Kazek z kuratorium

Kazek z kuratorium przeszkolił dzisiaj naszą radę pedagogiczną w zakresie formułowania i stawiania wymagań oraz oceniania uczniów. Pozwalam sobie powiedzieć o nim „Kazek”, bo sam niejednokrotnie tak o sobie mówił, a używał też innych przydomków, pod którymi jest znany, mianowicie „Mały” oraz „Centrum Dezinformacji”. Dowiedzieliśmy się wiele o Kazku, jego żonie Marii i córce Anielce, ponieważ – jak Kazek sam o sobie powiedział – uwielbia się wygadać i czynić dygresje. I, z czego Kazek świetnie sobie zdaje sprawę (także cytuję jego słowa), do jednych to trafiło, a inni przyjęli to nie do końca entuzjastycznie.
Dla mnie – i mówię to naprawdę szczerze – było to najbardziej inspirujące szkolenie, na jakim kiedykolwiek byłem, bo Kazek miał w sobie tyle radości, tyle energii, tyle wiary w to, że mimo własnych słabości i upadków można uparcie fedrować i dążyć do przodu, że – nie wątpię – niektórych słuchaczy udało mu się zarazić tą chorobą, na którą – sądząc po symptomach – chyba wspólnie z Kazkiem chorujemy. Kazek zdawał się ustawicznie zbaczać z tematu, jednak żadna dygresja w jego dwugodzinnym wystąpieniu nie była przypadkowa ani bezcelowa. Nawet gdy opowiadał o sukcesach kolarskich swojej córki, malowaniu sufitu w pokoju czy o filozoficznych dywagacjach zmarłej dopiero co Barbary Skargi.
Były dwie rzeczy, które sprawiły mi szczególną przyjemność podczas kazkowego szkolenia. Pierwszą była mina moich kolegów nauczycieli, których pamiętam jako niegdysiejszych swoich uczniów. Siedząc na samym końcu sali miałem przed oczami całą radę pedagogiczną i widziałem, że niektórzy z młodszych kolegów słuchają zafascynowani i Kazek otwiera im oczy na takie aspekty pracy nauczyciela, o których sami dotąd nie pomyśleli, choć wybrali ten zawód. Poza tym uradowało mnie bardzo, iż jest we mnie jeszcze więcej optymizmu i radości, niż w Kazku. Gdy on bowiem na kilkanaście sekund zachmurzył się trochę myśląc o tym, jak to nauczyciel – z mistrza i autorytetu, jakim był w IV wieku przed naszą erą, staje się internetowym konsultantem e-learningu, poczułem nagły dysonans przekonań Kazka i moich doświadczeń. Od lat używam platformy internetowej jako narzędzia dydaktycznego i testowego w pracy z moimi uczniami i studentami, ale doceniam jej społecznościowy wymiar i fakt, że ułatwia nam ona niejednokrotnie komunikację i zbliża nas do siebie. Wystarczy spojrzeć na zdjęcie w nagłówku mojego bloga, by zauważyć, że z tymi moimi częściowo internetowymi uczniami nadal – zupełnie jak Arystoteles – chodzimy do gaju, za którym Kazek tak tęskni. E-learning zupełnie nam w tym nie przeszkadza.
Kazek wspomina też z rozrzewnieniem, jak wielkim autorytetem cieszyła się jego nauczycielka łaciny, jak wiele rzeczy w relacjach między nią a uczniami nie wymagało zbędnych wyjaśnień, bo były to rzeczy oczywiste w ich wzajemnych stosunkach. Na pocieszenie Kazka napiszę jedno: panowie z czwartej mechanika czasami zaszurają krzesłami, to prawda. Ale oceniamy się dokładnie tak samo, jak Was oceniała Zośka, a w dodatku wydaje mi się, że ocenianie w tej klasie jest wyjątkowo sprawiedliwe i bezkonfliktowe. Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek któregoś z nich pytał w żmudnym i idiotycznie bezcelowym procesie udowodnienia mu, że zasługuje maksymalnie na tróję. Właściwie nie pomnę, kiedy któregoś z nich pytałem w ogóle. Jak w tak pasjonującym zawodzie, jak zawód nauczyciela, pracując z tak znakomitą klasą, jak klasa czwarta mechanika, znaleźć jeszcze czas na to, by kogoś pytać?

Nudno jak w szkole

Od kilku dni chodzi mi po głowie odpowiedź, jaką usłyszałem od pewnego nauczyciela na grzecznościowe pytanie o pierwszy dzień w szkole. To nie było mądre pytanie ani nie spodziewałem się odpowiedzi filozoficznej czy sensacyjnej, od tak po prostu, small talk dla podtrzymania rozmowy, niczym mówienie o pogodzie. Jednak to, co usłyszałem, nie daje mi spokoju. Tegoroczne wakacje zaczęły mi się wyjątkowo późno, a jeszcze z przyczyn rodzinnych uległy pewnym ograniczeniom, więc nie zdążyłem się szczególnie za szkołą stęsknić, ale nigdy bym nie powiedział, że pierwszy dzień w szkole, czy jakikolwiek dzień w szkole, był nieciekawy. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy powiedzieć, że było „nudno, jak to w szkole”.
Zawód nauczyciela to wielkie wyzwanie. Gdyby lekarz przyjął w swym gabinecie czterdzieści osób jednocześnie, a każda z tych osób miałaby inne potrzeby, w dodatku niektórzy w ogóle byli przeciwni leczeniu i osobie lekarza, czy nawet otwarcie okazywali wrogość, i gdyby musiał leczyć wszystkich tych czterdziestu pacjentów jednocześnie przez kilka lat, dziewięć miesięcy w roku, zachowując pełną staranność i profesjonalizm, można by powiedzieć, że dane mu było poznać specyfikę pracy nauczyciela.
Nauczyciel, trochę jak aktor, pracuje na scenie. Do lekcji można się przygotować starannie, przynieść ze sobą materiały, ale i tak trzeba to wszystko umieć sprzedać. Liczy się każde słowo, każdy gest, mimika twarzy. Widzowie są bardzo surowi i nie w każdej szkole w ławkach siedzą klakierzy. Reakcje publiczności potrafią czasami tak zaskoczyć, że zapominasz scenariusza, a na suflera w tym zawodzie też nie można liczyć. Ostatnio tak straciłem głowę, gdy w piątek panowie z czwartej mechanika nie wiedzieć czemu wstali, kiedy wszedłem do klasy. Jak na filmach o szkole z XIX wieku. Nigdy dotąd tego nie robili.
William Arthur Ward miał ponoć powiedzieć, że nauczyciel przeciętny wykłada, nauczyciel dobry wyjaśnia, świetny nauczyciel demonstruje, natomiast nauczyciel wybitny dostarcza inspiracji. Jak dostarczanie inspiracji może dla kogoś być nudne? Jak wzbudzać ciekawość uczniów, jeśli ani sam proces, ani jego efekty zupełnie nas nie obchodzą? Jako nauczyciele wkładamy więcej wysiłku w postawienie odpowiednich pytań, a nie dostarczenie gotowych odpowiedzi. To nasi uczniowie powinni rozwiązywać problemy, a nie my za nich. Jak możemy oczekiwać od nich, że zajmą się problemami, które dla nas samych są nudne?
Uczyć nie inspirując to niczym kuć zimne żelazo. A to rzeczywiście musi być niezwykle nużące.
Ucząc, dotykamy przyszłości. Podobno dobry nauczyciel powinien mieć w sobie coś ze świecy, która sama się spala, by innym oświetlić drogę. Spalając się, nawet do cna, świeca i tak na swój sposób staje się nieśmiertelna – nie sposób przewidzieć, jak daleko zaprowadzą naszych uczniów drogi, których początek im oświetlamy.

Program Dziesięciu Zgubnych Nawyków

Małgorzata Taraszkiewicz w portalu edunews.pl przekornie zamieszcza dziesięć złowieszczych rad dla nauczyciela, który chce jak najszybciej ponieść zawodową porażkę:

1. Realizuj skrupulatnie programy! (z tego jesteś rozliczany, co cię obchodzi autentyczny stan potrzeb uczniów);
2. Wybieraj ulubioną przez siebie metodę! (tak będzie ci łatwiej pracować);
3. Każ się uczniom więcej uczyć! (bo inaczej skończą na bruku);
4. Jeżeli uczniowie źle się zachowują, zastosuj klasówkę całej klasie! (to ich na pewno uspokoi i nauczy respektu);
5. Rób klasówki i odpytywanie, kiedy tylko chcesz! (uczeń musi być w stałej gotowości bojowej, to nauczy się dyscypliny);
6. Nigdy nie udzielaj informacji na temat wystawionych stopni! (przecież to ty jesteś panem wiedzy);
7. Bądź surowy i wymagający! (niech uczniowie czują się jak na sądzie ostatecznym, to nauczy ich życia);
8. Utrzymuj dystans! (każdy musi znać swoje miejsce);
9. Każ rodzicom wziąć się za swoje dzieci! (bo sami sobie napytają biedy);
10. Nigdy nie przyznawaj się do błędów! (bo to obali twój mit nieomylnego nauczyciela).

Autorka powołuje się też na bardzo inspirujące słowa Sartre’a, iż są dwa rodzaje pasterzy – jedni dbają o skóry, drudzy o mięso. Ale rzadko który dba o owce.

Telefony z kamerami

W czasach, gdy kolejne szkoły i nauczyciele wkraczają ze swoją działalnością edukacyjną do platformy Second Life, w obliczu nieuchronnie nadciągającego końca dziewiętnastowiecznej szkoły opartej na modelu fabryki, polscy nauczyciele niejednokrotnie odgradzają się wysokim murem od nowoczesnych technologii i nie próbują ich nawet zrozumieć, a co dopiero wykorzystać. W codziennej działalności dydaktycznej mało kto stara się korzystać z potencjału rozwijających się w oszałamiającym tempie technologii informacyjno – komunikacyjnych.
Dwanaście lat temu Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych orzekł – powołując się na Pierwszą Poprawkę do Konstytucji – że swobodny dostęp do komunikacji internetowej podlega ochronie na równi z wolnością słowa i wypowiedzi za pośrednictwem książek, prasy, mediów tradycyjnych czy w przemówieniach w miejscach publicznych. Tymczasem w szkolnych bibliotekach karierę robią oparte o mniej lub bardziej prymitywne algorytmy programy blokujące dostęp do części internetu, a my poważnie dyskutujemy w szkole o zakazie używania telefonów z kamerami, bo kilka tygodni temu uczniowie mieszkający w internacie zamieścili w internecie niewinny, kilkunastosekundowy gag zarejestrowany komórką. Pomyśleć, że wydawcy magazynu The Futurist spodziewają się, że do 2030 roku wszystko, co mówimy i robimy, będzie nagrywane. Jeszcze zanim to nastąpi, trzeba będzie chyba wiele wysiłku włożyć w szkolenie i doszkalanie nauczycieli i dyrektorów, by pomóc im nadążać technologicznie za młodzieżą, którą mają uczyć.
Uczeń, który w postaci telefonu komórkowego posiada w kieszeni komputer potężniejszy niż te, o których marzyły siły zbrojne światowych mocarstw kilkadziesiąt lat temu, szybko straci zainteresowanie szkołą, która nie tylko nie wykorzystuje nowoczesnych technologii, ale je piętnuje bądź w nieuzasadniony sposób ogranicza. Nie kryję, że w dużym stopniu zainspirowało mnie do tego wpisu przeglądanie nowo powstałego serwisu internetowego edunews.pl, który przygotował tłumaczenie ciekawej prezentacji, na której obejrzenie każdy nauczyciel powinien moim zdaniem znaleźć chwilę czasu – pewnym optymizmem napawać może fakt, że zainspirowała ona bardzo pewną bliską mi grupę przyszłych nauczycieli.

Jeśli pracujesz ze studentami filologii angielskiej, warto im pokazać oryginalną wersję tej samej prezentacji.

List otwarty w obronie świeckiej szkoły

Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów skierowało na ręce Minister Edukacji Narodowej Katarzyny Hall i Przewodniczącego Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży list następującej treści:

Rozpoczęcie nowego roku szkolnego przyniosło wyraźne nasilenie bardzo niepokojącego nas zjawiska, jakim jest klerykalizacja oświaty.
Działając formalnie pod płaszczem wolności religijnej, przybrała ona skalę, w której stanowi zagrożenie dla praw i wolności osób niepodzielających legitymującego to systemu wartości.
Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów obserwuje z rosnącą dezaprobatą takie niszczenie ram konstytucyjnych wolności sumienia i wyznania, jak:

  • udział hierarchów Kościoła rzymskokatolickiego w równym a nawet bardziej nobilitowanym charakterze, co przedstawicieli władz państwowych i samorządowych w uroczystościach inauguracyjnych;
  • przemawianie przez duchowieństwo podczas uroczystości świeckich;
  • przenoszenie środka ciężkości uroczystości na msze święte;
  • referowanie homilii oraz udzielanie informacji na temat uroczystości religijnych na stronach internetowych szkół i władz samorządowych;
  • święcenie obiektów podczas uroczystości świeckich.

Wiele szkół publicznych w Polsce nie jest miejscami neutralnymi światopoglądowo. Dominującą pozycję ma w nich jedno wyznanie. Sytuacja taka zawsze budzi konflikty i sprzeciw, w tym wielu katolików, którzy dominowanie nad innymi odbierają jako obrazę ludzkiej godności i czyn moralnie naganny. Żywimy szacunek do wszystkich osób, które w neutralności światopoglądowej odnajdują – tak jak my – nie kwestię proceduralną, lecz wartości głęboko moralne.
Ugruntowywanie złej praktyki jest świadomą strategią polityczną mającą na celu zatarcie wszelkich wyraźnych granic między sacrum a profanum, i zniesienie i tak słabych bądź niejednoznacznych gwarancji ochrony tych wolności. Przekraczając dzięki temu zasady na jakich powinno opierać się państwo w ostateczności prowadzi to do władzy nad innymi ludźmi, a w tym przypadku – do władzy nad dziećmi i młodzieżą. Wyjaśnia to tak zmasowany atak na zasadę neutralności światopoglądowej oświaty, ale nie wyjaśnia współdziałania w tym procederze urzędników wszystkich szczebli. Tworzy to zachętę do bezpośredniego łamania praw człowieka, za co odpowiedzialność, także w sensie prawnym, może spaść na Rzeczpospolitą Polską.
Będziemy monitorować przestrzeganie norm konstytucyjnych w polskich szkołach. Przypominamy, że art. 48 Konstytucji gwarantuje nawet niepełnoletnim wolność sumienia i wyznania. Zapowiadamy udzielanie wszelkiej możliwej pomocy osobom, których wolność sumienia w polskiej szkole jest naruszana.

Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów

Do wiadomości:

  • Rzecznik Praw Obywatelskich
  • Rzecznik Praw Dziecka
  • Media

Nasze strony:
www.psr.org.pl
www.racjonalista.pl
komentarz: psr@psr.org.pl

Grzeczni i niegrzeczni, czyli telewizja czarno-biała

W książkach i filmach o szkole młodzież bardzo często jest czarno – biała. Wiadomo, czego się po kim spodziewać – uczniowie są grzeczni i dobrzy albo niegrzeczni i słabi. Ci grzeczni są ładnie, schludnie i skromnie ubrani, dobrze ułożeni, mają odrobioną pracę domową. Ci niegrzeczni to łobuzy i nicponie, ściągają na klasówkach, przeklinają, biją się po szkole na boisku i stosują używki. Ale takie książki to nie jest literatura najwyższych lotów, a takie filmy to nie jest kino z prawdziwego zdarzenia.
Mój najlepszy uczeń pobił się w tym tygodniu z kierowcą autobusu i przyszedł do szkoły w potarganej bluzie. Ma olbrzymi potencjał i jest geniuszem na tle wszystkich klas, które uczę, ale bywa wulgarny, gardzi wiedzą i z politowaniem patrzy na nauczycieli, także tych w swojej rodzinie, nie podzielając ich wiary w sens pedagogicznej profesji.
Inny uczeń, również jeden z najlepszych, po długich kłótniach z katechetką i wychowawcą przestał chodzić na religię, a bluzy, w których przychodzi do szkoły, stanowią czasem temat rozmów zgorszonych lub przerażonych nauczycieli. W ubiegłym roku miał frekwencję tak słabą, że o mało nie wyrzuciliśmy go za to ze szkoły. Jako jedyny w swojej klasie potrafi po angielsku ironizować, czynić aluzje i naśladować różne dialekty.
Najbardziej prostolinijny z moich obecnych uczniów był jedynym w swojej klasie, który dwa lata temu z własnej, nieprzymuszonej woli, z potrzeby serca poszedł zapalić znicz w rocznicę śmierci papieża. Niezwykle często, głośno i w bardzo bezpośredni sposób daje wyraz swojej potrzebie sprawiedliwości, jest nadzwyczaj uczciwy i szczery, także gdy okazując swoje szlachetne oblicze sam sobie szkodzi. W tym roku zdawał egzamin komisyjny z matematyki, a na angielskim bardzo nas ostatnio wszystkich zadziwił, gdy jako jedyny w klasie znał odpowiedź na pewne pytanie. Zwykle rozumie tylko piąte przez dziesiąte, o czym mowa. Minioną niedzielę spędził pijąc wódkę z kolegą z klasy.
Wszyscy moi uczniowie, nie tylko ci trzej ze starszych klas, o których tu wspomniałem, są kolorowi. Moja szkoła jest kolorowa. Na szczęście. W takiej szkole widzisz sens pracy z każdym, nie tylko z tymi grzecznymi albo tymi niegrzecznymi. Każdy ma w sobie to coś, przez co jest wyjątkowy. I każdy stanowi zupełnie inne wyzwanie.

Nauczyciel zażenowany

Wczorajszy dzień spędziłem w pracy, miałem siedem lekcji, prawie wszystkie w technikum mechanicznym, na ostatnich dwóch po raz pierwszy udało mi się zmusic KAŻDEGO ucznia III TMe, klasy, którą uczę od września i sprawiają wrażenie, jakby nigdy dotąd nie mieli angielskiego, żeby powiedział kilka wymyślonych przez samego siebie zdań po angielsku. To był prawdziwy cud i jestem dumny z trzeciej mechanika i z siebie.
Rano, podczas mojej lekcji w pierwszej klasie, zajrzała do mnie koleżanka skonsultować tłumaczenie kilku zdań na temat naszej szkoły, które mają się ukazać w obcojęzycznym informatorze. Była zachwycona tym, jak panowie z pierwszej klasy, na których ja codziennie narzekam, samodzielnie pracują. Rzeczywiście, mnie nadal wydają się rozbrykani i rozkojarzeni, tak jak w pierwszych tygodniach po przyjściu do naszej szkoły z gimnazjum, ale Ania ma rację. Może podczas moich lekcji – w przeciwieństwie do swoich odrobinę starszych kolegów – nie chodzą jeszcze jak szwajcarskie zegarki, ale przez tych kilka miesięcy bardzo się zmienili, wydorośleli i zaczęli się angażować w to, co wspólnie robimy. Zresztą ci z trzeciej klasy dwa lata temu byli tacy sami.
Miałem bardzo udane dwie lekcje w dwóch grupach pierwszej klasy, trzy lekcje w klasie drugiej i dwie w trzeciej. Jestem dumny z siebie i większości swych uczniów, bo odwaliliśmy kawał dobrej roboty. Dumni są z siebie także niektórzy polscy nauczyciele, bo tego dnia maszerowali po ulicach Warszawy, machali transparentami, krzyczeli dziennikarzom do mikrofonów.
Dużo brakuje w polskiej szkole. Nauczyciel, zwłaszcza młody, musi być bardzo zdeterminowany, by podjąć pracę w tym spauperyzowanym zawodzie. Ale protestu Związku Nauczycielstwa Polskiego nijak nie mogę pojąć.
Po raz pierwszy, odkąd jestem w ZNP, nie rozumiem za bardzo stanowiska związku, a w każdym razie nie rozumiem, skąd taki pośpiech w organizowaniu piątkowej manifestacji. Cieszę się, że tego dnia zajmowałem się czymś pożytecznym, a nie maszerowałem po stolicy w towarzystwie ludzi, których wypowiedzi relacjonowane w telewizji wprawiły mnie w lekkie zażenowanie. Nawet jeśli postulaty płacowe są słuszne, to kilka wypowiedzi uczestników manifestacji, jakie słyszałem w mediach, na pewno mocno nadszarpnęły autorytet naszego zawodu.

Rzucanie mięsem

Wczoraj, robiąc zakupy w Nowej Hucie, stałem się mimowolnym świadkiem gangsterskiego napadu na kasę w markecie mojej ulubionej sieci handlowej. Bandyci wyrwali kasjerce kasetkę z gotówką i przyłożyli solidnie próbującemu ich ścigać pracownikowi sklepu. Ale nie dlatego o tym wspominam, by rozwodzić się nad przestępczością, ale by poddać pod rozwagę reakcję pracowników i klientów sklepu, a następnie przyrównać ją do czegoś.
W ułamek sekundy po tym, jak złodzieje wybiegli ze sklepu, w tym zazwyczaj cichym i spokojnym miejscu podniósł się wrzask i lament. Zwykle spokojne i uśmiechnięte kasjerki zaczęły nagle rzucać na oślep „mięsem ” we wszystkich możliwych kierunkach, a ilość utworzonych przez nie neologizmów zawierających w sobie -kurw-, -pierd- i wiele innych rdzeniów wyrazowych, które pozwolę sobie już pominąć, zaskoczyła mnie swoją mnogością i siłą ekspresji. Jakaś starsza pani, klientka, która jeszcze przed chwilą wydawała się być normalną, serdeczną babcią wybierającą dla wnuczków prezenty na gwiazdkę, przeobraziła się w apokaliptyczną wieszczkę i proroczym, płaczliwym głosem zaczęła straszyć napadniętą kasjerkę, że zostanie wyrzucona z pracy. Używała przy tym takiego tonu, tak ekspresyjnych gestów i tak wyszukanego słownictwa, że nie jestem tego w stanie powtórzyć.
W zasadzie rozumiem potrzebę rozładowania napięcia i nie mam za złe tym na co dzień radosnym i pomocnym ekspedientkom i kasjerkom, że po wczorajszym napadzie momentalnie zaczęły tak potwornie kląć. Tak dużo przekleństw na minutę usłyszeć można jednak chyba tylko w szkole podczas przerwy międzylekcyjnej.
Tego samego dnia odwiedziło mnie trzech absolwentów technikum mechanicznego, których uczyłem. Ciekawe, że cała nasza rozmowa przebiegła nadzwyczaj spokojnie, a Mariusz, Grzegorz i Michał z łatwością znajdowali niewulgarne słowa do wyrażenia wszystkiego, o czym mówiliśmy. A przecież to ci sami panowie, którzy rok temu obrzucali ściany szkolnych korytarzy mięsem nie gorzej, niż napadnięte wczoraj panie kasjerki. Ci sami, których jeszcze rok temu nawet na lekcji trzeba było czasem upomnieć, żeby używali w miarę możliwości wyrazów róża i tulipan, skoro już muszą bezwzględnie wplatać w swoje wypowiedzi jakieś niezwiązane logicznie z resztą zdania rzeczowniki rodzaju żeńskiego lub męskiego.
Wniosek? Szkoła to musi być miejsce bardzo traumatycznych doznań. Postarajmy się – jako nauczyciele – być odrobinę wyrozumiali i nie pogłębiać tej traumy. Dobrym i godnym naśladowania przykładem są dla mnie ci państwo, którzy stali wczoraj przede mną w kolejce i którzy bardzo cierpliwie czekali na to, aż pani kasjerka ochłonie na tyle, by zrozumieć, które z nich kupuje jogurt, a które makaron. A to, że ten pan podarował tej pani w końcu makaron, to już prawdziwie niedościgniony wzorzec zachowania dla nauczyciela.

Wzruszenia wyborcze


Kilkunastu byłych uczniów, którzy ukończyli szkołę w ubiegłym roku, przysłało mi dzisiaj SMS-a lub MMS-a, by pochwalić się, że byli na wyborach. Czterech zwróciło się do mnie w ostatnich dniach z pytaniem, na kogo mają głosować. Nie myślałem, że moja akcja promowania czynnego i biernego udziału w wyborach tak Wam utkwi w pamięci. Dzisiaj pół dnia przepłakałem ze wzruszenia.
Ufam mądrości Waszych wyborów. Wierzę, że nawet ci z Was, którzy oddali głos zupełnie inaczej, niż ja bym to zrobił, oddali go mądrze. Dla mnie to bardzo ważne wybory. Od ich ostatecznego wyniku zależy, czy zostanę tu w Polsce, z kolejnymi pokoleniami dorastających mechaników, czy dołączę do Waszych kolegów – Marcina i Leszka – i będę tam pracował w jakimś zupełnie innym zawodzie, byle tylko być wolnym i nie wstydzić się tego, gdzie mieszkam i kto mnie reprezentuje w parlamencie i rządzie.
Szczególnie wzruszył mnie dzisiaj SMS od Darka, który zgłosił mi niepokojący fakt, iż jego babci zaginął dowód, oraz od Artura, który na wybory zabrał całą rodzinę. Chciałbym również zapewnić Michała, że ja sam także udałem się na wybory, zagłosowałem w lokalu pełnym młodych ludzi – przy częstochowskiej Promenadzie Czesława Niemena, a następnie zawiozłem na wybory moich rodziców, chociaż mój Tata głosował zupełnie inaczej ode mnie. Specjalnie dla Michała wykonałem zdjęcia, które załączam do niniejszego wpisu.

To ostatnie zostało wykonane w obwodzie moich rodziców – w Szkole Podstawowej Nr 18 w Częstochowie, przy ulicy Barbary. Chodziłem do tej szkoły i dzisiaj – spacerując po tych korytarzach, które nagle tak bardzo się skurczyły – zrozumiałem, dlaczego zostałem anglistą.