Morderstwa chrześcijan

W mediach i dyskusjach przy stole przewija się ostatnio dość często temat prześladowań chrześcijan, zwłaszcza na Bliskim Wschodzie, a chociaż jednoznacznie potępiam organizowanie zamachu bombowego i mordowanie ludzi wychodzących z kościoła, to jeszcze bardziej przeraża mnie nienawiść do muzułmanów artykułowana przez spokojnych, pobożnych polskich katolików w odwecie za wydarzenia w Egipcie czy Iraku.
Wiadomo, że historię piszą zwycięzcy i że każde wydarzenie można opisać ze skrajnie odmiennych punktów widzenia. Nic też nie jest moralnie jednoznaczne. Warto jednak pamiętać przynajmniej to, czego sami byliśmy świadkami, i mieć odrobinę dystansu do samego siebie.
Z jednej strony zgadzam się, że muzułmanie, domagający się poszanowania dla swoich praw i religii w krajach, w których są w mniejszości, muszą jednocześnie nauczyć się szanować prawa chrześcijan w krajach, w których islam jest religią dominującą. Ale takie stawianie sprawy wypacza problem i czyni z muzułmanów jedyne źródło konfliktu, a to przecież nie jest prawda. Trzeba pamiętać, że dokonując inwazji na Irak prezydent Stanów Zjednoczonych wielokrotnie użył sformułowania „krucjata”, za co zresztą spotkał się później ze stanowczą krytyką we własnym kraju. Prezydent George Bush, spotykający się na prywatnych audiencjach z katolickim papieżem Janem Pawłem II, uczynił z tej niczym nie uzasadnionej inwazji wojnę religijną, a w każdym razie sprawił, że tak może ona być postrzegana przez Irakijczyków. Spłycamy rzeczywistość mówiąc o islamistach mordujących chrześcijan wychodzących z kościoła, ale spłycamy ją w takim samym stopniu, co obecny w społeczeństwie islamskim stereotyp o wojnie, jaką wytoczyli przeciwko Irakowi chrześcijanie.
Jan Paweł II był w swego rodzaju klinczu w stosunkach z amerykańskim prezydentem. Z jednej strony próbował nieśmiało apelować o pokój, a potem o szybkie zakończenie wojny, ale z drugiej strony miał w Bushu sojusznika w moralnej walce o wartości chrześcijańskie w społeczeństwie amerykańskim, zwłaszcza gdy chodzi o ochronę życia poczętego, eutanazję oraz rodzinę. Do kulminacji doszło w czerwcu 2004, gdy papież przyjął z rąk Busha Prezydencki Medal Wolności – najwyższe amerykańskie odznaczenie cywilne. Pamiętam, że oglądałem z niedowierzaniem uroczystość wręczenia medalu i od tamtej pory Jan Paweł II przestał być dla mnie autorytetem. Rozumiem, że oglądającemu tę uroczystość Irakijczykowi dość trudno byłoby uwierzyć, że głowa kościoła katolickiego i prezydent państwa agresora nie są sojusznikami.
Uczestniczyliśmy w konflikcie zbrojnym, który – w dobie wszechobecności mediów – zarzucił nas przerażającymi obrazami torturowanych więźniów, zabijania cywilów, strzelanek z powietrza prowadzonych tak, jakby piloci grali w grę komputerową. Po paru latach od inwazji okazało się, że była ona całkowicie nieuzasadniona, a zarzuty wobec Iraku, które wykorzystano jako pretekst do zaatakowania tego kraju, nie potwierdziły się. Można się dziwić „muzułmanom”, że próbują się bronić przed „chrześcijanami” albo że biorą odwet za krzywdy „od nich” doznane. Tylko że to stoi w sprzeczności z duchem patriotyzmu, jaki nauczyciel historii stara się przekazać, ucząc o dziewiętnastowiecznej historii Polski. Jest – poza tym – niebezpieczne, bo jeśli obopólna nienawiść ma się tylko kumulować i nakręcać wzajemnie, to prędzej czy później ktoś zaatakuje ludzi wychodzących z jednego z czterech meczetów funkcjonujących w Warszawie. Tak, owszem, w Polsce są i funkcjonują meczety i centra modlitw muzułmanów. Może lepiej, żeby polscy chrześcijanie i muzułmanie nie mordowali się wzajemnie?
Na marginesie tego wpisu – od dawna chciałem się zmierzyć z tematem Nobla dla Obamy i stanąć w obronie tej powszechnie krytykowanej decyzji. Myślę jednak, że nie jestem w stanie zrobić tego lepiej, niż Patryk Kugiel, którego artykuł niniejszym polecam.

Zakaz robienia dzieci

Gdy usłyszałem w radio transmisję litanii w intencji ofiar in vitro, poczułem zażenowanie. Pierwszą moją reakcją był niesmak, że ktoś się nabija z religii. Dopiero po chwili dotarło do mnie, co to za stacja, i że to nie żaden kabaret, tylko prawdziwa audycja na żywo, nadawana wprost z kościoła.
Z mieszanymi uczuciami przeczytałem treść modlitwy, jaką w kościołach archidiecezji krakowskiej odmawia się w związku z przepraszaniem Pana Boga za pomagających parom cierpiącym na niepłodność lekarzy i pielęgniarki. Niepojęta jest dla mnie taka modlitwa, pod pozorem rzekomej troski o życie wzywa się wiernych do kajania się za coś, co wielu uważa za jedno z większych osiągnięć współczesnej medycyny. Powołując się na dogmaty religijne próbuje się szerzyć nienawiść do w pełni wykwalifikowanej grupy zawodowej, która niesie niezbędną pomoc ludziom w potrzebie. Piętnuje się lekarzy i pielęgniarki, a przy okazji piętnuje się rodziców i dzieci.
Hierarchowie wbrew zdrowemu rozsądkowi, wbrew nauce, wbrew powszechnemu przeświadczeniu społecznemu, próbują wmówić wiernym, że dawanie życia jest złe. Tegorocznej Nagrody Nobla nie przyjęli chyba do wiadomości.
Zastanawiam się, kiedy w swoim upartym zaklinaniu rzeczywistości posuną się do stwierdzenia, że skoro w naturalnym procesie prokreacji obumiera co najmniej tyle samo, o ile nie więcej zarodków, niż wskutek zapłodnienia pozaustrojowego, należy ludziom całkowicie zakazać robienia dzieci, ponieważ każde dziecko rodzi się kosztem iluś tam „zmarłych” istnień ludzkich. W kościołach modlą się już za „zmarłe ofiary in vitro”, czy doczekamy się modlitw za zmarłe ofiary pożycia małżeńskiego?
Biskupi zabrnęli w ślepą uliczkę. W swojej walce o – jak to nazywają – ochronę życia poczętego – użyli argumentów, które sprzeczne są z jednym z pierwszych boskich zaleceń dla człowieka. Brzmiało ono: Idźcie i rozmnażajcie się. I czyńcie sobie ziemię poddaną.

PiS przeprasza

Palikotowy Ruch Poparcia zorganizował ostatnio protesty pod kuriami, co w znaczący sposób wpisuje się chyba w ogólnoeuropejski trend protestowania przeciwko kościołowi katolickiemu. Szczególnie wyrazistymi przykładami tego zjawiska w ciągu paru ostatnich dni było rzucenie tortem w prymasa Belgii, arcybiskupa André-Josepha Léonarda, podczas sprawowania przez niego kapłańskiej posługi w katedrze w Brukseli w uroczystość Wszystkich Świętych, albo flash mob, w którym ludzie zgromadzili się wzdłuż trasy przejazdu papieża podczas jego pielgrzymki do Hiszpanii i całowali się na ulicach Barcelony, ostentacyjnie pokazując papieżowi różne wulgarne gesty.
Z dużym zdziwieniem przyjąłem wiadomość, która zdaje się świadczyć, iż za demonstracjami Palikota pod papieskim oknem na Franciszkańskiej w Krakowie i pod innymi kuriami diecezjalnymi i archidiecezjalnymi w Polsce stała partia … Jarosława Kaczyńskiego. No ale jak inaczej rozumieć fakt, że posłowie Prawa i Sprawiedliwości z województwa pomorskiego przepraszają biskupa Sławoja Leszka Głódzia za pikietę pod kurią? Widocznie czują się odpowiedzialni.
Panowie i panie z PiSu (o ile jakieś panie jeszcze w tej „męskiej szatni” zostały)! Uważam Waszą partię za wielką pomyłkę polskiej historii i polskiej polityki, ale za zorganizowanie protestów pod kuriami bardzo Wam dziękuję. Nie przypuszczałem, że ta prowokacja to Wasza zasługa. Brawo!

Ulica Czartoryskiego

Mój brat mieszka przy ulicy Czartoryskiego. Zastanawiam się, czy Rada Miasta Częstochowy nie powinna się zająć zmianą nazwy ulicy, bo przecież książę Adam Jerzy Czartoryski i jego obóz w otwarty sposób krytykowali encyklikę papieską i namawiali do tego, by stawić czoła ekskomunice, niczym Palikot w czasach współczesnych.
9 czerwca 1832 roku, mając w pełnej troski pamięci Powstanie Listopadowe, papież Grzegorz XVI skierował do polskich biskupów swój pasterski list „Cum primum”, a w nim potępiał angażowanie się w działalność powstańczą i wzywał do posłuszeństwa wobec cara. Papież ten, znany również z poglądu, iż kolej żelazna to droga do piekła, a także jako zagorzały przeciwnik oświetlania ulic w nocy, wystosował do polskich katolików takie oto nauki:

Do wszystkich arcybiskupów i biskupów Królestwa Polskiego. Czcigodni Bracia, pozdrowienie i apostolskie błogosławieństwo.
1. Gdy tylko doszła do nas wieść o strasznych klęskach, które w roku ubiegłym kwitnące wasze Królestwo nawiedziły, zaraz obudziło się w nas przypuszczenie, że one nie skądinąd pochodzą, jak od niektórych podstępu i kłamstwa sprawców, którzy pod pozorem religii w czasach naszych smutnych przeciwko legalnej książąt władzy głowę podnosząc, ojczyznę swoją, spod należnego posłuszeństwa się wyłamującą, bardzo ciężką żałobą okryli. My, gdy u stóp Najwyższego i Najlepszego Boga, którego, chociaż niegodni, na ziemi zastępujemy, łzy jak najobfitsze roniliśmy, ciężkie opłakując nieszczęścia, którymi ta powierzona troskliwości i ułomności naszej boskiej owczarni część nawiedzoną została i gdy w pokorze serca naszego modlitwą, westchnieniami i łkaniami miłosierdzie Ojca usilnie przebłagać staraliśmy się, ażeby te wasze prowincje, tylu i takimi rozruchami wzburzone, danymi nam było widzieć czym prędzej uspokojone i pod legalnej władzy posłuszeństwo zwrócone, postanowiliśmy zaraz, do Was, Wielebni Bracia, orędzie przesłać, ażebyście poznali, że i my waszych nieszczęść ciężarem jesteśmy dotknięci i ażeby pasterskiej waszej gorliwości dodać coś osłody i utwierdzić Was w tym, iż z ciągłą i coraz usilniejszą gorliwością powinniście się przykładać do obrony zdrowych zasad i do wpajania ich drogiemu waszemu klerowi i ludowi.
2. Gdy jednak dowiedzieliśmy się, iż to nasze orędzie, z powodu bardzo ciężkich czasów, do Was nie doszło, dlatego obecnie, gdy przy pomocy Bożej stosunki się uspokoiły, powtórnie Wielebni Bracia otwieramy Wam nasze serca, do gorliwości i troskliwości coraz więcej, o ile tylko przy Pana Boga pomocy możemy, zachęcając, ażebyście z całą siłą i wszelkimi sposobami od owczarni waszej odsuwali prawdziwą ubiegłych klęsk przyczynę. O to zwłaszcza ze szczególną pilnością i gorliwością starać się macie, by podstępni ludzie i nowinek szerzyciele błędnych nauk i fałszywych dogmatów wśród wiernych waszych dalej nie głosili i publiczne dobro jak zwyczajem ich jest podając jako powód, innych, zwłaszcza prostszych i mniej przezornych, łatwowierności nie nadużywali, tak, ażeby ci zakłócenia spokoju państwa i porządku społecznego wbrew swej woli nie stawali się ślepymi wykonawcami i sprawcami.
3. Tych fałszywych nauczycieli podstępność, dla dobra i pouczenia wiernych Chrystusowych, winna zaiste w jasnych słowach być wykrywaną, a zdań ich fałsz wyrokami i niezbitymi zasadami Pisma św., jak i świętej i poważnej Kościoła tradycji, pewnymi dowodami w silny sposób winna być zbijaną. Na podstawie tych najczystszych źródeł (z których katolicki kler rodzaju życia porządek i przestrogi, mające być ludowi dawane, w naukach czerpać winien) na pewno wiemy, że posłuszeństwo, które ze strony ludzi należy się ustanowionym od Pana Boga władzom, jest prawem bezwzględnym, któremu nikt, chyba, gdyby się zdarzyło, iż one coś boskiemu i Kościoła prawu przeciwnego rozkazują, sprzeciwiać się nie może. „Każda istota – powiada Apostoł – wyższym władzom winna być podległą. Nie ma bowiem władzy, jak tylko od Boga, te zaś które są, od Boga ukształtowane są. Dlatego kto władzy opór stawia, Bożemu rozkazowi opór stawia… Ulegajcie więc konieczności nie tylko dla gniewu, ale i dla sumienia” (Rzym 13, 1.2.5). Podobnie i św. Piotr (1 P 2, 13) wszystkich wiernych poucza, że wszelkiemu ludzkiemu stworzeniu winni ulegać dla Pana Boga, czy to królowi, jako najdostojniejszemu, czy to przełożonym, jako przez niego ustanowionym, „albowiem – powiada – taka jest wola Boża, ażebyście, dobrze czyniąc, do milczenia doprowadzili nieroztropnych ludzi nieświadomość”. Które to upomnienia święcie zachowując, pewnym jest, iż pierwsi chrześcijanie, chociaż wśród groźnych prześladowań, nawet rzymskim cesarzom i nienaruszalności cesarstwa dobrze się zasługiwali. „Żołnierze chrześcijanie – mówi św. Augustyn – służyli cesarzowi niewiernemu: gdzie rozchodziło się o sprawę Chrystusowa, uznawali tylko Tego, który jest w niebiesiech. Rozróżnili Pana Wiecznego od pana doczesnego” (Św. Augustyn: O Psalmie 124).
4. Tę zasadę, jak wiecie, Wielebni Bracia, Ojcowie Święci stale głosili; jej zawsze uczył i uczy Kościół katolicki; o niej wreszcie pierwsi wierni Chrystusowi pouczeni, w taki sposób żyli i działali, że chociaż podłości i wiarołomstwa zbrodnia wśród pogańskich żołnierzy się zagnieździła, nigdy jednak w legionach chrześcijan. Odnośnie do tego powiada Tertulian: „Oskarżają nas o obrazę majestatu cesarskiego, nigdy jednak Albinianami, ani Nigrianami, lub Cassianami nie byli chrześcijanie. Ale ci sami, którzy na bożków wczoraj jeszcze przysięgali, którzy dla nich ofiary składali i przyrzekali, którzy chrześcijan częstokroć skazywali, wrogami jego (cesarza) się stali. Chrześcijanin niczyim nie jest wrogiem, tym mniej cesarza, o którym ponieważ wiemy, że od Boga ustanowiony, winien go kochać i szanować i życzyć mu zdrowia”. W ten sposób odzywając się do Was, Wielebni Bracia, chcemy Wam to powiedzieć nie dlatego, ażeby te rzeczy nie były Wam wiadome, albo żebyśmy się obawiali, że nie macie dosyć gorliwości w głoszeniu i rozszerzaniu zasad zdrowej nauki co do posłuszeństwa, które poddani prawemu monarsze są winni, ale dlatego, ażebyście tym łatwiej zrozumieli, jakie jest usposobienie nasze względem Was i jak dalece pragniemy, ażeby wszyscy tego Królestwa duchowni czystością nauki, światłem roztropności i świętością życia tak dalece się odznaczali, by wszyscy ich mieli za nienagannych. W ten sposób wszystko, jak mamy nadzieję, podług naszego życzenia szczęśliwie pójdzie. Potężny wasz cesarz łaskawie względem Was postępować będzie; wstawienia nasze, których nie omieszkamy i żądania wasze co do dobra religii katolickiej, którą wasze Królestwo wyznaje i której swojej opieki nigdy nie zaprzeczać obiecał, zawsze łaskawie wysłucha. „Ci, którzy prawdziwie mądrymi są, będą Was słusznie chwalili, a nieprzyjaciele zaniepokojeni będą, nie mając nic złego do powiedzenia o nas”. Tymczasem oczy do nieba wznosząc, Boga za Was błagamy, ażeby każdego z Was boskich cnót zasobami coraz więcej wzbogacał i napełniał. „I Was zawsze w sercu nosząc, upominamy, ażebyście nas radością przepełniali; to samo czyńcie, tę samą miłość mając, wzajemnie to samo czując, opowiadajcie wszyscy to, co zdrowej nauki dotyczy, słowa zdrowego, nienagannego powiernictwa strzeżcie, bądźcie jednego ducha zgodnymi współpracownikami wiary ewangelicznej”. Wreszcie bez przestanku módlcie się do Pana za nami, którzy apostolskie błogosławieństwo, ojcowskiej miłości zakład Wam i wiernym pieczy waszej powierzonym najmiłościwiej udzielamy. […]

(podkreślenia autora wpisu, tłumaczenie tekstu stąd)

W punkcie drugim papież pisze o swojej odezwie do biskupów polskich, napisanej jeszcze w czasie Powstania Listopadowego, która była tak zdecydowana, że nawet rosyjski feldmarszałek Iwan Dybicz uznał, że nie należy jej rozpowszechniać.
Pod jasnogórskim szczytem, w centralnym jego miejscu, znajdował się w XIX wieku pomnik rosyjskiego cara. Nie wiem, czemu kościół nie stanął w jego obronie i zastąpiono go inną, o wiele mniej okazałą figurą. Miejmy za to nadzieję, że Rada Miasta Częstochowy rozprawi się na dobre z dziewiętnastowiecznym Palikotem.

W obronie biskupów

W niektórych kręgach wielkim oburzeniem zareagowano na apel biskupów polskich do parlamentarzystów, w którym przypominają posłom katolickie stanowisko w kwestii zapłodnienia pozaustrojowego i grożą ekskomuniką, jeśli wybrańcy narodu zagłosują wbrew temu stanowisku. Nie do końca rozumiem, skąd to oburzenie.
Bowiem chociaż apel biskupów uważam za stek bzdur bez żadnego pokrycia, w dodatku zawierający celowe manipulacje i kłamstwa, jak powoływanie się na autorytet nauki zupełnie wbrew opiniom naukowców, to szanuję prawo hierarchów do głoszenia poglądów religijnych dowolnego rodzaju, pod szyldem religii bowiem mają prawo głosić, cokolwiek zechcą, łącznie z tym, że Jezus Chrystus, Syn Boży, zmartwychwstał, a poczęty był w łonie Maryi Dziewicy. Oburzenia posłów i ich wyborców nie rozumiem, bo przecież każda organizacja zrzeszająca ludzi wokół jakichś ideałów ma prawo oczekiwać od swoich członków, że nie będą postępować wbrew tym ideałom i będą się utożsamiać z podstawowymi celami organizacji. Jeśli więc któryś z posłów uważa się za katolika, powinien głos hierarchów potraktować poważnie, a nawet – szczerze mówiąc – nie miałbym mu za złe, gdyby okazał mu posłuszeństwo.
Cała historia kościoła katolickiego to walka z medycyną, a nawet z nauką w ogóle. Główny nurt cywilizacyjny dawno się już pogodził z heliocentrycznym modelem Układu Słonecznego, a astronomia wyszła swoim zasięgiem daleko poza Drogę Mleczną, gdy Jan Paweł II zdecydował się w końcu zrobić ukłon w stronę Galileusza i przyznał się do błędu swoich poprzedników. Nie trzeba przypominać rzeczy tak odległych, jak dosłowne traktowanie biblijnego opisu stworzenia i wynikające z tego ośmieszone dziś i zapomniane poglądy geocentryczne. Kreacjonizm, nawet po dość zdecydowanych wypowiedziach polskiego papieża, próbujących pogodzić Darwinowską teorię ewolucji z zamysłem Bożym, ma się do dzisiaj dobrze.
Kościół katolicki w swojej historii wielokrotnie twierdził, że osiągnięcia cywilizacyjne są sprzeczne z naturą i wolą Najwyższego, czym trwale opóźniał rozwój ludzkości na przestrzeni setek lat. Dzisiaj już żaden biskup nie prowadzi batalii przeciwko stosowaniu takich procedur, jak sekcje zwłok, trepanacje czaszki, czy cesarskie cięcia, a przecież papież Bonifacy VIII w roku 1299 uważał je za operacje naruszające godność uduchowionego człowieka i całkowicie ich zakazał.
Papież Pius V pod koniec XVI wieku zalecił lekarzom, by przed rozpoczęciem jakiejkolwiek kuracji wzywano do chorego księdza, a w razie odmowy przystąpienia do spowiedzi chorego nie wolno było leczyć.
W wieku XVIII i XIX duchowni katoliccy przeciwstawiali się stosowaniu szczepionek, które ingerowały ich zdaniem w porządek naturalny, a zamiast nich zalecali procesje i modły. W niektórych społeczeństwach kolonialnych można nawet tłumaczyć w ten sposób zmiany populacyjne i lingwistyczne, ponieważ masowemu wymieraniu katolików w danej okolicy towarzyszyło przetrwanie korzystających z osiągnięć medycyny protestantów.
Pius XII jeszcze w 1952 roku ostrzegał przed oddawaniem narządów do transplantacji, uzasadniając to twierdzeniem, iż człowiek nie jest absolutnym panem swojego ciała.
Dzisiejsze poglądy hierarchów w kwestii aborcji stoją w rażącej sprzeczności z tym, co twierdzili święci ojcowie katolicyzmu, św. Augustyn czy św. Tomasz z Akwinu. Trudno przewidzieć, w jakim kierunku pójdzie niezmienne i nieomylne nauczanie papieży za kilkadziesiąt lat, gdy obecne stanowisko wobec in vitro stanie się archaicznie śmieszne i niezrozumiałe dla każdego przeciętnie oczytanego członka społeczeństwa. Augustyn pisał, że dusza wnika do ciała w 40 dni po zapłodnieniu i dopiero wtedy można mówić o istocie ludzkiej, a Tomasz z Akwinu uważał, że aborcja w okresie po zapłodnieniu, a przed pojawieniem się duszy, jest jak najbardziej dozwolona. II Sobór Nicejski w VIII wieku potwierdził nawet oficjalnie, że u mężczyzny dusza wnika do ciała po 40 dniach, a u kobiety po 80 dniach od zapłodnienia.
Kościół katolicki, który dopiero za poprzedniego pontyfikatu oficjalnie przeprosił za prześladowania Żydów w historii, dla wielu jest synonimem moralnej wyroczni i autorytetu. Kościół, którego papież jeszcze kilkadziesiąt lat temu dziękował generałowi Franco za odniesienie „tak pożądanego przez Kościół katolicki zwycięstwa”, Hitlerowi przekazywał telegram z gratulacjami i „najlepszymi życzeniami opieki niebios i błogosławieństw wszechmocnego Boga”, a nieposłusznych Führerowi potępiał jako grzeszników. Po inwazji Hitlera na Związek Radziecki papież poczuł w sercu nadzieję „na rzeczy wielkie i święte”, a niemieckich żołnierzy uważał za stojących na straży chrześcijańskiej kultury i wyrażał nadzieję na ich zwycięstwo. Twórca komór gazowych i pieców krematoryjnych, Oswald Pohl, skazany po wojnie na karę śmierci, otrzymał depeszę z Watykanu, w której papież udzielił mu błogosławieństwa apostolskiego „jako najwyższej gwarancji niebiańskiej pociechy”.
Dziwi mnie szum, jaki podniósł się wokół apelu biskupów straszących ekskomuniką posłom, którzy zagłosują wbrew nauczaniu kościoła. Wydaje mi się, że masturbujący się, uprawiający seks pozamałżeński, stosujący antykoncepcję, aborcję czy in vitro, nie powinni bronić biskupom pełnienia ich misji. Pełną swobodę w głoszeniu poglądów religijnych gwarantuje im konstytucja, a komu nauczanie katolickie niemiłe, nie powinien się w tej sytuacji oburzać. Może lepiej znaleźć sobie miejsce poza kościołem, wybierać posłów nie będących katolikami, a od posłów katolików nie wymagać, by postępowali wbrew swojemu sumieniu?
Szczerze powiedziawszy, parlamentarzystom zazdroszczę. Procedura apostazji, mająca na celu opuszczenie instytucji, do której większość z nas jest wcielana swego rodzaju kulturowym gwałtem, jest bardzo skomplikowana. Posłowie na Sejm mają okazję opuścić Kościół katolicki w bardzo prosty sposób, głosując wbrew apelowi biskupów. Na ich miejscu na pewno bym skorzystał. Nie będąc w Sejmie, musiałbym się dużo bardziej postarać, by zostać ekskomunikowanym, na przykład powinienem się dopuścić jakiegoś grzechu przeciwko Duchowi Świętemu, chociażby twierdząc, że więcej go w piosenkach Bruce’a Springsteena, Boba Dylana czy Eminema, niż w apelach biskupów.

Cyrk jedzie dalej

Szaleństwo trwa, cyrku pod krzyżem ciąg dalszy. I nie, nie mam wcale na myśli nocnej manifestacji, tylko poranną wizytę prezesa Kaczyńskiego i innych polityków PiS, którzy po mszy świętej zdecydowali się ostentacyjnie złożyć kwiaty pod krzyżem, jakby nie słyszeli apeli – płynących już nawet ze strony kościelnej – by nie wojować krzyżem, by właśnie Jarosław Kaczyński pomógł zakończyć tę niegodną awanturę. Jakby zapomnieli, że samolot rozbił się nie przed Pałacem Namiestnikowskim, a Prezydent Lech Kaczyński jest pochowany na Wawelu, a nie na Krakowskim Przedmieściu. W autorytet prezesa jako osoby zdolnej przyczynić się do rozwiązania problemu wierzy ksiądz Boniecki, redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego”, który wczoraj wieczorem dał temu wyraz w rozmowie z TVN24, jednocześnie krytycznie oceniając wypowiedź Kaczyńskiego popierającą samozwańczych „obrońców” krzyża i nazywając ją „bardzo niemądrą” i szkodzącą samemu prezesowi. Pewnie i on, i wielu innych mądrych księży bardzo się rozczarowało widząc dzisiaj rano, że Kaczyński tę szopkę ciągnie dalej.
Nocna manifestacja przebiegła spokojnie, co zgodnie ocenia większość komentatorów. To, że w wielotysięcznym tłumie podczas kilkugodzinnego zgromadzenia sześć osób trafia do izby wytrzeźwień, o niczym nie świadczy. Nie do końca rozumiem, dlaczego część mediów opisuje nocną manifestację jako protest „przeciwników” krzyża. Nazywanie zwolenników przeniesienia krzyża sprzed pałacu w bardziej godne miejsce „przeciwnikami” krzyża jest takim samym nadużyciem, jak nazywanie koczujących pod nim od wielu tygodni pod przewodnictwem Pani Joanny ludzi jego „obrońcami”. Nie rozumiem stawiania pytania: „Komu przeszkadza krzyż?”, bo na tym etapie pytaniem równie sensownym staje się pytanie o to, komu przeszkadzało, by krzyż w uroczystej procesji został przeniesiony do kościoła i by uczestniczył w pielgrzymce na Jasną Górę.
Nie wszystko mi się podobało wczoraj na Krakowskim Przedmieściu. Muszę przyznać, że głupio się czułem, gdy tłum skandował „Spieprzaj dziadu”, chociaż zwolennikiem zmarłego prezydenta nie byłem i nie odmieniło mi się po jego tragicznej śmierci. Ale za równie skandaliczne uważam odprawienie po północy „mszy dla obrońców krzyża” na Krakowskim Przedmieściu, bo kapłani usankcjonowali w ten sposób nielegalne koczowisko i dali tym biednym, zagubionym „obrońcom” poczucie sensu i wiary, utwierdzili ich w błędzie. Zgadzam się, że krzyż z puszek piwa „Lech” mógł być odebrany jako niestosowny, ale to przecież właśnie tak zwani „obrońcy” doprowadzili do absurdalnego skojarzenia tego napoju alkoholowego z osobą zmarłego prezydenta, protestując przeciwko reklamie na ruinach krakowskiego hotelu.
Demonstrujący zwolennicy przeniesienia krzyża w olbrzymiej mierze zachowali się jednak bardzo kulturalnie i niektórzy z nich wykazali się, moim zdaniem, nie tylko świetnym poczuciem humoru i znajomością Gombrowicza, ale także patriotyzmem i świadomą obywatelską postawą. Pamięć ofiar tragedii pod Smoleńskiem uczczono minutą ciszy, o czym dzisiaj mało kto wspomina. Wśród haseł, które można było uznać za antykościelne czy antyreligijne, jak okrzyki „Do kościoła!”, „Krzyż do kościoła” itp., przeważały jednak te, które w prosty i dosłowny sposób domagały się poszanowania prawa lub w humorystyczny sposób rozładowywały atmosferę.
Cóż obraźliwego w ustawieniu znaku drogowego „Uwaga, obrońcy krzyża!”, w którym to do znaku ostrzegawczego przed przejściem dla pieszych dorysowano krzyż i podpisano go tabliczką informacyjną? Takie samo prawo postawić taki tymczasowy znak, jak postawić taki tymczasowy krzyż, a przecież znak wyraża tylko troskę o bezpieczeństwo pieszych.
Mnie podobały się szczególnie transparenty z tekstami: „Żydokomuna pozdrawia”, „Chcemy koła zamiast krzyża”, „Wolny Krzyż, wolna Maryja, uwolnić ziomali!” i „Boli mnie w krzyżu”.
Cóż złego było w śpiewaniu dziecięcych przebojów „Ogórek” czy „Pszczółka Maja”? Albo komu zrobili krzywdę „kolejarze” broniący krzyża św. Andrzeja, których celem było zwrócenie uwagi, iż krzyż ten jest często niszczony przez wandali?
Przykre, że w całej tej sytuacji Kościół instytucjonalny – niczym opuszczony przez Ducha Świętego – nie umie zająć jednoznacznego stanowiska i umywa ręce, tak jak od lat robi to tolerując stale poszerzający się margines ekstremizmu w swoim łonie. Prowadzi to do sytuacji, która jeszcze niedawno była nie do pomyślenia. Kto by uwierzył kilka miesięcy temu, że tłumy na Krakowskim Przedmieściu będą oklaskiwać osobę kpiącą z papieża albo krzyczeć „Spieprzaj dziadu!”. Kto by uwierzył, że wokół krzyża będzie trwał cyrk, a graficy komputerowi będą sobie z niego robić żarty, takie jak tutaj? Jak na mój gust, z troski o szacunek dla krzyża i dla ludzi wierzących, starczy już tego cyrku.

Szkolne Parady Równości

W mojej szkole (publicznej, dodam dla porządku), odbywają się – średnio więcej niż raz w miesiącu – msze święte. Nie ma w zasadzie żadnych świeckich uroczystości, akademii, apeli, każde święto jest obchodzone w ten sam monotonny sposób, mszą świętą. A to na sali gimnastycznej, a to na placu przed szkołą, cała dziatwa ma obowiązek uczestniczyć. Zwykle mszę organizuje się po pierwszej lekcji, nauczyciel ma sprawdzić obecność, zamknąć plecaki w klasie, zaprowadzić na mszę i dopilnować, by młodzież modliła się jak należy. Zupełnie świadomie mszy nie organizuje się przed lekcjami czy po lekcjach, bo przecież stanowiłoby to pretekst dla uczniów do tego, by z niej uciec. Kiedyś męska, maturalna klasa technikum została zresztą za taką ucieczkę z mszy zmieszana z błotem przez byłego dyrektora, a za karę mieli wyjaśnić pisemnie, dlaczego nie są patriotami.
Do tej pory miałem to w nosie. Po prostu na msze nie chodziłem, u mnie przesiadywała młodzież, która na mszę nie szła i wiedziała, że ja tam nikogo zaganiać nie będę. Ale nowy szef postanowił dać mi ciężki orzech do zgryzienia i planuje mi od września dać wychowawstwo, przez co stanę się nagle – jak rozumiem – odpowiedzialny za przebywanie moich uczniów na mszy. Pierwszą z nich będzie msza inaugurująca rok szkolny, bo – jak co roku – nie ma w ogóle żadnej uroczystości rozpoczynającej rok szkolny, jest tylko msza święta, a po niej godzina wychowawcza. Nie wiadomo, na którą godzinę mają przyjść do szkoły uczniowie, którzy nie mają zamiaru uczestniczyć w religijnych obrzędach, nie wiadomo zresztą, po co mieliby tego dnia przyjść do szkoły, skoro żadna świecka uroczystość nie jest przewidziana.
W minionym roku szkolnym bardzo mnie poruszyła rozmowa z jakimś chłopcem, którego nie znam, uczniem naszej szkoły. Spytałem się go podczas jednej z takich mszy, czemu siedzi na korytarzu. Był przerażony i zaczął mi się nerwowo tłumaczyć, że nie jest katolikiem, co zresztą nie jest w naszej okolicy niezwykłe, bo mieszka tu wielu Świadków Jehowy. Zaproponowałem mu, żeby wszedł do pracowni do mnie, a nie siedział na korytarzu, ale był przerażony, coś postękał, a za moment, jak wróciłem, już go nie było.
Osobiście szanuję to, że ludzie się modlą albo chodzą do kościoła, nie mam nic przeciwko temu, ich sprawa. W dniu katastrofy prezydenckiego samolotu powiedziałem panom, z którymi miałem zajęcia, że jeśli ktoś chce iść na Wawel na mszę, to nie ma problemu, nie będę w ogóle sprawdzał obecności. Ostatecznie, większość z nich nie skorzystała i przyszła normalnie.
Moi dorośli uczniowie wiedzą już o tym, że ja ich na mszę nie gonię i kto chce, idzie, a kto nie chce, nie idzie. Ale ten chłopak na korytarzu był naprawdę roztrzęsiony i myślał, że ja go tam chcę zapędzić. Zresztą nie dziwię mu się, bo moi koledzy i koleżanki nauczyciele mają do tego niekiedy dość szokujące moim zdaniem podejście, na przykład podczas mszy patrolują okolicę szkoły sprawdzając, czy ktoś czasem nie uciekł i nie poszedł do parku czy pod sklep. Widziałem kiedyś zgraję jakichś nieznanych mi uczniów (ani mnie nie znających zapewne, szkoła jest duża i składa się z różnych zawodówek, techników i liceum), jak chowali się przed takimi patrolującymi okolicę szkoły nauczycielami za przedszkolem w moim bloku. To nie jest moim zdaniem normalna sytuacja i nie przypominam sobie, by moi nauczyciele w podstawówce i liceum byli równie uporczywi w zaganianiu nas na pochody pierwszomajowe. A przecież mieli większe podstawy do tego, by ze strachu przed reżimem socjalistycznego państwa próbować nas indoktrynować.
Tuż przed mszą świętą w jedną z rocznic śmierci Jana Pawła II widziałem, jak jedna z koleżanek odgraża się przez okno uczniom uciekającym ze szkoły, że jeśli nie wrócą natychmiast na mszę, będą mieli nieusprawiedliwioną nieobecność i obniżoną ocenę z zachowania.
Młodzież mogłaby wykorzystywać te częste msze i nabożeństwa jako pretekst do uchylania się od obowiązku szkolnego, ale bywa, że jest wręcz odwrotnie. Jedna z klas, które w tym roku ukończyły szkołę, miała kiedyś iść w takim dniu na wagary i zgodziła się do mnie przyjść napisać klasówkę tylko pod warunkiem, że wpiszę im nieobecność (była wtedy tylko jedna lekcja, a potem cały dzień uroczystości o charakterze sakralnym z udziałem kilku biskupów). Uczniowie potrafią być poważni i odpowiedzialni, ale to wymaga pewnej powagi także z naszej strony.
Muszę uczciwie przyznać, że nie jestem jedynym nauczycielem, który wbrew oficjalnym zarządzeniom tej czy innej dyrekcji nie zmusza nikogo do udziału w obrzędach religijnych, ale jest nas zdecydowana mniejszość. Wśród tych paru nauczycieli, którzy tolerują przebywanie uczniów w klasie podczas mszy, są – nawiasem mówiąc – osoby głęboko wierzące i praktykujące, których zdaniem zmuszanie kogoś do praktyk religijnych wcale nie służy dobrze kościołowi.
Rozumiem też to, że szkoła musi pełnić funkcje wychowawcze i patriotyczne. Ale – z całym szacunkiem – nie wydaje mi się, żeby szkolna sala gimnastyczna była dobrym miejscem na odprawianie mszy świętych, w dodatku obowiązkowych. Wydaje mi się, że jeśli już takie msze się odbywają, co na zasadzie incydentalnej byłbym nawet w stanie zaakceptować, szkoła powinna mieć wypracowaną jakąś procedurę, co proponuje w tym czasie uczniom, którzy – z różnych względów – nie chcą w tych mszach uczestniczyć.
Wydaje mi się, że szkoła publiczna ma obowiązki wychowawcze także wobec uczniów niewierzących. Nie powinno być tak, że każdą okazję obchodzi się przy pomocy mszy świętej i nie ma żadnego innego rodzaju refleksji. Mamy obowiązek wychowywać także tych niewierzących uczniów. Także niewierzący uczniowie mieli prawo przeżywać tragedię w Smoleńsku i mieli prawo w szkole to okazać, tymczasem szkoła nie umiała się zdobyć na nic innego poza dwoma mszami świętymi, na których oczywiście w roli hymnu państwowego odśpiewano „Boże coś Polskę”, a nie „Mazurek Dąbrowskiego”.
Nawet jeśli przyjmiemy, że większość uczniów w szkole deklaruje chodzenie na religię katolicką, opisywany przeze mnie problem nie jest wcale marginalny i nie można go lekceważyć. Uczeń chodzący na religię nie ma obowiązku chodzić na mszę świętą, bo uczestnictwo w praktykach religijnych nie może w żaden sposób być wiązane z ocenianiem z religii. Na religię mają poza tym prawo chodzić uczniowie innych wyznań, tak samo jak katolicy mają prawo wybrać etykę. Podczas rekolekcji, które w naszej szkole również odbywają się na sali gimnastycznej, wielu uczniów mówiło, że nie tyle nie chodzi na rekolekcje, co chodzi na rekolekcje w swojej parafii i nie czuje potrzeby dublować tego w szkole.
Nie wiem zupełnie, jak rozliczać moich wychowanków z obecności w szkole 1 września tego roku, dlatego pozwoliłem sobie spytać o opinię uczestników usenetowej dyskusji na pl.soc.edukacja.szkola.
Niektórzy z nich uważają, że „sprawa jest prosta jak drut”.

Opiera się o kodeks karny, a zwłaszcza o rozdział dotyczący przestępstw przeciwko wolności wyznania i sumienia.
Art. 194. Kto ogranicza człowieka w przysługujących mu prawach ze względu na jego przynależność wyznaniową albo bezwyznaniowość, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.
I Konstytucja:
Art. 53.
6. Nikt nie może być zmuszany do uczestniczenia ani do nieuczestniczenia w praktykach religijnych.
7. Nikt nie może być obowiązany przez organy władzy publicznej do ujawnienia swojego światopoglądu, przekonań religijnych lub wyznania.
I tyle w temacie. Prawa konstytucyjne nie podlegają dyskusji. Mówisz: „Nie, bo nie” i nikt nawet nie ma prawa Cię pytać dlaczego.

Inny subskrybent grupy radzi mi:

Gdy kiedyś dyrektor na posiedzeniu RP z okazji zbliżającej się szkolnej uroczystości kazał wychowawcom zaprowadzić młodzież do kościoła na mszę ku czci patrona – zaprotestowałem twierdząc, że to jest sprawa nauczycieli katechetów, a nie wychowawców ani innych nauczycieli. Dyrektor się zapytał o szczegóły – ja mu na to, że sprawa wyznania religijnego jest prywatną sprawą, ale mu powiem: jestem ewangelikiem i zaprowadzenie młodzieży do kościoła, który łamie zasady Ewangelii (kult świętych obrazów i Matki Boskiej) jest dla mnie cięzkim przewinieniem.
Od tamtej chwili mam spokój.

Zairazki z kolei pisze:

A może tak zorganizować w czasie mszy w innym pomieszczeniu szkolnym spotkanie poświęcone etyce? Przecież – o ile pamiętam – etyka w jakiś chory sposób stała się „zamiennikiem” religii.

Ciekawe, że nikt na grupie nie pisze, bym się opamiętał i nie nawołuje mnie do pędzenia trzody przed ołtarz. Tylko że – nawet jeśli wszyscy się zgadzają z tym, że nie powinno się zmuszać do udziału w obrzędach religijnych – nie będzie to takie łatwe, o czym retotycznym pytaniem przypomina mi Jotte.

A masz jaja, szacunek do siebie, wolę walki i perspektywę innej pracy?

No chyba nie mam wyjścia, tylko odpowiedzieć na wszystkie pytania twierdząco.

Malutki świat

Patrzcie no, jaki ten świat malutki. Moi koledzy z liceum polecają sobie na Facebooku film z polskimi napisami zrobionymi przez mojego byłego studenta, który to film swoją drogą też już kiedyś widziałem.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi ,

Ekskomunika

Większość moich sąsiadów chodzi regularnie do kościoła i uważa się za katolików, chociaż pobieżna obserwacja pozwala zauważyć, że róznią się bardzo, jeśli chodzi o stopień ortodoksji. Mimo tych różnic, wszyscy zajęli dość jednoznaczne stanowisko w sprawie kazania księdza proboszcza na sumie w przedwyborczą niedzielę. A w każdym razie wszyscy, z którymi rozmawiałem o tym. Dodam, że nie z własnej inicjatywy. Treść homilii poznałem pod blokiem natychmiast po wyjściu z samochodu w niedzielne popołudnie, chociaż – podobnie jak inne sprawy wewnętrzne miejscowego kościoła katolickiego – była mi ona zupełnie obojętna. Co więcej, komentarze na temat homilii księdza proboszcza nie ustają po dziś dzień, chociaż mamy już czwartek.
Ksiądz proboszcz wskazał parafianom dość konkretnie, chociaż nie użył nazwiska, na kogo mają głosować w wyborach prezydenckich. Być może nie było to jego intencją, ale moje sąsiadki zrozumiały jego wskazówki bardzo jednoznacznie. Co więcej, dowiedziały się, że jeśli zagłosują na kogoś innego, nie mają prawa uczestniczyć w dalszym życiu wspólnoty parafialnej, nie mają prawa przystępować do eucharystii i w ogóle nie będą częścią wspólnoty kościoła.
Podziwiam szczerze księdza proboszcza w jego wytrwałości w wypędzaniu ludzi z kościoła i życzę mu dalszych sukcesów w jego działaniach, bo wedle relacji moich znajomych, którzy uważnie wysłuchali kazania, ponad 60 procent parafian od przyszłej niedzieli nie ma prawa przystępować do komunii. Chyba że się opamiętają i zagłosują tak, jak im proboszcz wskazuje.
Jedna z moich sąsiadek jest szczerze przekonana, że usłyszała z ambony zapalczywe nawoływanie do nienawiści i wezwania do okazywania pogardy dla ludzi i zachowań, które ona uważa za czyste, piękne i szlachetne. Wśród oplutych z ambony wartości były jej zdaniem miłość rodziców do dzieci i pragnienie posiadania potomstwa, szacunek dla drugiego człowieka i jego wrodzonej potrzeby dążenia do szczęścia. Sąsiadka zupełnie nie rozumie, dlaczego przed ołtarzem obrażono kilka osób z jej rodziny i ich rodzicielskie uczucia do upragnionych, wyczekiwanych i umiłowanych dzieci poczętych dzięki wsparciu współczesnej medycyny, dlaczego odebrano tym dzieciom godność, albo dlaczego znieważono jakiegoś przemiłego człowieka z rodziny jej szwagra, któremu należy się miejsce na świecie jak każdemu innemu człowiekowi, bo „i jego Pan Bóg stworzył i miał w tym jakiś zamysł, którego ksiądz proboszcz widocznie nie pojmuje”.
W przeciwieństwie do moich praktykujących sąsiadek uważam, że ksiądz ma prawo powiedzieć z ambony, który (bądź którzy) z kandydatów na prezydenta Rzeczpospolitej reprezentuje poglądy zgodne z katolickim światopoglądem. Mnie ten światopogląd nie odpowiada, więc zdanie proboszcza w ogóle mnie nie obchodzi i nie ekscytuje. Wydaje mi się jednak, że nie jest dla parafii zbyt dobrze, gdy ktoś, komu na przynależności do wspólnoty religijnej bardzo zależy i kto się mocno z nią identyfikuje, przez kilka dni nie może się otrząsnąć po kazaniu, które usłyszał w przedwyborczą niedzielę. I w gruncie rzeczy to smutne, że jedna z tych pań mówi, że przestała się dziwić swoim dzieciom, że nie chodzą już do kościoła, i że nie ma już do nich pretensji.

Papież niechciany

Plany, by aresztować papieża Benedykta XVI za zbrodnie przeciwko ludzkości podczas jego wizyty w Wielkiej Brytanii i postawić przed międzynarodowym trybunałem, mogą się wydawać mrzonką czy happeningiem, ale ich autorzy wydają się myśleć o tym bardzo poważnie. Można o tym przeczytać tutaj, tutaj, a ciekawe uwagi na ten temat zawiera nie tylko ten wpis, ale również komentarze czytelników.
O ile jednak można z łatwością wyśmiać i bagatelizować (okaże się we wrześniu, na ile słusznie) akcję, którą zainicjował Christopher Hitchens, o tyle afera wokół oficjalnej notatki, jaka krążyła między urzędnikami państwowymi przygotowującymi obsługę papieskiej pielgrzymki, a jej treść wyciekła jakimś cudem do prasy, nawet mnie wprawiła w osłupienie.
Po burzy mózgów mającej na celu wstępne zaplanowanie przebiegu wizyty papieża, urzędnicy – między innymi w kancelarii premiera na Downing Street – sporządzili listę sugerowanych punktów programu, która w dużym stopniu szydziła z nauczania kościoła, szczególnie w kwestiach aborcji, homoseksualizmu i antykoncepcji. Czytając listę trudno się oprzeć wrażeniu, że propozycje rzucane przez urzędników państwowych były raczej celowymi prowokacjami niż poważnymi pomysłami dla papieża na cztery dni jego wrześniowej pielgrzymki do Wielkiej Brytanii.
Notatka zawiera między innymi sugestię, by papież otworzył klinikę aborcyjną i telefon zaufania dla molestowanych dzieci, udzielił błogosławieństwa gejowskiemu związkowi partnerskiemu i ruszył z kampanią nowej, papieskiej linii prezerwatyw.
Dokument dość szybko wycofano z obiegu, a po jego ujawnieniu w prasie Watykan został oficjalnie przeproszony i zapewniony, że nie odzwierciedlał on w żadnym stopniu opinii brytyjskiego rządu. Trzeba jednak przyznać, że Benedykta XVI czeka trudna podróż do Wielkiej Brytanii. Większość moich młodych sąsiadów i znajomych przyłączyła się swego czasu do akcji wysyłania prezerwatyw Benedyktowi XVI na Facebooku, ale to była tylko młodzieżowa zabawa. Atmosfera wokół papieskiej pielgrzymki we wrześniu to już jednak nie szczeniackie wygłupy. Wydaje się, że powołujący się na precedens z Pinochetem organizatorzy akcji obywatelskiego aresztowania myślą o sprawie bardzo poważnie i zdają się mieć argumenty na podważenie papieskiego immunitetu głowy państwa, kwestionują bowiem w ogóle istnienie państwa watykańskiego i uważają, że jest to pozostałość po czasach Mussoliniego, który w ten sposób zapewnił sobie poparcie kościoła dla faszyzmu.
Protestować przeciwko wizycie papieża będą więc bardzo poważne osoby publiczne, w dodatku posługując się przemyślanymi argumentami. Jeśli nawet nie uda im się aresztować i osądzić Benedykta XVI, atmosfera wokół jego pielgrzymki będzie nieporównywalna do tej, jaka witała tego „przyjaciela Jana Pawła II” w Polsce. A mając świadomość, że nawet wśród przygotowujących oficjalny plan podróży papieża urzędników państwowych są osoby, których jego obecność w Wielkiej Brytanii nie wzrusza, a jego osoba nie budzi ich szacunku, trudno mieć nadzieję, że atmosfera ta w ogóle będzie dobra.
Benedykt XVI planuje pierszą wizytę papieską w Anglii od 1982 roku w dniach 16-19 września tego roku. Nie są znane dokładne plany podróży, ale papież zostanie przyjęty w pałacu Holyroodhouse w Edynburgu przez królową, która jest zwierzchnikiem kościoła w Anglii, oraz przez księcia Filipa. Papież uda się także do Glasgow, Londynu i Coventry. Podczas pielgrzymki planowana jest beatyfikacja dziewiętnastowiecznego teologa i działacza oświatowego kardynała Johna Henriego Newmana, spotkanie z arcybiskupem Canterbury i modlitwa z hierarchami w Westminster Abbey.