walką o rzeczywiste ideały, ale jest realizacją prywatnego celu, jakim jest ponowna elekcja na zajmowane wcześniej stanowisko. Dopiero w obliczu tragedii, kiedy dochodzi do zagrożenia życia siostrzyczki Blake’a, dokonuje on rewizji swoich poglądów i wartości.
Film jest tak stary, że nie chcą już za niego żadnych pieniędzy i jest w całości za darmo dostępny w internecie. Niewiarygodne, ale znam osobę, która z tego filmu mogłaby wyciągnąć jakieś wnioski dla siebie. Człowieka w gruncie rzeczy poczciwego i sympatycznego, ale nie rozumiejącego chyba zupełnie prawideł demokracji i odbierającego zbyt osobiście jej wyroki. Człowiek ten dochodził po charakterze pisma i kolorze używanego tuszu czy atramentu, kto w tajnym głosowaniu ośmielił się oddać głos przeciwko niemu. Człowiek ten powiedział kiedyś publicznie, że po oczach rozpozna, kto wstrzymał się od udzielenia mu poparcia. Zapowiedział też zemstę. Smutne w sumie, że ludzie, którzy oddali swój głos, boją się potem przyznać do tego, jak głosowali. Oglądając Home Town Story można się przekonać, jak wiele jeszcze się musimy nauczyć, by dorównać demokracji amerykańskiej sprzed pięćdziesięciu lat. Tam taksówkarz wiozący Blake’a nie widzi niczego niestosownego w okazywaniu mu sympatii, a jednocześnie głosowaniu przeciwko niemu w wyborach. Przyznaje się do tego bez cienia zażenowania, a Blake kwituje to uśmiechem i nie wdaje się w dyskusję.

Rolling Stones – podziękowanie

Chciałbym niniejszym serdecznie podziękować zespołowi The Rolling Stones, Fundacji Polsat i organizatorom koncertu, którzy zachowali zdrowy rozsądek i, jeśli dali się ponieść emocjom, to tylko konstruktywnie. Dziękuję.



Sekretarz generalny Caritas Polska, ksiądz Zbigniew Sobolewski zaprzeczył we wtorek, jakoby jego organizacja współdziałała w zbiórce pieniędzy na rzecz rodzin poszkodowanych w wypadku we Francji, podczas środowego koncertu The Rolling Stones. […] Przypomniał, że koncert odbędzie się w dniu żałoby narodowej. […] Caritas doszedł do wniosku, że pieniądze przekazane przez Rolling Stonesów – ponieważ koncert będzie zagrany w trakcie żałoby narodowej – to są „brudne pieniądze”. W związku z tym nie przyjmą tych pieniędzy dla rodzin ofiar. Wolą, aby rodziny nie dostały pieniędzy, a oni nie będą mieli z tym nic wspólnego.

Jeśli ludzie kościoła katolickiego brzydzą się pieniędzmi zebranymi na koncercie Stonesów, może należałoby je przeznaczyć na pomoc ofiarom jakichś innych tragedii, które wydarzyły się w innych sytuacjach, nie podczas imprez o charakterze religijnym? Na przykład ofiarom trąby powietrznej pod Częstochową? Zresztą, ofiar tragedii wokół nas jest pod dostatkiem, niestety.

No i po co ja piszę o ministrze?

Czytając siódmy tom sagi o Harrym Potterze natrafiam na fragment, w którym Harry pyta Ministra, dlaczego nikt nie próbował nigdy w ministerstwie rozwiązać problemu Voldemorta, dlaczego ministerstwo marnuje czas zajmując się rozbieraniem na części pierwsze spadku po Dumbledorze czy zacierając ślady informacji o ucieczkach z Azkabanu:

„Has anyone ever tried sticking a sword in Voldemort? Maybe the Ministry should put some people onto that, instead of wasting their time stripping down Deluminators or covering up breakouts from Azkaban. So this is what you’ve been doing, Minister, shut up in your office, trying to break open a Snitch? People are dying – I was nearly one of them – Voldemort chased me across three countries, he killed Mad-Eye Moody, but there’s no word about any of that from the Ministry, has there? And you still expect us to cooperate with you!”

Minister Scrimgeour bardzo oburza się na te słowa i przypomina Harry’emu, że należy mu się szacunek z racji sprawowanego urzędu, na co Harry szybko odpowiada, że na szacunek trzeba sobie zasłużyć:

„You may wear that scar like a crown, Potter, but it is not up to a seventeen-year-old boy to tell me how to do my job! It’s time you learned some respect!”
„It’s time you earned it.” said Harry.

No i po co ja piszę o tym ministrze w blogu, skoro J. K. Rowling już wszystko napisała?
Napisała o szkole otwartej i tolerancyjnej, której profesorowie giną z rąk Voldemorta za to, że uczą młodych adeptów magii o Mugolach i o tym, że nie różnią się oni aż tak bardzo od ludzi świata magicznego. Napisała o świecie, w którym trzeba walczyć z rasizmem, fanatyzmem religijnym i przemocą. Wychodzi na to, że napisała już o wszystkim i nie ma o czym pisać. Ciekawe, skąd J. K. Rowling tak dobrze zna polskie realia…

Narodowa żałoba, narodowa euforia

Małgosia opowiada nam o tym, jak jej starsza siostra wraz z koleżanką 6 marca 1953 roku opłakiwały Stalina. Koleżanka została u nich na noc, dziewczyny wiele godzin beczały, padały sobie w ramiona i usiłowały się pocieszyć. Siostra zerwała z chłopakiem, ponieważ nie dość głęboko przeżył śmierć Wielkiego Nauczyciela, czym dał wyraz swojej niedojrzałości i otworzył dziewczynie oczy.
Małgosia była wówczas za młoda, by rozumieć dokładnie to, co wokół niej się działo. Ale pamięta histerię swojej siostry i uważa, że kult Stalina w 1953 roku nie był jedynie klinicznym napadem konformizmu społecznego.
Polska po śmierci Stalina pogrążyła się w żałobie – około 350 tysięcy osób uczestniczyło w centralnej manifestacji żałobnej w Warszawie, równolegle w stolicy odbyło się osiem innych „pogrzebów bez trumny”, w tym cztery pochody młodzieżowe. W całej Polsce wyły syreny fabryczne, biły dzwony kościelne, strzelano z armat i bito w werble. Podczas szkolnych pogadanek i akademii na porządku dziennym były ataki histerii i omdlenia wśród wzruszonych dzieci, doszło nawet do jednego zgonu.
Powszechnym zwyczajem było czynienie postanowień poprawy. Zrywano z nałogami, obiecywano zwiększenie wydajności, zobowiązywano się do pracowitości, nauki, poświęceń w imię patriotyzmu i lepszej przyszłości.
Małgosia nie wierzy, że wszystkie te postanowienia były fałszywe albo że wynikały wyłącznie z ogłupienia propagandą komunistyczną. Jej zdaniem wielu ludzi miało szczere intencje i zrealizowało swoje postanowienia. Abstrakcyjny autorytet Stalina, o którego prawdziwym obliczu nikt z tych ludzi nie miał pojęcia, tylko przypadkowo wykrzesał z nich ten ogień pozytywnych emocji.

Roman w Kropce

Jestem pod szczerym wrażeniem i mam głębokie uznanie dla Romana Giertycha po jego dzisiejszym występie w „Kropce nad i”, kiedy to Monika Olejnik mistrzowsko prowokowała go do wypowiedzi, które mogłyby mu pewnie nie wyjść na zdrowie. Dziennikarka bez wahania zadawała mu ciosy poniżej pasa w rodzaju przypominania opinii dyrektora Radia Maryja o tym, że miejsce Ligi Polskich Rodzin jest na katafalku. Przez chwilę liczyłem na to, że Roman Giertych straci panowanie nad sobą, gdy Monika Olejnik nazwała ojca dyrektora „Panem Rydzykiem” i uparcie broniła swojego prawa do mówienia w ten sposób o człowieku, który prezydenta Rzeczypospolitej nazywa oszustem, a jego żonę czarownicą.
Roman Giertych pozostał jednak opanowany, grzeczny, uprzejmy, a chwilami nawet dowcipny. Jedyna wpadka, jaką zaliczył w czasie programu, to przypisanie autorstwa „Naszej szkapy” Henrykowi Sienkiewiczowi, ale to chyba można ministrowi edukacji wybaczyć. Myślę, że zupełnie niepotrzebnie przyszedł dzisiaj do studia TVN24 – mógł się spodziewać, że większość zadawanych pytań będzie musiał zostawić bez odpowiedzi. Jeśli jednak celem udziału w „Kropce nad i” było popisanie się spokojem i opanowaniem, Roman Giertych odniósł dzisiaj olbrzymi sukces.
Z drugiej strony, Monika Olejnik wygląda profesjonalnie nawet wtedy, gdy rozsypują jej się te kolorowe ściągi z Gombrowiczem, Witkacym i Konopnicką, i gdy zbiera je z podłogi studia albo gdy pokazuje do kamery torebeczkę w paski, z którą wyjeżdża na urlop. Jest rozbrajająca i, nawet jeśli nie udało jej się zburzyć spokoju pana wicepremiera, pozostaje dla mnie jedną z najwybitniejszych polskich dziennikarek i moim idolem. Jest w czołówce mojego prywatnego rankingu dziennikarzy czy rankingu znanych mi kobiet o imieniu Monika.
Pan wicepremier z kolei, chociaż tak świetnie dzisiaj wypadł, nie ma u mnie szans w rankingu Romanów. Na pierwszym miejscu jest taki Roman z Anglii, który w poniedziałek jedzie skręcać meble w Bath. Ciężko go będzie wicepremierowi pokonać, a innych prywatnych rankingów, w których mógłby wicepremier brać udział, nie prowadzę.

Intensywna terapia

My młodzi, których Jan Paweł II nazywał nadzieją świata, potrzebujemy wsparcia, by tych nadziei nie zawieść. Choć czasem jesteśmy przekorni, dziękujemy Panu Ministrowi, że troszczy się o nas i robi dużo, byśmy czuli się w szkole bezpiecznie. Życzymy mocy i wiary w nas – wyrecytowała uczennica łódzkiego gimnazjum na Gali Strojów Szkolnych zorganizowanej przez Ministerstwo Edukacji Narodowej w łódzkiej hali Expo tuż po wręczeniu wicepremierowi i ministrowi edukacji Romanowi Giertychowi kwiatów przez delegację uczniów łódzkich szkół.

Jeśli ktoś czytając tego newsa w Gazecie Wyborczej nie umarł, a jedynie doznał palpitacji serca, to polecam się uspokoić i przypomnieć sobie, jak skończyły pomniki historycznych postaci, do których zwracano się tymi samymi albo bardzo podobnymi słowami. A teraz głęboki wdech, zamykamy oczy i…




Oby nasi uczniowie nigdy nie dziękowali nam słowami wiernego poddanego czytanymi z kartki.

Co promuje Laura Bush?

Resolv’d to sing no songs to-day but those of manly attachment,
Projecting them along that substantial life,
Bequeathing hence types of athletic love,
Afternoon this delicious Ninth-month in my forty-first year,
I proceed for all who are or have been young men,
To tell the secret of my nights and days,
To celebrate the need of comrades.

(In Paths Untrodden, Walt Whitman)

Laura Bush podarowała Marii Kaczyńskiej oprawiony w skórę tom poezji Walta Whitmana, dziewiętnastowiecznego poety amerykańskiego będącego symbolem amerykańskiej demokracji i… homoerotyzmu. Czyżby podczas rodzinnej wizyty na polskim Helu amerykańska para prezydencka promowała homoseksualizm? Mam nadzieję, że żaden z naszych najgenialniejszych polityków nie wpadnie na taki pomysł i nie zorganizuje konferencji prasowej na ten temat, bo oglądając zagraniczną telewizję i tak głupio już się przyznawać do tego, że się jest Polakiem. W lipcu, kiedy Prezydent Kaczyński poleci z wizytą do Stanów Zjednoczonych, może powinien podarować Bushowi dzieła Gombrowicza albo Witkacego?



Back on his pillow the soldier bends with curv’d neck and side falling head,
His eyes are closed, his face is pale, he dares not look on the bloody stump,
And has not yet look’d on it….

I am faithful, I do not give out,
The fractur’d thigh, the knee, the wound in the abdomen,
These and more I dress with impassive hand, (yet deep in my breast a fire, a burning flame.)
Thus in silence in dreams’ projections,
Returning, resuming, I thread my way through the hospitals,
The hurt and wounded I pacify with soothing hand,
I sit by the restless all the dark night, some are so young,
Some suffer so much, I recall the experience sweet and sad,
(Many a soldier’s loving arms about this neck have cross’d and rested,
Many a soldier’s kiss dwells on these bearded lips.)

(The Wound-Dresser, Walt Whitman)

Niech szkoła uczy

W archidiecezji częstochowskiej, w tym w samej Częstochowie, buduje się dużo kościołów. Z istniejących parafii wydziela się nowe parafijki i promuje się budownictwo sakralne. Znam przynajmniej kilku księży, którzy w prywatnych rozmowach niepokoją się o finanse swoich parafii w przyszłości, a niektórzy już teraz czują nóż na gardle. U cioci na imieninach nigdy jednak nie robiłem z tego tragedii. Gdy w rozluźnionej kilkoma kieliszkami atmosferze wierni – o wiele bardziej wierni kościołowi katolickiemu ode mnie – zaczynali nadawać na bezmyślne ich zdaniem rozpasanie budowlane, powtarzałem zawsze to samo: jest koniunktura, opłaca się budować, niech budują. Nakręca się rynek artykułów budowlanych, jest praca dla setek ludzi, powstają okazałe gmachy o potencjalnie rozmaitym zastosowaniu. Jeśli w przyszłości wspólnot parafialnych nie będzie stać na utrzymanie tych gmachów, znajdą się dla nich nowe cele, kościół je wynajmie albo sprzeda, zyskają na tym wszyscy. Jest wolność i jeśli kogoś na to stać, aby budował, niech – w zgodzie z planem zagospodarowania przestrzennego i wszelkimi innymi przepisami – buduje.
Naszego ministra niby od edukacji zabolało w ostatnich dniach, że w Europie buduje się więcej meczetów niż kościołów. Boże mój, że też minister musi się zajmować takimi sprawami, jakby to w polskiej szkole nie było co robić. Muzułmanie w Kordobie nie mogą się doprosić nawet o ekumeniczne modły w jednym ze swoich najbardziej reprezentacyjnych europejskich meczetów, obecnie wykorzystywanym przez katolików, czemuż by mieli nie budować świątyń tam, gdzie wspólnota lokalna tego potrzebuje i stać ją na to?
Niechże by minister zajął się swoim resortem zamiast strofować europejskie wspólnoty religijne i zagraniczne instytucje. Bo w polskiej szkole trzeba zaprowadzić porządek, a tu tymczasem ogarnia ją chaos i apatia wraz z każdym sprzecznym sygnałem płynącym z resortu. Najpierw podpisałem się pod pismem, że w żadnym wypadku nie zostawię dzieci samych w klasie, potem podpisałem się pod pismem, że będę izolował jedne dzieci od drugich i z jednymi będę czekał na przybycie iluś tam różnych służb, a z drugimi nie.
W ostatnich dniach już miałem pewną nadzieję, że ministerstwo stanowczo zajmie się uporządkowaniem własnego resortu i przestanie bałaganić w szkole: minister ukarał osobę w swoim departamencie odpowiedzialną za tropienie nauczycieli i uczniów zajmujących się działalnością charytatywną, minister zapowiedział, że w szkole w miejsce propagandy homoseksualnej pojawi się nauka.
Miałem nadzieję, że jakoś to wszystko powoli zacznie wracać do normy. Pozwoliłem sobie nawet ostentacyjnie w tak zwanym „dniu wagarowicza” prowadzić lekcje. Podczas gdy część młodzieży pozostała w szkole tylko po to, by na sali gimnastycznej uczestniczyć w różnego rodzaju konkursach i wygłupach (na przykład oglądać taniec jakiegoś bliżej mi nieznanego transwestyty z drugiej klasy i wybrać go następnie na najmilszego chłopaka w szkole), maleńka garstka dobrowolnie poświęciła ten czas na próbną maturę ustną z angielskiego, a następnie na fakultet, na którym wytrwali do godziny szesnastej.
Myślałem, że będzie spokój, że zrobi się już normalnie, ale gdzie tam… W ciągu jednego tygodnia dostaliśmy dwa sprzeczne sygnały – najpierw stanowcze NIE dla marnowania czasu w szkole na propagowanie homoseksualizmu, potem stanowcze TAK na marnowanie czasu w szkole na propagowanie poglądów pro-life. W nadchodzącym tygodniu znowu zamiast się uczyć, mamy krzewić – tym razem szacunek – dla życia poczętego. Tak jakby moim dwudziestoletnim chłopom, z których dwóch właśnie pospiesznie robi kurs przedmałżeński, bo „wpadli” i mają już wyznaczone daty ślubu, trzeba było tłumaczyć cokolwiek w tej kwestii.
Wiara w magiczne znaczenie akademii, apeli i pochodów wydaje się być zupełnie irracjonalna. Polscy politycy w marzeniach o spełnieniu się swoich antyutopijnych wizji starają się wiernie naśladować marzenia towarzyszy z PRL-u, nie nauczyli się niczego z klęski jednego totalitaryzmu i próbują budować drugi.
Towarzysze! Wyrzućmy wreszcie politykę ze szkoły! Pan minister albo niech sobie uprawia politykę poza resortem, albo niech – skoro już musi w resorcie pozostać – zajmie się jego problemami. Na przykład wielu nauczycieli nie wie, jakie będą procedury przeprowadzania matury ustnej z języka obcego. Egzamin ma się odbywać według rozporządzenia podpisanego przez ministra, a potem uchylonego przez Trybunał Konstytucyjny. W ubiegłym roku na dodatkowych szkoleniach uzupełniających nauczyciele byli uświadamiani w kwestii szczegółowych procedur przeprowadzania egzaminu: kto przewodniczy, kto pyta, kto notuje, jak należy pytać. W tym roku skład komisji – zgodnie z ministerialnym rozporządzeniem – zmienił się. Procedury ciężko jest znaleźć, zresztą kto by tam szukał czegoś na stronie MEN, gdzie pełno jest polityki partyjnej i kultu wodza. Matura już za kilka tygodni. A matura obecnych drugoklasistów? Zgodnie z prawem z jej formułą powinni byli zostać zapoznani na początku tego roku szkolnego, ale przecież nie wiadomo zupełnie, czy zapoznawać ich z maturą według rozporządzenia ubiegłorocznego (uchylonego przez Trybunał), czy też sprzed dwóch lat? To jest problem dla ministra edukacji, nie to, ile meczetów buduje się w Europie.
Niech katolicy budują kościoły katolickie, muzułmanie meczety, nauczyciele niech uczą, a ministrowie edukacji niech interesują się szkołą i pomagają jej.
Kierując się zdrowym rozsądkiem obiecuję, że jeśli w mojej szkole przepadnie kolejny dzień nauki i ktoś będzie propagował zmiany w prawie aborcyjnym, na pewno – podobnie jak w dzień wagarowicza – zagospodaruję jakoś czas zboczeńcom, których nauka interesuje bardziej niż uleganie ideologizowaniu.