Nauczka

Klasy, które uczą się jeździć samochodem, ogarnia zwykle swoista epidemia spadku zapału do nauki i troski o frekwencję. Z kolei później, gdy wszyscy mają już upragnione prawo jazdy, a na szkolnym parkingu stoi przez cały dzień ich cudowna – jakiej by nie była marki i rocznika – bryka, oaza prywatności, doznań estetycznych, erotyzmu, wyzwań i przygód, świątynia swobodnego używania życiowych uciech, przychodzi drugie stadium choroby. Dlatego zwykle – prędzej czy później – w każdej klasie maturalnej dochodzi do krótkiego spięcia z uczniami spóźniającymi się na lekcję po każdej przerwie.
Obecna czwarta mechanika to wirtuozi i mistrzowie pod każdym względem. Ich trwające po kilka minut skapywanie przy schodzeniu się na lekcję nie było w ostatnich tygodniach tak uciążliwe, jak to się już czasem zdarzało u starszych roczników. Ale to zwyczajowe spięcie, gdy moja wystawiona na ciężką próbę cierpliwość pewnego wrześniowego dnia się skończyła, mamy już sa sobą. Też nie było szczególnie bolesne, bywało już gorzej.
Ale dzisiaj dostałem od panów z czwartej mechanika nauczkę, którą będę musiał sobie mocno zapamiętać. Jeśli się czegoś oczekuje od innych i chce się od nich to skutecznie wyegzekwować, lepiej samemu konsekwentnie trzymać się tych samych zasad. Zagadawszy się w pokoju nauczycielskim, wyszedłem z niego lekko spóźniony i dotarłem na lekcję trzy minuty po czasie. W samą porę, by odebrać telefon od oburzonych maturzystów, którzy na lekcję przyszli, ale mnie nie zastali i w naturalnym geście rozpaczy i rozczarowania postanowili dać mi nauczkę i poszli sobie do domu.