Wskrzeszanie języków

Łacina jest językiem w powszechnym mniemaniu martwym, esperanto to dla wielu krytyków idea utopijna i w równym stopniu wymierająca. A jednak Facebook zdaje się oba te języki szanować i promować, można je bowiem wybrać jako języki interfejsu portalu i korzystać z nich zamiast z polskiego czy angielskiego. Tłumaczenie, zwłaszcza w łacinie, zawiera chyba pewne luki i niedociągnięcia, ale czapki z głów. Starożytni Rzymianie i Ludwik Zamenhof byliby zobowiązani.

Angielski dla piratów

W poprzednim wpisie radowałem się ze znajomości nowego języka obcego, ale programiści Facebooka zdają się mieć niewyczerpane źródło inspiracji lingwistycznej i dopracowali ze szczegółami jeszcze jedną wersję języka angielskiego, angielski dla piratów.
Po zmianie interfejsu na ten język, w nagłówku strony na Facebooku pojawią nam się niezwykle barwne i dowcipne opcje do wyboru.

Zmiany dotyczą jednak nie tylko nagłówka strony, tak na przykład wygląda ramka, w której Facebook zachęca nas w pirackim angielskim do skorzystania z funkcji wyszukiwania znajomych:

A to przykład języka pirackiego w opisie fotografii na ścianie i na stronie ze zdjęciem wewnątrz profilu:

Widoczne na jednym z powyższych zdjęć tłumaczenie „Like” jako „Arr” jest równie pomysłowe, jak opis elementów, które już oznaczyliśmy jako te, które lubimy, oraz zachęta do ich komentowania.

Pomysłowość w modyfikowaniu komunikatów językowych sięga do najgłębszych zakamarków interfejsu widocznych dla szarego użytkownika do tego stopnia, że po wyrwaniu ich z kontekstu mogą się stać nie lada zagadką.

Wydaje się także, że modyfikacji ulegać mogą nawet zmienne podstawiane do komunikatów, bo chociaż na pierwszym z poniższych zrzutów aplikacja ma standardową nazwę, to na drugim nie każdy już się domyśli, że chodzi o „Android”.

Czekamy na dalsze nieznane dotąd odmiany języka angielskiego. A może nie tylko angielskiego?

Angielski do góry nogami

Nie wiem, czy zawdzięczam to jakiejś wrodzonej dysfunkcji, czy inteligencji, czy to tylko dowcip bez znaczenia, ale pomysłowi programiści Facebooka uświadomili mi, że całkiem nieźle znam język, o którego istnieniu nie miałem dotąd pojęcia: English (Upside Down). Wygląda na to, że interfejs w tym języku jest dla mnie całkowicie zrozumiały, strony są czytelne i łatwe w obsłudze.

Co ciekawe, odstępstwem od „odwrócenia” czcionki są nie tylko wszelkie zmienne, ale również etykiety niektórych przycisków. Być może to niedopatrzenie, a może celowe ułatwienie dla osób, które mają trudności z odczytaniem pisma do góry nogami, by mogły się łatwo wycofać z wybrania opcji.

Gimnastykę dla szarych komórek stanowi czytanie tekstu, w którym duża ilość zmiennych powoduje, że tekst jest pisany na przemian normalnie i do góry nogami. Kto wie, może przydałoby to się do czegoś w poradniach pedagogiczno – psychologicznych?

Liczenie słów na maturze

Jestem stałym czytelnikiem bloga Unleashed English i bardzo cenię profesjonalizm jego autora, ale dzisiejszy wpis to przykład potwornej dezinformacji i wypada się tylko cieszyć, że egzamin maturalny z języka angielskiego już się rozpoczął i wpis nie zaszkodzi tegorocznym maturzystom, a autor – miejmy nadzieję – jak najszybciej go usunie. Znajdujące się w nim określenia „zapewniam”, „onegdaj uczono mnie” i inne są tym bardziej cyniczne, że zawarte tam wskazówki są nieprawdziwe i wprowadzają maturzystów w błąd. Widać, że autor – chociaż znakomity anglista i pasjonat języka – nie ma pojęcia o procedurach i kryteriach oceniania matury z języka obcego.
Po pierwsze, autor bloga zapewnia, że egzaminator sprawdzający ilość słów w wypracowaniu nie będzie na tyle skrupulatny, by liczyć wszystkie wyrazy tekstu, a najprostszym sposobem na określenie objętości tekstu jest policzenie liczby słów w jednej z linijek, przyjęcie, że taka jest średnia ilość wyrazów w każdej linijce, a następnie przemnożenie tej liczby przez liczbę linijek. To absolutnie nieprawda! Egzaminator maturalny dokładnie liczy wszystkie słowa i nie ma prawa szacować ich liczby na podstawie jakiejś uśrednionej wartości w wybranym fragmencie tekstu. Czasami egzaminator liczy wyrazy kilkakrotnie, by nie popełnić pomyłki. Precyzyjne określenie długości tekstu jest niezwykle ważne nie tylko dla ustalenia prawidłowej oceny poprawności językowej, która zależna jest od procentu wyrazów błędnych w ogólnej liczbie wyrazów, ale znajduje także odzwierciedlenie w formie i kompozycji, a w pewnych przypadkach także w bogactwie językowym.
Warto również wiedzieć, że egzaminator liczy wszystkie wyrazy, bez względu na to, ile zawierają liter (a więc także jednoliterowe I, a, czy liczby zapisane cyframi stanowią jeden wyraz). Także wyrazy zapisane łącznie w formie skróconej (np. can’t, wouldn’t czy haven’t) nie są liczone jako dwa wyrazy, ale – zgodnie z formą zapisu bez oddzielającej je spacji – jako jeden.
Inną błędną informacją, jaką podaje MrTom, jest rzekoma dziesięcioprocentowa (a może nawet dwudziestoprocentowa) tolerancja dotycząca objętości prac. Owszem, w jednym z zadań na poziomie podstawowym, gdzie maturzysta pisze list prywatny lub formalny o objętości 120 – 150 wyrazów, maksymalna ocena długości tekstu przysługuje zdającemu, który napisał list o 10% krótszy od dolnej granicy tego przedziału lub o 10% dłuższy od jego górnej granicy. Tak więc maksymalną ilość punktów za długość listu otrzymuje zdający, który napisał list o objętości od 108 do 165 słów. Na poziomie rozszerzonym jednak taka zasada nie obowiązuje i należy bezwzględnie zmieścić się w podanym w poleceniu przedziale, który – nawiasem mówiąc – wynosi od 200 do 250 słów. Już jeden wyraz mniej lub więcej powoduje, że zdający nie otrzymuje maksymalnej oceny w kryterium długości tekstu.
Mam nadzieję, że autor bloga Unleashed English szybko zareaguje i usunie swój błędny wpis, tym bardziej, że blog ten zwykle jest prawdziwie fachowym źródłem cennych informacji.

Flirt na egzaminie

Zdawanie egzaminu parami to zwyczaj, do którego trzeba się przyzwyczaić, zarówno jako zdający, jak i jako egzaminator. A bywa, że na takim egzaminie jest śmiesznie. Na przykład siada dwóch takich dwudziestoparoletnich dryblasów i zaczyna rozmawiać – zgodnie z wytycznymi zawartymi w materiale stymulującym – o planach na wspólny wieczór:
– Słuchaj, X, byliśmy razem na pierwszym roku, ale potem ja przeniosłem się na inny kierunek i los nas rozdzielił.
– Dokładnie, Y, bardzo mi Ciebie brakowało.
– Może powinniśmy się lepiej poznać? Co powiesz na wyjście na wspólną kolację dziś wieczorem? Może skoczymy do chińskiej restauracji?
– Nie, nie przepadam za kuchnią orientalną. Może lepiej skoczylibyśmy do kina? Grają świetny film sensacyjny.
– Nie mam ochoty na film sensacyjny, poza tym w kinie nie będziemy mogli porozmawiać.
– No to może pójdziemy potańczyć? Co Ty na to?
No i wychodzi na to, że ostatecznie chłopaki idą sobie razem potańczyć. Ciekawe, co na to żona jednego z nich, chyba że ta obrączka na palcu znalazła się tam zupełnie przypadkowo.

Coraz mądrzejsi

Gdy w podstawówce chodziłem na kurs języka angielskiego, szczycąca się tytułem doktora pani lektor była głęboko przekonana, że angielski wyraz twilight oznacza świt, a dawn to zmierzch. Co więcej, miała w domu słownik, który – wbrew wszelkim oczekiwaniom – nie wyprowadził jej z błędu. Dzisiaj znajomość języka angielskiego zmieniła się nie do poznania zarówno wśród lektorów, jak i wśród kursantów, i to tak w kwestii posługiwania się słownictwem ogólnym, jak i specjalistycznym, a także slangiem.
Panowie z trzeciej mechanika zaśmiewają się z tłumaczeń amerykańskich filmów w polskiej telewizji, ponieważ z łatwością dostrzegają dysproporcję stylistyczną między oryginalną listą dialogową a tekstem czytanym przez lektora po polsku.
Zatrudniający jednego z moich byłych uczniów właściciel stacji obsługi pojazdów o nazwie „Centrum Usług Motoryzacyjnych” w ramach szeroko zakrojonych działań marketingowych ubiera swoich pracowników w koszulki firmowe z mocno wyeksponowanym skrótem nazwy firmy. Żona jednego z zatrudnionych tam mechaników jest dyplomowaną anglistką, ale nie rozumie, dlaczego panowie z trzeciej mechanika zaśmiewają się do łez z tego firmowego logo, bo poza słowem semen nie zna pewnie żadnego innego słowa na określenie męskiego nasienia. A co by nie mówić, głupio wygląda dorosły facet w koszulce z wielkim kolorowym napisem SPERMA na piersi.
Na studiach filologicznych miałem znakomitych profesorów, specjalistów w rozmaitych dziedzinach, ale niektórzy z nich mieli fatalną wymowę, za co zresztą trudno ich winić, skoro swoją przygodę z językiem Shakespeare’a zaczynali za żelazną kurtyną, gdy o telewizji satelitarnej czy mediach strumieniowych w internecie mało kto jeszcze marzył. W liceum Janiny jest nauczycielka, której ostatnio chłopcy z trzeciej klasy uświadomili, że nieprawidłowo – i to bez względu na regionalną wersję angielszczyzny – wymawia can’t. Wyznali jej, dlaczego jej wymowa jest zabawna, ale pani profesor nie znała wyrazu cunt i nie wiedziała, co ich tak śmieszy.
Przedsiębiorca w Ogrodzieńcu nie widzi nadal niczego niestosownego w kojarzącej się z erekcją i przypadkowo wulgarnej po angielsku nazwie swojego hotelu. Ostatnio – oglądając serial – zorientowałem się, co w mowie potocznej oznacza get wood. A tymczasem trzecia mechanika zna kilka dodatkowych określeń na to samo. No i jak tu nie wierzyć, że ze znajomością języka angielskiego jest coraz lepiej?
By uspokoić wnikliwych czytelników, którzy zastanawiają się może nad źródłami wiedzy leksykalnej z tej akurat dziedziny u moich dziewiętnastoletnich uczniów, zapewniam pospiesznie, że także słownictwo o zupełnie innej tematyce, na przykład bearing, clutch, gearbox czy valve, które dla mnie pozostawało przez długie lata całkowitą tajemnicą, nie jest im obce.
Coraz mądrzejsze są te nowe roczniki i coraz więcej można się od nich nauczyć.

Nieobliczalni

Mam prawo pobrać ze służbowego serwera produkt w postaci systemu operacyjnego, którego reklamę zamieszczam poniżej. Nie pobiorę i nie skorzystam, nawet z ciekawości.
Litość mnie bierze, gdy zdezorientowani uczniowie pytają w mailach, jak otworzyć pdf-a czy djvu, popularne formaty dokumentów, z którymi moje Ubuntu radzi sobie bez problemu przy pomocy tej samej przeglądarki, której używa do eksploracji katalogów. Dziwię im się, że cierpliwie godzą się na ciągłe awarie czy utratę danych, chociaż rozumiem też niektóre argumenty, które skłaniają ich do wyboru systemu Windows.
Ale gdy patrzę na poniższą reklamę, ręce mi opadają. Jak to możliwe, że kolosalna firma zatrudniająca rzesze ludzi i za ciężkie pieniądze sprzedająca swój system operacyjny i inne oprogramowanie, którego odpowiedniki o otwartym kodzie dostępne są publicznie za darmo, wypuszcza flagowy produkt, zleca – zapewne za równie duże sumy – wielką kampanię reklamową, a na jednym ze sztandarowych wizerunków tej kampanii umieszcza slogan z poważnym błędem językowym?
Czy patrząc na coś takiego można jeszcze mieć ochotę kupić pakiet biurowy tej firmy, oferujący narzędzia językowe?


Dla niezorientowanych: less używamy z rzeczownikami niepoliczalnymi. Z policzalnymi – fewer.

Dowartościowany

Poproszony przez młodego amerykańskiego turystę na moście nad Sekwaną o zrobienie mu kilku fotografii wdałem się z nim w krótką i nieszczególnie głęboką rozmowę. W trakcie naszych pogaduszek starał się do mnie mówić po francusku, ja z kolei mówiłem do niego cały czas po angielsku, bo było dla mnie oczywiste, że to Amerykanin. Na odchodnym, mój sympatyczny rozmówca pochwalił mnie, że bardzo dobrze – jak na Francuza – mówię po angielsku, i że nie spotkał dotąd w Paryżu nikogo z tak poprawną wymową. Nie pozostając mu dłużny pochwaliłem go, że jego francuski również jest znakomity.
Cóż, wróci chłopak do Stanów dowartościowany i pewnie dalej będzie szlifować swój francuski i fascynować się zabytkami Paryża, na tle których go sfotografowałem.
No i dobrze, trzeba się wzajemnie dowartościowywać. Tylko że ja się chyba powinienem zabrać za swój francuski, bo gdyby mnie usłyszał, jak kaleczę język, którego on się uczy, pewnie by mu zrzedła mina.

Monty Python i spam, czyli historia języka

Oto przykład niesamowitej kariery. Jak widać na poniższym przykładzie, można zainspirować miliardy ludzi do używania starego słowa w nowym znaczeniu, które w ciągu kilkunastu czy kilkudziesięciu lat przyjmie się w mowie potocznej wszystkich języków świata.