Kwantyfikatory Jacka

Zaczepiam Jacka na przystanku tramwajowym, bo wydaje mi się, że nie oddał mi książki. Wyjaśniamy sobie sprawę, przyjeżdża 52, wsiadam, a Jacek wsiada ze mną, bo wprawdzie czeka na 9, ale trasa przez kilka przystanków (do Cystersów) się pokrywa, a Jacek – jak się okazuje – też ma do mnie sprawę. Poza tym dziewiątki są stare, głośne i nie ma w nich klimatyzacji.
Zaczyna mi tłumaczyć, że nie będzie go na zajęciach, bo musi sobie uporządkować różne rzeczy w harmonogramie, pogodzić je, i podczas najbliższych zajęć ze mną musi iść do jakiegoś gościa, który wymaga, żeby do niego chodzić na zajęcia. I że umówi się z nim, że będzie chodził w innym terminie. A potem, mówi mi Jacek, musi jeszcze iść do drugiego gościa, który wymaga, żeby do niego nie chodzić na zajęcia, i z nim też coś uzgodnić.
Spoglądam na Jacka z lekką konsternacją, on sam się lekko przycina i zastanawia nad tym, co powiedział, a następnie obaj czujemy ulgę. No tak, gdyby Jacek naprawdę miał takie kłopoty z logiką, jakie na pierwszy rzut oka wynikały z tego przejęzyczenia, to nie ma szans, by mu się kompilowały programy, które skodzi. Dziekan w ubiegłym roku pozwolił Jackowi się przenieść z mechaniki i budowy maszyn na informatykę stosowaną, widocznie miał nadzieję, że w Jacku jest to coś, co sprawia, że może być informatykiem. Oby to się nie okazało pomyłką. Szkoda by było Jacka czasu…