Twardy seks, twarde fakty

Teatr Polski we Wrocławiu wystawił na swoich deskach sztukę laureatki Nagrody Nobla, Elfriede Jelinek, „Śmierć i kobieta”. W materiałach promocyjnych teatr uczciwie zapowiadał, że przedstawienie zawiera elementy seksu. Wywołało to histerię, protesty i modlitewne manifestacje. Wicepremier polskiego rządu, odpowiedzialny za kulturę i dziedzictwo narodowe, chociaż na premierze nie był i sztuki nie widział, a nawet nie czytał tekstu noblistki, domagał się od władz województwa dolnośląskiego i od dyrekcji teatru… zdjęcia spektaklu.
Nieprędko przekonam się, czy na wrocławskiej scenie jest pokazywana pornografia, czy nie. Wszystkie bilety do końca roku są wyprzedane. Na tej samej zasadzie nie umiem się wypowiedzieć, czy sztuka jest dobra, czy nie, albo czy jej inscenizacja jest udana. Nie mam też pojęcia, czy pornografia może być mieć wymiar artystyczny, czy nie.
Natomiast jednego jestem pewien. Całkiem kulturalny i wykształcony człowiek, zajmujący poważne stanowisko, w dyskusji na temat spektaktu Teatru Polskiego, napisał na jednym z portali internetowych, że „akt seksualny pozostawia w człowieku ślad nie do zatarcia, wyciska swoiste piętno zarówno na dziecku jak i na osobie dorosłej; trauma, jaka po nim pozostaje, nigdy nie przemija”. Jestem pewien, że ten wykształcony człowiek jest świadom, że nasze społeczeństwo dość szybko by przeminęło, gdyby nie te traumatyczne akty seksualne, uprawiane w dodatku w odpowiedniej liczbie i – jak mi się wydaje – raczej masowo.

Krzyżowanie teatru

Dominikanin, ojciec Tomasz Dostatni, widział spektakl „Golgota Picnic” i nie czuje się zgorszony. Przypomina „Apocalypsis cum Figuris” w reżyserii Jerzego Grotowskiego, który w latach siedemdziesiątych spotkał się z krytyką władz kościelnych, w tym z kategorycznymi słowami prymasa Wyszyńskiego podczas kazania na Wawelu, a po dwudziestu latach, w 1998 roku, w Rzymie, to samo przedstawienie otrzymało od kościelnego jury, z kardynałem Glempem jako przewodniczącym komitetu honorowego, międzynarodową nagrodę artystyczną Fra Angelico.
Podobne kontrowersje budziła od początku rock opera „Jesus Christ Superstar”. Nie dość, że w oryginalnej obsadzie rolę Jezusa powierzono wokaliście Deep Purple, Ianowi Gillanowi (a w Polsce Markowi Piekarczykowi z TSA), a obecnie w jednej z polskich telewizji można obejrzeć przedstawienie z gwiazdami takimi, jak Ben Forster, Melanie C i Tim Minchin („wojujący” ateista), to jeszcze Judasz i Maria Magdalena są w tej operze postaciami pozytywnymi. Dzisiaj, czterdzieści kilka lat po światowej premierze, polscy księża i biskupi nie protestują przeciwko emisji spektaklu z londyńskiej O2 Arena, a większość z nich pewnie nie widzi w nim nic niestosownego.
Sztukę Rodrigo Garcíi można kupić na Amazonie. Wyczytałem na Wikipedii, że intencją argentyńskiego dramaturga była krytyka społeczeństwa konsumenckiego i wyrażenie żalu nad losem ludzkości i jej odejściem od nauczania Jezusa. „Golgota Picnic” bez przeszkód pokazywana była w Madrycie przez kilka miesięcy, natomiast w Tuluzie i w Paryżu spektakle budziły kontrowersje i połączone były z demonstracjami przeciwników (i kontrdemonstracjami obrońców wolności słowa).
W Polsce katoliccy fundamentaliści skutecznie zastraszyli organizatorów poznańskiego festiwalu na Malcie i kameralne, przeznaczone dla niespełna dwustu widzów przestawienie, nie odbędzie się. Jeśli ktoś chce posłuchać „Siedmiu ostatnich słów Chrystusa na krzyżu” Józefa Haydna, to może. Ale nie podczas przestawienia „Golgota picnic”, podczas którego wykonuje je nagi pianista. To tu tak naprawdę stało się w ubiegłym tygodniu coś niebezpiecznego dla wolności słowa w Polsce, nie w redakcji jednego z tygodników.
Na zdjęciu powyżej katolicy protestujący przeciw „Golgocie” w Tuluzie w 2011 roku. Pozwolono im sobie poprotestować, a kto chciał, na spektakl poszedł i obejrzał. Inaczej niż w Poznaniu.

Kupiec nowohucki

Kupiec wenecki należy do moich ulubionych dramatów Szekspira, dlatego z przyjemnością udałem się na trzysta dziesiątą premierę Teatru Ludowego w Nowej Hucie. I z przedstawienia jestem zadowolony, nawet jeśli mam drobne zastrzeżenia. Nie mogę pojąć, na przykład, dlaczego wentylatory wdmuchujące dym po scenie sądu musiały koniecznie być tak głośne, że zagłuszyły całkowicie słowa aktorów. Ja wiedziałem, że przebrana za doktora praw Porcja zmusza Bassania do oddania pierścienia, który symbolizował jego dozgonną miłość do niej, ale nie wszyscy na sali wiedzieli, o co chodzi. Nie zrozumiałem także metafory, w której nagość Jessiki symbolizować miała przebranie w kostium pazia podczas ucieczki z domu ojca. Nie jestem też pewien, czemuż Porcja mówi niektóre kwestie po angielsku.
Tak naprawdę jednak rozczarowała mnie w Ludowym jedynie publiczność. Żyd Shylock, który pożycza Antoniowi trzy tysiące dukatów, przyjmując jako zastaw funt żywego ciała swego wierzyciela, wpisuje się wprawdzie we wszelkie możliwe antysemickie stereotypy, jakimi jesteśmy przesiąknięci, ale dla mnie zawsze był postacią budzącą umiarkowaną sympatię. Nawet gdy się upiera przy barbarzyńskim zamiarze okaleczenia Antonia, mamy przecież świadomość, że jest osobą wielokrotnie głęboko przez niego skrzywdzoną, a teraz dodatkowo działa w afekcie, zraniony przez wyrodną córkę. Publiczność tymczasem nie tylko nie ma dla Shylocka żadnej litości, ale zupełnie wbrew intencjom reżysera, jak sądzę, śmieje się do rozpuku ze współczesnych, antysemickich dowcipów, które wpleciono w słowa dramatu. Wydawałoby się, że gdy przyjaciele Bassania malują na ścianie żydowskiego domu napis „Jude” i Gwiazdę Dawida, albo gdy obrażają judaizm niewybrednymi żartami, widownia nie powinna odbierać tych elementów za komiczne. Gorzej, siedzące obok mnie starsze małżeństwo dość emocjonalnie przysłuchiwało się prawniczej szermierce Porcji, a wijącego się z rozpaczy Shylocka skomentowało w pewnym momencie epitetem raczej obraźliwym.
Kupca weneckiego w Ludowym tak czy inaczej polecam. Rewelacyjny monolog Kajetana Wolniewicza jako Shylocka, kilka zabawnych i pomysłowych rozwiązań w scenografii i kostiumach aktorów, kwartet smyczkowy finezyjnie ubarwiający nastroje. I przede wszystkim najlepsze z możliwych tłumaczeń – Stanisława Barańczaka, które sprawia, że współczesne i autentyczne staje się w tym spektaklu wszystko.

…jestem Żydem. Czy Żyd nie ma oczu? Czy Żyd
nie ma rąk, twarzy, narządów, zmysłów, uczuć,
namiętności? – skoro żywi sie tym samym jadłem,
rani go ten sam oręż, gnębią te same choroby,
leczą te same leki, ziębi i grzeje ta sama zima
i lato co chrześcijanina? Ukłujcie nas – czyż
nie będziemy krwawić? Połaskoczcie – czyż nie
będziemy chichotać? Otrujcie – czyż nie umrzemy?
A gdy nas skrzywdzicie – czyż nie będziemy szukać
pomsty? Skoro we wszystkim innym jesteśmy jak wy,
to i w tym jesteśmy do was podobni.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi ,