Kaczory i guzik

Ten wpis to odgrzewany kotlet z 2006 roku (sprzed dziesięciu lat!). Partia rządząca jest znowu ta sama i można powiedzieć, że nic się w niej od tamtej pory nie zmieniło. Ale wpis i wspomnienia są miłe.

Przy Urzędzie Marszałkowskim Województwa Małopolskiego funkcjonuje Rada ds. Produktów Tradycyjnych, których w Małopolsce wszak nie brakuje. Jej przewodniczący, Kazimierz Czekaj, stał się ostatnio ofiarą ataków pewnej rządzącej partii, której nazwy nie wymienię, bo występują w niej słowa odwołujące się do myśli i zasad zupełnie tej partii obcych. Partia postanowiła, że trzeba zrobić wszystko co tylko możliwe, by znany z promowania łąckiej śliwowicy, krakowskich obwarzanków, czy z pomysłu na sieć stoisk regionalnych na lotniskach w całej Polsce Kazimierz Czekaj został usunięty ze stanowiska za obrazę, jakiej się dopuścił w stosunku do pewnego od setek lat hodowanego w małopolskich domostwach ptaka.
Na Małopolskim Festiwalu Smaku Kazimierz Czekaj zaprezentował piękne bochny chleba w kształcie kaczek. Dotychczas eksponował na targach chleby w kształcie kościoła Mariackiego i smoka wawelskiego, teraz postanowił wystawić chleby w kształcie drobiu.
W najbliższych dniach zarząd województwa zajmie się tą bardzo kontrowersyjną i jednoznacznie obraźliwą zdaniem rzeczonej partii sprawą. Incydent na targach partia uważa za niedopuszczalny i nie chce, by Kazimierz Czekaj dłużej promował produkty regionalne.
Ładnych parę lat temu, gdy Dorota była w II klasie technikum ogrodniczego i jako uczennica dość dobra miała na lekcjach trochę więcej czasu dla siebie niż inni, narysowała piękną karykaturę swojego nauczyciela języka angielskiego. Karykatura ta do ubiegłego roku wisiała w mieszkaniu tego nauczyciela na ścianie, ale że już się mocno zniszczyła, pora ją zarchiwizować elektronicznie i umieścić w internecie. Dla potomnych, dla siebie na pamiątkę, a przede wszystkim dla działaczy rzeczonej partii. Jeśli naprawdę tak kochają swojego wodza, jeśli naprawdę chcą dać temu wyraz, niech postarają się wykazać tą odrobiną poczucia humoru i wezmą bochen chleba w kształcie kaczora i ozdobią sobie nim stół w kuchni. Jak zapewnia pan Kazimierz Czekaj, technologia wypieku pieczywa ozdobnego gwarantuje, że bochen z wierzchu długo będzie wyglądał świeżo.

Oddychajmy, póki można


Wczoraj w sklepie internetowym Ośrodka Usług Pedagogicznych i Socjalnych zakupiłem emblemat Związku Nauczycielstwa Polskiego i mam zamiar wpiąć go sobie w klapę i nosić go, dopóki pracuję w szkole, niczym Lech Wałęsa nosi swoją Czarną Madonnę. To moja reakcja na żądanie wyartykułowane w sobotę przez wiceministra edukacji, by nauczyciele odcięli się od dziedzictwa Związku.
Minister Orzechowski od dłuższego czasu wydobywa z głębi swojej ściśniętej nienawiścią (do ZNP i nie tylko) krtani sformułowania tak szokujące, że niektórzy przestają już z nim polemizować i sugerują mu badania psychiatryczne.
Irena Dzierzgowska długo wylicza akty prawne, które naruszył swoimi wypowiedziami w minionym tygodniu:
Art. 12, 32, 58, 59 i 60 Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej
Art. 2, 20 i 23 Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka
Art. 22 Międzynarodowego Paktu Praw Obywatelskich i Politycznych
Art. 8 Międzynarodowego Paktu Praw Gospodarczych, Społecznych i Kulturalnych
Art. 11 Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności.
Ustawę o związkach zawodowych.
Art. 36 i 36a Ustawy o systemie oświaty
Art. 4 Karty Nauczyciela
Rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej i Sportu z dnia 6 maja 2003 r. w sprawie wymagań, jakim powinna odpowiadać osoba zajmująca stanowisko dyrektora oraz inne stanowisko kierownicze, w poszczególnych typach szkół i placówek.

Ponad 11 tysięcy nauczycieli protestowało w sobotę w Warszawie przeciwko kierownictwu resortu edukacji. Dla porównania, w tym samym czasie w całej Europie odbywały się demonstracje przeciwko wojnie w Iraku, z których większość zgromadziła 2 – 3 tysiące ludzi. To pokazuje skalę horrendalnego problemu, bagatelizowanego przez polskie władze.
Unikając rzeczowej dyskusji o problemach polskiej oświaty i twierdząc, że generowany przez polityków chaos w polskiej szkole to przywracanie elementarnego porządku, minister Orzechowski odwracał w sobotę uwagę od meritum sprawy oskarżając legalnie działający związek zawodowy o to, że jest organizacją o rodowodzie przestępczym, a uczestników manifestacji o to, że są płatnymi klakierami, którzy za wyjazd do Warszawy przyjęli dietę w wysokości 25 złotych.
Nie wiem, czy wiceminister naprawdę uważa, że kwota 25 złotych jest w stanie zmobilizować polskiego nauczyciela do tego, by wbrew swoim przekonaniom poświęcić sobotę i jechać spacerować po deszczu w Warszawie? Nie rozumiem też za bardzo, dlaczego wiceminister chce zawiadamiać prokuraturę o tym, że związek zawodowy wypłaca diety swoim członkom, skoro to oni, a nie wiceminister, płacą temu związkowi składki? Co miesiąc kilkanaście złotych z mojej kieszeni trafia na konto związku. Nie pojechałem wprawdzie do Warszawy, ale jeśli z tych moich składek wypłacono kilka diet komuś, kto był obecny na manifestacji, naprawdę nie mam pretensji.
Podobnie jak marne jest wyobrażenie wiceministra o tym, co skłonny jest polski nauczyciel zrobić za 25 złotych, tak i marna jest wiedza o tym, co jest czas robić w szkole. Panu ministrowi wydaje się, że szkoła ma czas – cokolwiek by to nie znaczyło – promować homoseksualizm. Widocznie mamy jakieś zupełnie inne doświadczenia, jeśli chodzi o szkołę. Moim skromnym zdaniem w nowym, trzyletnim liceum, a także czteroletnim technikum, jest zdecydowanie za mało czasu na przygotowanie uczniów do egzaminów zewnętrznych, kto by tam znalazł czas (nie wspominając o ochocie), by zaglądać swoim uczniom do łóżka.
W technikum ogrodniczym miałem kiedyś dwie uczennice, z których jedna ubierała się zawsze na chłopaka, chodziła krótko ostrzyżona i mówiła zniżonym głosem. Dziewczyny przyszły ze sobą jako para na studniówkę, a po latach spotkała je na mieście koleżanka ucząca wychowania fizycznego. Okazało się, że mieszkają razem w Krakowie, jedna z nich zmieniła płeć i planują wejść w związek małżeński. Nieszczególnie rozumiem, co tego rodzaju problemy osobiste mogłyby obchodzić nauczyciela, albo jaki mogłyby mieć wpływ na ocenę tych dziewczyn w szkole.
W liceum ekonomicznym miałem kiedyś ucznia, u którego w każdym wypracowaniu pojawiał się jakiś wątek homoseksualny, przynajmniej w formie jakiejś dygresji. Gdy pisał o planach na przyszłość, pisał o swoim chłopaku. Gdy pisał opowiadanie, wśród bohaterów przynajmniej drugoplanowych były osoby homoseksualne, jak w życiu. Nie wiem za bardzo, jakie kryteria oceny mogłyby dyskwalifikować prace i wypowiedzi tego ucznia, który był jednym z moich najlepszych uczniów i pierwszym uczniem w naszej szkole, który zdawał maturę pisemną z języka angielskiego (wówczas nie była ona obowiązkowa).
Na lekcjach języka angielskiego nie mam szczególnie czasu koncentrować się na czyimkolwiek życiu seksualnym. Nie zamierzam przekonywać moich uczniów do obrania takich czy innych wzorców zachowań seksualnych, nie zamierzam ingerować w ich prywatne życie i decyzje. Będę się z szacunkiem odnosić do stylu życia i przekonań każdego ucznia, bez względu na to, jak bardzo odbiegać będą one od przekonań partii będącej w danej chwili u władzy. Zamierzam się identyfikować z celami stowarzyszeń i organizacji takich, jak mi pasuje, do czego konstytucja – póki co – gwarantuje mi prawo. Zamierzam korzystać ze swobód obywatelskich i nie ograniczać tych swobód nikomu innemu, w tym także moim uczniom.
Uczniowie przemijają, nauczyciele przemijają, ministrowie przemijają. Dziś przypadkowo dowiedziałem się, że w ubiegłym roku jesienią zginął mój były uczeń z technikum ogrodniczego, Grzegorz. Jest mi bardzo przykro, że tak wspaniały młody mężczyzna, człowiek prawy i szlachetny, którego sporadycznie – raz na parę miesięcy – widywałem, odszedł. Przykro mi, że nikt z klasy Grzegorza mnie o tym nie zawiadomił.
Przeminiemy wszyscy. Jedni za noszenie w klapie emblematu ZNP, inni za pogardę dla konstytucji i praw człowieka, jeszcze inni odejdą zwyczajnie, zupełnie nieoczekiwanie, tak jak Grzegorz. Jedna rzecz nie przemija sama z siebie i trzeba z nią walczyć nieustannie: ludzka głupota, zawiść i żądza władzy nad innymi. Jedna z wyższych wartości zawodu nauczyciela to ochrona tych, którzy tak szybko odchodzą, przed zakusami głupich, zawistnych i żądnych władzy. By każdy mógł oddychać powietrzem przez szeroko otwarte okno, nawet jeśli ubiorą go w mundurek i będą trzymać pod kluczem.


Justyna nie pali skrętów z trawy

Kiedy pani kierownik internatu obiecywała umierającej mamie Justyny, że dziewczyna skończy szkołę średnią i będzie miała maturę, żadna z nich nie sięgała pewnie wzrokiem tak daleko, by przewidywać co będzie działo się z Justyną teraz, czyli w 2006 roku.
Przez kilka lat chodzenia do technikum ogrodniczego Justyna zupełnie odstawała od klasy, była wyraźnie na lekki dystans do reszty, chociaż żadnej wrogości nie dało się zauważyć. Czytała książki i czasopisma, których próżno by wypatrywać w szkolnej bibliotece, oddawała się pasjom artystycznym zupełnie niepospolitym jak na uczennicę ogrodnika, pisała mnóstwo i jak głosi wieść gminna część z tego ukazało się nawet drukiem, choć niekoniecznie pod jej nazwiskiem. Justyna była niesamowita.
W internacie szkolnym, w którym jej koledzy z klasy eksperymentowali z uprawą marijuany i testowali podatność stróża na spożycie alkoholu, Justyna organizowała sobie czas do granic fizycznych możliwości i sama sobie wytyczała ścieżkę własnego rozwoju tak ambitną, że wprost niewyobrażalną.
Dzisiaj Justyna jest doktorantem na Uniwersytecie Szczecińskim i musi chyba mile wspominać lata spędzone w internacie na drugim końcu Polski, skoro przysyła czasem kartki z życzeniami. W dobie SMS-ów i emaili nadal znajduje czas na własnoręcznie wypisane, długie życzenia i ozdobienie koperty pięknymi, kunsztownymi rysunkami.
Justyna jest jednym z najlepszych przykładów na to, że człowiek nie musi być bity ani szczuty, by robić dobrze i pięknie. Że sam z siebie potrzebuje być dobry, doskonalić się i rozwijać. Że nad jego rozwojem nie musi czuwać żadne polityczne gremium w stolicy ani żaden komputerowy program chroniący go przed dostępem do szkodliwych treści.
Znam oczywiście kilkaset innych podobnych przykładów, bo wypuściłem już dziesięć roczników maturzystów. Ale akurat Justyna przyszła mi właśnie do głowy.