Same zbiry

Podczas niedzielnej gali rozdania nagród muzycznych Grammy 2010 – przyznaniem pośmiertnej statuetki za całokształt twórczości, ale także specjalnym wykonaniem „The Earth Song” przez największe gwiazdy – po raz kolejny oddano hołd Michaelowi Jacksonowi. Jak powiedział dwunastoletni syn artysty, odbierając nagrodę, utwory jego ojca cechowało jedno proste przesłanie, którym była miłość.
Nie wiem, i nie ma to chyba większego znaczenia, za co skazani są więźniowie w filipińskim zakładzie karnym w Cebu, ale gdy obejrzałem niedawno ich kolejny występ taneczny do muzyki Michaela Jacksona, wzruszyłem się i pochyliłem z głębokim uznaniem dla sposobu, w jaki w ramach cyklicznych już układów choreograficznych realizują to przesłanie miłości.
Od kilku lat więźniowie regularnie co miesiąc występują ze swoim „Thrillerem”, na kanale YouTube pojawiły się kolejne numery, a tydzień temu opublikowano tam najnowszy film – „They Don’t Care About Us„. Gdy w połowie czwartej minuty filmu skazani ustawiają się w olbrzymią pacyfkę, czuje się niezaprzeczalnie, że dzieje się tam coś magicznego.

Panie Byronie Garcia, olbrzymi szacun dla Pana i dla wszystkich innych odpowiedzialnych za fenomen tego położonego w górach więzienia. Bez względu na to, jakie są kulisy tych występów, albo w jaki sposób ci więźniowie weszli w konflikt z prawem, stworzyliście coś niezwykłego i daliście tym chłopakom szansę, by na swój sposób przeszli do historii. Brawo! Każdy nauczyciel chciałby mieć taką moc inspirowania swoich uczniów i dawania im satysfakcji ze swoich osiągnięć. Niestety, zamiast tego wielu z nas narzeka tylko na to, że jego uczniowie to same chamy i zbiry.
Szacun.

P.S. Już po opublikowaniu tego wpisu doczytałem, że w występach wzięło dotąd udział 1581 skazanych, wszyscy więźniowie osadzeni w zakładzie. Mają wyroki od roku do dziesięciu lat za morderstwa, gwałty i handel narkotykami.

Dziewczyny moich chłopaków

W starszych klasach szkoły średniej zdarza się, że dziewczyna ma bardzo dobry wpływ na naukę angielskiego (a może i innych przedmiotów) przez mojego ucznia, ponieważ – pod pretekstem wspólnego odrabiania lekcji czy tłumaczenia sobie rozmaitych szkolnych zawiłości – można sobie pozwolić na wiele innych, o wiele przyjemniejszych rzeczy. Od paru miesięcy obserwuję jednak zastanawiające nowe zjawisko, chociaż – na mniejszą skalę – miało już ono miejsce cztery lata temu, gdy wypuszczałem w świat jako nauczyciel podobną ilość maturalnego chłopa, co w tym roku.
Zaczęło się wiosną od Krzysia, ale od tamtej pory już chyba sześciu moich uczniów bije przede mną pokłony i nie kwestionuje mojego autorytetu, bo „tak im ich dziewczyny kazały”. Z tymi pokłonami to może przesadziłem, ale z pozytywnym wpływem życiowych partnerek moich uczniów na mój autorytet już na pewno nie. Przytłaczająca część moich chłopaków w zasadzie niczego nie czyta i jakakolwiek ilość tekstu nie mieszcząca się w jednym SMS-ie to dla nich zdecydowanie za dużo, więc choćbym nawet napisał o nich samych i o ich wychowawcy, raczej ich to szczególnie nie zainteresuje. Może zresztą dobrze, bo przecież nie piszę bloga dla uczniów. I dobrze, że ci z nich, którzy decydują się jednak coś czytać, wybierają rzeczy dla nich pożyteczne, jak Robert, który wyleciał ostatnio z pracowni technicznej, bo czytał magazyn motoryzacyjny.
Natomiast bardzo liczna i wierna grupa czytelników, a właściwie czytelniczek mojego bloga, to dziewczyny moich chłopaków. Nie bardzo wiem, co w moim blogu je przyciąga, ale – jak wynika z tego, co mówią mi czasem panowie – lektura bloga wzbudza w paniach pełne zaufanie do mojej osoby, a oni dowiadują się od swoich dziewczyn, że mają się mnie słuchać, że jestem bardzo mądry i że wiem, co robię, nawet jeśli im się czasami wydaje inaczej.
Dziękuję Wam bardzo, drogie Czytelniczki. Nawet jeśli nie miewam jakichś poważnych problemów w dialogu z Waszymi chłopakami, to dodatkowe wsparcie bardzo wyraźnie odczuwam, chociaż pewnie po trosze jest to też zwyczajnie zasługa tego, że bardzo przez tych parę lat dorośli. Przy Waszym boku dorastają chyba jednak jeszcze lepiej, więc opiekujcie się nimi i wpływajcie na nich dalej. I przy okazji – weźcie ich czasem do Plazy czy do Multikina, żeby pooglądali trochę filmów w oryginale. Zresztą, co ja Wam będę podpowiadał, na pewno same wiecie najlepiej, co by się jeszcze każdemu z nich przydało zanim w maju przystąpi do matury z angielskiego.

Nudno jak w szkole

Od kilku dni chodzi mi po głowie odpowiedź, jaką usłyszałem od pewnego nauczyciela na grzecznościowe pytanie o pierwszy dzień w szkole. To nie było mądre pytanie ani nie spodziewałem się odpowiedzi filozoficznej czy sensacyjnej, od tak po prostu, small talk dla podtrzymania rozmowy, niczym mówienie o pogodzie. Jednak to, co usłyszałem, nie daje mi spokoju. Tegoroczne wakacje zaczęły mi się wyjątkowo późno, a jeszcze z przyczyn rodzinnych uległy pewnym ograniczeniom, więc nie zdążyłem się szczególnie za szkołą stęsknić, ale nigdy bym nie powiedział, że pierwszy dzień w szkole, czy jakikolwiek dzień w szkole, był nieciekawy. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy powiedzieć, że było „nudno, jak to w szkole”.
Zawód nauczyciela to wielkie wyzwanie. Gdyby lekarz przyjął w swym gabinecie czterdzieści osób jednocześnie, a każda z tych osób miałaby inne potrzeby, w dodatku niektórzy w ogóle byli przeciwni leczeniu i osobie lekarza, czy nawet otwarcie okazywali wrogość, i gdyby musiał leczyć wszystkich tych czterdziestu pacjentów jednocześnie przez kilka lat, dziewięć miesięcy w roku, zachowując pełną staranność i profesjonalizm, można by powiedzieć, że dane mu było poznać specyfikę pracy nauczyciela.
Nauczyciel, trochę jak aktor, pracuje na scenie. Do lekcji można się przygotować starannie, przynieść ze sobą materiały, ale i tak trzeba to wszystko umieć sprzedać. Liczy się każde słowo, każdy gest, mimika twarzy. Widzowie są bardzo surowi i nie w każdej szkole w ławkach siedzą klakierzy. Reakcje publiczności potrafią czasami tak zaskoczyć, że zapominasz scenariusza, a na suflera w tym zawodzie też nie można liczyć. Ostatnio tak straciłem głowę, gdy w piątek panowie z czwartej mechanika nie wiedzieć czemu wstali, kiedy wszedłem do klasy. Jak na filmach o szkole z XIX wieku. Nigdy dotąd tego nie robili.
William Arthur Ward miał ponoć powiedzieć, że nauczyciel przeciętny wykłada, nauczyciel dobry wyjaśnia, świetny nauczyciel demonstruje, natomiast nauczyciel wybitny dostarcza inspiracji. Jak dostarczanie inspiracji może dla kogoś być nudne? Jak wzbudzać ciekawość uczniów, jeśli ani sam proces, ani jego efekty zupełnie nas nie obchodzą? Jako nauczyciele wkładamy więcej wysiłku w postawienie odpowiednich pytań, a nie dostarczenie gotowych odpowiedzi. To nasi uczniowie powinni rozwiązywać problemy, a nie my za nich. Jak możemy oczekiwać od nich, że zajmą się problemami, które dla nas samych są nudne?
Uczyć nie inspirując to niczym kuć zimne żelazo. A to rzeczywiście musi być niezwykle nużące.
Ucząc, dotykamy przyszłości. Podobno dobry nauczyciel powinien mieć w sobie coś ze świecy, która sama się spala, by innym oświetlić drogę. Spalając się, nawet do cna, świeca i tak na swój sposób staje się nieśmiertelna – nie sposób przewidzieć, jak daleko zaprowadzą naszych uczniów drogi, których początek im oświetlamy.

Psie porównanie

Długo się wahałem, czy napisać o tym, czy nie, ale doszedłem do wniosku, że trzeba. Kto bowiem mnie zna, ten wie, że psy darzę wielkim uczuciem, a uczniowie moi pieskiego życia raczej ze mną nie zaznają, wpis więc dla żadnej ze stron nie powinien być obraźliwy.
Zauważyłem, jakiś już czas temu, przedziwną analogię. Otóż z uczniami jest zupełnie jak z psem. Gdy zapniesz go na smyczy i pociągniesz za kolczatkę, będzie się rzucał, szarpał i wyrywał. Ale gdy dasz mu trochę swobody…
Z pewnym politowaniem zdarza mi się patrzeć na ludzi, którzy – nawet będąc na kompletnym odludziu – nie pozwolą sobie na spuszczenie psa ze smyczy, bo może im uciec, bo do nich nie wróci, bo nie wiadomo co zrobi. Na pysk zakładają mu ciasny i ciężki kaganiec, co zwłaszcza w przypadku kundelków i psów rasowych, ale drobnej postury, wygląda bardzo komicznie.
Moja suka – zobligowana przez Radę Miasta – też chodzi wprawdzie na smyczy, gdy jest to absolutnie konieczne, ale kagańca nigdy w życiu bym jej nie założył (nie ma takiego obowiązku, przynajmniej tu, gdzie bywamy), zaś nieuzasadnione stosowanie kagańców uważam za formę znęcania się nad psem. Co ciekawe, chodzenie przy nodze bez smyczy Zuzia uważa za znakomitą zabawę, która nigdy jej się nie nudzi, a nie będąc uwiązana na smyczy trzyma się tej nogi o wiele bardziej starannie niż wtedy, kiedy się ją uwiąże. Gdy idzie przy nodze swobodnie, nie na uwięzi, nigdy nie zainteresuje się innymi psami, ludźmi, obsikanym przez inne psy drzewem. Nie będąc na smyczy spełnia każdą moją zachciankę, nawet najgłupszą, zatrzymując się i ruszając na każde moje słowo, skręcając, siadając przy krawężniku przed przejściem przez ulicę i tym podobne. Będąc na smyczy zdaje się zawsze czekać na ukłucie kolcami po szyi, nim zmieni kierunek lub tempo marszu.
W miejscach, w których chodzimy popływać, widuję ludzi bardzo się starających nakłonić swoje psy do wskoczenia do wody – wrzucają im piłeczki, kijki, gumowe zabawki, po które czasem w końcu sami wchodzą do wody. Ja z moją suką nigdy nie mam tego problemu – gdy już otrzyma pozwolenie na wejście do wody, wchodzi i przez kilkanaście minut sama pływa, a kiedy ma już dosyć, wychodzi i daje mi do zrozumienia, że już się jej znudziło.
Przed laty mój Tata nie mógł sobie w żaden sposób dać rady z psem, który dla mnie nosił w pysku gazety z kiosku. Ale on jemu też nie ufał, bał się go i nie był pewien, czego się po nim może spodziewać. A to był bardzo mądry pies.
Z uczniami – z całym szacunkiem – jest dokładnie tak samo. Oni dokładnie wiedzą, na co mają ochotę, a całkiem nieźle się orientują, czego im potrzeba. Raczej nie zrobią nic złego, nawet jeśli zostawi się ich samych, niczym – podczas zakupów – psa na zewnątrz sklepu. Gdy zdjąć im kaganiec i spuścić ze smyczy, zadziwiają celowością i uporządkowaniem swoich działań. Zamiast się z nimi szarpać, rzucać im ochłapy przez ogrodzenie kojca i podsuwać miskę bardzo długim kijem, lepiej samemu coś na tych kontaktach skorzystać – pobiegać sobie, porzucać kijkiem, posiedzieć razem na brzegu i popatrzeć na pływające po wodzie łabędzie.

Polskie dzieci po bułgarsku

Jakiś czas temu przez nasze media przeszła triumfalistyczna wiadomość o odzyskaniu dwójki polskich dzieci przez matkę – Polkę, której bułgarski sąd przyznał prawo do opieki nad dziećmi, a tym samym odebrał to prawo ojcu – Bułgarowi. Płytkość relacji wydała mi się szczególnie zastanawiająca, gdy w jednej z telewizji informacyjnych usłyszałem, że po przywiezieniu do Polski córka matki – Polki mówiła wyłącznie po bułgarsku. Nie, nie zaintrygowało to w żaden sposób podekscytowanego dziennikarza, nie skłoniło go do refleksji nad faktycznym losem dziecka rozdartego między rozwodzącymi się rodzicami różnych narodowości, mieszkającymi w różnych krajach. Fakt ten został przedstawiony w takim świetle, jakby stanowił dowód na jakieś niesamowite zło, jakiego zaznało dziecko z ojcem w Bułgarii. Odebrałem w podtekście komunikat, że to dobrze, iż dziecko wróci na ojczyzny łono i wychowamy je w Polsce, po polsku i tak dalej.
Podobnie nic nie znaczące wydawały mi się wszystkie wiadomości na temat decyzji bułgarskiego sądu, jakie w tamtych dniach usłyszałem w innych mediach. Nie wiedzieć czemu komentatorzy uderzali w jakiś zupełnie nie na miejscu nacjonalistyczny ton, jakby ta tragedia rodzinna była w rzeczywistości zalążkiem sporu międzynarodowego, a nie konfliktem między małżonkami, którego to konfliktu ofiarami padają dzieci – ośmiolatek i dziesięciolatka.
Ostatnio na jednym z forów portalu społecznościowego GoldenLine trafiłem na relację z telewizji bułgarskiej, która stawia to wszystko w trochę innym świetle. Parafrazując tytuł wątku z forum, relacja ta pokazuje matkę – Polkę w akcji.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi ,

Program Dziesięciu Zgubnych Nawyków

Małgorzata Taraszkiewicz w portalu edunews.pl przekornie zamieszcza dziesięć złowieszczych rad dla nauczyciela, który chce jak najszybciej ponieść zawodową porażkę:

1. Realizuj skrupulatnie programy! (z tego jesteś rozliczany, co cię obchodzi autentyczny stan potrzeb uczniów);
2. Wybieraj ulubioną przez siebie metodę! (tak będzie ci łatwiej pracować);
3. Każ się uczniom więcej uczyć! (bo inaczej skończą na bruku);
4. Jeżeli uczniowie źle się zachowują, zastosuj klasówkę całej klasie! (to ich na pewno uspokoi i nauczy respektu);
5. Rób klasówki i odpytywanie, kiedy tylko chcesz! (uczeń musi być w stałej gotowości bojowej, to nauczy się dyscypliny);
6. Nigdy nie udzielaj informacji na temat wystawionych stopni! (przecież to ty jesteś panem wiedzy);
7. Bądź surowy i wymagający! (niech uczniowie czują się jak na sądzie ostatecznym, to nauczy ich życia);
8. Utrzymuj dystans! (każdy musi znać swoje miejsce);
9. Każ rodzicom wziąć się za swoje dzieci! (bo sami sobie napytają biedy);
10. Nigdy nie przyznawaj się do błędów! (bo to obali twój mit nieomylnego nauczyciela).

Autorka powołuje się też na bardzo inspirujące słowa Sartre’a, iż są dwa rodzaje pasterzy – jedni dbają o skóry, drudzy o mięso. Ale rzadko który dba o owce.

Telefony z kamerami

W czasach, gdy kolejne szkoły i nauczyciele wkraczają ze swoją działalnością edukacyjną do platformy Second Life, w obliczu nieuchronnie nadciągającego końca dziewiętnastowiecznej szkoły opartej na modelu fabryki, polscy nauczyciele niejednokrotnie odgradzają się wysokim murem od nowoczesnych technologii i nie próbują ich nawet zrozumieć, a co dopiero wykorzystać. W codziennej działalności dydaktycznej mało kto stara się korzystać z potencjału rozwijających się w oszałamiającym tempie technologii informacyjno – komunikacyjnych.
Dwanaście lat temu Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych orzekł – powołując się na Pierwszą Poprawkę do Konstytucji – że swobodny dostęp do komunikacji internetowej podlega ochronie na równi z wolnością słowa i wypowiedzi za pośrednictwem książek, prasy, mediów tradycyjnych czy w przemówieniach w miejscach publicznych. Tymczasem w szkolnych bibliotekach karierę robią oparte o mniej lub bardziej prymitywne algorytmy programy blokujące dostęp do części internetu, a my poważnie dyskutujemy w szkole o zakazie używania telefonów z kamerami, bo kilka tygodni temu uczniowie mieszkający w internacie zamieścili w internecie niewinny, kilkunastosekundowy gag zarejestrowany komórką. Pomyśleć, że wydawcy magazynu The Futurist spodziewają się, że do 2030 roku wszystko, co mówimy i robimy, będzie nagrywane. Jeszcze zanim to nastąpi, trzeba będzie chyba wiele wysiłku włożyć w szkolenie i doszkalanie nauczycieli i dyrektorów, by pomóc im nadążać technologicznie za młodzieżą, którą mają uczyć.
Uczeń, który w postaci telefonu komórkowego posiada w kieszeni komputer potężniejszy niż te, o których marzyły siły zbrojne światowych mocarstw kilkadziesiąt lat temu, szybko straci zainteresowanie szkołą, która nie tylko nie wykorzystuje nowoczesnych technologii, ale je piętnuje bądź w nieuzasadniony sposób ogranicza. Nie kryję, że w dużym stopniu zainspirowało mnie do tego wpisu przeglądanie nowo powstałego serwisu internetowego edunews.pl, który przygotował tłumaczenie ciekawej prezentacji, na której obejrzenie każdy nauczyciel powinien moim zdaniem znaleźć chwilę czasu – pewnym optymizmem napawać może fakt, że zainspirowała ona bardzo pewną bliską mi grupę przyszłych nauczycieli.

Jeśli pracujesz ze studentami filologii angielskiej, warto im pokazać oryginalną wersję tej samej prezentacji.

Palenie kota

W szesnastowiecznym Paryżu niezwykle popularną formą rozrywki było publiczne palenie kotów, historycy odnotowują także przypadki tego rodzaju uciech w innych miastach Francji. Gromadzono się wokół olbrzymich stosów czy ognisk, nad którymi na wysokim maszcie zawieszano kosz, beczkę lub worek pełen żywych kotów. Zdarzało się też, że zamiast kotów wieszano lisa. Zebrane tłumy tarzały się ze śmiechu patrząc, jak wyjące z bólu zwierzęta przysmażano opuszczając powoli lub wrzucano całymi tuzinami w ogień. Zwęglone szczątki lub popiół z takiego ogniska zabierano ze sobą do domu jako talizman przynoszący szczęście.
Ludwik XIV był ostatnim, ale wcale nie jedynym królem Francji, który własnymi rękoma uroczyście podłożył ogień pod stos podczas takiego widowiska.
W Bibliotheque des Arts Decoratifs można znaleźć ilustrację Onfraya de Breville przedstawiającą scenę wrzucania kotów do ogniska na Place de Greve w Paryżu podczas obchodów nocy świętojańskiej.
Nie, nie bronię wcale chłopców spod Lublina, którzy miesiąc temu dla rozrywki spalili i zamęczyli na śmierć szczeniaka rasy husky. Chłopcy w wieku 11 – 16 lat najpierw topili psa i rzucali nim o ziemię, a następnie oblali go denaturatem i podpalili, utrwalając wszystko za pomocą telefonów komórkowych.
Bronię naszej cywilizacji i naszych czasów. Nie mogę pojąć, skąd komentarze w mediach o szczególnym zdziczeniu i powszechne przekonanie, że dawniej takie rzeczy się nie zdarzały, a dzieci i młodzież są teraz bardziej okrutne i pozbawione wrażliwości, niż kiedyś.
Dziś wszyscy jednoznacznie potępiamy czyn chłopców, a każdy, kto byłby świadkiem ich zabawy, starałby się ją natychmiast przerwać. Kilkaset lat temu sadystyczne znęcanie się nad zwierzętami było zabawą dworską i zapełniało place miejskie niczym koncerty wielkich gwiazd i pokazy ogni sztucznych w czasach nam współczesnych. To nieprawda, że świat pogrąża się w moralnej zapaści, a standardy etyczne przestają obowiązywać.

Czternastolatka i łobuzy

Przeczytałem wczoraj w Gazecie Wyborczej o czternastoletniej dziewczynce, która uderzyła swoją nauczycielkę w łazience. Nauczycielka podawała jej wówczas ręcznik, by dziewczynka zmyła makijaż. Odetchnąłem z wyraźną ulgą, że nie uczę czternastoletnich dziewczynek, tylko dorosłych albo prawie dorosłych facetów. Nie malują się, a jakby nawet któryś się pomalował, to nieszczególnie mnie to obchodzi i nie muszę pędzić za nim do łazienki z ręcznikiem i zmuszać go do zmywania makijażu. Gdybym był bardzo wrażliwy na estetykę ich wyglądu, mógłbym czasami co najwyżej któremuś dać maszynkę do golenia, ale dopóki zarostem nie szurają głośno po podłodze, nie przeszkadza mi on szczególnie w pracy.
Obywamy się jakoś także bez pomocy kuratorów sądowych, sądu rodzinnego i policji, chyba że któryś po pijaku straci prawo jazdy albo zrobi inną głupotę. „Lejemy się po mordach” konstruktywnie, bez stosowania przemocy. Jakiś czas temu poszliśmy nawet z jedną grupą przed lekcjami do internatu, zamknęliśmy się w sali i każdy każdemu wygarnął, co do niego ma – bardzo to było pouczające. Niektórym przeszkadzały we mnie takie rzeczy, o których nigdy bym nie pomyślał, że mogą mieć znaczenie. Na przykład dowiedziałem się, że jak idę do nich na lekcję, to powinienem się zawsze ogolić, a nie wyglądać jak ostatni oprych. Całe szczęście, że malować mi się nie kazali.
W środę tak wkurzyłem jednego z tych panów, że nie omieszkał mi o tym wieczorem napisać w SMS-ie, jak trochę się uspokoił. Bogu dzięki wyjaśniliśmy jakoś tę sprawę bez pomocy instytucji państwowych i wczoraj wieczorem napisał mi, że już mu przeszło.
Szczerze i bez złośliwości – nie wyobrażam sobie, jak dałbym sobie radę z czternastoletnią dziewczynką. Taki łobuz z technikum to jest jednak dużo prostszy w obsłudze.