Lokowanie produktów

W ostatnich tygodniach minionego właśnie semestru stanąłem kiedyś przed koniecznością restartu komputera, przy użyciu którego prowadziłem właśnie zajęcia. Student robił prezentację, omawiał kolejne slajdy, grupa mu przerywała dygresjami lub odpowiadała na jego pytania. Uznałem, że dołączywszy do spotkania na telefonie mogę sobie pozwolić na zrestartowanie komputera i że być może nie zostanie to nawet zauważone przez uczestniczących w spotkaniu na Microsoft Teams studentów. Dołączyłem do spotkania na moim Samsungu Z Fold3, odłożyłem go niedbale obok klawiatury, słuchając dalszego ciągu prezentacji zająłem się ponownym uruchomieniem systemu na komputerze, a potem spojrzałem na telefon i oniemiałem.

Nie jestem fanem Microsoftu, a przyzwyczajenie się do Folda zajęło mi parę tygodni, ale przyznam się, że nawet po ponownym połączeniu się na komputerze dłuższy czas nadal obserwowałem prezentację na urządzeniu mobilnym. Nie spodziewałem się, że Teams zachowa się tak responsywnie, że aplikacja będzie na rozłożonym ekranie wyglądać tak ładnie i będzie tak funkcjonalna. Ktoś tam chyba w ekipie deweloperów Teams ma ten model telefonu i zadał sobie trud, by zoptymalizować działanie aplikacji na tego rodzaju urządzeniach.

Przy okazji opowiem o zabawnym zajściu, jakie miało mniej więcej w tym samym czasie, gdy wracałem tramwajem z pracy. Dosiadło się do mnie dwóch chłopców, których jeszcze kilka lat temu określiłbym pewnie mianem gimnazjalistów. Dostałem powiadomienie o jakimś mailu i przeczytałem je na wąskim, wierzchnim ekranie telefonu. Mail zawierał załącznik, z którym chciałem od razu się zapoznać, ale dla własnej wygody otworzyłem telefon i załącznik przeglądałem już na dużym ekranie. Chłopaki kątem oka zerkali na to, co robię, a po chwili obaj wyciągnęli z kieszeni swoje iPhone’y, tak na oko iPhone’y 8, i zaczęli przeglądać Insta, jednocześnie rozmawiając.

W życiu nie kupiłbym sobie żadnego szajsunga czy innej androbiedy. – powiedział w pewnym momencie jeden z nich, niby niedbale i mimowolnie, ale wystarczająco głośno i starannie, bym usłyszał.

– Jasne, iPhone to zawsze iPhone. – ze zrozumieniem przytaknął drugi.

Tak, iPhone sprzed pięciu lat i flagowy model współczesny z najwyższej półki, tyle że innego producenta. Faktycznie nie ma porównania. Pamiętam, że z trudem udało mi się zachować kamienną twarz i nie uśmiechnąć się pobłażliwie.

Firmy Microsoft i Samsung, celem uregulowania należności za niniejsze lokowanie ich produktów, proszone są o kontakt mailem lub telefonicznie.

Świat do góry nogami

Na samym początku pandemii, gdy 12 marca 2020 podejmowaliśmy pierwsze kroki w przestawianiu trybu naszych zajęć ze studentami na zajęcia przez internet, nikt z nas chyba się nie spodziewał, że to będzie tak długo trwało. Obecnie już czwarty semestr pracuję z moimi studentami zdalnie, a ówczesne „pierwszaki” to teraz najstarszy semestr pierwszego stopnia, z jakim mam zajęcia, wkrótce skończą lektorat i przystąpią do egzaminu. Nawet jeśli zajęcia zdalne skończą się wraz z najbliższą sesją zimową, będzie to oznaczało, że całe dwa lata mojej zawodowej kariery nauczałem przez internet. To już całkiem sporo.

W bieżącym semestrze zajęcia na naszym Wydziale mają formę hybrydową, dzięki czemu te przedmioty, w których trudno sobie wyobrazić skuteczną realizację założonych efektów kształcenia, zwłaszcza laboratoria pomiarowe, wymagające użycia fachowego sprzętu, organizowane są na kampusie, a większość wykładów i ćwiczeń w większych grupach odbywa się przez internet. Studentów i prowadzących przebywających na terenie uczelni obowiązują oczywiście wytyczne sanitarne wynikające z obecnej sytuacji epidemiologicznej, w budynku należy na przykład mieć usta i nos zakryte maseczką czy zachowywać dystans. W salach obowiązują odpowiednio ograniczone limity liczby osób, które mogą w nich jednocześnie przebywać, by umożliwić zachowanie właściwych odległości.

Na początku października miałem mieszane uczucia i nie byłem pewien, czy jestem zadowolony z tego, że nadal mamy zajęcia zdalne. Podobnie zresztą, jak studenci. Większość tych młodszych oczekiwała powrotu do nauki stacjonarnej, chociaż zdarzały się wyjątki. Im starsi, tym bardziej cenili sobie to, że przynajmniej część zajęć nadal odbywa się przez internet, a na drugim stopniu spora grupa zrezygnowała wręcz z kontynuowania studiów, gdy dowiedzieli się, że mają dwa razy w tygodniu przyjeżdżać na Wydział. Spora część z tych, którzy jednak nie zrezygnowali, wystąpiła o indywidualną organizację studiów.

Im dalej w las, tym mniejsze mam wątpliwości. Liczba nowych przypadków koronawirusa i zgonów stale rośnie, poczucie zagrożenia wśród części nauczycieli akademickich i braci studenckiej również. Niektórzy z kolei zupełnie się nie przejmują i w najlepsze zachowują się tak, jakby żadnej pandemii nie było. Prowadzi to czasem do mniejszych lub większych konfliktów, od pełnych pretensji spojrzeń po utarczki słowne czy nawet przepychanki (choć tych ostatnich byłem świadkiem tylko w komunikacji publicznej, nie na kampusie).

Część prowadzących – do czego oczywiście mają absolutne prawo zgodnie z obowiązującymi przepisami – bardzo rygorystycznie egzekwuje od studentów stosowanie się do zasad reżimu sanitarnego. Na zajęciach wszyscy są w maseczkach, a w niektórych salach stanowiska są dodatkowo przegrodzone, by odizolować uczestników od siebie. Przechodząc obok sal z przeszklonymi drzwiami obserwuję czasem takie zamaskowane grupy studentów, bywa że w lateksowych rękawiczkach, prowadzących mówiących do nich także w maseczkach na twarzy… I wtedy z ulgą myślę o naszych zajęciach przez internet. My się wszyscy cały czas widzimy, mamy kontakt wzrokowy, ale widzimy też wzajemnie mimikę naszych twarzy, każdy uśmiech, skrzywienie, minę. Słyszymy się wyraźnie (no oprócz Czcibora z pierwszego roku, którego mało kto rozumie, a Czcibor od kilku tygodni nie daje rady poprawić jakości dźwięku ze swego mikrofonu), nie trzeba się domyślać, co ktoś wymamrotał przez maskę. Nie musimy się kłócić ani mieć do siebie żalu o to, kto na ile drobiazgowo stosuje się do ograniczeń sanitarnych. Nie muszę nikogo upominać o to, że nie założył maseczki. Studenci siedzą przed kamerami bez maseczek, a bywa że bez spodni, ale nie jest to w ogóle przedmiotem naszych dyskusji, nikogo nie muszę wyrzucać z sali ani zabraniać mu do niej wstępu. Nie muszę się zastanawiać, co robić ze studentem, który kaszle, kicha czy smarka.

Dziś, w pierwszych dniach listopada 2021 roku, uważam się za szczęśliwca, który nadal ma zajęcia zdalne. Dopóki sytuacja pandemiczna się nie zmieni i zajęcia na kampusie są w oczywisty sposób związane z ograniczeniami, które w istocie ograniczają rzeczywisty kontakt między prowadzącym a studentami i studentami między sobą, mam nadzieję uczyć przez internet.

Gdy na początku pandemii namawiałem koleżanki z pracy, by podczas zajęć online używały ze studentami kamer, użyłem kiedyś w dyskusji z jedną z nich argumentu, że przecież po powrocie na Wydział nie będziemy w klasach nakładać sobie papierowych worków na głowy, tylko będziemy się wzajemnie widzieć. W najczarniejszych snach nie przypuszczałem, że okaże się, że po roku świat stanie tak bardzo do góry nogami, że my na zajęciach przez internet będziemy się widzieć normalnie, a ci sami studenci na niektórych innych zajęciach w salach na Wydziale będą mieli na głowach może nie worki, ale jednak inne przedmioty zasłaniające im twarze i ograniczające ich komfort, albo że będą siedzieć pooddzielani od siebie ściankami z tektury.