Walczmy z Halloween

Jak zawsze, przed „najbardziej lucyferycznym świętem roku”, pasterze kościoła katolickiego ostrzegają nas przed obchodzeniem pogańskiego Halloween i informują o zagrożeniach dla duchowości, jakie ono ze sobą niesie. Szczególnie bezbronne wobec Halloween są dzieci, które najłatwiej ulegają marketingowym zabiegom, mającym na celu propagowanie tego święta, a tym samym zwiększenie sprzedaży akcesoriów z nim związanych i wciąganie jak największej liczby osób w zabawę na luzie, „która nieraz przeradza się w wygłupy, a nawet orgie”. W okresie Halloween nasilają się akty przemocy o charakterze okultystycznym, szatan harcuje w najlepsze między bawiącymi się na tematycznych imprezach w klubach studenckich, a pogańskie obchody uroczystości Wszystkich Świętych są nie mniej szkodliwe, niż czytanie książek o Harrym Potterze.
Metropolita gdański w swoim apelu wyraża szczególną troskę o dzieci, które są narażone na „wdrażanie w magię i okultyzm” w szkołach. Wiadomo, że w minionych latach szczególnie angliści, pod pretekstem zaznajamiania z tradycjami i kulturą krajów anglojęzycznych, zaprzedawali dziecięce dusze diabłu. Tymczasem trudno z tym walczyć, bo dzieciom ciężko jest pojąć, że nie powinny brać udziału w wesołych przebierankach i zabawach, do których zachęcane są przez sieci handlowe, amerykańskie filmy i szeroko rozumianą kulturę popularną.
Bardzo się cieszę, że biskupi są czujni i dbają o bezpieczeństwo duchowe uczniów w polskich szkołach. Myślę, że warto byłoby z programów nauczania wyplenić jeszcze mity starożytnych Greków i Rzymian, „Dziady” Mickiewicza i parę innych rzeczy. Mam także nadzieję, że wkrótce kościół zacznie walczyć ze zwyczajem chrzczenia bezbronnych niemowląt i zajmie się problemem komercjalizacji pierwszej komunii. Magia, mitologie i religia powinny być tylko dla dorosłych.

Tradycja niegodna kultywowania

Mieszkam w regionie, który za sprawą zaprzyjaźnionej bandy literatów sprzed stu lat uchodzi za żywy skansen wszystkiego, co dotyczy staropolskich tradycji związanych z uroczystością zaślubin. Na północ od Kościoła Mariackiego jest Rydlówka, tu także w upalne popołudnie – tak jak dzisiaj – spoglądam z balkonu, robię zakupy i chodzę do pracy.
I jak od czasu do czasu jest mi dane się przekonać, pewne staropolskie zwyczaje trzymają się tu nieźle, nawet jeśli są zupełnie bez sensu – dobitnym tego przykładem jest dla mnie ceremonia zapraszania gości weselnych przez pana młodego z drużbą. Jeżdżą oni po domach przyszłych gości weselnych z zaproszeniami i wódką, picie alkoholu stanowi integralną część ceremonii zaprosin, a drużba ma za zadanie wygłosić specjalną formułkę zachęcającą do przybycia na uroczystość.
Zwyczaj ten zawsze mnie śmieszył i cieszę się, że niektórzy od niego już odchodzą i wysyłają zaproszenia pocztą, jeśli pan młody i panna młoda nie są w stanie do kogoś przyjechać osobiście i we dwoje. Gdy ostatnio zapukali do mych drzwi Łukasz z Piotrem, czułem się tak, jakby to oni ze sobą się pobierali (nie żebym miał coś przeciwko), a nie Łukasz z Eweliną. Ewelina była w całej tej ceremonii dziwnie nieobecna – i ciałem, i duchem, a Łukasz i Piotr jakoś mi nie pasowali do tej pijackiej roli.
W ogóle wiele obowiązków drużby przed weselem w irracjonalny sposób obciąża go finansowo i sprowadza się tak naprawdę tylko do tego, by stworzyć okazję do picia. Z kolei dziwaczna tradycja, iż drużbą może być tylko kawaler, uniemożliwia rewanż i wzajemne drużbowanie między przyjaciółmi.
Nie każda tradycja jest godna kultywowania, nawet dostojnicy Kościoła katolickiego angażują się w walkę z prymitywnym i brutalnym zwyczajem rytualnego obrzezania wewnętrznych warg sromowych i łechtaczki u niektórych ludów afrykańskich. Ten zwyczaj z drużbą nie jest może tak drastyczny i nie robi nikomu – poza panną młodą – wielkiej krzywdy, ale mam nadzieję, że przeminie. Co nie zmienia faktu, że Łukaszowi i Ewelinie życzę z głębi serca wszystkiego, co najlepsze. Piotrowi oczywiście również.