Kazek z kuratorium

Kazek z kuratorium przeszkolił dzisiaj naszą radę pedagogiczną w zakresie formułowania i stawiania wymagań oraz oceniania uczniów. Pozwalam sobie powiedzieć o nim „Kazek”, bo sam niejednokrotnie tak o sobie mówił, a używał też innych przydomków, pod którymi jest znany, mianowicie „Mały” oraz „Centrum Dezinformacji”. Dowiedzieliśmy się wiele o Kazku, jego żonie Marii i córce Anielce, ponieważ – jak Kazek sam o sobie powiedział – uwielbia się wygadać i czynić dygresje. I, z czego Kazek świetnie sobie zdaje sprawę (także cytuję jego słowa), do jednych to trafiło, a inni przyjęli to nie do końca entuzjastycznie.
Dla mnie – i mówię to naprawdę szczerze – było to najbardziej inspirujące szkolenie, na jakim kiedykolwiek byłem, bo Kazek miał w sobie tyle radości, tyle energii, tyle wiary w to, że mimo własnych słabości i upadków można uparcie fedrować i dążyć do przodu, że – nie wątpię – niektórych słuchaczy udało mu się zarazić tą chorobą, na którą – sądząc po symptomach – chyba wspólnie z Kazkiem chorujemy. Kazek zdawał się ustawicznie zbaczać z tematu, jednak żadna dygresja w jego dwugodzinnym wystąpieniu nie była przypadkowa ani bezcelowa. Nawet gdy opowiadał o sukcesach kolarskich swojej córki, malowaniu sufitu w pokoju czy o filozoficznych dywagacjach zmarłej dopiero co Barbary Skargi.
Były dwie rzeczy, które sprawiły mi szczególną przyjemność podczas kazkowego szkolenia. Pierwszą była mina moich kolegów nauczycieli, których pamiętam jako niegdysiejszych swoich uczniów. Siedząc na samym końcu sali miałem przed oczami całą radę pedagogiczną i widziałem, że niektórzy z młodszych kolegów słuchają zafascynowani i Kazek otwiera im oczy na takie aspekty pracy nauczyciela, o których sami dotąd nie pomyśleli, choć wybrali ten zawód. Poza tym uradowało mnie bardzo, iż jest we mnie jeszcze więcej optymizmu i radości, niż w Kazku. Gdy on bowiem na kilkanaście sekund zachmurzył się trochę myśląc o tym, jak to nauczyciel – z mistrza i autorytetu, jakim był w IV wieku przed naszą erą, staje się internetowym konsultantem e-learningu, poczułem nagły dysonans przekonań Kazka i moich doświadczeń. Od lat używam platformy internetowej jako narzędzia dydaktycznego i testowego w pracy z moimi uczniami i studentami, ale doceniam jej społecznościowy wymiar i fakt, że ułatwia nam ona niejednokrotnie komunikację i zbliża nas do siebie. Wystarczy spojrzeć na zdjęcie w nagłówku mojego bloga, by zauważyć, że z tymi moimi częściowo internetowymi uczniami nadal – zupełnie jak Arystoteles – chodzimy do gaju, za którym Kazek tak tęskni. E-learning zupełnie nam w tym nie przeszkadza.
Kazek wspomina też z rozrzewnieniem, jak wielkim autorytetem cieszyła się jego nauczycielka łaciny, jak wiele rzeczy w relacjach między nią a uczniami nie wymagało zbędnych wyjaśnień, bo były to rzeczy oczywiste w ich wzajemnych stosunkach. Na pocieszenie Kazka napiszę jedno: panowie z czwartej mechanika czasami zaszurają krzesłami, to prawda. Ale oceniamy się dokładnie tak samo, jak Was oceniała Zośka, a w dodatku wydaje mi się, że ocenianie w tej klasie jest wyjątkowo sprawiedliwe i bezkonfliktowe. Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek któregoś z nich pytał w żmudnym i idiotycznie bezcelowym procesie udowodnienia mu, że zasługuje maksymalnie na tróję. Właściwie nie pomnę, kiedy któregoś z nich pytałem w ogóle. Jak w tak pasjonującym zawodzie, jak zawód nauczyciela, pracując z tak znakomitą klasą, jak klasa czwarta mechanika, znaleźć jeszcze czas na to, by kogoś pytać?