Józek hydraulik

Ze zdumieniem i z podziwem dla dojrzałej amerykańskiej demokracji obejrzałem trzecią i ostatnią debatę kandydatów na urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych. Panowie McCain i Obama rozprawiali zawzięcie o Józku hydrauliku i o perspektywach rozwoju jego firmy. Mówili o przyszłości, o tym, jak sobie poradzić z obecnymi problemami, a gdy jeden z nich skrytykował kogoś z ustępującej ekipy rządzącej, drugi szybko przypomniał mu, że nie jest prezydentem Bushem i że jak kontrkandydat chciał konkurować z Bushem, to mógł startować w wyborach cztery lata temu.
Ciekawe, że panowie nie kłócili się o krzesełka, nie bili się o samolocik… W debacie kandydatów nie oberwał ani Franklin Delano Roosevelt, ani John Fitzgerald Kennedy, a patrząc na przykłady z naszej krajowej debaty politycznej można by przecież wnioskować, że byli prezydenci bardziej niż na święty spokój są narażeni na oskarżanie o udział w zbrojnych organizacjach przestępczych lub o współpracę z reżimami, które obalili…
Sporo jeszcze musimy posprzątać, nie tylko w rzece Szreniawie, żeby usunąć śmieci z głów nie dbających o przyszłość.

Ostatni skrawek … muru

Bywa, że nienawiść jest ubrana w słowa piękne, podniosłe, albo – dla odmiany – pozornie dowcipne. Przeraził mnie niedawny żart Johna McCaina, który bez najmniejszego zastanowienia palnął, że rosnący eksport papierosów do Iranu przyczyni się do szybszej śmierci obywateli tego kraju. Nie rozumiem, dlaczego miałoby mi zależeć na śmierci jakiegokolwiek Irańczyka. Z kolei na towarzyskim spotkaniu przy grillu zmroziła mnie niekonsekwencja, z jaką nienawidząca muzułmanów ortodoksyjna katoliczka godzi się na obrażanie ich wiary.
Przedwczoraj, jadąc pociągiem 230 kilometrów przekonałem się, że jest tylko jedna stacja radiowa, którą nieprzerwanie, na kolejnych częstotliwościach, znajdowało radio w moim telefonie, a kilka minut słuchania wprawiło mnie w takie zdumienie, że słuchałem dalej.
Z audycji wyłaniał się świat przerażający, w którym jacyś bezlitośni ludzie odbierają innym ludziom pensję i sprawiają, że ich dzieci będą głodować, co jednak nie odbiera sił tym pokrzywdzonym bohaterom, bo przecież co ich nie zabije, to ich wzmocni. Dowiedziałem się, że trzeba będzie wkrótce sięgnąć po inne środki niż konwencjonalne, a także, że czeka nas ciężki wrzesień i że trzeba będzie wyjść na ulice. Apelowano do prezydenta, żeby rozwiązał wybrany niespełna rok temu parlament w trybie natychmiastowym, a obecni w studio parlamentarzyści dodawali otuchy sobie i słuchaczom przekonując, że wyborów się nie boją i są na nie gotowi. Mówiono, że w Polsce zostały złamane wszystkie standardy obowiązujące w światowych demokracjach. Ze słuchawek sączyły mi się do uszu strach i nienawiść, a Janina – w trosce o moje zdrowie psychiczne – radziła mi się przełączyć na coś innego.
Dwa tygodnie temu słuchaczy tego radia na „ostatnim skrawku Wolnej Polski” przywitał przeor Jasnej Góry. Na szczęście nikt chyba nie traktuje poważnie tych bredni o oblężonej poprzez wrogie siły twierdzy, bo jeśli ostatni skrawek Polski naprawdę miałby wyglądać tak, jak można by było odnieść wrażenie z audycji, której wysłuchałem w pociągu, bez żalu i wahania wymazałbym go z mapy świata.
Wieczorem, po powrocie do domu, wysłuchałem w całości wystąpienia Baracka Obamy w Berlinie. Wyraźnie podniosło mnie to na duchu. Obama mówił o burzeniu murów i budowaniu porozumienia między religiami, pokazywał globalne zależności między ludźmi pozornie należącymi do zupełnie innych społeczności. Nie bał się wytknąć Niemcom tego, że to właśnie w Hamburgu przygotowano podstawy pod zamachy terrorystyczne na Stany Zjednoczone 11 września 2001 roku, ale jednocześnie wskazywał na wspólne korzenie i piękno wszystkich kultur i religii. Nie wahał się skrytykować ekstremizmu, ale jednocześnie odwołał się do wspólnych wartości chrześcijaństwa, islamu i judaizmu. Nie dzielił świata na dwie frakcje polityczne, ale podkreślał powiązania między ludźmi w krajach na różnych kontynentach. Padały nazwy krajów, które w Polskiej debacie politycznej właściwie nie istnieją, chociaż są to miejsca z różnych względów kluczowe i zapalne, a każdy z nas powinien się z troską pochylać nad tym, co tam się dzieje. W swoim przemówieniu ten „współobywatel Świata” wydał mi się jakoś bliższy Benedyktowi XVI, niż polskie radio katolickie, które straszyło mnie całą drogę z Warszawy do Częstochowy. Na spotkaniu z przedstawicielami społeczności żydowskiej, muzułmańskiej, hinduistami i buddystami podczas Światowych Dni Młodzieży w Sydney papież potępił przecież tych, którzy wykorzystują religię po to, by dzielić, zamiast jednoczyć ludzi. Widocznie, podobnie jak Obama, uważa, że musimy nauczyć się żyć razem, a nie odgradzać się murami i wyrządzać sobie krzywdę.
Nawiasem mówiąc, Obama zaimponował mi także poprawną wymową niemieckich nazw oraz dowcipem i dystansem do siebie. Nie każdy polityk roześmiałby się słysząc głośne beczenie w reakcji na wspomnienie o ojcu – pasterzu kóz. Nawet jeśli to wszystko polityczny marketing, warto mu się przyjrzeć i go naśladować, zamiast ziać nienawiścią i siać zdecydowanie złe ziarno.

Inny świat

W swoim niedawnym komentarzu do mojego wpisu zatutułowanego „Cyber przemoc” Krzysztof w dość mocny sposób podkreśla różnicę pomiędzy ogólnodostępnymi, nowymi nośnikami informacji, a tym samym potencjalnymi narzędziami upokorzenia i przemocy, a przytaczanymi przeze mnie przykładami z przeszłości. Aczkolwiek zgadzam się z jednoznaczną oceną czynienia zła na wszystkie opisywane przez Krzysztofa sposoby, pozostaję przy swoim zdaniu, jeśli chodzi o to, czy same media można tu za coś winić.
Gdy z moim przyjacielem z liceum, Maćkiem, wywoływaliśmy czarno-białe zdjęcia i dostępnymi nam w jego kuchni prymitywnymi środkami dokonaliśmy montażu, wskutek którego powstała fotografia naszej wychowawczyni z naniesionym na nią wzorem tarczy do celowania, mieliśmy do dyspozycji środki techniczne i odczynniki, o jakich Leonardo da Vinci mógł co najwyżej marzyć. Dzisiejsza młodzież ma do dyspozycji urządzenia, które dla nas wówczas były niewyobrażalne, a przy pomocy których może łatwo tworzyć, powielać i udostępniać materiały multimedialne. To prawda, ale jednak moim zdaniem świat nie staje się gorszy, staje się po prostu inny.
I chociaż relatywizm moralny to określenie raczej pejoratywne, to nie zawaham się powiedzieć, że kwestia zła i dobra to rzecz względna i brak uniwersalnych zasad, które obowiązywałyby we wszystkich społeczeństwach, poza może oceną kazirodztwa, jest tego najlepszym przykładem. W mojej rodzinie znam wiele osób, zwykle w bardzo podeszłym wieku, albo już nieżyjących, dla których okres okupacji hitlerowskiej był najlepszym okresem ich życia, kiedy to panował największy porządek i mieli największe poczucie bezpieczeństwa. Ludzie ci, często bardzo mi bliscy, wychowywali się w czasie wojny z dala od getta i obserwowali wojnę z perspektywy dziecka lub nastolatka, a jednak nawet dziś bez wahania powtarzają, jak to dobrze rzekomo było za okupacji. Trudno nam dzisiaj ich potępiać i oceniać ich sposób postrzegania ówczesnych realiów, bo nie żyliśmy w tamtych czasach i nie do końca je rozumiemy, a oni z kolei w tym nie znającym telewizji świecie swojej młodości widzieli jedynie pewien wąski wycinek wojennych realiów. Dokonywany przez nieumiejętne lub złośliwe wykorzystywanie internetu gwałt na prywatności i intymności naszego życia, o którym pisze Krzysztof, na pewno nie pozostanie bez wpływu na normy społeczne i moralne, a o kształcie tych norm nie sposób dzisiaj dyskutować.
Obserwujemy ostatnio walkę polityczną, która w sposób bardzo dobitny pokazuje, jak przełomowe zmiany nastąpiły w naszej świadomości. Oto o nominację do wyścigu o fotel prezydenta Stanów Zjednoczonych z ramienia Partii Demokratycznej starają się dwie osoby, przy czym pięćdziesiąt lat temu już sam pomysł, by którakolwiek z tych osób odgrywała poważną rolę na arenie politycznej, byłby nie do pomyślenia. Bez względu na to, kto zostanie Prezydentem USA w najbliższych wyborach, będziemy mieli do czynienia z historycznym przełomem. Gdybyśmy Amerykaninowi sprzed wieku powiedzieli, że może nim zostać ciemnoskóry Barack Obama, albo kobieta – Hillary Clinton, popukałby się co najwyżej w głowę. A oglądając film promujący Johna McCaina na jego stronie internetowej, nie uwierzyłby na pewno, że jest to kandydat Republikanów. Czy świat, w którym Barack Obama byłby prezydentem Stanów Zjednoczonych, byłby do zaakceptowania dla przeciętnego mieszkańca Nowego Orleanu sprzed dwustu lat? Myślę, że świat ten byłby dla niego równie niepojęty, jak dla nas świat, którego mieszkańcy tak się przyzwyczają do miniaturowych kamer, internetu, monitoringu, jak my przyzwyczailiśmy się do filmu, telewizji czy telefonu, a nasi dziadkowie do gazet, książek czy fotografii.
Te niepojęte dla nas, starych, zmiany, opisywałem już kiedyś na przykładzie różnicy między moimi uczniami z roku 1996 i 2006. Przez dziesięć lat zmienili się tak bardzo, że ci z dwudziestego wieku nie byliby w stanie zrozumieć tych z wieku dwudziestego pierwszego. Skoro potrafię takie przełomowe zmiany zaobserwować w uczniach jednej szkoły na przestrzeni jednej dekady, nie da się bronić tezy, że zmiany takie nie zachodzą globalnie na przestrzeni dziesięcioleci. I prawdę mówiąc, wcale się tych zmian nie boję.
Czyż poniższy film, dla mnie piękny, dla obywatela amerykańskiego z końca XVIII wieku nie byłby w najwyższym stopniu gorszący i do cna zepsuty w swoim przesłaniu?


Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi ,

Co promuje Laura Bush?

Resolv’d to sing no songs to-day but those of manly attachment,
Projecting them along that substantial life,
Bequeathing hence types of athletic love,
Afternoon this delicious Ninth-month in my forty-first year,
I proceed for all who are or have been young men,
To tell the secret of my nights and days,
To celebrate the need of comrades.

(In Paths Untrodden, Walt Whitman)

Laura Bush podarowała Marii Kaczyńskiej oprawiony w skórę tom poezji Walta Whitmana, dziewiętnastowiecznego poety amerykańskiego będącego symbolem amerykańskiej demokracji i… homoerotyzmu. Czyżby podczas rodzinnej wizyty na polskim Helu amerykańska para prezydencka promowała homoseksualizm? Mam nadzieję, że żaden z naszych najgenialniejszych polityków nie wpadnie na taki pomysł i nie zorganizuje konferencji prasowej na ten temat, bo oglądając zagraniczną telewizję i tak głupio już się przyznawać do tego, że się jest Polakiem. W lipcu, kiedy Prezydent Kaczyński poleci z wizytą do Stanów Zjednoczonych, może powinien podarować Bushowi dzieła Gombrowicza albo Witkacego?



Back on his pillow the soldier bends with curv’d neck and side falling head,
His eyes are closed, his face is pale, he dares not look on the bloody stump,
And has not yet look’d on it….

I am faithful, I do not give out,
The fractur’d thigh, the knee, the wound in the abdomen,
These and more I dress with impassive hand, (yet deep in my breast a fire, a burning flame.)
Thus in silence in dreams’ projections,
Returning, resuming, I thread my way through the hospitals,
The hurt and wounded I pacify with soothing hand,
I sit by the restless all the dark night, some are so young,
Some suffer so much, I recall the experience sweet and sad,
(Many a soldier’s loving arms about this neck have cross’d and rested,
Many a soldier’s kiss dwells on these bearded lips.)

(The Wound-Dresser, Walt Whitman)